URZĘDNIK ZUS


Miałem wątpliwą przyjemność spotkać na swej drodze,
Urzędnika polskiego.

Z Urzędu ZUS-em zwanego.

Urzędnika.
W sobie zadufanego, narcyzmem dotkniętego.
Do pracy zawsze gotowego.
Lecz nie dla innych,
Tylko dla siebie samego.
Mętnym wzrokiem w koło toczy,
Głuchy na argumenty,
Nie udzieli pomocy.
On nie jest od tego, musi dbać o siebie.
Jemu przcież nikt nie podskoczy.
Gdy sprawa wymaga wysiłku niewielkiego,
Potwierdzenia faktu zaistniałego.
Zaangażowania minimalnego.
Załatwienia sprawy od ręki, bez odrazy do petenta i niechęci,
On się złości i nosem kręci.
To poniżej jego godności.
Jak można tak po prostu,
Nikogo nie skrzywdzić, nikomu nie dowalić?
Przecież nie będzie się czym pochwalić.
Nie można więc tak od razu.
Na to trzeba przynajmniej roku,
Stosów pism, różnych uników i uskoków.
Uzasadnień durnych i tłumaczeń bzdurnych.
Petenowi grozi natomiast palcem srodze.
Jak śmiesz ty smrodzie,
Żądać cokolwiek ode mnie.
Przecież jestem urzędnikiem i na swoim urzędzie,
Równy jestem wojewodzie.
Smród jednak jest i rozszedł się na świat cały.
Lecz nie dziwi mnie to zbytnio,
Gdy wiem, że zamiast urzędników w urzędach,
panoszą się cymbały.

Skumar 08.05.2013