Szanowni Państwo. Opowiadanie "Życie nieutulone"jest oparte na prawdziwej historii. Opisuje życie mojego bohatera od wczesnego dzieciństwa do chwili obecnej. Jest formą życiorysu, ale przedstawionego w niekonwencjonalny sposób. Opowiada o samotności człowieka i podejmownych przez niego decyzjach. Jest próbą rozliczenia się z przeszłością i próbą zrozumienia w jaki sposób dzieciństwo bohatera miało wpływ na jego dorosłe życie.  Zachęcam do czytania. Bardzo jestem ciekawy Państwa opinii. Pozdrawiam serdecznie. Marek Skulski...

Niedawno Zycie nieutulone ukazało się w formie E-booka. Polecam. http://www.ebooki123.pl/zycie-nieutulone_p556#rate5

                          

                                                 ŻYCIE   NIEUTULONE

 

 

ROZDZIAŁ I

To było dziwne. Od kilku dni coś mnie trapiło. Czułem

się nieswojo. Coś było nie tak, coś działo się w mej głowie.

Myśli moje jakby oszalały, kłębiły się i skręcały. Nie

rozumiałem tego, choć bardzo się starałem. Wyszedłem

na spacer, długi spacer. Chodziłem i chodziłem. Zatopiony

w myślach spacerowałem. Zobaczyłem ławkę i usiadłem.

Chciałem odpocząć. Po chwili ktoś się przysiadł. Przeszedł

mnie dreszcz, bo był jakiś dziwny. Taki nieokreślony,

bezbarwny, szary i jakiś wymięty, po prostu nijaki. Jednocześnie

miał w sobie coś, co zmusiło mnie do myślenia.

Przyjrzałem mu się uważniej. Miałem dziwne wrażenie,

że go znam. Patrzyliśmy na siebie. Denerwowałem się. Nie

wytrzymałem i zapytałem:

– Kim jesteś i co tu robisz?

Milczał chwilę, później spojrzał na mnie i zapytał.

– Naprawdę nie wiesz? Nie poznajesz mnie? Jestem

przecież tobą.

Zdumiało mnie to i zaniepokoiło. Dziwny dreszcz

wstrząsnął moim ciałem. Co on mówi? Przecież ja to ja.

A on to on? O co tutaj chodzi? Chciałem powiedzieć coś,

lecz ubiegł mnie.

– Posłuchaj – rzekł. – Opowiem ci moją historię i wtedy

zrozumiesz.

Coś we mnie zadrżało. Chciałem wstać, lecz nie dało

się. Czułem jak coś przygniata mnie do tej ławki i każe

wysłuchać tego, co do powiedzenia miał ten ktoś. Wku-6

rzało mnie to. Przecież ten ktoś nawet nie przedstawił się.

Chciałem uciec. On jednak chwycił mnie za rękę i przytrzymał.

Spojrzał mi głęboko w oczy i zaczął:

– Urodziłem się kiedyś, dawno temu. Zresztą wiesz. Nie

pamiętasz? Nieważne, ja wiem. Pierwsze wspomnienia

sięgają przedszkola. Pamiętam panią, która zajmowała się

nami. Opiekowała się i zabawiała. Miała na imię Tereska.

Była, jak mi się wydawało, wysoka i szczupła. Pamiętam,

że ciągle musieliśmy śpiewać. Każdy coś innego. Tobie

przypadła „Cicha woda”. To był koszmar. Nienawidziłeś

tego i jej czasami też.

Przypomniałem sobie. To było dziwne, lecz chciałem być

zawsze blisko niej. Próbowałem wszystkiego, by poświę-

cała mi więcej uwagi. Robiłem jej różne psikusy. Kiedyś,

gdy nie patrzyła na mnie, krzyknąłem: „Tereska nasikała

na deska”. Niezbyt było to oryginalne i co by nie mówić –

niesmaczne, ale może zostawmy to. Robiłem również inne

dziwne rzeczy. Odkręciłem kiedyś w umywalni wszystkie

krany. Woda zalała prawie wszystkie pomieszczenia – wyrzucili

mnie z tego przedszkola. No i tak oto skończyła się

moja przygoda z pierwszą wielką miłością. Wróciłem do

domu, w którym mieszkałem z dziadkiem i nianią. Ona

zajmowała się prowadzeniem domu i nie tylko. To jednak

zrozumiałem znacznie później. Mieszkanie kojarzyło mi

się z zapachem dymu z cygar i domowej nalewki. Oddając

się tym przyjemnościom, dziadek chciał przywołać

dawny świat, w którym kiedyś żyło mu się bardzo dobrze.

Stworzył sobie namiastkę tych chwil i starannie je pielę-

gnował. Zapraszał na cotygodniowe rozmowy przy cygarach

i nalewkach swojego starego przyjaciela z tamtych

lat. Pokój szybko spowijał dym i zakrywał wszystko mgłą

tajemnicy. Nie tylko dziadka i jego przyjaciela, ale rów-7

nież wspomnienia minionych lat. Czasami pojawiała się w

mieszkaniu moja matka. Wpadała nagle, obładowana prezentami

dla mnie. Urządzała przyjęcia dla swoich przyjaciół

i znikała równie szybko jak się pojawiała. Pamiętam,

że bardzo chciałem, by była ze mną dłużej. Nie chciałem

prezentów, chciałem mamy. Niestety, jak wiele marzeń i

to nie do końca mogło się spełnić. Ojca nie pamiętam. Podobno

odwiedzał mnie i raz zabrał nawet na piknik. Wtedy

poznałem smak bycia samotnym. Samotnym, bo takim

byłem w istocie. Miałem wprawdzie dziadka i nianię, ale

oni mieli swoje sprawy i nie mieli ochoty, ani czasu, by

zajmować się takim małym człowieczkiem jak ja. Szybko

to zrozumiałem i musiałem sobie jakoś z tym radzić.

Całe dnie spędzałem na podwórku, bawiąc się z kolegami.

Było to niezwykłe podwórko. Otoczone naokoło kamienicami,

miało w sobie jakąś magię. Każdy kąt pachniał inaczej.

Raz był to zapach pleśni i pajęczyn, raz mydlin i pary

z pralni usytuowanej gdzieś w głębi. Moi koledzy byli dla

mnie jakby rodziną zastępczą. Ja dla nich chyba też, bo

oni w swoich domach również nie mieli lekko. Często do-

świadczali przemocy, bicia i poniżania. Tworzyliśmy coś

w rodzaju grupy wsparcia. Pomagaliśmy sobie wzajemnie,

czując podświadomie, że mimo różnych doświadczeń

wyniesionych z domu, jedno mieliśmy wspólne: nie do-

świadczyliśmy nigdy matczynej miłości.

Zapadła cisza. Chciałem coś powiedzieć. Zapytać o co

mu chodzi, dlaczego mi to wszystko opowiada i w jakim

celu. Nie pozwolił mi. Coś uwięzło mi w gardle. Pomyśla-

łem, że to jakieś dziwne, że to chyba mi się śni. Chciałem

krzyknąć! To nie tak, ja tego nie pamiętam! Nie odezwa-

łem się jednak. A on uśmiechnął się i powiedział:

– Nie skończyłem jeszcze, musisz wysłuchać mnie do

końca. 8

Był bardzo stanowczy, wiec tylko skinąłem głową i słuchałem,

chociaż w mej głowie wszystko się gotowało. Ba-

łem się, że zwariowałem. Zaraz jednak pomyślałem, że

jeśli ktoś wariuje, to nie jest tego świadomy. Trochę mnie

to uspokoiło. On mówił dalej.

– Pamiętam wszystko, ty być może nie. Dlatego jestem

tutaj, by przypomnieć ci, co działo się kiedyś.

– Teraz ty mnie wysłuchaj – przerwałem mu. – Zrozum,

ja nie chcę. Co było kiedyś, minęło. Po co wracać do czasów,

których nie można już zmienić. Nie można przeżyć

tego jeszcze raz.

– I tu się mylisz – powiedział. – Kiedy skończę, zrozumiesz

wszystko.

Nie miałem już sił, ani argumentów, by z nim dyskutować.

Wstałem z ławki i podszedłem do rzeki, która płynę-

ła kilkanaście metrów od ławeczki. Powiew wiatru znad

rzeki, fruwające mewy, łabędzie, kaczki i gołębie, wprowadziły

mnie w inny świat. Bardzo poprawiły mi nastrój.

Oddałem się obserwacji tego, co działo się nad rzeką.

Część ptaków fruwała, wykonując jakieś skomplikowane

ewolucje. Część natomiast oddawała się kąpieli. Łączyło

ich jedno: widać było, że to czemu z takim zaangażowaniem

się oddawały, sprawiało im wielką radość. Harcom

towarzyszył dość duży hałas, czy raczej zmieszane, różnorakie

odgłosy. Przypominało mi to spontaniczną zabawę

na świeżym powietrzu w wykonaniu małych dzieci. Uderzyło

mnie niezwykłe podobieństwo w zachowaniu dzieci

i zwierząt. Nie było w nim zmartwień, była tylko radość.

Zazdrościłem im tego. Nagle zdałem sobie sprawę, że coś

bardzo ważnego odeszło z mojego życia. Nie wróci już ta

beztroska i niekłamana radość. Zrobiło mi się smutno.

Wróciłem na ławkę i zamknąłem oczy. Nareszcie byłem

sam. Tak mi się przynajmniej wydawało. Usłyszałem bo-9

wiem jakiś głos. Nie wiem skąd pochodził. Wydawało mi

się, że z mojego wnętrza. Wokół nikogo przecież nie było.

– No i co o tym myślisz? Zadowolony jesteś z siebie? Ze

swojego życia, z tego co robiłeś?

– Zaraz, zaraz, co to za pytania, jakie moje życie? To

przecież nie o mnie chodzi. Ja tylko słucham kogoś. Nawet

go nie znam i na pewno nie chodzi tu o moje życie. Pamię-

tałbym przecież.

– No, nie wiem – usłyszałem. – Jestem twoim sumieniem,

więc co nieco o tobie wiem.

Zerwałem się z ławki.

– O kurczę – krzyknąłem – to jakaś paranoja, to nie

dzieje się naprawdę.

Chyba wariuję. Spojrzałem na spacerujących ludzi.

Dziwnie zerkali na mnie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu,

że coś tu jest nie tak.

– Jeszcze nie zwariowałeś, zapewniam cię, przynajmniej

jeszcze nie teraz – usłyszałem głos, który nazywał siebie

moim sumieniem.

No dobra, pomyślałem sobie. Muszę dojść do prawdy.

Muszę wymyślić tylko sposób, jak to zrobić. Najlepiej bę-

dzie tylko słuchać. Postaram się nie odzywać i nie zadawać

za dużo pytań. Później się zobaczy. Wydawało mi się,

że to jedyny sposób.

Otworzyłem oczy. Byłem sam. Na ławce nie było nikogo.

Nie słyszałem również żadnych głosów. Siedziałem tak

dobre kilkanaście minut. Nic się nie zmieniło. Nic nowego

się nie wydarzyło. Znowu zacząłem wierzyć, że to wszystko

było jedynie wytworem mojej wyobraźni. Pomyślałem,

że chyba będę musiał skorzystać z pomocy psychologa.

Westchnąłem i podniosłem się z ławki z zamiarem pójścia

do domu.10

– Siadaj! – ktoś ryknął.

Dreszcz przeszedł mi znowu po plecach. O mało nie

upadłem. Podniosłem wzrok. To był on. Przestraszyłem

się naprawdę. A jednak to nie były urojenia. Koszmar powrócił.

Myśli tłukły się jak szalone w mojej głowie. Co teraz,

co jeszcze się wydarzy. Co mam zrobić? Jak się od tego

uwolnić? Może uciec?

– Nie próbuj nawet – powiedział. – Siedź grzecznie

i słuchaj.

Cóż było robić, nie miałem wyjścia, na razie. Spojrzałem

na rzekę i przyglądałem się płynącej po niej barce. Udając,

że jestem zainteresowany, cały czas intensywnie zastanawiałem

się, co zrobić. Właściwie nie miałem pomysłu.

Moje myśli pędziły z szybkością błyskawicy, a mimo to,

nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Obawiałem się, że

nie będę mógł wyzwolić się z tej paranoidalnej sytuacji.

Nie dość, że prześladował mnie ten „ktoś”, to jeszcze przyplątało

się sumienie. Tego było naprawdę już za wiele.

Jeśli, jak mi się wydawało, z tym pierwszym problemem

mógł bym sobie jakoś poradzić, to z „sumieniem” nie bę-

dzie tak łatwo. Nie chodzi mi o to, że zrobiłem w przeszło-

ści coś bardzo złego. Problem polega na określeniu kryteriów

oceny tego, co jest naganne, a co nie. Mam nadzieję,

że uda mi się to ustalić i znaleźć sposób na zrozumienie

tej całej nienormalnej sytuacji. Pomyślałem sobie, że już

dość czasu poświęciłem próbie zrozumienia tego zdarzenia.

Wróciłem do rzeczywistości. Rozejrzałem się wokoło.

Byłem sam. Podniosłem się z ławki i poszedłem do domu.

Byłem niesamowicie zmęczony. Położyłem się na mojej

ulubionej kanapie i oddałem się ulubionemu zajęciu, czyli

oglądaniu programów telewizyjnych. O tym, co dzisiaj

przydarzyło mi się na spacerze, zupełnie zapomniałem. 11

                                          xxxxxx

                                             xxx

                                               x



Tak rozmyślając, dotarłem w pobliże ławeczki, na któ-

rej wczoraj siedziałem. Byłem trochę ciekaw, czy dzisiaj

też spotkam tego „ktosia”. Mówię tak o nim, bo nie wiem

jak go nazywać. Przedstawił się co prawda, ale to było bez

sensu. Powiedział, że jest mną, a ja jestem nim. Czy nie

jest to idiotyczne? No, właśnie. Dlatego będę nazywać go

„Ktoś”. Wracając do rzeczy. Doszedłem do ławeczki. Nie

było tam nikogo. Postałem chwilę mając nadzieję, że zaraz

coś się wydarzy. Ale nie zauważyłem niczego niezwykłego

i wróciłem do domu. Skonstatowałem, że wczorajsze do-

świadczenia, to tylko wytwór mojej wyobraźni. Być może

było to efektem samotności lub dolegliwości związanych

z różnymi schorzeniami typowymi dla mojego wieku. Niestety

mam już 66 lat. Pamiętam, że kilkadziesiąt lat temu

uważałem, że osoba po sześćdziesiątce jest już zupełnie

starym człowiekiem. Teraz ja mam tyle lat. Nie mogę sobie

wyobrazić, że tak mogę być postrzegany. Tym bardziej,

że „duchem” czuję się młody, mimo że dokuczają mi róż-

ne choroby, najbardziej te związane z układem krążenia.

Jest to bardzo irytujące, dolegliwości są bardzo przykre,

występują nagle i trwają czasem kilka dni. To powoduje

obniżenie nastroju, a co za tym idzie niechęć do robienia

czegokolwiek. Jestem tego świadomy i boję się, aby nie

skończyło się to jakąś poważną formą depresji. Dlatego 13

kiedy wróciłem z tego spaceru, zrobiło mi się żal, że te doznania,

których doświadczyłem poprzedniego dnia były

tylko wymysłami. Zatęskniłem za tymi dziwnymi rozmowami.

Nie pozostało mi nic innego, jak oddać się codziennym

domowym czynnościom. Przed północą, jak zwykle

położyłem się spać.

Następnego dnia obudziłem się w podłym nastroju. Postanowiłem

nie ruszać się z domu. Przypomniałem sobie

jednak, że nie mam w domu żadnego pieczywa. Zmieni-

łem więc zdanie i wyszedłem z domu. Przed samym sklepem

zdecydowałem się jednak na spacer. Postanowiłem,

że pójdę nad rzekę i usiądę na tej ławeczce, co wczoraj.

Zajęło mi to trochę czasu, ale po jakiś czterdziestu minutach

dotarłem na miejsce. Zauważyłem z daleka, że siedzi

na niej ten „ktoś”. Ucieszyłem się. Może dziś wyjaśni mi

wszystko, i powie, o co tak naprawdę tu chodzi. Poza tym

upewniłem się, że to dzieje się naprawdę, a ja nie zwariowałem.

Ktoś na mój widok szeroko uśmiechnął się i powiedział:

– Jesteś wreszcie. – I uprzedzając moje pytanie, powiedział

– Nie myśl sobie że wszystko już dzisiaj ci wyjaśnię.

Będziesz musiał jeszcze bardzo długo na to poczekać.

Wściekłem się.

– Nie możesz mi tego wyjaśnić już teraz? Dlaczego mnie

tak dręczysz? Co ja ci zrobiłem?

– Nic, nic mi nie zrobiłeś. Po prostu wszystko w swoim

czasie. Teraz proszę usiądź i słuchaj. Chcę opowiedzieć ci

trochę więcej o twojej matce.

– Nie musisz –powiedziałem – znam moją matkę, więc

szkoda twojego czasu.

– Mylisz się. To jest bardzo ważne, bo to co się wtedy

wydarzyło, miało wpływ na całe twoje życie. Czy pamię-14

tasz, jak twoja matka urządziła kiedyś przyjęcie dla swoich

przyjaciół? Przyjechała cię odwiedzić i przywiozła ci

dużego pluszowego misia.

– Może pamiętam, a może nie chcę tego pamiętać. Nie

chcę tego słuchać.

On z kolei nie chciał słuchać mnie i zaczął:

– Matka przyjechała z samego rana ze swoim znajomym,

do którego kazała ci mówić wujek, prawda?

– Tak, przypominam sobie –powiedziałem.

Przyjechała samochodem, co w latach pięćdziesiątych

ubiegłego wieku było czymś wyjątkowym. Dała mi misia,

cmoknęła w policzek i wyraziła zdziwienie, że tak bardzo

urosłem od ostatniego razu. Później udała się do kuchni

uzgadniać z nianią, co należy podać do jedzenia zaproszonym

gościom. Niania nie była zachwycona, ale moja mama

powiedziała, że wszystkie potrzebne rzeczy są w samochodzie.

Ma się tym zająć i już. Niania była bardzo niezadowolona,

ale musiała wykonać polecenie mamy. Po po-

łudniu wszystko było gotowe. Goście zaczęli się schodzić

i zajęli miejsca przy stole. Wszyscy zachwalali jedzenie

i bawili się bardzo dobrze. Wieczorem przenieśli się do

sąsiadów. Po jakimś czasie zawołała mnie mama i chwaliła

na wszystkie możliwe sposoby. Po co i dlaczego – nie

wiem. Po chwili mama posadziła mnie na dużym biurku,

które stało w rogu pokoju. Grała muzyka puszczana

z płyt gramofonowych. Wszyscy tańczyli i śpiewali. Mama

wpadła na pomysł, aby dać mi kieliszek alkoholu. Potem,

jak pamiętam, był drugi i następne. Wszystko, co później

się stało, przypominam sobie jak przez mgłę. W pewnym

momencie zakręciło mi się w głowie. Spadłem z biurka

i bardzo się potłukłem. Wymiotowałem i nie mogłem

ustać na nogach. Wszyscy bardzo się śmiali. Najgłośniej 15

moja mama. W pewnej chwili wszedł mój dziadek. Bardzo

krzyczał na mamę. Później kazał wszystkim się wynosić.

Następny dzień przeleżałem w łóżku. Dziadek i niania

bardzo się o mnie martwili. Mama wcale się tym nie

przejmowała. Po kolejnej kłótni z dziadkiem, moja mama

wyjechała. Dziadek i niania byli dla mnie bardzo mili. Pamiętam,

że zabierali mnie często na wycieczki, czy raczej

spacery do okolicznych lasów. Zapamiętałem szczególnie

jedną taką wyprawę. Poszliśmy na nią tylko z dziadkiem.

Niania została w domu. Zachorowała i musiała pozostać

w łóżku. Włóczyliśmy się z dziadkiem po lesie i leśnych

polanach. Dzień był bardzo słoneczny. Było ciepło. Wko-

ło słychać było radosny śpiew ptaków. Czułem się bardzo

dobrze. W ten dobry nastrój wprowadziły mnie opowie-

ści dziadka o życiu przed wojną. Nie bardzo rozumiałem,

o czym dziadek mówił, bo przecież nie uczestniczyłem

w tych okropnych zdarzeniach. Ale cieszyłem się tym, że

mogę przebywać w towarzystwie mojego dziadka. Powiedziałem

mojego, chociaż dotychczas nie przejawiał on

specjalnego zainteresowania moją osobą. Ja ciągle czeka-

łem na moja mamę. Niestety od ostatniej kłótni z dziadkiem,

nie zjawiła się u nas. Codziennie wyobrażałem sobie,

że nagle rozlega się dzwonek, a w drzwiach pojawia

się mama. Niestety, to działo się tylko w mojej wyobraźni.

Byłem ciągle smutny. Nawet zabawy z kolegami też były

jakieś inne. Myślę, że dziadek wiedział, co dzieje się ze

mną i dlatego on i niania byli tacy mili. Ten ostatni spacer

po lesie odmienił bardzo kontakty z moim dziadkiem. Dopiero

chyba wtedy odczułem prawdziwą chęć częstszego

przebywania w jego towarzystwie. Pamiętam jeszcze, jak

po wyczerpującym spacerze i długich opowieściach o minionych

czasach smakowały mi różne wiktuały przygoto-16

wane przez nianię, a taszczone w plecaku przez mojego

dziadka. Po zjedzeniu prawie wszystkiego i dłuższym odpoczynku

na uroczej polanie otoczonej różnymi gatunkami

drzew i wypełnionej śpiewem ptaków, postanowiłem

jakoś podziękować niani. Wstałem i zacząłem zbierać

kwiatki, których było tu mnóstwo. Uzbierałem pokaźny

bukiet. Dziadek przyglądał mi się z zaciekawieniem. Czekał

pewnie na wyjaśnienia, po co mi te kwiatki. Zebrany

bukiet rozdzieliłem na połowę. Jedną część wręczyłem

dziadkowi, drugą zatrzymałem sobie. Dziadek w dalszym

ciągu uważnie mi się przyglądał. Uprzedzając jego pytania,

powiedziałem że damy te kwiatki niani, bo mimo

że jest chora, tyle smacznych rzeczy nam przygotowała.

Dziadek tylko się uśmiechnął. Po chwili wybraliśmy się

w drogę powrotną. Nie mówił wiele, ale był zadowolony

i nawet pogwizdywał. Po powrocie do domu, wręczyliśmy

niani kwiatki, a mój dziadek powiedział, że to był mój pomysł.

Niania rozpłakała się, co mnie trochę przestraszyło.

Pomyślałem, że z tymi kwiatkami to może przesadziłem.

Z moich dotychczasowych obserwacji wynikało, że kobiety

były zadowolone, gdy dostawały kwiatki. Na pewno nie

widziałem, by któraś płakała. Nie rozumiałem tego. Musiałem

mieć dziwną minę, bo nagle niania uśmiechnęła

się i zaczęła mnie całować. Zapytałem, dlaczego płacze.

Odpowiedziała, że płacze ze szczęścia, ponieważ dawno

od nikogo nie dostała kwiatów. Nie rozumiałem tego, ale

było mi miło. Dopiero po latach zrozumiałem, że można

płakać również z tego powodu. Od tego dnia moje relacje

z dziadkiem i nianią były najlepsze ze wszystkich, jakich

doświadczyłem w moim całym późniejszym życiu.

Tej opowieści Ktosia wysłuchałem z pewnym zdumieniem.

Nie bardzo bowiem pamiętałem tamte wydarzenia. 17

To było przecież tak bardzo dawno. Teraz jednak wspomnienia

wróciły. Mówiąc szczerze wzruszyłem się. Nie

zdawałem sobie sprawy, jak ważne okazało się dla mnie

wspomnienie tych wydarzeń. Dopiero dzisiaj, z perspektywy

minionych lat, dotarło do mnie, jak ważną rolę odegrały

te przeżycia w późniejszym moim życiu.

Siedziałem chwilę na ławeczce w zupełnym milczeniu.

Musiałem jakoś poukładać sobie to wszystko. Zupełnie

tego tym nie pamiętałem. Poza tym, nawet jeśli czasami

wracałem do wspomnień z tak dalekiej przeszłości, do

głowy mi nie przychodziło, by tak to oceniać. Dopiero

opowieść Ktosia uświadomiła mi, jak ważne są to sprawy.

Dotarło do mnie, że wszystko co robimy w dorosłym życiu

i to kim jesteśmy teraz, zależy od tego co wydarzyło

się bardzo dawno temu, we wczesnym dzieciństwie. Zdumiewające

jest to, że o tym nie pamiętamy, a przecież jest

to takie ważne. Gdybyśmy pamiętali o naszej przeszłości,

można by kształtować naszą przyszłość. Teraz nasze życie

byłoby zupełnie inne. Czy byłoby lepsze? Trudno powiedzieć.

Tego pewnie nie wie nikt, ale miło jest wyobrazić

sobie, że możemy mieć wpływ na to, jacy będziemy i co

możemy osiągnąć. Każdy z nas, myślę, chciałby być dobrym

człowiekiem. Coś w życiu osiągnąć, pomagać innym

i nie robić głupstw. Niestety życie jak dotąd rządzi się

swoimi prawami i zupełnie nie bierze pod uwagę naszych

marzeń. A gdyby tak, pamiętając o naszej przeszłości, moglibyśmy

rzeczywiście kształtować naszą teraźniejszość?

No właśnie, mam co do tego duże wątpliwości. Chciałem

podzielić się nimi z moim sąsiadem z ławeczki, ale nikogo

oprócz mnie na niej nie było. Tak zatopiłem się w myślach,

że nie zauważyłem kiedy Ktoś zniknął. Westchnąłem i zająłem

się tym co zwykle, czyli obserwowaniem tego, co 18

dzieje się na rzece i w jej najbliższym otoczeniu. Po kilku

minutach miałem już tego dość. Nie mogłem się skupić.

Ciągle myślałem o tym, co usłyszałem od Ktosia. Uświadomił

mi wiele rzeczy i zmusił do poważnych przemy-

śleń. Muszę przyznać, że mimo początkowej niechęci, czy

wręcz wrogości do niego, teraz odniosłem wrażenie, że

mógłbym go nawet polubić. To będzie zależeć jednak od

tego, jak będzie wyglądać w przyszłości nasza rozmowa.

Ponieważ miałem dość przyglądania się temu, co dzieje

się na rzece, podniosłem się z ławeczki z zamiarem pój-

ścia do domu. Nagle usłyszałem głos.

– No i co o tym myślisz? Ja również wiem o tobie

wszystko. Jestem bowiem twoim sumieniem. Na poważne

rozmowy o tobie będzie jeszcze czas. Nie nastąpi to, jak

myślę, szybko. Na razie nie mam praktycznie nic do powiedzenia.

Obiecuję jednak, że się odezwę.

No, to dowalili mi do pieca, jak mówi moja znajoma.

Będę miał o czym rozmyślać. Ogarnęło mnie dziwne uczucie

jakiegoś niesprecyzowanego umysłowego zmęczenia,

więc westchnąłem tylko i powlokłem się do domu. Po

wejściu do mieszkania, nie miałem już na nic ochoty. Nie

chciałem myśleć o tym, co usłyszałem na dzisiejszym spacerze.

Co prawda, nie reagowałem już tak emocjonalnie

na to, co działo się w moim otoczeniu, w ostatnich dniach,

ale mimo to nie chciałem, przynajmniej na razie, o tym

myśleć. Zająłem się tym co zwykle robiłem. To znaczy,

oglądałem telewizję, przeglądałem komputer i takie tam

nieważne codzienne czynności.

Następnego dnia nie poszedłem na spacer. Pogada była

brzydka, trochę padało, więc zrobiłem jakieś zakupy w

pobliskim sklepie i wróciłem do domu. Następnych parę

dni też spędziłem w domu. Później pogoda poprawiła 19

się, więc wyszedłem wreszcie na zewnątrz. Oczywiście

udałem się w kierunku mojej ulubionej ławeczki. Byłem

w zupełnie innym nastroju niż dotychczas. Nie odczuwa-

łem już żadnego niepokoju. Mogę powiedzieć, że wręcz

cieszyłem się na spodziewane spotkanie z Ktosiem. Już z

daleka zauważyłem, że siedzi na ławce i kręci się tak jakoś

dziwnie. Po chwili on również mnie zauważył, podniósł

się z ławki i szybkim krokiem podszedł do mnie.

– No, jesteś nareszcie – powiedział. – Co z tobą? Czekam

na ciebie już kilka dni. Myślałem że może coś ci się

stało.

– Nie, nic mi się nie stało – odpowiedziałem – a tak wła-

ściwie, skoro tak wiele o mnie wiesz, to wiesz również,

gdzie mieszkam. Mogłeś po prostu mnie odwiedzić.

– Nie bardzo – powiedział. – Sam tego nie rozumiem,

ale mogę rozmawiać z tobą tylko w pobliżu tej ławeczki.

– Nie szkodzi – powiedziałem. Musi nam to wystarczyć.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Więc mi uwierzyłeś i nie

wściekasz się już na mnie?

– Sam jeszcze tak do końca nie wiem, ale pomyślałem

sobie, że skoro ja nie wszystko z mojego życia pamiętam,

a ty, jak twierdzisz, wiesz wszystko, może warto cię wysłuchać?

Sam jestem ciekawy, co z tego wyniknie. Nie traćmy

więc czasu. Ja zamieniam się w słuch, a ty opowiadaj.

– Dobrze – odpowiedział. Pokręcił się na ławeczce,

usadowił się w odpowiedniej pozycji i zaczął opowiadać

moją, czy naszą historię.

W następnych dniach i po twoim powrocie z wyprawy,

którą odbyliście z dziadkiem, nic właściwie się nie działo.

Po chwili i ja już wiedziałem, co się wtedy zdarzyło. Zbliżał

się ważny dzień w moim życiu. Miałem pójść pierwszy raz

do szkoły. Pamiętam, że bardzo to przeżywałem. Z jednej 20

strony byłem ciekawy tej szkoły, a z drugiej strony bardzo

zaniepokojony. W domu była dziwna atmosfera. Niania

z dziadkiem często wychodzili z domu, by kupić rzeczy

potrzebne do szkoły. Myślę, że nie bardzo wiedzieli, co

trzeba kupić, więc pytali o to sąsiadów. Dziadek denerwował

się bardzo i złościł, że nie ma tutaj mojej matki. Czę-

sto słyszałem jak mówił do mamy, że powinna ona przede

wszystkim być tutaj i zajmować się mną. On jej pokaże, jak

tylko się tutaj zjawi. Nie wiedziałem co miał na myśli i co

chciał pokazać mojej mamie. Miałem nadzieję, że dowiem

się niebawem. Niestety nigdy tego się nie dowiedziałem.

Moja mama nie przyjeżdżała. Do szkoły zaprowadził mnie

dziadek z nianią. Szczerze mówiąc, niewiele z tego dnia

pamiętam. Czekałem na moją mamę. Niestety nie przyszła.

Było mi bardzo przykro. Z innymi dziećmi byli rodzice, ze

mną tylko dziadek i niania, ale ona nie była z rodziny. Co

działo się później – nie pamiętam. Widocznie nic ważnego

już się nie wydarzyło. Moja mama w ogóle nie pojawiła

się. Pamiętam tylko, że kiedyś ktoś przyniósł mi zabawkę

od niej. Był to traktor wykonany z blachy. Posiadał mechanizm,

po nakręceniu którego traktorek dość długo jeździł.

Była to moja ulubiona zabawka. Bardzo często siadałem

na podłodze, nakręcałem traktorek i patrzyłem jak jeździ.

Wyobrażałem sobie, że pewnego dnia moja mama przyjedzie

do mnie takim traktorkiem. Dlaczego? Nie wiem.

Pewnie dlatego, że dostałem od niej traktorek, a nie na

przykład samochód, czy pociąg. Pod koniec drugiej klasy

zjawiła się wreszcie moja mama.21

ROZDZIAŁ III

Bardzo się ucieszyłem. Byłem przekonany, że zostanie

ze mną na zawsze. Z wrażenia nie mogłem spać. Słysza-

łem, jak dziadek kłócił się z moją mamą i bardzo na nią

krzyczał. Nie rozumiałem, dlaczego. Przecież mama przyjechała,

a o to chyba dziadkowi chodziło. Następnego dnia

również kłócili się. Niania natomiast pakowała moje rzeczy

do walizek i płakała. Czułem jakiś niepokój. Następnego

dnia rano mama zabrała moje rzeczy, chwyciła mnie za

rękę i powiedziała, żebym pożegnał się z dziadkiem i nianią,

bo musimy wyjechać. Zrobiło mi się bardzo smutno.

Nie chciałem nigdzie wyjeżdżać. Tutaj było mi dobrze.

Miałem dziadka, nianię i kolegów. Do szczęścia brakowa-

ło mi tylko mamy. Chciałem zostać tutaj. Powiedziałem to

mamie. Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie. Powiedziała, że

musimy wyjechać, bo jestem chory.

Chory? Ja? Nic mi nie dolegało. Chciałem zapytać o to

dziadka, ale on tylko machał rękami. Był bardzo zdenerwowany

po kolejnej kłótni z moją mamą, więc niczego

się nie dowiedziałem. Pomyślałem, że skoro mama tak

mówi, to tak jest. Była moją matką, więc jej wierzyłem.

Pożegnałem się. Dziadek był bardzo smutny, a niania jak

zwykle płakała. Wsiedliśmy do tramwaju, który zawiózł

nas na dworzec kolejowy. Mama na wszystkie moje pytania

niezmiennie odpowiadała, że niedługo się dowiem.

Po kilku godzinach jazdy pociąg zatrzymał się na małej

stacyjce otoczonej górami. Nawet podobało mi się tutaj. 22

Byłem jednak zbyt zmęczony, by podziwiać krajobraz.

Podjechała pod dworzec dorożka zaprzężona w dwa bia-

łe konie i zawiozła nas do bardzo ładnego domu. Mama

powiedziała, że to jest prewentorium i będę teraz tutaj

mieszkać. Przyjąłem to dobrze, nawet ucieszyłem się, że

nareszcie mama będzie przy mnie. Przyjęła nas miła pani,

która zaraz zaprowadziła mnie do pokoju, w którym było

kilka łóżek. Pokazała mi jedno i powiedziała, że tutaj będę

spać. Zdziwiłem się.

– Gdzie będzie spać maja mama? – zapytałem.

– Zaraz przyjdę do ciebie – powiedziała. – Połóż się teraz

i odpocznij. Ja idę porozmawiać z twoją mamą.

Uspokoiłem się. Położyłem się na łóżku i czekając na

mamę, usnąłem. Obudziłem się rano. Nie było to miłe

przebudzenie. Okazało się, że nie jestem tutaj sam. Na są-

siednich łóżkach spali chłopcy w wieku zbliżonym do mojego.

Zdziwiłem się, chociaż po ostatnich wydarzeniach

nie powinienem był się już niczemu dziwić. Te rozmowy

mojej matki z dziadkiem, ciągle zapłakana niania, niespodziewany

szybki wyjazd nie wiadomo dokąd i dlaczego.

Brak odpowiedzi na zadawane pytania powinny mnie

uodpornić i nie dziwić. Mimo to i tak chciałem wiedzieć,

gdzie ja jestem i gdzie przede wszystkim jest moja mama.

Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Na korytarzu spotkałem

tę miłą panią, która zajęła się mną, kiedy tu przyjechaliśmy.

Uśmiechnęła się do mnie. Zapytała, jak mi się

spało i zaprowadziła mnie do dużej umywalni. Pokazała,

w której szafce są moje rzeczy osobiste: szczoteczka do

zębów, mydło i ręczniki. Powiedziała, żebym się umył, a

ona poczeka na korytarzu. Znowu zapytałem o mamę.

Odpowiedziała, że wszystko mi później wyjaśni. Szybko

się umyłem i wyszedłem z umywalni. Pani czekała przed 23

drzwiami i zaprowadziła mnie do jakiegoś pokoju. Powiedziała:


– Uzgodniłam z twoją mamą, że jakiś czas będziesz tu

mieszkał. Jesteś chory, a tutaj szybko cię wyleczą i wró-

cisz do domu. Ten budynek nazywa się prewentorium

i tutaj przebywają dzieci wymagające leczenia.

Nie powiedziała jednak, na co choruję. Ja nie czułem

się chory. Zapytałem:

– A moja mama?

Pani zdziwiła się.

– Twoja mama wyjechała wczoraj. Myślałam, że powiedziała

ci o tym.

– Nic mi nie powiedziała, nawet nie przyszła do mojego

pokoju! – krzyknąłem. – I nie pożegnała się ze mną. A ja

tak bardzo na nią czekałem! Byłem przekonany, że tutaj

zamieszkamy razem.

Rozpłakałem się, wybiegłem z pokoju i pobiegłem na

salę, w której spędziłem noc. Rzuciłem się na łóżko i gło-

śno płakałem. 


                            xxxxx

                               xxx

                                  x


Zacząłem się wycofywać. Mój

wzrok zatrzymał się na wewnętrznej stronie ud naszej

pani Wandy i po chwili powędrował głębiej w stronę jej

brzucha. To co ujrzałem dosłownie sparaliżowało mnie.

Znieruchomiałem. Nigdy dotąd nie widziałem, co kobiety

skrywają pod spódnicą. To był szok. Nie dość, że nie było

tam majtek, a powinny być, to zobaczyłem jeszcze coś, co

przypominało włosy. Zdumiało mnie to bardzo. Byłem tak

pochłonięty tym widokiem, że nie poczułem nawet, że leżę 26

na mrowisku, a mrówki dobrały się już do całego mojego

ciała. Zacisnąłem zęby i postanowiłem wyjaśnić do końca,

co to jest rzeczywiście. Czy to są włosy, czy coś innego.

Postanowiłem przysunąć się bliżej. Byłem tym tak zajęty,

że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moje manewry

zostały już przez wszystkich zauważone. Kiedy rozległ

się gromki śmiech, pani Wanda również zorientowała

się, co tu się dzieje. Zerwała się na równe nogi. Jej twarz

zrobiła się czerwona. Zaczęła bardzo głośno krzyczeć na

mnie i wymachiwała przy tym szybko rękami. Bałem się,

że mnie pobije. Z tego co wykrzykiwała, zrozumiałem

tylko, że chodzi o jakąś świnię i że ja nią właśnie jestem.

Nie wiem dlaczego, ale odpowiedziałem: „a pani nie ma

majtek”. Wszyscy wkoło pokładali się ze śmiechu. Tak naprawdę,

chyba tylko ja jeden nie wiedziałem, o co chodzi.

Pani Wanda najpierw zaniemówiła, a później z podwójną

siłą krzyczała na mnie. Po chwili powiedziała jeszcze coś

o mojej bezczelności i że natychmiast idziemy do pani dyrektor.

Czułem się podwójnie źle. Dalej nie rozumiałem,

dlaczego nasza pani tak bardzo się zdenerwowała, a ponadto

dopiero teraz zacząłem odczuwać przykre skutki

leżenia w mrowisku. Po powrocie do prewentorium pani

dyrektor również nakrzyczała na mnie i powiedziała, że

zaraz zadzwoni po moją mamę, a ja za karę mam cały czas

siedzieć w sypialni. Nie mogłem zrozumieć, co złego zrobiłem

i za co ta kara. Po namyśle stwierdziłem, że dobrze

nawet się stało, bo jakby na to nie patrzeć, była szansa na

spotkanie z mamą. Nie przejmowałem się tym całym szumem

i tymi wszystkimi rozmowami, które toczyły się cały

czas. Po dwóch dniach przyjechała wreszcie mama. By-

łem bardzo szczęśliwy. Spodziewałem się, że mama mnie

przytuli, a może nawet pocałuje. Tymczasem mama, która 27

przyjechała z nowym „wujkiem” –właścicielem samochodu

– spojrzała tylko na mnie i powiedziała:

– Co ty znowu narozrabiałeś? Ciągle mam z tobą kłopoty!

Po tym „przywitaniu”, poszła do gabinetu pani dyrektor.

Byłem bardzo rozczarowany i zły. Co ona mówi? Jakie

kłopoty i dlaczego ciągle? Przecież jej nigdy przy mnie nie

było. No dobrze, skoro tak musi być, idę do swojej sypialni.

Nie chciałem już nikogo widzieć.

Po chwili przyszła pani dyrektor i powiedziała, że jadę

do domu. Mama miała czekać na mnie w samochodzie.

Normalnie ucieszyłbym się bardzo. Teraz jednak jakoś nie

miałem ochoty stąd wyjeżdżać. Chętnie bym tu został. Nie

miałem jednak innego wyjścia, więc powiedziałem tylko

„do widzenia” i podszedłem do samochodu. Nie pożegna-

łem się z kolegami, bo z powodu kary przebywałem od

dwóch dni w sypialni, gdy oni tymczasem poszli na wycieczkę.

Poza tym nie spodziewałem się takiego rozwią-

zania tej sprawy.

W drodze powrotnej mama cały czas zastanawiała się,

co ma ze mną zrobić. Mówiła do tego „wujka”, że z nią nie

mogę zostać, a do dziadków nie chce mnie zawozić. Powiedziała,

że musi szybko rozwiązać ten problem. Zrobiło

mi się bardzo smutno. Kolejny raz moja mama mnie

odtrąciła. Nie chciałem tego okazywać, ale nie mogłem

się powstrzymać od łez. Wtuliłem się w kąt samochodu

i zacząłem płakać. Z początku starałem się robić to cicho,

jednak po chwili płacz stał się na tyle głośny, że „wujek

Stefan” zatrzymał samochód, by zobaczyć, co się dzieje.

Mama spojrzała na mnie i powiedziała:28

– Nie becz, bo nie jesteś babą. Stwierdziła, że nic mi nie

jest, więc możemy jechać dalej. Po kilku godzinach byli-

śmy w domu.

Te wspomnienia tak mnie rozkleiły, że nie chciałem

rozmawiać z Ktosiem, mimo usilnych prób z jego strony.

Zdobyłem się tylko na powiedzenie:

– Cześć. Nie chcę teraz rozmawiać. Jak będę gotowy na

dalszą część emocji, przyjdę na naszą ławeczkę.

Wstałem i poszedłem do domu. Mimo, że byłem już

dostatecznie dorosłym człowiekiem, wspomnienia te

bardzo mnie wzruszyły. Kilka następnych dni spędziłem

w domu. Pogoda raczej nie zachęcała do spacerów, więc

nawet cieszyłem się, że nigdzie nie wychodzę. Dużo my-

ślałem o tym, co wydarzyło się w moim dzieciństwie. Nie

przypuszczałem, że aż tak dużo. Po prostu nie pamiętałem

wielu rzeczy. Początkowo, kiedy spotkałem Ktosia, rozmowy

z nim nie były dla mnie miłe. Dzisiaj jednak patrzyłem

na to inaczej. Byłem mu wdzięczny, że przypomniał mi to

wszystko. Kiedy wreszcie pogoda poprawiła się, a przebywanie

w domu zaczęło mnie nudzić, perspektywa spotkania

Ktosia bardzo mnie ucieszyła. Z radością wyszedłem

z domu i udałem się w kierunku mojej ławeczki. Ku mojemu

zdziwieniu nikogo tam nie było. Byłem przekonany, że

Ktoś będzie na mnie czekać. Niestety bardzo się rozczarowałem.

Ławeczka była pusta. Byłem bardzo zły. Pomyśla-

łem sobie, że jak Ktoś nie chce ze mną rozmawiać, to nie.

Łaski bez. Sądziłem, że sam sobie wszystko przypomnę.

Bardzo zależało mi na poznaniu przeszłości. Chciałem

zrozumieć, co spowodowało, że moje późniejsze życie wyglądało

tak właśnie, jak wyglądało. Byłem przekonany, że

to co przeżyłem w dzieciństwie ukształtowało całe moje

przyszłe życie. 29

Nie miałem ochoty na obserwowanie okolic ławeczki.

Posiedziałem jeszcze chwilę i kiedy doszedłem do wniosku,

że nic więcej się nie wydarzy, wstałem i poszedłem

w stronę domu. Całą drogę zastanawiałem się, dlaczego

Ktoś nie przyszedł. Stało się coś? Czy po prostu się obraził.

Nagle usłyszałem głos. Mówiło do mnie moje sumienie.

Usłyszałem:

– No i co? Może to ty coś zrobiłeś nie tak, przypomnij

sobie.

Wściekłem się.

– Co ty sobie myślisz i o czym ty mówisz? Byłem wtedy

dzieckiem, miałem przecież dopiero kilka lat, chyba dziewięć,

o ile dobrze pamiętam.

Krzyknąłem:

– Pogięło cię?! Odczep się ode mnie. Odzywaj się wtedy,

kiedy będziesz miał naprawdę coś do powiedzenia w

sprawach sumienia, a teraz zamknij się!

Bardzo się zdenerwowałem. Nagle zauważyłem, że

mijający mnie przechodnie jakoś tak dziwnie na mnie

patrzą. Zorientowałem się, że mówię na głos, co mogło

postronnym obserwatorom wydawać się dziwne. Było mi

wstyd. Przyspieszyłem kroku i po paru minutach wchodziłem

już do swojego mieszkania. Czułem się bardzo nieswojo.

Nie mogłem przestać myśleć o tym, co usłyszałem

w drodze do domu. Zastanawiałem się, co robiłem źle, że

moja mama nie miała nigdy czasu dla mnie. Próbowałem

przypomnieć sobie wszystko z mojego dotychczasowego

życia. Mimo usilnych starań nie znalazłem nic, co miałoby

wpływ na takie zachowania mojej mamy. Nie przypominałem

sobie sytuacji, w których zrobiłbym coś przykrego.

Ciągle bardzo chciałem, aby moja mama była blisko mnie.

Czekałem na okazanie mi chociaż odrobiny czułości. Bar-30

dzo tego potrzebowałem i ciągle miałem nadzieję, że tak

będzie.

W domu u mamy byłem kilka dni. W tym czasie ona cią-

gle rozmawiała z kimś przez telefon lub wychodziła z domu

na kilka godzin. Ja zostawałem w mieszkaniu. Byłem

ciągle sam i było mi bardzo smutno i źle. Po jakimś czasie

wróciła mama z „wujkiem” Stefanem i z radością oświadczyła,

że zaraz wyjeżdżamy z powrotem do Rabki.

Mimo, że nie byłem z tego zadowolony i wolałbym zostać

tutaj i chodzić do normalnej szkoły, ucieszyłem się.

Chciałem wrócić do swoich kolegów z którymi zdążyłem

się już zaprzyjaźnić. Jakież było moje zdziwienie, kiedy

moja mama powiedziała, że co prawda wracam do Rabki,

ale nie do prewentorium tylko do sanatorium.

Nie zapytałem nawet, co to jest. Zrobiło mi się bardzo

smutno. Poczułem się kolejny raz odtrącony przez moją

mamę. Ona zapytała tylko, czy się cieszę. Co za pytanie.

Płakać mi się chciało, a nie cieszyć. Nie powiedziałem nic,

wzruszyłem ramionami i bez entuzjazmu wsiadłem do

samochodu.

Nie pamiętam jak przebiegła droga i jak długo jechaliśmy.

To sanatorium w ogóle mi się nie podobało. Był to

duży, kilkupiętrowy dom w kolorze białym. Nie wywarł

na mnie dobrego wrażenia. W środku też nie było lepiej.

Nie chciało mi się nic mówić. Nie odpowiadałem również

na zadawane mi pytania przez panią pielęgniarkę. Mama

powiedziała, że teraz pójdę z panią do sali, w której będę

mieszkał. Ogarnął mnie paniczny strach, że będę musiał

zostać tutaj na zawsze. Bardzo tego nie chciałem. Byłem

dosłownie tak sparaliżowany strachem, że nie mogłem

ruszyć się z miejsca. Mama powiedziała: 31

– Idź z panią i nie rób mi wstydu, a ja zaraz do ciebie

przyjdę.

Trochę mnie to uspokoiło. Pomyślałem sobie, że jak

mama przyjdzie do mnie, to poproszę ją, abym mógł wró-

cić z nią do domu. Chciałem powiedzieć jej, jak bardzo ją

kocham i jak bardzo chcę być blisko niej. Chciałem również

powiedzieć, że zrobię wszystko, aby była ze mnie

zadowolona. Zawsze będę grzeczny, bylebym mógł tylko

wrócić do domu. Pamiętam z jakim niepokojem czekałem

na mamę. Kiedy po jakiejś godzinie, jak sądzę, otworzy-

ły się drzwi sali, w której byłem, zerwałem się z łóżka na

którym siedziałem i z krzykiem „wróciłaś nareszcie mamusiu”,

rzuciłem się w kierunku otwierających się drzwi.

W drzwiach stała pani pielęgniarka. Zaniemówiłem.

– Gdzie jest moja mama? Powiedziała przecież, że zaraz

przyjdzie i żebym na nią poczekał.

– Twoja mama już wyjechała – usłyszałem.

W jednej sekundzie zrozumiałem, że kolejny już raz

moja mama mnie zostawiła, nie chce mnie. Wpadłem w jakąś

histerię. Zacząłem coś krzyczeć. Chciałem uciec z tego

sanatorium, ale zostałem mocno przytrzymany przez

pielęgniarkę. Szarpałem się z nią, krzyczałem, kopałem

i gryzłem. Nic to nie dało. Przybiegła druga pielęgniarka.

Obezwładniły mnie i rzuciły na łóżko. Później zmusiły do

wypicia jakiegoś lekarstwa, po którym uspokoiłem się

i zasnąłem.

Te wspomnienia bardzo mnie poruszyły. Jakbym dostał

obuchem w głowę. Dotychczas nie miałem o tym pojęcia.

Po prostu nie pamiętałem o tym. W ogóle w dorosłym życiu

nie myślałem o dzieciństwie. Jeśli wracałem do przeszłości,

to myślałem raczej o przyjemnych sprawach. Dopiero

rozmowy z Ktosiem otworzyły mi oczy. Nie mogłem 32

zrozumieć, w jakim celu on mi o tym opowiadał. Chociaż

jak dotychczas, wspomnienia te były chwilami dla mnie, co

prawda bardzo przykre, chciałem poznać wszystko z mojej

przyszłości. Niestety nie mogłem przypomnieć sobie,

co działo się później. Im intensywniej o tym myślałem,

tym bardziej wspomnienia te zacierały się. Doszedłem do

wniosku, że bez Ktosia nie poradzę sobie. Z tym był jednak

problem. On zniknął. Przez kilka dni nic się nie działo.

Mam na myśli to, że Ktoś nie dawał znaku życia. W mojej

głowie nie było tak spokojnie. Nie bardzo mogłem poradzić

sobie z tym wszystkim, o czym dowiedziałem się

ostatnio. Robiłem wszystko, aby spotkać się z moim drugim

ja. Wychodziłem na spacer nawet kilka razy dzienne.

Jedynym efektem były bóle nóg powstałe w wyniku zakwasów

spowodowanych zbyt intensywnymi spacerami.

Ktosia nie spotkałem. Zacząłem się martwić, bo wiedzia-

łem, że bez niego zbyt wiele sobie nie przypomnę. Poważnie

zacząłem zastanawiać się, czy to, co ostatnio mnie

spotkało, nie było wytworem tylko mojej wyobraźni.

Na kolejnym spacerze zobaczyłem go. Siedział jak zwykle

na naszej ławeczce. Kiedy podchodziłem do niego,

czułem się jak na pierwszej randce. Cieszyłem się, a serce

biło mi jak oszalałe. Ktoś spojrzał na mnie. Wydawało mi

się, że on też ucieszył się na mój widok. Chciałem go uściskać,

lecz on odsunął się trochę i powiedział tylko:

– Usiądź. Uprzedzę cię i powiem, że mnie również brakowało

naszych spotkań. Niestety nie mogę wyjaśnić ci,

dlaczego nie widzieliśmy się. Ja również nie rozumiem,

dlaczego czasami dochodzi do naszych spotkań, a czasami

nie. Wracając jednak do meritum. Wiem, że nie mo-

żesz przypomnieć sobie pewnych zdarzeń z przeszłości.

Na ile jednak będę mógł, pomogę ci. Twoje wspomnienia 33

– powiedział – skończyły się na tym, że zasnąłeś na łóżku

w sanatorium. Dalsze twoje losy można byłoby w zasadzie

pominąć, nic bowiem szczególnego się nie wydarzyło.

Po tych słowach zacząłem sobie przypominać coraz

więcej faktów. Rzeczywiście, okres pobytu w sanatorium

był bardzo nudny. Każdy dzień był taki sam. Nie było porównania

do mojego wcześniejszego pobytu w prewentorium.

Zasadniczą różnicą było to, że praktycznie cały

wolny czas spędzaliśmy w pomieszczeniach sanatorium.

Wyjścia na zewnątrz należały tam do rzadkości. Jedno

nie zmieniało się. Dręczył mnie ogromny żal. Nie mogłem

zrozumieć, dlaczego moja mama mnie tutaj zostawiła. Nie

wyjaśniła mi niczego, a ja tak bardzo chciałem być z nią.

Bardzo ją kochałem, więc tym bardziej nie mogłem tego

zrozumieć. Coraz bardziej byłem przekonany, że to ja by-

łem wszystkiemu winien. Do wszystkich dzieci prawie co

tydzień ktoś przyjeżdżał. Do mnie przez kilka miesięcy

nikt. Bardzo to przeżywałem. Było to chyba widoczne, bo

niektóre pielęgniarki brały mnie czasem na kolana i pró-

bowały mnie pocieszać. To było jednak dla mnie za mało.

Ja oczekiwałem czegoś innego. Ja chciałem, żeby to moja

mama wzięła mnie na kolana i mocno przytuliła. Niestety

nigdy tego nie doświadczyłem. Miałem jednak nadzieję,

że kiedyś to nastąpi. Będę nie tylko świadkiem takich scen

z udziałem innych rodziców w stosunku do swoich dzieci,

ale doświadczę też tego osobiście. Na razie pozostawało

mi tylko marzyć o tym. Poza tym, jak już powiedziałem,

nic się ciekawego tam nie działo.

Tak minęło kilka miesięcy. Nastał wreszcie dzień, kiedy

w drzwiach sali w której przybywałem, stanęła moja

mama. Zakręciło mi się w głowie. Wszystko było nieważ-

ne. Zapomniałem o wszystkich złych chwilach. Znów by-34

łem szczęśliwy. Przyjechała przecież moja mama i to tylko

się liczyło. Byłem tak szczęśliwy, że stać mnie było na wykrztuszenie

tylko jednego słowa – mamusiu. Więcej nie

byłem w stanie powiedzieć. Słowa uwięzły mi w gardle,

zacząłem płakać. Mama popatrzyła na mnie i powiedziała

tylko:

– Nie maż się i spakuj swoje rzeczy, bo jedziemy do

domu, a dokładniej do dziadka.

Chciałem zapytać, dlaczego nie do jej domu. Uprzedzi-

ła moje pytanie i powiedziała, że muszę zamieszkać znowu

z dziadkiem, ponieważ teraz razem z nią mieszkają

jej przyjaciele. Są to młodzi lekarze, a ponieważ nie mają

gdzie mieszkać, zaproponowała im wspólne mieszkanie.

Powiedziała: jesteś już na tyle duży i rozumiesz, że dla ciebie

nie będzie już miejsca.

Zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. Kolejny już raz.

O czym ona mówi? Przecież w tym mamy mieszkaniu były

cztery pokoje, więc dlaczego nie ma miejsca. Znowu zacząłem

myśleć, że tylko ja jestem wszystkiemu winien.

Przecież tak niewiele potrzebowałem, aby poczuć się

szczęśliwym. Chciałem tylko mieć moją mamę przy sobie.

Chciałem ją kochać i chciałem, aby czasami mnie przytuli-

ła. Nie wiedziałem co zrobić, nie rozumiałem tego. Zebra-

łem się na odwagę i zapytałem wprost.

– Mamusiu, co ja robię złego, dlaczego jak inne mamy

nie przytulasz mnie? Czy ty mnie nie kochasz, nie chcesz

mnie? Mama popatrzyła na mnie trochę dziwnie i powiedziała:

– Nie zawracaj mi głowy. Zapakuj swoje rzeczy i jedziemy.


No i tyle się dowiedziałem. Cała podróż do Wirka – tam

bowiem mieszkał dziadek – przebiegała w milczeniu. Ja 35

byłem bardzo smutny i rozżalony, a nawet chwilami zły.

Prawdę mówiąc, nie wiedziałem na kogo. Postanowiłem

porozmawiać o tym z dziadkiem. On był jedyną osobą,

która od czasu do czasu rozmawiała ze mną. Była jeszcze

niania, ale ona bardzo często płakała, więc rozmowy z nią

z reguły były trudne. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce,

dziadek trochę się zdziwił, ale w sumie ucieszył się. Najbardziej

cieszyła się niania. Całowała mnie i przytulała.

Nie rozumiałem tylko, dlaczego płakała. Ale zdarzało jej

się to dość często i – jak mi się wydawało – bez żadnej

przyczyny, uznałem to za normalne. Mama zamknęła się

z dziadkiem w drugim pokoju. Dość długo nie wychodzili.

Po jakimś czasie z pokoju dobiegały coraz głośniejsze

głosy. Stało się jasne, że się kłócili. Zapytałem nianię,

o co chodzi. Odpowiedziała, że moja mama nie uzgodniła

niczego z dziadkiem, a on musi iść do szpitala. Dziadek

powiedział mamie, że musi mnie zabrać do siebie. Nie

wiedziałem, co o tym myśleć. Z jednej strony pogodzi-

łem się z tym, że znowu zamieszkam z dziadkiem i nianią,

ale z drugiej strony wróciła nadzieja, że zamieszkując

z mamą, ona mnie pokocha. Mama nie była zadowolona

z rozmowy z dziadkiem. Była zła, że musi mnie zabrać do

siebie. U dziadka nie zabawiliśmy długo. Mama wypaliła

tylko papierosa i pojechaliśmy do jej mieszkania do Bytomia.

Tam też miałem chodzić do szkoły. Na drugi dzień

mama zaprowadziła mnie do nowej szkoły, do trzeciej

klasy. Nie bardzo mi się tam podobało. Szkoła była bardzo

stara i bardzo duża. Było tam również bardzo dużo dzieci.

Nie zdążyłem się zaprzyjaźnić z nikim, bo chodziłem tam

tylko kilka dni. Miało na to wpływ, jak sądzę, pewne wydarzenie,

którego byłem uczestnikiem. W naszym mieszkaniu,

oprócz mamy i mnie, mieszkało również młode 36

małżeństwo. Byli oni lekarzami i często przychodziło do

nas dość dużo ludzi, głównie kobiet. Pewnego dnia w godzinach

wieczornych pan Jurek, bo tak miał na imię ten

przyjaciel mamy, wbiegł do naszego pokoju i krzyknął:

– Marychna – tak nazywano moją mamę– mamy problem,

musisz nam pomóc.

W tym momencie zgasło światło. Mama zaklęła brzydko.

– Poszukaj świec – krzyknęła do mnie. Wiedziałem

gdzie są, więc szybko je znalazłem. Mama odebrała je ode

mnie i pobiegła do drugiego pokoju. Po chwili zawołała

mnie. Widok jaki zobaczyłem zszokował mnie. Na takim

specjalnym fotelu rozebrana do pasa siedziała, czy może

leżała młoda kobieta. Pan Jurek, jego żona i moja mama,

coś przy tej kobiecie robili. Na podłodze było pełno krwi.

Wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Widok był przerażający.

Do tego brak normalnego światła potęgował uczucie

grozy. Światło świec rzucało upiorne cienie na ściany. Jurek

krzyknął:

– Maryna, dzwoń do szpitala, niech natychmiast przy-

ślą karetkę!

Mama wetknęła mi dwie świece do rąk i kazała podejść

bliżej tego fotela. To co zobaczyłem, tak mną wstrząsnęło,

że o mało nie zemdlałem. Cały się trząsłem. Nogi miałem

jak z galarety. Jurek wrzasnął:

– Nic nie widzę! Podejdź bliżej i świeć.

Widziałem wszystko. Z brzucha tej pani lała się krew.

Dużo krwi. Ona głośno krzyczała. Pan Jurek próbował zatamować

krwawienie, usiłując do jej brzucha, jak wtedy

myślałem, wepchnąć jakieś ręczniki. Tak jednak trzęsły

mu się ręce, że nie mógł sobie z tym poradzić. Nagle kobieta

przestała krzyczeć. Pan Jurek i jego żona strasznie klęli

i wzajemnie pytali się, co teraz mają robić. Na szczęście 37

w tym momencie wbiegli sanitariusze ze szpitala z noszami.

Położyli na nie tę panią i wybiegli z naszego mieszkania.

Pan Jurek i jego żona też. Została tylko moja mama.

Była bardzo zdenerwowana. Cała się trzęsła. Ja również.

W tym momencie zapaliło się światło. Widok, który

nam się ukazał, był straszny. Cały pokój był we krwi. Moja

mama siedziała na krześle i w kółko pytała, co teraz bę-

dzie. W pewnej chwili wstała z krzesła, złapała mnie za

rękę i poszliśmy do naszego pokoju. Tam okazało się, że

my również byliśmy ubrudzeni krwią. Poszliśmy umyć

się do łazienki. Po powrocie do pokoju mama wyciągnęła

z barku wódkę, nalała sobie do szklanki i wypiła. Po chwili

nalała również do drugiej szklanki i kazała mi też wypić.

Do dzisiaj pamiętam ten ohydny smak. Jedno w tym było

dobre. Przestałem natychmiast się bać i po chwili nic już

nie pamiętałem. Zasnąłem.

Następnego dnia bardzo źle się czułem. Bolała mnie

głowa i było mi niedobrze. Pobiegłem do łazienki i długo

wymiotowałem. Nie poczułem się jednak lepiej. Położy-

łem się do łóżka i znowu zasnąłem. Mamy oczywiście nie

było. Kiedy obudziłem się wieczorem, mama na szczęście

już była. Chciałem, aby wytłumaczyła mi, co się wczoraj

stało i co było tej pani. Powiedziała, żebym o tym nie my-

ślał, a przede wszystkim nikomu mam nic nie mówić.

Powiedziała jeszcze, że jutro pojedziemy znowu do

dziadka. Zapytałem:

– A co ze szkołą, przecież nie zdążyłem jeszcze poznać

nowych kolegów!?

Odpowiedziała, że tak musi być i żebym więcej nie wypytywał

jej o te sprawy. Nie rozumiałem, dlaczego mama

nie chce mi nic powiedzieć. Przecież ja wszystko widzia-

łem, a przede wszystkim bardzo się bałem. Chciałem 38

wiedzieć więcej. Czułem, że stało się coś złego, ale mama

zabroniła mi nie tylko o tym mówić, ale również myśleć.

Było to bardzo dziwne.

Na drugi dzień pojechaliśmy do dziadka. Oczywiście,

znowu mama kłóciła się z dziadkiem, który nie chciał zgodzić

się, abym u niego zamieszkał. Powiedziała, że musi

coś ważnego załatwić .Teraz musi wyjechać i wróci za kilka

dni. Zorientowałem się, że nie mam żadnych zeszytów

ani książek. Nie miałem nic, by pójść do szkoły. Zapytałem

dziadka, kiedy tam pójdę. On westchnął i powiedział:

– Ja po prostu nie wiem. Musimy poczekać na powrót

twojej mamy.

Powiedział to tak jakoś dziwnie, ale tak, że nabrałem

odwagi, żeby zapytać go o różne sprawy. Powiedziałem:

– Dziadku, czy możemy porozmawiać?

– Tak oczywiście, możesz pytać o wszystko. Domyślam

się, że rozmowy z mamą ci nie wychodzą. Ze mną, jak się

już zorientowałeś, również nie. Mamy więc z sobą dużo

wspólnego.

Opowiedziałem dziadkowi, jak bardzo kocham moją

mamę i jak bardzo bym chciał z nią być. Niestety mamy

nigdy przy mnie nie ma. Chciałem, aby wytłumaczył mi,

dlaczego ciągle muszę wyjeżdżać. Czuję się z tym bardzo

źle. Nikt nie chce mi wyjaśnić, dlaczego tak jest. Dlaczego

nie mogę mieszkać z mamą, dlaczego nie mam taty.

Wszystkie dzieci, które poznałem miały dwoje rodziców,

a ja tylko mamę i wujków. Powiedziałem, że wydaje mi się,

że mama mnie nie chce. Zapytałem:

– Dziadku, powiedz mi, co ja robię źle? Poprawię się.

Pragnę tylko, żeby mama mnie pokochała i czasem przytuliła.

39

Dziadek popatrzył na mnie jakoś tak smutno. Nagle

wstał, podszedł do mnie i bardzo długo tulił mnie w ramionach.

Powiedział tylko:

– Biedne dziecko.

Mimo smutku, jaki mnie ogarnął, byłem w tej chwili najszczęśliwszym

dzieckiem na świecie. Później dziadek wyszedł

z pokoju. Wydawało mi się, że płakał. Było to bardzo

dziwne. Nie, to niemożliwe. Dziadek miałby płakać? Nie.

Musiało mi się tylko wydawać. Po chwili dziadek wrócił.

Zapewniał mnie, że na pewno mama mnie kocha, ale jeszcze

z nią porozmawia. Powiedział to w taki sposób, że nie

do końca mu uwierzyłem. Pomyślałem sobie, może jednak

ma rację, może rzeczywiście mama mnie kocha, może

po prostu ma dużo pracy, a może potrzeba na to wszystko

więcej czasu. Może ja zbyt szybko chcę zbyt wiele? Muszę

poczekać. Na pewno wkrótce wszystko się wyjaśni. Opowiedziałem

jeszcze dziadkowi o tym, co wydarzyło się

w mieszkaniu mamy. Jak skończyłem, dziadek zerwał się

z krzesła, zrobił się czerwony na twarzy, a później zaczął

głośno przeklinać. Bardzo się wystraszyłem. Pomyślałem

sobie, że teraz na pewno ja coś złego zrobiłem. Po chwili

dziadek zorientował się chyba, że swoją gwałtowną reakcją

przestraszył mnie. Podszedł do mnie i powiedział:

– Dobrze zrobiłeś, że o wszystkim mi opowiedziałeś.

Niczemu nie jesteś winien. Jedyną osobą, która postąpiła

niewłaściwie jest moja córka a twoja mama. Będę musiał

z nią poważne porozmawiać. Ty nie musisz niczego się

obawiać. Jeszcze raz powtarzam, że dobrze zrobiłeś opowiadając

mi o rzeczach, o których ja dotychczas nie mia-

łem pojęcia. Postaram się zrobić wszystko, aby zmienić tę

sytuację. Przytulił mnie jeszcze mocniej i powiedział: 40

– Idź do niani, ona da ci teraz coś pysznego do jedzenia.

Poszedłem do kuchni. Niania jak zwykle płakała, tylko

teraz jakby mocniej. Też mnie przytuliła i zaczęła całować.

Coś przy tym mówiła, ale nie zrozumiałem, tak byłem zaskoczony

reakcją dziadka i niani. Nie zastanawiałem się

zbytnio, dlaczego tak się zachowują, bo w sumie czułem

się bardzo dobrze. Po raz pierwszy poczułem, że komuś

na mnie zależy i kocha mnie. Szkoda tylko, że nie była to

moja mama.

Kilka następnych dni przesiedziałem w mieszkaniu.

Ponieważ nie chodziłem do szkoły, miałem dużo czasu

na rozmyślanie. Nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić.

Przeżycia ostatnich dni bardzo źle wpłynęły na moje samopoczucie.

Nieustannie myślałem o tym, co widziałem.

Miałem problemy ze snem. Często budziłem się w nocy.

Wydawało mi się, że całe łóżko jest we krwi. Głośno krzyczałem

i uciekałem z pokoju do niani. Ona uspokajała

mnie i mówiła, że to tylko zły sen i jak nie będę o tym my-

śleć, wszystko minie, znowu będę spać spokojnie. To mnie

trochę uspokoiło. Niestety nie na długo. Tak się złożyło, że

niania zachorowała i przeniosła się do swojego mieszkania.

Zamieszkała ze swoją rodziną. Powiedziała, że wróci

natychmiast jak poczuje się lepiej. Nie byłem z tego zadowolony

z dwóch powodów. Po pierwsze bardzo martwiła

mnie jej choroba, a po drugie źle się czułem sam. Niania

zawsze miała na mnie dobry wpływ. Czułem się przy niej

bezpiecznie. Na domiar złego dziadek również zachorował

i zabrano go szpitala.

Zostałem znowu sam. Byłem przerażony i bardzo się

bałem. Poszedłem do sąsiadki mieszkającej naprzeciwko.

To była bardzo miła pani. Ona i jej mąż, który miał aptekę 41

na parterze naszego domu przyjaźnili się z moją mamą.

Opowiedziałem jej o chorobie dziadka i niani oraz o tym,

że nie wiem co mam teraz zrobić. Ona próbowała dodzwonić

się do mamy, ale ktoś powiedział, że mama wyjechała

i przyjedzie za kilka dni. Sąsiadka powiedziała, że mogę

przychodzić do nich na posiłki, ale spać u nich nie mogę.

Mają małe dziecko, które również jest trochę chore, więc

muszę spać w swoim mieszkaniu. Dodała jeszcze, że jestem

już dużym chłopcem, więc chyba się nie boję. Odpowiedziałem,

że oczywiście nie.

Prawda była niestety inna. Bałem się jak nigdy dotąd,

ale nie mogłem przecież opowiedzieć obcej osobie o tym,

co w ostatnich dniach przeżyłem. Musiałem jakoś poradzić

sobie z tym problemem. Wieczorem zjadłem kolację,

ale bałem położyć się do łóżka. Wyszedłem więc z domu

i wsiadłem do tramwaju. Kupiłem bilet u konduktora

i przeszedłem na tył ostatniego wagonu. Skuliłem się tak

na siedzeniu, że nikt mnie nie widział. Miałem nadzieję,

że uda mi się zasnąć. Niestety myliłem się. Jeździłem tym

tramwajem całą noc. Byłem bardzo zmęczony, ale cieszy-

łem się, że nic złego nie wydarzyło się. Nie spałem, więc

nie dręczyły mnie żadne koszmary. Tramwaj do którego

wsiadłem jeździł w kółko. Przejeżdżał przez kilka miast

i wracał znowu do mojej miejscowości. W ciągu całej nocy

zdarzyło się tak kilka razy.

Rano, kiedy tramwaj znowu przyjechał na mój przystanek,

wysiadłem i poszedłem do domu. Przed drzwiami

spotkałem sąsiadkę, która zapytała mnie, gdzie byłem tak

wcześnie. Odpowiedziałem, że wyszedłem tylko na podwórko,

bo wcześnie wstałem i nie wiedziałem co z sobą

zrobić.

 

                                                     xxxxxx

                                                        xxx

                                                           x




ROZDZIAŁ IV

Nastąpiły jednak wydarzenia, których się nie spodziewałem.

W polskojęzycznej prasie przeczytałem, że szukają

młodych poetów i chętnie opublikują ich wiersze. Młody co

prawda nie jestem, ale mogę spróbować. Od roku bowiem,

chcąc poradzić sobie z samotnością, zacząłem zapisywać

swoje przemyślenia w formie rymowajek. Tak je nazwa-

łem. Nie uważałem ich za wiersze, a za coś pośredniego

między zapiskami moich przemyśleń a składanką rymów.

Wysłałem kilka na adres redakcji „Samego życia”. Ku mojemu

zaskoczeniu zostały wydrukowane. Niedługo potem

napisał do mnie redaktor Leonard Paszek. Poprosił, abym

przysłał mu więcej. Chce dołączyć je do wspólnego tomiku

wierszy. Poza tym zaprosił mnie do Oberhausen na „Wierszobranie”.

Tam będę miał możliwość opowiedzenia o sobie,

o swojej twórczości i samotności. Zostałem bardzo

mile przyjęty. Poznałem wielu ludzi związanych z ogólnie

rozumianą kulturą. Otrzymałem także tomik „Mury”,

w którym znalazły się również moje rymowajki. To było

niezwykłe przeżycie. Uczestnictwo w „Wierszobraniu”

pozwoliło mi inaczej spojrzeć na moją samotność. Zaczą-

łem dostrzegać innych ludzi. Uświadomiłem sobie, że nie

tylko ja borykam się z problemami. Inni też ich doświadczają.

Czasami nawet w sposób trudny do wyobrażenia.

Oberhausen otworzyło nowy etap w moim życiu. Zrozumiałem,

że w życiu nie można być biernym. Trzeba ciągle

coś robić. Nieważne co. Czy to będzie pisanie, granie czy 48

malowanie. Ważne, żeby mieć z tego satysfakcję i aby móc

innym coś dawać. To pomaga. Działa jak uniwersalny lek

na wszystko. W przypadku leku bywa różnie, ale w tym

przypadku naprawdę działa.

Rozmyślanie o wydarzeniach z ostatnich kilku miesięcy

spowodowały, że zatęskniłem za rozmowami z Ktosiem.

Z doświadczenia wiedziałem, że może okazać się to trudne

i nie myliłem się. Przez kilka dni chodziłem codziennie

w okolice „mojej ławeczki”. Niestety Ktosia tam nie było.

Nie wiedziałem, co o tym sądzić. W przeszłości zdarzało

się co prawda, że Ktoś nie pojawiał się. Wspominał, że też

czasami ma trudności w skontaktowaniu się ze mną. Tym

razem czułem, że sprawa jest poważniejsza. Nic jednak

nie przychodziło mi do głowy. Po jakimś czasie usłysza-

łem znowu głos mojego sumienia. Tym razem nie miałem

zamiaru kłócić się z nim. Ucieszyłem się nawet i bez zbędnych

ceregieli zapytałem wprost, co sądzi o tej sytuacji.

Przez chwilę Głos nie odzywał się. Potem usłyszałem coś,

czego nigdy bym się nie spodziewał. Powiedział:

– Pomyślałem sobie, że twoje trudności ze skontaktowaniem

się z Ktosiem mogą wynikać ze stresu, w którym

ostatnio żyjesz. Zdziwiłem się. Nie zauważyłem, abym

ostatnio doświadczał jakiś szczególnie nieprzyjemnych

zdarzeń.

– Masz rację, ale nie do końca – odparł Głos. Przecież

przez ostatnie miesiące twoje myśli krążą ciągle wokół

twoich córek. Robisz wszystko, aby nawiązać z nimi kontakt.

Nie możesz zrozumieć, dlaczego wyrzuciły cię ze

swojego życia. Chcesz porozmawiać z nimi o tym. Chcesz

zrozumieć, przeprosić i naprawić relacje. Czy tak nie

jest?49

– Tak masz rację – powiedziałem – rzeczywiście, ciągle

o tym myślę. Nie sądzę jednak, aby chęć skontaktowania

się z moimi córkami mogła przeszkodzić mi w spotkaniu

Ktosia. Przecież te rozmowy z nim mają pomóc mi w zrozumieniu,

co takiego wydarzyło się w przeszłości i jakie

konsekwencje wywołało to w moim dorosłym życiu.

Po głębszym zastanowieniu się, doszedłem do wniosku,

że Głos może mieć trochę racji. Przecież głównym moim

celem było dotarcie do prawdziwych przyczyn wyborów,

które tak właśnie pokierowały moim życiem. Postanowiłem

przestać myśleć tak intensywnie o teraźniejszości

i skupić się na moim dzieciństwie. Zamiar słuszny, tylko

jak go zrealizować? Potrzebny do tego był Ktoś. Jednak od

bardzo dawna nie mogłem go spotkać. Dzisiaj również to

mi się nie udało. Popatrzyłem jak zwykle na rzekę, posiedziałem

jeszcze chwilę na mojej ławeczce i poszedłem do

domu. Postanowiłem przestać myśleć o tym, co aktualnie

dzieje się w moim życiu. Chciałem zupełnie się odprężyć.

Byłem przekonany, że wtedy uda mi się spotkać Ktosia.

Włączyłem radio, poszukałem mojej ulubionej stacji i się-

gnąłem po książkę Josepha Murphyego „Potęga Podświadomości”.

Polecam każdemu. Jest fantastyczna. Nie da się

tego opowiedzieć. To trzeba przeczytać. Jedno jest pewne.

Każdy kto ją przeczyta, zupełnie inaczej zacznie patrzeć

na otaczający go świat. Moja perspektywa postrzegania

wielu rzeczy również uległa zmianie. Ta książka, którą należy

czytać ciągle, jest w pewnym sensie przewodnikiem

po naszym życiu. Zatopiłem się w czytaniu. Po chwili zasnąłem,

co dotychczas chyba nigdy mi się nie zdarzyło.

Obudziłem się wcześnie rano wypoczęty i w doskonałym

nastroju. Coś ciągnęło mnie, aby jak najszybciej wyjść

z domu i udać się w kierunku mojej ławeczki. Pospiesz-50

nie dokonałem porannej toalety, zjadłem śniadanie i wyszedłem.

Spieszyłem się tak bardzo, że prawie biegłem,

co w moim wieku wyglądało trochę dziwnie. Zdyszany

dotarłem do mojej ławeczki. Już z daleka dostrzegłem, że

jakaś postać na niej siedzi. Serce żywiej zaczęło mi bić.

Nie musiałem szczególnie przyglądać się. To był on. To

był Ktoś. Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Byłem bardzo

szczęśliwy. Ktoś też. Na wyścigi zadawaliśmy sobie pytania,

dlaczego tak długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Po

chwili ochłonęliśmy i mogliśmy spokojnie porozmawiać.

Ktoś też nie rozumiał, dlaczego raz może spotkać się ze

mną, a raz nie. Postanowiliśmy nie dochodzić tego, dlaczego

tak się dzieje. Ważne, że od czasu do czasu spotykamy

się. Powinniśmy wykorzystać jak najlepiej te spotkania.

Zapytałem więc Ktosia, czy pamięta co wydarzyło

się po tym, kiedy znowu wylądowałem u dziadka, a mama

gdzieś wyjechała.

– Tak – odpowiedział. – Ty również powinieneś to pamiętać.


– Wiesz – powiedziałem – niezupełnie. – Mógłbyś mi to

przypomnieć?

– Jasne – odparł. Twoja mama pojechała z wujkiem Stefanem

szukać kolejnego miejsca twojego zesłania.

– Cholera – zakląłem. Kim ja dla niej byłem? Kolejny raz

zadawałem sobie to pytanie.

Ktoś tylko westchnął i wtedy przypomniałem sobie

wszystko. Wróciły wspomnienia. Mamy nie było kilka

dni. Kiedy weszła do mieszkania, nawet nie popatrzyła na

mnie. Do dziadka powiedziała, że muszą natychmiast porozmawiać.

Dziadek był zły . Powiedział:

– Może przywitałabyś się z twoim synem? 51

Serce zabiło mi mocniej. Wyobrażałem sobie, że mama

pocałuje mnie i przytuli. Oczyma wyobraźni widziałem,

już jak to robi. Niestety mama powiedziała tylko:

– No tak, cześć Marek. I zwróciła się do dziadka:

– Teraz musimy porozmawiać.

Weszli do pokoju i zamknęli drzwi. Zrobiło mi się bardzo

smutno. Chciało mi się krzyczeć z żalu. Powtarzałem

w kółko, dlaczego, dlaczego. Po policzkach płynęły mi łzy.

Niania jakby coś wyczuła, wyszła z kuchni i przytuliła

mnie. Powiedziała:

– Mama na pewno cię bardzo kocha, tylko ostatnio ma

dużo spraw do załatwienia.

Widząc jednak, że te słowa spowodowały cały potok

łez płynących po moich policzkach, przytuliła mnie bardzo

mocno.

– Chodź ze mną do kuchni. Dam ci coś pysznego do zjedzenia.


Wiedziała że w takich sytuacjach zawsze wpływało to

na poprawę mojego nastroju. Byłem jej bardzo wdzięczny.

To była niezwykle mądra i pełna wewnętrznego ciepła

kobieta. Bardzo ją lubiłem. Pomyślałem sobie wtedy, dlaczego

niania nie jest moją mamą. Ona na pewno zawsze

byłaby przy mnie i bardzo by mnie kochała. Wiedziałem,

że nie było to możliwe. Ja przecież miałem mamę i miałem

ciągle nadzieję, że kiedyś mnie pokocha. Zza zamkniętych

drzwi dochodziły podniesione głosy mojej mamy i dziadka.

Znowu się kłócili. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ich

spotkania zawsze kończyły się kłótnią. Dopiero po latach,

już w dorosłym życiu, doszedłem do wniosku, że zawsze

powodem ich kłótni byłem ja. Mówiąc precyzyjniej, chodziło

o opiekę nade mną. Mama nie miała ochoty zajmować

się mną. Dziadek przeciwnie, bardzo chciał. Niestety 52

z powodu jego wieku i chorób na które cierpiał, nie było

to takie proste. Do tego moja mama kategorycznie sprzeciwiała

się temu, abym był pod stałą opieką dziadka. Mnie

niestety nikt o zdanie nie pytał. Jedynie niania tak patrzy-

ła na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Mareczku, ja bym

chciała zaopiekować się tobą ale niestety nie jest to moż-

liwe.” Byłem pewien, że ona tak właśnie myślała. Gdyby

niania mogła opiekować się mną, nie miałbym nic przeciwko

takiemu rozwiązaniu. Nie rozumiałem, co prawda,

dlaczego takie rozwiązanie nie jest możliwe, ale wiedzia-

łem, że tak być musi. Nie mogłem na to nic poradzić. Po jakimś

czasie drzwi od pokoju dziadka otworzyły się. Mama

wyszła i powiedziała do niani.

– Klaro, spakuj Marka. Wyjeżdżamy na dłużej. Może na

kilka lat.

Niania rozpłakała się i poszła do mojego pokoju. Dziadek

był bardzo wzburzony. Nie odzywał się, tylko wzdychał

od czasu do czasu. Niania spakowała cały mój dobytek

w kilka walizek i znosiła je kolejno do samochodu stojącego

przed domem. Miałem dziwne przeczucie, że nigdy

już tutaj nie wrócę. Zrobiło mi się bardzo smutno. Kiedy

żegnałem się z dziadkiem i nianią, nagle rozpłakałem się.

Dziadek z nianią również płakali.

Mama powiedziała:

– No, dość już tego. Musimy jechać.

Powiedziała „do widzenia”, złapała mnie za rękę i cią-

gnęła w stronę samochodu. W samochodzie było bardzo

mało miejsca. Na większej części tylnego siedzenia leżały

walizki. Dla mnie zostało niewiele miejsca. Zdołałem się

jednak tak obrócić, że widziałem przez tylną szybę dziadka

i nianię, którzy stali na ulicy i machali mi na pożegnanie.

Czułem się bardzo źle. Po latach okazało się, że moje 53

przeczucia nie myliły się. Nigdy już nie wróciłem do mieszkania

dziadka. Nigdy więcej nie zobaczyłem też niani. Podróż

była koszmarna. Trwała kilkanaście godzin. Co prawda

wujek Stefan często zatrzymywał się po drodze, ale to

nie rekompensowało niewygód, których doświadczałem

na tylnym siedzeniu samochodu. Atmosfera też nie była

dobra. Mama prawie nie odzywała się do wujka. On też

przeważnie milczał. W tej sytuacji ja bałem się odezwać

i zapytać dokąd jedziemy. Późnym wieczorem zatrzymaliśmy

się wreszcie przed jakimś dość dużym domem w

niewielkiej wiosce otoczonej górami. Nie miałem pojęcia,

gdzie jestem. Po cichu liczyłem, że może będzie to Rabka.

Nie byłem co prawda zachwycony ostatnim tam pobytem,

ale przynajmniej znałem to miejsce. Tutaj wszystko było

obce. Do tego powietrze dziwnie pachniało lub raczej zapach

nie był zbyt przyjemny. Ponieważ było już prawie

ciemno, niewiele widziałem. Kiedy wjechaliśmy na podwórko,

drzwi domu otworzyły się i na powitanie wyszło

kilka osób. Dwoje dorosłych i troje dzieci w różnym

wieku, ale dużo starsze ode mnie. Wszyscy uśmiechali się

i serdecznie mnie przywitali. Byłem mile zaskoczony. Nie

wiem dlaczego, ale poczułem do nich niezwykłą sympatię.

Polubiłem ich od razu. Sam zdziwiłem się swoją reakcją.

Byłem bardzo zmęczony, więc umyłem się tylko w łazience

i poszedłem spać w przygotowanym dla mnie łóżku.

Rano obudziłem się wypoczęty. Chciałem jak najszybciej

dowiedzieć się, gdzie się znajduję. Wstałem więc szybko

i udałem się się do kuchni. Niestety, nie zastałem tam nikogo.

Za to z pokoju obok docierały do mnie bardzo miłe

zapachy. Zajrzałem tam i zobaczyłem na środku duży stół,

a wokół niego kilka krzeseł. Na stole znajdowało się wiele

pysznego jedzenia. Nagle poczułem się bardzo głodny. 54

W pobliżu nie było nikogo, udałem się do łazienki. Byłem

zaskoczony, że była taka duża i ładna. Prawdę mówiąc,

nie spodziewałem się w wiejskim domu takiego luksusu.

Kiedy z niej wyszedłem, wszyscy domownicy krzątali

się już po domu. Przywitali się ze mną bardzo serdecznie

i zaprosili na śniadanie. Zapytałem o mamę. Dowiedzia-

łem się, że wczoraj bardzo długo gospodarze tego domu

rozmawiali z moją mamą. Podróż i długa rozmowa tak

bardzo bardzo zmęczyły mamę i wujka Stefana, że jeszcze

spali. Gospodarze jeszcze wczoraj wieczorem przedstawili

się, więc wiedziałem, że nazywają się Wipplowie.

Imienia pana domu już niestety nie pamiętam. Wiem tylko,

że był weterynarzem. Jego żona miała na imię Stasia.

Mieli troje dzieci. Najstarszy, Zenek, był już żonaty. Jego

żona miała na imię Wanda. To ją wczoraj wząłem za córkę

państwa Wipplów. Następny był Olek. Uczył się w liceum

plastycznym. Najmłodszm dzieckiem była kilkuletnia Jola.

Byli jeszcze rodzice pani Stasi. Mieszkali obok, w starym,

małym domku. Cała rodzina zajmowała się hodowlą lisów

i to właśnie stąd rozchodziły sie te „zapachy”, które mnie

przywitały. Tego wszystkiego dowiedziałem się przy śniadaniu,

które wspólnie zjedliśmy. Chciałem jak najszybciej

zapytać o sprawy związane z moim pobytem tutaj, ale

państwo Wipplowie powiedzieli, że lepiej będzie kiedy

poczekam, aż moja mama wstanie. Mama spała prawie

do południa. Kiedy zjadła z wujkiem Stefanem śniadanie,

wszyscy usiedliśmy w największym w tym domu pokoju.

Mama powiedziała:

– Posłuchaj, Marku. Zdecydowałam, a moi dobrzy znajomi

zgodzili się, że następny rok, a może dłużej będziesz

mieszkać tutaj. Pójdziesz również tutaj do szkoły. Zupełnie

mnie to zaskoczyło. Choć właściwie nie powinno. Wiedząc 55

do czego była zdolna moja mama, żebym tylko zniknął z

jej pola widzenia, mogłem spodziewać się wszystkiego.

Tym razem jednak, biorąc pod uwagę moje pozytywne

odczucia co do rodziny Wipplów, nie wydawało mi się to

takie złe. Po wypiciu kawy, mama powiedziała, że na nich

już czas. Podczas chłodnego jak zwykle pożegnania, powiedziała

żebym do pani Stasi mówił ciocia, a do jej męża

wujek. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć,

stałem więc w milczeniu i patrzyłem jak moja mama znowu

odjeżdża. Państwo Wipplowie wyciągnęli ręce w moim

kierunku i przytulili mnie do siebie. Powiedzieli:

– Nie martw się. Na pewno ci się tutaj spodoba. Na

pewno będzie ci tutaj lepiej niż miałeś w prewentorium

czy sanatorium. Bardzo byśmy chcieli abyś mówił do nas

ciociu i wujku. Co ty na to Marku?

Wszystko działo się tak szybko że nie wiedziałem, co

mam zrobić. Wtedy odezwał się Olek.

– Zgódź się. Będzie fajnie, a my będziemy mieli brata.

Popatrzyłem na nich. Wszyscy stali wokół mnie i uśmiechali

się tak jakoś serdecznie. Poczułem się jak w prawdziwej

rodzinie. Pierwszy raz uwierzyłem, że ktoś mnie

chce, że komuś zależy na mnie. Powiedziałem:

– Tak ciociu i wujku. Chętnie będę tak zwracać się do

was.

– My też się cieszymy. Postaramy się, abyś czuł się u nas

jak w prawdziwej rodzinie, bo z tego, co wiemy, nigdy takiej

nie miałeś.

Chciałem zapytać, skąd o tym wiedzą, ale nie potraiłem

wypowiedzieć ani słowa. Ze wzruszenia miałem zupełnie

ściśnięte gardło. Ciocia chyba domyślała się, co czuję, bo

powiedziała do Olka: 56

– Zabierz Marka na zwiedzanie naszego gospodarstwa,

a jak zostanie jeszcze trochę czasu, to oprowadź go po

okolicy.

Byłem jej wdzięczny za to. Jeszcze bowiem chwila i na

pewno bym się rozpłakał, a tego w żadnym wypadku nie

chciałem. Olek pokazał mi najpierw ich gospodarstwo.

Obok głównego budynku, a właściwie pięknej willi, stał

drewniany domek, przed którym na ławeczce siedziało

dwoje starszych ludzi.

– To moi dziadkowie – powiedział Olek. – Chodźmy do

nich. Wiedzą o tobie i chętnie cię poznają.

Tak też się stało. Nie pamiętam szczegółów rozmowy,

ale zapamiętałem, że powitali mnie bardzo przyjaźnie.

Zresztą później często chodziłem do nich. Przed ich domkiem

w lecie rosły wysokie malwy. Wyobrażałem sobie, że

mają one jakiś związek z moją mamą. Sądziłem, że pomogą

mi sprowadzić ją tutaj i spowodują, że mama zacznie

mnie wreszcie kochać. Codziennie rano, przez okno pokoju,

w którym spałem spoglądałem na te malwy i czekałem

na spełnienie mojego marzenia. Niestety nigdy to nie nastąpiło.

Bardzo spodobały mi się te kwiaty. Nie tylko z ich

powodu lubiłem przebywać u dziadków. Z biegiem czasu

ja również tak się do nich zacząłem zwracać. Muszę przyznać,

że cała rodzina Wipplów to byli niezwykle pracowici

i sympatyczni ludzie. Byli zajęci od świtu do nocy. Wujek

jako weterynarz do późnych godzin popołudniowych,

a później w pasiece i przy hodowli lisów. Tam zresztą zaangażowani

byli wszyscy członkowie rodziny.

Z czasem ja również pomagałem im w pracy. Nie lubi-

łem tylko prac w pasiece. Pszczoły chyba mnie nie polubi-

ły, bo kilka razy pożądliły mnie dość mocno. Kiedy wujek

zorientował się, że one niezbyt mnie lubią, nie prosił mnie 57

już o pomoc w pasiece. Z lisami radziłem sobie zupełnie

dobrze. To były ciekawe zwierzęta. Wujek hodował srebrne,

niebieskie i platynowe lisy. Pamiętam, jak kiedyś jedna

lisia mama, z nieznanych powodów, odrzuciła jedno

młode, wujek zastanawiał się, czy nie uśpić małego liska.

Był przekonany, że bez swojej mamy nie przeżyje. Skoro

tak, powiedziałem, spróbujmy wychować go w domu.

Wujek tłumaczył mi, że to niemożliwe. Z tego co on wie,

jeszcze nikomu nie udało się udomowić lisa. Bardzo nalegałem

i wujek w końcu zgodził się. Takim sposobem lisek

znalazł się w naszym domu. Do mnie w głównej mierze

należała nad opieka nim. Ku zdumieniu wujka, z każdym

dniem lisek miał się coraz lepiej. Po kilku tygodniach zaczął

zachowywać się jak mały piesek, a po paru miesiącach

swobodnie biegał po podwórku. Zaprzyjaźnił się również

z psami, które były własnością dziadków. Pamiętam, że

ktokolwiek przyszedł do Wipplów, nie mógł nadziwić

się, że udało się nam udomowić lisa. Tak długo, jak tam

mieszkałem, ten lisek tam był. Zachowywał się raczej jak

pies, a nie lis. Po około dwóch latach wyjechałem z domu

cioci i wujka. Nasz kontakt urwał się zupełnie. Nie wiem,

co działo się w tej tak ważnej dla mnie rodzinie i nigdy

się nie dowiedziałem. Bardzo żałuję, że nie próbowałem

nawiązać z nimi kontaktu, ale czasem w życiu tak bywa.

Z niezrozumiałych czasem powodów zrywamy kontakty

z osobami, na których kiedyś bardzo nam zależało.

Wracając jednak do pierwszych godzin mojego pobytu

w tej rodzinie, dowiedziałem się, że moja mama poprosi-

ła Wipplów, aby opiekowali się mną przez dwa lata. Nie

wiedziałem, dlaczego akurat dwa, ale na to pytanie mogła

odpowiedzieć tylko mama, a jej przecież nie było. Nie

powiedziałem jeszcze do jakiej miejscowości traiłem. 58

Miejscowość ta nazywała się Bystra Górna. Położona była

w pobliżu Bielska Białej, w pięknej okolicy otoczonej gó-

rami.

W tym momencie odezwał się Ktoś.

– Poczekaj – powiedział. – Zanim zaczniesz opowiadać

dalej, zastanówmy się nad jednym. Dlaczego ja nie bardzo

pamiętam tego okresu z twojego życia?

– Też nie bardzo wiem – odpowiedziałem. – Wydaje mi

się, choć mogę się mylić, że ja lepiej pamiętam przyjemne

zdarzenia z mojej przeszłości. Ty natomiast, wszystkie

inne.

– Chyba masz rację – powiedział Ktoś. – Zobaczymy, czy

te przypuszczenia sprawdzą się, kiedy będziemy przypominać

sobie dalsze wydarzenia z twojej przyszłości.

– Masz rację – powiedziałem. – Jak już wspomniałem,

czas, który spędziłem w Bystrej był na pewno najlepszym

okresem mojego dzieciństwa. Jedynie w rodzinie

Wipplów zaznałem prawdziwego ciepła. Czułem się tam

kochany przez wszystkich. Wiedziałem, że w każdej sytuacji

mogłem liczyć na pomoc wszystkich. Nigdy więcej nie

doświadczyłem takiego uczucia. Chciałbym jednak wrócić

do początku mojego pobytu i opowiedzieć, co tam się wydarzyło.


Olek okazał się rzeczywiście bardzo dobrym przyjacielem.

Traktował mnie jak młodszego brata i często tak

mnie przedstawiał swoim znajomym. Nie mówił: to jest

mój kolega czy kuzyn, a właśnie: to jest mój młodszy brat.

Bardzo to było miłe. Poświęcał mi bardzo dużo swojego

czasu. Pokazywał mi różne ciekawe miejsca i zabierał na

wycieczki w okoliczne góry. Jak dobrze pamiętam, kiedy

przyjechałem do Bystrej, był to na pewno wrzesień. Wtedy,

jak na tę porę roku, było w górach bardzo ciepło. Mo-59

gliśmy więc spędzać dość dużo czasu na zwiedzaniu okolicy.

Po kilku dniach pobytu, wujek z ciocią zaprowadzili

mnie do szkoły, do trzeciej klasy. Budynek szkoły mieścił

się w starym i bardzo małym budynku. Pamiętam, że

uczniowie z różnych klas musieli uczyć się w jednym pomieszczeniu.

Było to trochę uciążliwe, bo w klasie uczyło

jednocześnie dwóch nauczycieli, ale po kilku dniach przyzwyczaiłem

się i uznałem to za normalne. Koledzy przyjęli

mnie bardzo dobrze. Wiedząc, że przyjechałem z dużego

miasta, starali się pokazywać mi wszystko, co uważali za

warte pokazania. Po lekcjach zapraszali mnie do swoich

domów. Pokazywali jak pasie się krowy czy owce. Uczyli

dojenia tych zwierząt. Było to dla mnie zupełnie nowe do-

świadczenie, ale z czasem polubiłem bardzo te czynności.

Do tego doszło łowienie ryb w pobliskiej rzeczce, czy pieczenie

ziemniaków na ognisku. Czułem się bardzo szczę-

śliwy. Czasami taki bardzo, że coraz częściej zapominałem

o mojej mamie. Ciocia i wujek tak serdecznie odnosili się

do mnie, że przestałem zupełnie tęsknić za nią. Nauka

w szkole, pomoc w gospodarstwie moich opiekunów, zabawy

z kolegami i wspólne rozmowy o różnych sprawach

w gronie domowników, całkowicie wypełniały mi czas.

Wieczorem natychmiast zasypiałem, a wcześnie rano

z radością zrywałem się z łóżka i pomagałem we wszystkich

czynnościach domowych. Czasami ciocia czy wujek

musieli mnie powstrzymywać. Ja jednak uważałem, że za

tyle serca, które codziennie mi okazywali, muszę się im

jakoś odwdzięczyć. Starałem się nie sprawiać im kłopotów

i pomagać w gospodarstwie jak tylko mogę. Myślę,

że to mi się udało. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek ktoś

miał do mnie o coś pretensje. To niewiarygodne, ale życie

w tej społeczności, dla mnie było jak z jakiejś bajki. Przez 60

cały czas mojego pobytu spotykały mnie tylko przyjemne

rzeczy. Miałem wspaniałych przyjaciół, z którymi lubiłem

spędzać wolny czas. Zapamiętałem szczególnie jednego.

Nazywał się Józef Przybyła. Ja jednak mówiłem do niego

Jastuś. Mieszkał niedaleko ode mnie, po drugiej stronie

kamienistej drogi. Jego gospodarstwo przylegało do rzeki.

Jastuś nauczył mnie łapać pstrągi i głowacze, których było

tam mnóstwo. Łapaliśmy je rękoma. Musiałem długo się

uczyć, jak znajdować je między kamieniami i jak manewrować

dłońmi, żeby złapać wypatrzoną rybę. Z głowaczami

nie było problemu. Pstrągi nie tak łatwo dawały się podejść.

Był jednak i na nie sposób. Górskie rzeczki i potoki

mają to do siebie, że często ich wody stają się nieprzejrzyste

i mętne. Wtedy wycinaliśmy z krzaków rosnących nad

rzeczką kije o długości około półtora metra. Przywiązywaliśmy

do nich haczyk i spławik zrobiony z korka od butelki.

Nadziewaliśmy robaka i wędka była gotowa. To było

niesamowite, ale pamiętam, że potrailiśmy w ciągu krótkiego

czasu złowić całe wiadro pstrągów. Smażyliśmy je

na ognisku lub zanosiliśmy do swoich domów. Ciocia potra

iła je w sobie tylko znany sposób przygotować i usma-

żyć tak, że znikały w naszych żołądkach bardzo szybko.

Tak wszystkim smakowały, że takie kolacje urządzaliśmy

sobie bardzo często. Jak tylko woda w rzeczce stawała się

mętna, brałem wiadro i pędziłem do mojego przyjaciela.

On zwykle już czekał na mnie z przygotowanymi wędkami.

Po godzinie wiadra były pełne i mogłem wracać do domu.

Często w kolacji uczestniczył też Jastuś. On też nauczył

mnie, kiedy nastała zima, jazdy na nartach. Jazda na nich

była dla Jastusia ogromną pasją. Zaraził ją nie tylko mnie,

ale prawie wszystkich chłopców z naszej szkoły. Jastuś

był starszy ode mnie dwa lata. Należał już wtedy do klubu 61

sportowego LZS Bystra i odnosił pierwsze sukcesy, ale nie

w jeździe na nartach, a w skokach narciarskich. Później

został wybitnym sportowcem, mistrzem w skokach. Spę-

dzaliśmy na stokach wiele godzin. Tak mnie wyszkolił, że

jego trener zauważył mnie i chciał mnie zapisać do klubu.

Na to jednak potrzebna była zgoda mojej mamy. Jej jednak

nie było i nie wiedziałem, kiedy przyjedzie. Bardzo mnie

to martwiło. Nieoicjalnie uczestniczyłem we wszystkich

treningach, ale w zawodach nie mogłem uczestniczyć. Pamiętam,

jak pewnego razu odbywały się zawody w zjeź-

dzie chłopców w wieku około szesnastu lat. Ja miałem

wtedy dziesięć. Nasz trener rozmawiał o mnie z sędziami

zawodów. Poproszono mnie, abym po przejeździe ostatniego

zawodnika zjechał również. Zrobiłem to oczywiście

z radością. Miałem wrażenie, że uczestniczę w prawdziwych

zawodach. Bardzo się starałem, aby wypaść jak najlepiej.

Na mecie okazało się, że osiągnąłem czwarty czas

przejazdu. Sędziowie nie mogli uwierzyć, a nasz trener

tylko uśmiechał się i powiedział: – Mówiłem, że jest bardzo

dobry. Teraz potrzebuję, tylko zgody jego matki i mo-

żemy zacząć oicjalnie go trenować.

Sędziowie powiedzieli:

– To na co czekasz? Zrób to jak najszybciej.

Po skończonych zawodach trener poszedł ze mną do

domu. Okazało się, że przyjechała moja mama i wszyscy,

którzy byli w domu obserwowali zawody i mój przejazd

też. Z domu Wipplów widać było stok, na którym rozgrywano

te zawody. Ucieszyłem się bardzo, kiedy zobaczyłem

mamę. Chciałem oczywiście opowiedzieć jej o wszystkim.

O tym, jak mi tu dobrze, jakich mam kolegów, co robimy

i oczywiście o moim przejeździe. Niestety, mama nie była

tym zainteresowana. Powiedziała, że ciocia z wujkiem już 62

jej o wszystkim opowiedzieli i żebym wyszedł z domu,

bo ona ma sprawy do omówienia z gospodarzami. Byłem

bardzo zawiedziony. Prawie się popłakałem. Tak się cieszyłem

z przyjazdu mamy, a ją jak zwykle nie interesowa-

ło nic, co dotyczyło mnie. Usiadłem na jakimś kamieniu

przed domem i rozmyślałem. Kolejny raz zadawałem sobie

pytanie: dlaczego, dlaczego mamusiu nic cię nie obchodzę?

Co takiego ci zrobiłem, że mnie nie chcesz?

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi.

Wyszedł z nich trener. Nie widział mnie. Przystanął, zapalił

papierosa i powiedział:

– Nie wierzę, to niewiarygodne. Dlaczego ona się nie

zgodziła? Przecież ten chłopak naprawdę dobrze jeździ.

Dlaczego nie chce rozwijać jego talentu!

Wyrzucił ze złością papierosa i szybkim krokiem oddalił

się. Serce we mnie zamarło. Zorientowałem się, że trener

mówił o mojej mamie. Nie bacząc na wszystko, wbiegłem

do domu i od razu o to zapytałem mamę.

– Nie zgadzasz się, żebym trenował? Dlaczego?

– Nie będę się przed tobą tłumaczyć – odpowiedziała.

Taką podjęłam decyzję i jej nie zmienię.

Ciocia z wujkiem próbowali namówić mamę, aby jeszcze

raz wszystko przemyślała. Odpowiedziała krótko.

– Nie. Wszystko co mieliśmy do omówienia, omówili-

śmy. Jutro wyjeżdżam. Jestem zmęczona, więc idę się po-

łożyć.

To powiedziawszy weszła do przygotowanego dla niej

pokoju. Wujek i ciocia stali jak sparaliżowani. Patrzyli na

mnie bez słowa. Tego już było dla mnie za dużo. Nie wytrzymałem

i wybuchnąłem głośnym płaczem. Odwróci-

łem się i pobiegłem do mojego pokoju. Rzuciłem się na

łóżko. Po chwili weszła ciocia i usiłowała mnie pocieszyć. 63

Nie miałem ochoty na nic. Nie mogłem powstrzymać łez

i płakałem coraz głośniej. Do pokoju wszedł jeszcze wujek.

Słyszałem jak mówili:

– Biedne dziecko. Nie możemy tego tak zostawić

Chodźmy z nią porozmawiać.

Po ich wyjściu zasnąłem. Obudziłem się następnego

dnia w południe. Mamy oczywiście już nie było. Wyjecha-

ła wcześnie rano jak jeszcze spałem. Trudno opisać, jak

się wtedy czułem. Do dzisiaj pamiętam ten ból w piersiach

i ogromny żal. Nie mogłem uwierzyć, że moja mama

nie chciała pożegnać się ze mną. Nie rozumiałem też, dlaczego

mimo próśb trenera i „wujostwa” nie zgodziła się

zapisać mnie do klubu sportowego. Dużo moich kolegów

trenowało w tym klubie, tylko ja nie. Mogłem co najwyżej

przyglądać się treningom. Chodziłem na wszystkie zajęcia

moich kolegów. Po kilku dniach trener przyszedł do moich

opiekunów i zapytał, czy sprzeciwialiby się gdybym, tak

po cichu, uczestniczył w treningach. Było to ryzykowne,

bo w razie jakiegoś wypadku mogłyby być z tego poważ-

ne kłopoty. Trener wspólnie z moimi opiekunami doszli

do wniosku, że nikt nie musi o niczym wiedzieć a ja i tak

jestem ubezpieczony w szkole od nieszczęśliwych wypadków,

więc w razie jakiegoś nieszczęścia można będzie

powiedzieć, że znalazłem się przypadkiem, bez wiedzy

dorosłych, w grupie ćwiczących. Ucieszyłem się bardzo

i obiecałem, że nikomu nie powiem, że moja mama nie

zgodziła się na treningi. Ten okres wspominam szczególnie

przyjemnie. Treningi, wspólne wędrówki po górach

i co najważniejsze – uczestnictwo w zawodach, zapadło na

zawsze w moją pamięć. Kiedy zima się skończyła, ja dalej

z moimi kolegami bawiliśmy się doskonale. Chodziliśmy

po górach. Czasem łowiliśmy ryby i wieczorami piekliśmy 64

je na ognisku. Moi opiekunowie robili wszystko, aby czas

spędzony pod ich opieką był dla mnie czasem zapamię-

tanym jak najlepiej. To im się udało. Coraz mniej myśla-

łem o mojej mamie. Tutaj znalazłem prawdziwą rodzinę.

Czasami tylko martwiłem się, że może kiedyś wszystko

się skończyć. Bałem się, że znowu wróci poprzednie życie

z ciągłymi wyjazdami do jakiś prewentoriów. Nie chcia-

łem już więcej tego doświadczać. Chciałem pozostać tutaj,

w mojej nowej rodzinie. Kiedyś wieczorem, kiedy siedzieliśmy

w pokoju i opowiadaliśmy sobie różne historyjki,

nagle zebrałem się na odwagę i opowiedziałem wszystkim

o moim dotychczasowym życiu i o moich marzeniach.

Kiedy skończyłem zaległa cisza. Moi „bracia” powiedzieli:

– No co ty? Nigdzie od nas cię nie puścimy. Nie martw

się na zapas.

Wujek posmutniał, a ciocia po prostu rozpłakała się.

Oboje stwierdzili, że o niczym nie wiedzieli. Mama powiedziała

im, że jestem bardzo chory na płuca i że pobyt w tym

górskim klimacie dobrze mi zrobi. Zdziwili się, kiedy powiedziałem

im, że nigdy żaden lekarz mnie nie badał i nie

brałem żadnych lekarstw. Ciocia z wujkiem popatrzyli na

siebie i po chwili powiedzieli, że zrobią wszystko, abym

był u nich jak najdłużej. Kiedy zapytałem, czy mógłbym

zostać u nich na zawsze, stwierdzili, że też by tego chcieli,

ale to zależy wyłącznie od mojej mamy. Widząc jak mnie

to zmartwiło, powiedzieli, że porozmawiają z nią, kiedy

tylko tutaj przyjedzie. Zrobią co w ich mocy, abym mógł

zostać z nimi. Teraz nie mam się martwić. Na razie jestem

u nich i nikt mnie stąd nie zabierze.

Uspokoiłem się i ucieszyłem. Pomyślałem: dlaczego

ja nie mam takiej rodziny? Co prawda byłem traktowany

jak członek rodziny, ale to nie to samo, co własna rodzi-65

na. Mimo wszystko byłem bardzo szczęśliwy. Kolegów też

miałem wspaniałych, chociaż czasami robili mi różne psikusy.

Zapamiętałem szczególnie jedno zdarzenie. Jeden

z kolegów mieszkał obok, zaraz za naszym płotem. Przepływał

tam mały potoczek. Jego tata poszerzył koryto

tego potoczku tak, że utworzył się niewielki staw. Hodowali

tam ryby. Któregoś dnia wyszedłem wieczorem przed

dom. Patrzyłem na gwiazdy i nagle usłyszałem przeraźliwy

płacz dziecka. Przeraziłem się. Rozejrzałem wkoło, ale

nic nie zauważyłem. Płacz nie ustawał, więc pobiegłem do

domu wołając o pomoc. Domownicy wybiegli przed dom.

Po chwili wszyscy zanosili się od śmiechu. Ja byłem przerażony,

bo byłem przekonany, że jakiemuś dziecku dzieje

się krzywda. Nie rozumiałem ich zachowania. Dlaczego

oni tak się śmieją. Próbowałem ich namówić do jakiegoś

działania. Przekonywałem, że jakieś dziecko potrzebuje

pomocy. To wywoływało jeszcze większe rozbawienie

u wszystkich. Nic z tego nie rozumiałem. Po dłuższej

chwili, kiedy wszyscy „wyśmiali” się, ktoś powiedział:

– Ale dałeś się nabrać. Mieszkasz to już tak długo, że

powinieneś poznać już różne tutejsze „tajemnice”.

Zdziwiłem się jeszcze bardziej.

– O co tutaj chodzi, powiedzcie mi wreszcie – poprosi-

łem.

W tym czasie przyszedł do mnie ten kolega zza płotu

i powiedział:

– Chodź, coś ci pokażę.

Poszliśmy wszyscy. Kolega zaprowadził nas nad staw.

Ze stojącego tam wiadra wyciągnął dość dużą rybę. W tym

momencie rozległ się znowu ten przerażający płacz.

– Co to jest? – krzyknąłem – Przecież to ryba, a nie

dziecko. 66

Znowu wszyscy zaczęli się śmiać. Po chwili dowiedzia-

łem się, że ta ryba nazywa się piskorz i kiedy wyciąga się

ją z wody zawsze wydaje z siebie dźwięk przypominający

płacz dziecka. Kiedy to do mnie dotarło, ja również bardzo

się z tego śmiałem. Przez kilka następnych dni dzieci

w szkole trochę mi dokuczały, ale tylko trochę. Po kilku

dniach wszystko wróciło do normy.

Wydarzyło się jeszcze coś ważnego w moim życiu.

Przyjąłem Komunię Świętą. Po niezbyt miłym doświadczeniu

z księdzem w poprzedniej szkole, byłem sceptycznie

nastawiony do tej uroczystości. Jednak po namyśle,

doszedłem do wniosku: co mi zależy, mogę uczestniczyć

w przygotowaniach do tej uroczystości. To spotkało mnie

w Bytomiu. Lekcji religii uczył nas bardzo surowy ksiądz.

Wprowadził swoiste zasady nauczania. Wymagał bezwzględnej

ciszy, żadnych pytań i żadnego przeszkadzania.

Za najmniejsze przewinienia karał chłostą wykonywaną

za pomocą plecionki z plastikowych rurek.

Ja jako nowy uczeń nie miałem o tym pojęcia. Kiedy

ksiądz powiedział, że Bóg stworzył wszystko, zapytałem:

– A kto stworzył Boga?

To co wydarzyło się później, śniło mi się przez wiele lat.

Ksiądz wpadł w furię. Zaczął mnie bić nie tylko tą plecionką,

ale również rękoma i wszystkim, co mu w nie wpadło.

Wrzeszczał przy tym, że jestem szatanem i on mi pokaże.

Nie wiem czym by się to bicie skończyło, gdyby nie pomoc

kilku nauczycieli. Słysząc krzyki wpadli do klasy i odcią-

gnęli tego księdza ode mnie. Miałem więc uzasadnione

obawy, czy mam uczestniczyć w tym rytuale.

Kościółek w Bystrej był bardzo mały. Przypominał raczej

kaplicę. Wiernych zresztą też nie było wielu, tak że

na ich potrzeby był w sam raz. Religii uczył nas bardzo 67

stary ksiądz, który dojeżdżał z Bielska-Białej. Do Komunii

przystąpiło kilkoro dzieci. Sama uroczystość trwała dość

krótko. Po jej zakończeniu wszyscy udali się do swoich

domów. Moja mama przyjechała, ale w kościele nie była.

Razem z wujkiem Stefanem urządzili sobie piknik w ogrodzie

za domem. Ciocia z wujkiem i pozostali członkowie

rodziny zostali w domu. Wiedziałem, że coś jest nie tak,

ale nie wiedziałem co. Mama zawołała mnie i wręczyła

mi złote serduszko na łańcuszku. Ja nie spodziewałem się

żadnego prezentu, a jeśli już to raczej zegarka. Powiedzia-

łem o tym mamie. Ona zabrała mi to serduszko i powiedziała,

skoro nie podoba ci się prezent, nie dostaniesz nic.

No i było po uroczystości. Nie chciało mi się siedzieć na

kocu razem z mamą i wujkiem Stefanem. Powiedziałem,

że wolę iść do domu. Mama skwitowała to krótko.

– Zrobisz, jak zechcesz.

Po jakimś czasie mama też przyszła do domu. Zamknę-

ła się razem z ciocią i wujkiem w pokoju i rozmawiali do

wieczora. O czym – nie wiedziałem. Następnego dnia nastąpiło

chłodne pożegnanie i mama znowu odjechała.

Lato upłynęło nam na zabawach. Oczywiście pomaga-

łem również w różnych pracach domowych czy przy hodowli

lisów. W tym czasie nauczyłem się pływać. Prawdę

mówiąc, stało się to przez przypadek. Któregoś dnia z moimi

„braćmi” i kilkoma kolegami wybraliśmy się na basen.

Wujek dał mi takie nadmuchane kółko i powiedział, że bez

tego kółka nie wolno mi wchodzić do wody. Wstydziłem

się paradować obok basenu z tym kółkiem na brzuchu.

Nie włożyłem go oczywiście. Chłopcy urządzili sobie zawody

w skakaniu do basenu. W pewnym momencie, kiedy

przebiegałem przed rozpędzonym chłopcem, zderzyliśmy

się i wpadłem do basenu. Bardzo się wystraszyłem. Za-68

cząłem bezładnie machać rękoma i nogami. Kiedy trochę

ochłonąłem zorientowałem się, że jestem już na drugim

brzegu basenu. Okazało się, że przepłynąłem sam oko-

ło 25 metrów. W taki oto sposób nauczyłem się pływać.

Tak mi to się spodobało, że później wykorzystywałem

każdą okazję, by popływać w basenie. Całe to lato przysporzyło

mi niezapomnianych przeżyć. Pamiętam, że by-

łem bardzo szczęśliwy. Do tego stopnia, że zapominałem

o mojej mamie. W mojej rodzinie i wśród kolegów było

mi bardzo dobrze. Często przed snem rozmyślałem o tej

sytuacji. Modliłem się, aby trwała jak najdłużej. Z całego

serca chciałem pozostać tutaj na zawsze. Chwilami jednak

przypominałem sobie o mamie, dziadku i niani. Wtedy robiło

mi się bardzo smutno. Nie mogłem znaleźć sposobu

na to, by odnaleźć się w tej nowej dla mnie sytuacji. Nie

rozumiałem dorosłych. Wydawało mi się, że dorośli mogą

znaleźć wyjście z każdej sytuacji i wszystkiemu zaradzić.

Niestety coraz częściej przekonywałem się na własnej

skórze, że jest inaczej. W sumie jednak starałem się o tym

nie myśleć. Tym bardziej, że każdego ranka, tuż za furtką

naszego domu czekały mnie wspaniałe chwile z kolegami.

W domu zresztą też. Wszyscy byli dla siebie bardzo mili.

Wiele wieczorów spędzaliśmy razem. Słuchałem różnych

historyjek i legend z przeszłości, które dotyczyły tych okolic.

To były niezapomniane chwile. Niestety wszystko co

dobre, zawsze się kończy. Z nastaniem jesieni zaczęła się

nauka w szkole. Nie było mi tam źle. Uczyłem się dobrze.

Nie miałem żadnych problemów. Jeśli już, to tylko z „nadmiarem”

mojej wiedzy. Jeśli jakiś temat mnie interesował,

chciałem wiedzieć o nim jak najwięcej. Często męczyłem

wujka, aby coś więcej o tym mi opowiedział. Wujek był

bardzo mądrym człowiekiem, dużo wiedział i chętnie po-69

szerzał moją wiedzę. Bardzo lubiłem z nim rozmawiać.

Z innymi członkami tej rodziny też. Oni również starali się

zaspokajać moją ciekawość.

Z nastaniem zimy zaczęła się jazda na nartach. Powró-

cił temat mojego oicjalnego uczestniczenia w treningach.

Trener był częstym gościem „wujostwa”. Głównym tematem

ich rozmów była zgoda na zapisanie mnie do klubu.

Słyszałem, kiedyś jak trener mówił, że jeśli nie będzie

zgody mojej mamy, to nie będę mógł dalej brać udziału

w treningach. Bardzo się przestraszyłem i postanowiłem,

że jak tylko przyjedzie moja mama, będę błagać ja na kolanach

o zgodę na wstąpienie do klubu. Trener przychodził

jeszcze parę razy do naszego domu. Zauważyłem, że za

każdym razem był coraz smutniejszy. Kiedyś zobaczyłem

jak pił wódkę z wujkiem. Bardzo mnie to zaskoczyło. Nie

widziałem nigdy dotąd, aby nasz trener pił wódkę. Krótko

przed świętami Bożego Narodzenia, trener przestał przychodzić

do nas. Wszyscy bardzo się dziwili. Zastanawiano

się, co mogło się takiego wydarzyć, że trener nie zjawił się.

Po świętach dotarła do nas przerażająca wiadomość: nasz

trener nie żył. Odebrał sobie życie. Wszyscy byli w szoku

i zadawali sobie pytanie dlaczego? Ja wpadłem w panikę.

Byłem przekonany, że to z mojego powodu. Pewnie

miał kłopoty, że uczył mnie bez pozwolenia mojej mamy.

Bardzo to przeżywałem. Wieczorem poprosiłem wujka

o chwilę rozmowy. Wyjawiłem mu moje obawy. Wujek

popatrzył na mnie tak jakoś dziwnie, przytulił mnie i powiedział.


– Nie, Mareczku. Ty ani twoja mama w niczym tutaj nie

zawiniliście. Powodem były inne sprawy. Nie mogę o nich

mówić, ale nawet gdybyś się dowiedział prawdy to i tak

nie zrozumiałbyś tego. Po prostu żyjemy w takich cza-70

sach. Jest wielu złych ludzi. Mam nadzieję, że kiedyś to się

zmieni.

Tę rozmowę zapamiętałem na zawsze, ale jej treść zrozumiałem

dopiero wiele lat później. O śmierci trenera

rozmawiano jeszcze bardzo długo we wszystkich domach.

Zastanawiano się, co będzie z naszym klubem sportowym.

Ale zbliżał się Sylwester, więc rozmowy na ten temat ucichły.

Moja mama przyjechała w Sylwestra. Poprosiła ciocię

i wujka o rozmowę. Rozmawiali za zamkniętymi drzwiami

kilka godzin. Kłócili się strasznie. Podświadomie czułem,

że rozmowa dotyczyła mnie. Po południu wszyscy wreszcie

wyszli z pokoju. Mama była wściekła, wujek blady

a ciocia płakała. Radosny nastrój związany z Sylwestrem

prysł. Kolejny raz przekonałem się, jak moja mama potrai

zepsuć innym humor. Rozmowy przy stole nie kleiły się.

Po złożeniu sobie życzeń wszyscy poszli spać. Ze mną nikt

nie rozmawiał. Pomyślałem, że może będzie jeszcze dobrze.

Jutro poproszę mamę o tę nieszczęsną zgodę na oicjalne

treningi. Liczyłem, że na pewno pomogą mi ciocia

z wujkiem i oczywiście pozostali członkowie rodziny. Ale

tego, co wydarzyło się rano, nie spodziewałem się. Podczas

śniadania panowało milczenie. Po śniadaniu mama

powiedziała:

– Posłuchaj, Marku. Postanowiłam, że jutro wyjeżdżamy

stąd. Uważam, że ze względu na twoje zdrowie powinieneś

zmienić klimat.

Zamurowało mnie zupełnie, nie mogłem wykrztusić

słowa. Zrobiło mi się słabo. Popatrzyłem na ciocię i wujka.

Oni zwrócili się do mamy.

– Posłuchaj, Marysiu. Zastanów się jeszcze. Zobacz, jaki

Mareczek jest tutaj szczęśliwy. Nie psuj tego. On już dość

się w życiu nacierpiał. 71

– O co wam chodzi?! – krzyknęła mama. – Ja wiem najlepiej,

co jest dla niego dobre, a co złe. Podjęłam decyzję,

zabieram go stąd i nic ani nikt nie będzie w stanie tego

zmienić.

Popatrzyłem na wszystkich członków mojej drugiej rodziny.

Zauważyłem u wszystkich łzy w oczach. Tego było

już za dużo. Nie wytrzymałem. Rozpłakałem się bardzo

głośno. Właściwie to nie był płacz, to było przeraźliwe

wycie. Ciocia podbiegła do mnie, później podbiegli pozostali.

Wszyscy mnie przytulali i starali się mnie pocieszyć.

– Zobacz, co narobiłaś Marysiu – krzyczała ciocia. – Tak

nie można. To przecież jest twój syn. Zostaw go u nas. Czy

ty nie masz sumienia?

Mama tylko spojrzała na nich i powiedziała:

– Tak to jest mój syn i ja i tylko ja mam do niego prawo.

Zabraniam wam się wtrącać. Jak powiedziałam, jutro wyjeżdżamy.


Potem poszła do swojego pokoju, gdzie był również

wujek Stefan i zamknęła drzwi za sobą. Ja nie mogłem się

uspokoić. Wszyscy starali się pocieszać mnie na wszystkie

możliwe sposoby. Wiedzieli jednak, że decyzji mojej mamy

nie da się zmienić. Niewiele z tego popołudnia i nocy, któ-

rą spędziłem wtulony w ciocię i wujka pamiętam. Rano

powtórzył się scenariusz, który tak dobrze pamiętam

z poprzednich wyjazdów. Nastąpiło krótkie pożegnanie

z rodziną Wipplów i wyruszyliśmy w drogę. Dokąd? Nie

wiedziałem. Najdłużej jak tylko to było możliwe patrzyłem

przez tylne okno samochodu na oddalające się sylwetki

zapłakanych moich dotychczasowych opiekunów. Moich

prawdziwych rodziców za jakich w istocie ich uważałem.

Czułem nieopisany żal i ból. To odczucie była tak silne, że

czasami wraca do mnie mimo upływu tylu lat.7273

ROZDZIAŁ V

Wspomnienie tych wydarzeń wywołało u mnie takie

emocje, że zatraciłem poczucie rzeczywistości. Zapomnia-

łem, gdzie się znajduję. Zerwałem się gwałtownie z ławki,

na której siedziałem. Stałem i rozglądałem się wokół.

Przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, co ja tutaj

robię. Zauważyłem, że osoba z którą siedziałem na ławce

również wstała. Powoli powracałem do rzeczywistości.

Poznałem Ktosia i nagle wszystko wróciło do normalno-

ści. Ktoś odezwał się.

– No, ale się zdenerwowałeś. Te wspomnienia musiały

nieźle cię wzruszyć. Przyznam ci się, że ja niezbyt dokładnie

pamiętam to, co wtedy się wydarzyło. Dlatego słucha-

łem cię z uwagą.

– Tak masz rację – powiedziałem do Ktosia. – Czasami,

kiedy przypominam sobie te sceny, nie mogę opanować

wzruszenia. Zdarza mi się, że również nie mogę powstrzymać

łez.

W tym momencie usłyszałem, jak odezwał się Głos, głos

mojego sumienia. Mnie również twoja opowieść bardzo

wzruszyła. Dotychczas odzywałem się tylko w sytuacjach,

kiedy wydawało mi się, że postępujesz niezbyt właściwie.

Teraz jednak stwierdziłem, że czasem występują sytuacje,

które na wiele rzeczy rzucają nowe światło. Sam widzisz

Głosie, że nie wszystko jest takie proste, jakby czasem się

wydawało. Mam nadzieję, że teraz, oceniając czyjeś po-74

stępowanie, weźmiesz również pod uwagę inne czynniki,

które z twojego punktu widzenia uważałeś za nieważne.

– Tak – odparł – masz rację. – Teraz przed wyrażeniem

swojego zdania będę musiał bardzo ostrożnie oceniać

czyjeś postępowanie.

– Cieszę się ogromnie, bo często twoje uwagi były dla

mnie niesprawiedliwe. Teraz, jeśli pozwolisz, wrócę do

swojej przeszłości. Ciebie namawiam do uważnego wysłuchania

mojej opowieści.

Zwróciłem się do Ktosia.

– Czy możesz sobie wyobrazić, co czuje dziesięcio-jedenastoletni

chłopiec, kiedy musi zmierzyć się z sytuacją,

której nie rozumie. Sytuację, która trwała od lat. Ciągle

obwinia się za wszystko, co tam się dzieje. Osoba któ-

rą kochał bezgranicznie, odwraca się od niego. Nie chce

go. Chłopiec nie rozumie tego. Stara się ze wszystkich sił

przypodobać swojej mamie. Niestety nic w jej postępowanie

nie zmienia się. Kiedy wreszcie znajduje to, czego tak

bardzo pragnie, czyli akceptacji i bezwarunkowej miłości

oiarowanej mu przez obcych ludzi, nagle wszystko wali

się w gruzy. Teraz już zupełnie niczego nie rozumie. Ma

poczucie, że wszyscy go nie chcą. Nie wie co ma z sobą

zrobić. Nie ma w nikim oparcia. Ma za to żal do wszystkich.

Ma w pamięci scenę pożegnania. Smutek malujący

się na twarzach tak bliskich mu ludzi. Widzi ich rozpacz

i łzy, jakie płyną po ich twarzach. Tym bardziej nic z tego

nie rozumie. Targają nim spazmy, spowodowane płaczem.

Czuje, że z wszechobecnego żalu pęknie mu serce. Ten

chłopiec, którym byłem wtedy, czasem powraca we wspomnieniach

dorosłego człowieka, którym teraz jestem. Nie

mogę się od nich uwolnić. Nigdy nie zapomnę tej podróży

samochodem w nieznane. Moja mama jak zwykle nie od-75

zywała się. Zachowywała się jakby nic się nie wydarzyło.

Od czasu do czasu odwracała się tylko w moim kierunku

i mówiła:

– Przestań się już mazać. Nic się przecież nie stało.

Wiesz, że ja robię wszystko dla twojego dobra. Powinieneś

raczej być mi wdzięczny a nie ciągle płakać.

Nawet dla wujka Stefana postępowanie mojej mamy

nie było właściwe. Próbował jakoś załagodzić sytuację.

Namawiał ją żeby jeszcze raz przemyślała swoją decyzję

podjętą w mojej sprawie. Mama nie chciała o tym rozmawiać.


– Nie pouczaj mnie – powiedziała. – Raczej jedź szybciej,

bo nigdy tam nie dojedziemy.

Wujek już nie odezwał się. Chciałem zapytać, dokąd jedziemy,

ale widząc, jaka mama jest wściekła, bałem się.

Moje złe samopoczucie pogarszała jeszcze niepewność,

jeśli chodzi o moją przyszłość. Po wielu godzinach podróży

dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka. Na przydroż-

nej tablicy przeczytałem Paczków. Zdziwiłem się. Byłem

przekonany, że jedziemy do dziadka i niani. Tymczasem

znajdowaliśmy się w miejscu, o którym nawet nie słysza-

łem. Po kilku chwilach mama powiedziała:

– Nareszcie dojeżdżamy na miejsce.

Wysiedliśmy przed dużym budynkiem. Przeczytałem

napis Prewentorium dla... Dalej nic nie mogłem już przeczytać.

Wszystko w jednej chwili zamazało się w moich

oczach. Zrobiło mi się słabo. Wszystko czego doświadczyłem

w poprzednich prewentoriach, pojawiło się przed

moimi oczami. Znowu ten sam koszmar. Powiedziałem

głośno „dlaczego”. Nic więcej nie mogłem z siebie wykrztusić.

Zresztą i tak nic by to nie dało. Mama i tak nie

zwracała na mnie uwagi. Weszliśmy do środka. Przyjęcie 76

było takie jak zawsze. Niby wszyscy uśmiechali się do

mnie, ale wyczuwałem, że to jest sztuczne. To była ich praca.

Myślę tu o pielęgniarkach. Nie wyczułem od nich ani

odrobiny ciepła, tylko wymuszoną, jak mi się wydawało,

grzeczność. Jak zwykle zaprowadzono mnie do dużej salisypialni

i pokazano mi łóżko na którym miałem spać. Nie

chciało mi się nic. Nie miałem nawet ochoty na pożegnanie

się z mamą i wujkiem Stefanem. Wiedziałem jak takie

pożegnania wyglądają. Nie chciałem tego. Chciałem odrobiny

ciepła. Wiedziałem jednak, że tego na pewno już nie

doświadczę. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem.

Obudziła mnie pielęgniarka i powiedziała, że muszę

pójść do lekarza. Zdziwiłem się, ale nic nie odpowiedzia-

łem i posłusznie poszedłem z nią. Wszystko we mnie się

buntowało. Nie chciałem rozmawiać z lekarzem ani z nikim

innym. Chciałem wrócić do Bystrej, do mojej prawdziwej

rodziny. Mówię tak, bo Wipplów uważałem za rodzinę.

Modliłem się o cud, ale oczywiście nic takiego nie

nastąpiło. Lekarz, do którego zaprowadziła mnie pielę-

gniarka, okazał się bardzo miłym człowiekiem. Poprosił

mnie żebym mu coś więcej opowiedział o moim dotychczasowym

życiu. Z początku nie miałem ochoty na zwierzenia.

Jednak z upływem czasu nabrałem do tego lekarza

zaufania i zacząłem opowiadać mu o moim dzieciństwie

i marzeniach jakie miałem. Opowiedziałem mu o mojej

mamie, o dziadku i niani. O mojej przyszywanej, ale dla

mnie najprawdziwszej rodzinie Wipplów opowiadałem

najwięcej. Lekarz coraz uważniej przysłuchiwał się temu,

co mówiłem. Zadawał mi coraz więcej pytań. Szczególnie

interesowała go moja mama. Nie wiedziałem dlaczego.

Pytał również, co wiem o mojej chorobie. Kiedy odpowiedziałem,

że nie jestem i nigdy nie byłem chory bardzo się 77

zdziwił. Przeglądał jakieś papiery i kiwał głową. Zapytał

jeszcze, jak często chodziłem z mamą do lekarza i czy pamiętam

jakie lekarstwa dostawałem. Odpowiedziałem, że

nie pamiętam, aby badał mnie jakiś lekarz. Leków oprócz

tych w poprzednich prewentoriach nie brałem. Zapytał

jeszcze czy robiono mi prześwietlenie płuc. Kiedy zaprzeczyłem,

powiedział:

– W takim razie zaraz wykonamy ci zdjęcia twoich

płuc.

Widząc zdziwienie na mojej twarzy, powiedział:

– Nie bój się, to nic nie boli. Kiedy otrzymam te zdję-

cia porozmawiam jeszcze z tobą. Teraz idź z panią. Ona

zapozna cię z kolegami i opowie, jak wygląda życie w tutejszym

prewentorium. Trochę się zmartwiłem, że muszę

już wyjść z gabinetu lekarskiego. Chyba polubiłem tego

lekarza. Następnego dnia pielęgniarka ponownie zaprowadziła

mnie do gabinetu lekarskiego.

– Miałeś rację Marku – powiedział pan doktor. Nie widać

tutaj ani śladu choroby. Muszę jeszcze skontaktować

się z poprzednimi prewentoriami aby porozmawiać na temat

twojego leczenia. To na razie wszystko. Możesz wracać

do zajęć jakie masz na dzisiaj zaplanowane. Wcale nie

chciało mi się cokolwiek robić. Byłem całkowicie rozbity,

smutny i zły na cały świat. W dodatku nic a nic z tego nie

rozumiałem. Lekarz wyraźnie powiedział, że nigdy nie by-

łem chory, to dlaczego moja mama wszystkim mówiła, że

jestem bardzo chory i ciągle potrzebuję zmiany klimatu.

Nie rozumiałem wielu rzeczy ale wiedziałem, że najprawdopodobniej

nigdy tego nie zrozumiem. Po kilku dniach

znowu spotkałem się z lekarzem. Potwierdził, że jestem

zupełnie zdrowy. Powiedział też, że mógłbym od razu wyjechać

stąd do domu, ale nikt nie wie gdzie przebywa moja 78

mama. Jak tylko odnajdzie się, przyjedzie i zabierze mnie.

Ucieszyłem się bardzo. Mimo, że obawiałem się kolejnego

wyjazdu do jakiegoś prewentorium, to podświadomie

czułem, że teraz będzie inaczej. Utwierdzało mnie w tym

to, co podsłuchałem kiedyś przechodząc obok gabinetu

lekarskiego. Usłyszałem jak doktor mówił:

– To niewiarygodne. Ten chłopiec nigdy nie był chory.

Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją, aby matka

wymyślała choroby na które rzekomo choruje jej dziecko.

Muszę koniecznie z nią porozmawiać. Przecież ona robi

niewyobrażalną krzywdę temu dziecku. Zastanawiam się,

co mam w tej sytuacji zrobić. Jak pomóc temu chłopcu. Nie

wiem czy mam zawiadomić władzę czy skontaktować się

z jego dziadkiem. Decyzję podejmę kiedy zjawi się tutaj

jego matka.

Z tego, co usłyszałem zrozumiałem że na pewno mama

nie wywiezie mnie do kolejnego prewentorium. Zaświtała

mi nadzieja, że może uda wrócić do Bystrej albo do dziadka.

Z niecierpliwością czekałem na przyjazd mamy.

Wspomnienia tych zdarzeń wyczerpały mnie zupełnie.

Czułem się psychicznie bardzo zmęczony. Postanowiłem

trochę odpocząć od wspomnień i zająć się sprawami bie-

żącymi. Zwróciłem się do Ktosia.

– Chyba zgadzasz się ze mną, że te wspomnienia budzą

we mnie bardzo duże emocje. Muszę trochę odpocząć.

– Tak – odpowiedział Ktoś. – Zajmij się teraz twoimi codziennymi

obowiązkami. Jak będziesz gotowy na rozmowę,

po prostu przyjdź tutaj na naszą ławeczkę.

Zgodziłem się ochoczo z propozycją Ktosia. Pożegna-

łem się z nim i poszedłem do domu.

Kilka następnych dni spędziłem na całkowitym leniuchowaniu.

Musiałem dosłownie zmuszać się do tego, aby 79

wyjść choć na kilkanaście minut z domu. Wiedziałem, że

jest to konieczne dla mojego zdrowia. Od kilku lat miałem

problemy z sercem. Kilka razy lądowałem w szpitalu. Aby

utrzymywać moje serce i cały system krążenia w jakiej takiej

kondycji zalecano mi codzienne kilkunastominutowe

spacery.

Byłem świadomy konsekwencji zaniedbania tych zaleceń.

Mimo, że sposób mojego życia, ciągła samotność i brak

jakichkolwiek „żywych”, jak to określałem, znajomych nie

sprzyjały chęci wychodzenia z domu, ja po prostu zmusza-

łem siebie do spacerów. Dobrze, że chociaż miałem kilka

osób znajomych, poznanych w internecie. Mogłem od czasu

do czasu porozmawiać z nimi. To pozwalało mi czasami

zapomnieć o moim samotnym życiu. Zrozumiałem, że podstawą

wszystkiego w życiu są pieniądze. Kiedyś nie narzekałem

na ich brak. Miałem wtedy dużo znajomych. Teraz

jestem na emeryturze, do której dopłaca jeszcze Socjal.

Specjalnie nie narzekam. Mam ładne mieszkanie i pienią-

dze na skromne życie. Niestety nie wystarczają one choć-

by na na przykład na pójście do teatru, na jakąś imprezę

czy do kawiarni. A tylko w tych miejscach miałbym szanse

na poznanie kogoś, z kim mógłbym się zaprzyjaźnić. Niestety

szanse w mojej sytuacji na to były zerowe. Pozostał

internet, ale jak już wspominałem, tutaj również na przeszkodzie

w umówieniu się z kimś stały pieniądze a raczej

ich brak. Szkoda, ale pocieszam się tym, że wielu ludzi ma

gorzej. Staram się niezbyt często o tym myśleć. Uciekam

również w pisanie wierszy i opowiadań. Odnoszone na

tym polu drobne sukcesy bardzo mnie cieszą. No, ale dość

tego. Nie chcę już więcej użalać się nad sobą. Przyjmuję

życie takie jakim jest. Nie mam większych szans na zmianę,

więc daję sobie z tym spokój. Jak wcześniej powie-80

działem poświęciłem kilka ostatnich dni na kompletnym

„nic nierobieniu”. Nawet kontakty z moimi internetowymi

znajomymi ograniczyłem do minimum. Jest jeszcze jedna

sprawa, która nie daje mi spokoju. Chodzi o przywrócenie

normalnych relacji z moimi córkami. Jak dotąd wszystkie

moje wysiłki nie przyniosły pozytywnych rezultatów.

Czuję że odpowiedź „dlaczego” leży w mojej przeszłości.

W moich przeżyciach w dzieciństwie. Dlatego z uporem

maniaka usiłuję przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów.

Wierzę, że kiedyś nie tylko poznam odpowiedź na

pytanie „dlaczego”, ale znajdę sposób na przywrócenie

prawidłowych relacji z moimi córkami. To jest coś czego

pragnę najmocniej jak tylko można. Kocham moje córki,

tylko nie bardzo wiem, jak to mam wyrazić. Dlatego się-

gam do mojego dzieciństwa. Wiara, że kiedyś wszystko

wróci do normy pozwala mi jakoś w miarę dobrze funkcjonować,

w tym świecie okropnej dla mnie samotności.

Muszę mieć nadzieję. Utrata jej skończyłaby się dla mnie

katastrofą. Jestem tego świadomy i zrobię wszystko, aby

do niej nie dopuścić. Po kilku dniach zaczynałem mieć dosyć

przebywania w domu. Czułem się gotowy na dalszą

porcję wspomnień o moim dzieciństwie. Pogoda również

była bardzo dobra. Zapraszała wręcz do spacerów. Fizycznie

i psychicznie też czułem się dobrze. Wybrałem się wobec

tego na spotkanie z Ktosiem. Tym razem jednak tak się

spieszyłem, że kiedy dotarłem w pobliże naszej ławeczki,

nie mogłem złapać tchu. Ktosia jeszcze nie było. Miałem

więc trochę czasu, aby wyrównać swój oddech. Nie czeka-

łem zbyt długo. Zauważyłem Ktosia. On też bardzo szybko

zbliżał się do naszej ławeczki.

– Witaj – powiedziałem. – Widzę, że tobie również spieszy

się do rozmowy ze mną. 81

– Masz rację. Wyczuwam, że ty też jesteś już gotowy na

spotkanie ze wspomnieniami. Ja również chętnie posłucham.

Nie wiem dlaczego, ale ja mam tylko bardzo mgliste

wspomnienia z tego okresu. Liczę na to, że pod wpływem

twoich opowieści wróci mi pamięć.

– Jak dobrze pamiętam – powiedziałem do Ktosia –

skończyłem na rozmowie z lekarzem.

– Tak – odpowiedział. – Możesz opowiadać dalej.

Ja z niewiadomych mi powodów niewiele sobie mogę

przypomnieć. To była dziwna sytuacja. Raz ja a raz Ktoś

nie pamiętaliśmy różnych szczegółów z mojego życia.

Na szczęście nie były to te same sytuacje, dlatego mogli-

śmy uzupełniać nasze wspomnienia. Dzięki temu prawie

wszystko z mojego dzieciństwa mogło zostać odtworzone

w miarę dokładnie.

Wracając jednak do mojego pobytu w Paczkowie. Czekanie

na przyjazd mojej mamy przedłużało się. Denerwowałem

się. Co kilka dni pytałem pana doktora, czy odnaleziono

moją mamę. Niestety ciągle słyszałem, że nikt nie

wie gdzie ona jest. Po kilku tygodniach lekarz powiedział

mi że najdalej za kilka dni przyjedzie moja mama. Mia-

łem mieszane odczucia. Z jednej strony cieszyłem się, że

przyjeżdża, a z drugiej obawiałem się, że znowu będę musiał

gdzieś wyjechać. Kiedy wreszcie mama przyjechała,

od razu poszła na rozmowę do pani dyrektor. Czekało tam

na nią jak dobrze pamiętam kilka osób. Rozmowa była

bardzo burzliwa. Rozmawiano podniesionymi głosami.

Po dość długim czasie, moja mama wreszcie wyszła z gabinetu

pani dyrektor. Spodziewałem się, że ucieszy się

kiedy mnie zobaczy. Tymczasem od razu zaczęła na mnie

krzyczeć. Niewiele z tego zapamiętałem. Wiem tylko, że

miała do mnie duże pretensje, że rozmawiałem z leka-82

rzem o moim życiu. Powiedziała jeszcze, że natychmiast

wyjeżdżamy.

Znowu zrobiło mi się bardzo smutno. Te ciągłe wyjazdy

bardzo źle wpływały na moje samopoczucie. Nie zapytałem

nawet gdzie tym razem mnie wywozi, bo było mi to

w tym momencie zupełnie obojętne. Zdziwiło mnie, że nie

było wujka Stefana. Mama zabrała walizki z moimi rzeczami,

ja również coś niosłem i poszliśmy pieszo na dworzec.

Pamiętam, że mama była bardzo zła. Bałem się pytać

o cokolwiek. Wsiedliśmy do pociągu i po jakimś czasie

wysiedliśmy na dworcu kolejowym w Opolu. Następnie

przesiedliśmy się do autobusu. Po godzinie wysiedliśmy

w jakiejś niewielkiej miejscowości, właściwie wiosce. Na

rozkładzie jazdy zauważyłem napis Pokój. Trochę mnie to

rozśmieszyło i po raz pierwszy od wielu dni roześmiałem

się. Mama zareagowała natychmiast.

– Nie ciesz się tak bardzo, bo to przez ciebie wylądowaliśmy

w tej dziurze.

Jak to przeze mnie? Zdziwiłem się. Nic jednak nie powiedziałem,

widząc w jakim humorze jest moja mama.

Zabraliśmy nasze bagaże i po chwili stanęliśmy przy ma-

łym ale dość ładnym domkiem. Weszliśmy do środka.

Mama zaklęła brzydko, postawiła wszystkie nasze rzeczy

na podłodze i usiadła przy niewielkim stole w kuchni.

– No to jesteśmy na miejscu. Teraz musimy pójść do

sklepu po jakieś zakupy.

– Dobrze – powiedziałem – muszę tylko skorzystać

z łazienki.

Mama spojrzała na mnie jakoś dziwnie.

– Zapomnij o tym, tutaj nie ma nie tylko łazienki, ale

nawet wody. Nasza łazienka nazywa się teraz wychodek

i stoi na podwórku obok szopy. Myć się będziemy w misce, 83

pod warunkiem, że przyniesiemy sobie w wiadrze wody

ze studni.

Tego się nie spodziewałem. Całe życie mieszkałem w

miejscach, gdzie były łazienki i bieżąca woda w kranach.

Nie wiedziałem, że w ogóle istnieją mieszkania bez takich

rzeczy. Z początku myślałem, że mama mnie nabiera i jest

to jakaś forma zemsty za to, że rozmawiałem z lekarzem

o moim życiu. Niestety okazało się się, że taka jest rzeczywistość.

Był to dla mnie potworny szok. Po chwili poszliśmy

na zakupy. Trailiśmy na malutki sklepik. Nie było

tam wiele towaru. Mama zrobiła jakieś podstawowe zakupy.

Po wyjściu ze sklepu powiedziała, żebym zaczekał

chwilę. Weszła z powrotem i kupiła dwie butelki wódki.

Zdziwiłem się, ale nie chciałem nawet pytać, po co to kupiła.

Wiedziałem jaka będzie odpowiedź.

Przyszliśmy do domu. Byłem bardzo zmęczony podró-

żą i tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie.

Nie chciało mi się nawet obejrzeć domu. Zajrzałem tylko

do pokoju obok kuchni. Stały tam dwa tapczany, jakiś

stół, cztery krzesła, szafa i jakieś meble z przeszklonymi

drzwiczkami. Zapytałem mamę, czy tutaj będę spać. Kiwnęła

tylko głową. Pamiętam, że zrobiła jakieś kanapki. Nie

mieliśmy żadnych talerzy ani garnków. Nie pytałem o nic.

Byłem przerażony perspektywą mieszkania w tym domu.

Mama patrzyła na mnie z taką złością, jakbym to ja był winien

temu, że tutaj musimy mieszkać. Miałem wiele pytań,

ale bałem się, że to może jeszcze pogorszyć nie najlepszy

humor mojej mamy. Usiedliśmy przy stole. Zjadłem parę

kanapek i popiłem oranżadą kupioną w sklepie. W kredensie

w kuchni mama znalazła dwie szklanki. Nalała do

nich wódki i kazała mi się napić za nowe mieszkanie. Nie

chciałem, ale mama tak jakoś popatrzyła na mnie, że wy-84

piłem trochę. Po jakimś czasie, gdy mama wypiła ponad

połowę z butelki stojącej na stole, zapaliła papierosa i zaczęła

mówić. Opowiadała jak to jej jest ciężko, że zostawił

ją wujek Stefan, a dziadek nie chce jej znać. A tak w ogóle

to jest wszystko moja wina. Niepotrzebnie powiedziałem

lekarzowi w Paczkowie, że nie jestem chory. Miała przez

to dużo kłopotów i dlatego musiała zamienić mieszkanie

dziadka na ten domek. Kiedy zapytałem, gdzie jest dziadek

i czy on się na to zgodził, odpowiedziała, że dziadek

jest w szpitalu, jest bardzo chory. Mają mu amputować

nogę. Do domu już nie wróci bo nie ma się nim kto opiekować.

Jeśli wyjdzie ze szpitala, w co ona bardzo wątpi,

to trai do domu starców. O tym, że nie ma już mieszkania

oczywiście nic nie wie.

Zrobiło mi się bardzo żal dziadka. Martwiłem się o jego

zdrowie i o to, co zrobi po wyjściu ze szpitala. Wierzyłem,

że dziadek wyzdrowieje. Potrzebowałem go. Po wcze-

śniejszych doświadczeniach, na moją mamę nie mogłem

liczyć. Czułem, że ona nie wytrzyma tutaj długo i prędzej

czy później czeka mnie kolejna przeprowadzka. Kiedy

mama otworzyła drugą butelkę, próbowałem porozmawiać

z nią i wypytać o jej dalsze plany. Niestety po kilku

chwilach mama zasnęła z głową opartą o stół. Chciałem

się umyć i pójść spać. Niestety nie było wody. Poszedłem

do pokoju, położyłem się na tapczanie, przykryłem się

znalezionym kocem i usnąłem.

Rano, kiedy obudziłem się zauważyłem, że mama śpi na

sąsiednim tapczanie. Nie miałem zegarka, ale zorientowa-

łem się, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Wstałem i poszedłem

do kuchni. Znalazłem w kredensie chleb, kiełbasę i

masło. Zrobiłem sobie kanapki i zjadłem je. Wyszedłem

przed dom. Chodziłem po podwórku i przyglądałem się 85

wszystkiemu, co znajdowało się w pobliżu. Obok domu

znajdował się niewielki sad z kilkunastoma drzewami

i krzewami agrestu i porzeczek. Później przekonałem się

jakie wspaniałe owoce rosły na tych drzewach. W pobli-

żu domu stało kilka drewnianych szop i wychodek, który

miał nam zastąpić łazienkę. Nie mogłem sobie tego wyobrazić.

W odległości kilku metrów od domu znajdowała

się studnia. Zajrzałem tam. Kolor wody, która tam była,

budził we mnie odrazę. Nie bardzo wyobrażałem sobie jak

można się myć w takiej wodzie, a co z gotowaniem? Mia-

łem nadzieję, że do gotowania używa się innej wody. Na

pewno są w domu krany tylko mama o tym nie wiedziała.

Niestety moje nadzieje były płonne. Innej wody tutaj nie

było. Obejrzałem sobie wszystko, co znajdowało się w pobliżu

domu. Po chwili zauważyłem, że zza płotu przygląda

mi się jakaś dziewczynka w moim wieku. Zapytała, czy to

ja będę teraz tutaj mieszkać?

– Chyba tak, chociaż tak naprawdę to jeszcze nie wiem

– powiedziałem.

– Tak – powiedziała moja mama.

– Ale ja nie chcę. Przecież tutaj nie ma wody ani łazienki.

Dziewczynka roześmiała się.

– Głupi jesteś – powiedziała. – Tutaj nikt nie ma łazienki.

Odwróciła się i pobiegła w kierunku swojego domu.

Zanim zniknęła powiedziała, że idzie do szkoły.

– Później porozmawiamy.

Nie miałem nic do roboty, więc wybrałem się na zwiedzanie

najbliższej okolicy. Zajęło mi to trochę czasu. Kiedy

wróciłem, mama już wstała. Oczywiście była zła. Zapyta-

łem, gdzie się mam umyć i kiedy będzie obiad. 86

– Teraz idę do sklepu, później pójdę do sąsiadki

i wszystkiego się dowiem. Zostań w domu. Kiedy wrócę

to coś ugotuję. Wróciła po jakieś godzinie. Byłam u jednej

sąsiadki, tej najbliższej, która mieszka za naszym płotem.

Obiecała pomóc nam we wszystkim. Teraz jednak nie ma

czasu. Ma troje dzieci i musi zająć się przygotowywaniem

obiadu. Mama zostawiła zakupy na stole i powiedziała,

że spróbuje poprosić sąsiadów mieszkających naprzeciw

naszego domu. Po chwili sąsiedzi zjawili się u nas. Nazywali

się Gaj. Okazali się bardzo mili. Pani Gaj zajęła się

pokazywaniem mojej mamie, jak należy rozpalać w piecu,

który stał w naszej kuchni. Paliło się w nim drewnem, któ-

re znajdowało się w jednej z szop na naszym podwórku.

Sąsiadka widząc, że moja mama nie ma zielonego pojęcia

o tym co należy robić w domu, kiedy mieszka się na wsi,

powiedziała.

– Marysiu, teraz ja idę do mnie do domu. Zajmę się gotowaniem

obiadu, na który was zapraszam. Później dzień

po dniu będę was, to znaczy ciebie i twojego syna uczyć,

jak żyje się na wsi.

Jej mąż zaoferował pomoc w nauce, jak uprawia się

warzywa i hoduje kury, bo to jest podstawa utrzymania

na wsi. Wszystko to przerażało mnie. Moją mamę też. Pamiętam,

że kontakty z państwem Gajów z biegiem czasu

stawały się coraz bliższe. Ich wysiłki wkładane w nauczanie

nas radzenia sobie z codziennymi czynnościami przynosiły

coraz lepsze wyniki. Mama początkowo nie radziła

sobie z niczym. Nie potraiła rozpalać pieca. Nie radziła

sobie z praniem czy prasowaniem. Problemem było również

utrzymanie higieny. Nie mogliśmy przyzwyczaić się

do mieszkania w takich warunkach. Mama coraz częściej

piła wódkę. Najgorsze było to, że ciągle zmuszała mnie, 87

abym towarzyszył jej w tym popijaniu. Broniłem się jak

mogłem. Podświadomie czułem, że nie jest to dobre. Prawie

zawsze na drugi dzień bardzo źle się czułem. Cóż

jednak mogłem na to poradzić. Miałem przecież dopiero

jedenaście lat. Nie miałem nikogo bliskiego prócz mamy.

Musiałem więc jej słuchać, mimo że czułem, że jej postę-

powanie jest złe. Zdarzyło się kiedyś, że po wypiciu większej

niż zwykle ilości alkoholu nie poszedłem do szkoły.

Miałem tego serdecznie dosyć. Coraz częściej odmawia-

łem picia wódki. Mama jednak ciągle do tego mnie namawiała.

Mówiła mi, jak jej jest ciężko i tylko picie wódki poprawia

jej nastrój. Jeśli chodzi o mnie, to jestem przecież

młody, więc nic mi nie będzie. Z czasem przyzwyczaję się.

Nie podobało mi się to coraz bardziej.

Kiedyś, kiedy mama zasnęła po wypiciu wódki, poszedłem

do sąsiadów i opowiedziałem im o wszystkim. Bardzo

się zdenerwowali i obiecali porozmawiać z mamą. Na

drugi dzień zaprosili ją do siebie. Późno w nocy mama

wróciła. Obudziła mnie i zaczęła krzyczeć, że zawiodła się

na mnie. Miała pretensje, że ją oczerniam przed sąsiadami.

Ona stara się jak może, a ja jestem taki niewdzięczny.

Przez kilka dni prawie nie odzywała się do mnie.

Z sąsiadami też nie rozmawiała. Kiedy pewnego razu

wróciłem ze szkoły, mamy nie było. Na stole leżała kartka

z wiadomością, że musi wyjechać do Bytomia w ważnej

sprawie i nie wie kiedy wróci. No to pięknie, pomyśla-

łem sobie. Z jednej strony byłem zły na mamę, a z drugiej

przestraszyłem się, jak sobie poradzę. Zostałem sam. Nie

wiedziałem co mam robić. Wstydziłem się prosić sąsiadów

o pomoc. Postanowiłem poradzić sobie sam. Wydawało

mi się, że dość dokładnie przyglądałem się, jak są-

siedzi uczyli mamę rozpalania w piecu, gotowania na nim, 88

prania w niewielkiej wanience i sprzątania. W tym czasie

mieliśmy już kilka kur, a w ogródku rosły warzywa. Pamiętam,

że był to maj lub czerwiec. Nauka w piątej klasie

zbliżała się do końca. Lubiłem chodzić do szkoły. Miałem

coraz więcej kolegów i koleżanek. Wydawało mi się, że by-

łem lubiany.

Z nauką również radziłem sobie dobrze. Na zabawy

z kolegami niestety nie miałem zbyt dużo czasu. Intensywnie

uczyłem się wykonywania wszystkich prac domowych.

Z początku nie szło mi to zbyt dobrze. Państwo

Gajowie po kilku dniach zorientowali się, że jestem sam

w domu. Złożyli mi wizytę. Wypytali o mamę, pokiwali

głowami i stwierdzili, że mogę przychodzić do nich na posiłki.

Pranie też mogę przynosić. Ja jednak poprosiłem ich,

aby raczej nauczyli mnie wszystkich tych prac. Zdziwili

się, ale po chwili stwierdzili, że to chyba jest dobry pomysł.

Postawili jeden warunek. Oni będą mi pomagać, ale

ja mam ich informować o wszystkich moich problemach.

Tak też się stało. Po kilkunastu dniach potraiłem już

wykonywać wszystkie prace w domu równie dobrze jak

oni. Jedna sprawa tylko mnie dręczyła. Skończyły mi się

pieniądze. Nie mogłem prosić sąsiadów o ich pożyczenie,

ale musiałem im o tym powiedzieć. Nie wiedziałem

też, kiedy przyjedzie mama. Pan Gaj był kierownikiem w

jakiejś spółdzielni zajmującej się skupem różnych produktów

pochodzących z lasu. Wiem, że skupowano zioła,

jagody, grzyby, owoce jarzębiny a nawet ślimaki. Pan Gaj

„zatrudnił” mnie przy sortowaniu i drobnych pracach porządkowych

w tej spółdzielni. Oczywiście moja praca była

zapisana na konto innego pracownika. Ja dostawałem „po

cichu” jakieś pieniądze. Bardzo się starałem, więc nie były

to wcale małe pieniądze. Byłem z siebie bardzo dumny, że 89

już mogę zapracować na swoje utrzymanie. A że nie było

to legalne, to już inna sprawa. Dzień w którym dostałem

pierwsze zarobione pieniądze stał się pierwszym dniem,

w którym z dziecka zacząłem przekształcać się w mężczyznę.

Stałem się głową dwuosobowej rodziny. Zdałem sobie

sprawę, że od tego momentu nie mam co liczyć na mamę.

To ja teraz muszę dbać o nas. Bardzo szybko dorosłem.

Te wspomnienia trochę mnie zmęczyły. Chciałem chwilę

od nich odpocząć. Siedziałem więc na naszej ławeczce

w milczeniu i patrzyłem na Neckar. Jest to rzeka, z którą

łączy mnie wiele wspomnień. Kiedyś przez wiele godzin

dziennie spacerowałem wzdłuż jej brzegów z moim pieskiem

Fuksem. Teraz też lubię wpatrywać się w jej wody

z ławeczki, która usytuowana jest na jej brzegu. Ktoś patrzył

na mnie, ale nie odzywał się. Nagle usłyszałem pytanie

Głosa.

– Co wydarzyło się dalej? Ja również jestem ciekawy.

Zdziwiłem się trochę.

– Głosie – powiedziałem, jestem przekonany, że ty

wiesz wszystko. Skoro tak często masz różne uwagi, jeśli

chodzi o moje zachowanie, to musisz przecież wiedzieć

o wszystkim.

– To nie jest tak – powiedział Głos. – Ja wtrącam się

tylko w sytuacje krytyczne. Często nie wiem, co spowodowało

takie, a nie inne reakcje z twojej strony.

– Sam widzisz, że miałem rację, kiedy nie zgadzałem

się z twoimi ocenami – powiedziałem. – Oceniając kogoś

trzeba wiedzieć o wszystkich sytuacjach, które miały

wpływ na takie czy inne zachowania.

– Masz rację – powiedział Głos. 90

Zrozumiałem to i dlatego chcę teraz wiedzieć o tobie

wszystko. Niestety czasami pewne rzeczy nie docierają do

mnie.

– Może Ktoś mógłby mi pomóc?

– Zapytaj go, bo jak już ci mówiłem, ja nie mogę się

z nim porozumieć.

– Dobrze – zapytam go.

Teraz zwróciłem się do Ktosia i powtórzyłem mu moją

rozmowę z Głosem.

Niestety Ktoś wyjaśnił mi, że on również nie wie, jak

miałby przekazywać moje wspomnienia Głosowi. Kiedy

przekazałem tę informację mojemu głosowi sumienia,

Głos chwilę milczał, a później powiedział:

– Skoro nie można inaczej, spróbuję z większą uwagą

wsłuchiwać się w twoje opowieści. Jeśli pozwolisz, będę

częściej zadawał ci pytania, jeśli czegoś nie usłyszę lub nie

zrozumiem.

Mnie to nie przeszkadzało, więc zgodziłem się. Porozmawiałem

jeszcze chwilę z Ktosiem o bieżących wydarzeniach.

Powiedziałem mu jak ważna jest dla mnie sprawa

przywrócenia kontaktów z moimi córkami. Niestety nie

mogę nic zrobić. Wszystko, co mogłem w tej sprawie uczynić,

już zrobiłem. Uruchomiłem wszystkie moje osobiste

kontakty i wykorzystałem wszystkie dostępne mi środki,

aby dotrzeć do moich córek. Teraz mogę tylko czekać.

Wiele moich internetowych znajomych przekonuje mnie,

abym dał sobie spokój. Jeśli one z jakiś powodów nie chcą

utrzymywać ze mną kontaktów, to muszę się z tym pogodzić.

Ja jednak nie chcę i nie mogę się na to zgodzić. Zbyt

wiele dobrych chwil spędziliśmy razem i nie mogę zrozumieć,

dlaczego tak się stało. 91

– Nie zamartwiaj się tak bardzo – powiedział Ktoś.

– Skup się na swoich wspomnieniach. Ja zaczynam przypominać

sobie coraz więcej szczegółów, ale na razie też

nie rozumiem tej sytuacji. Może rozwiązanie jest w twojej

przeszłości. Skup się więc na wspomnieniach.

Pomyślałem, że Ktoś ma rację. Zrozumienie wszystkiego

musi tkwić w przeszłości.92

ROZDZIAŁ VI


                                                          xxxxxx

                                                            xxx

                                                              x



Obudziłem się, kiedy słońce było już wysoko na niebie.

Zorientowałem się, że do szkoły to już na pewno dzisiaj

nie pójdę. Byłem głodny, poszedłem więc do domu. Mamę

zastałem przy stole. Z kilku butelek zlała trochę alkoholu

do szklanki i wypiła. Ona w ogóle nie zauważyła w jakim

ja jestem stanie i że nie było mnie w nocy w domu. Kurom

oczywiście też nic do jedzenia i picia nie dała. Nakarmiłem

zwierzęta, zrobiłem śniadanie. Mama nie chciała.

Szukała pieniędzy. Kiedy coś znalazła kazała mi iść do

sklepu i kupić butelkę wódki. Chciałem protestować, ale

wiedziałem, że wtedy sama pójdzie. Po przepiciu wyglą-

dała okropnie, więc nie chciałem, żeby w tym stanie pokazywała

się ludziom. Poszedłem do sklepu. Wtedy były

takie czasy, że nikt nie zapytał po co dziecku wódka. Nikogo

to nie dziwiło. Każdy mógł kupić. Takie to były czasy.

Przyniosłem wódkę. Wiedziałem, że będę miał chwilę

spokoju, bo przed ustąpieniem kaca mama nie odezwie

się. Chciałem wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości

w nauce. Niestety przypomniałem sobie, co mama

mówiła o mnie i nie mogłem się skupić. Położyłem się

więc na tapczanie i rozmyślałem o moim życiu. Chcia-

łem, żeby dziadek mógł zamieszkać z nami. Wiedziałem

jednak, że po pierwsze jest bardzo chory, po drugie nie

wie o sprzedaży jego mieszkania, a po trzecie nie bardzo

mogłem wyobrazić sobie wspólnego mieszkania mamy

z dziadkiem. W tych czasach telewizja była w powijakach. 98

Radio również. Więc jedyną rozrywką było czytanie ksią-

żek. Wybrałem się więc do biblioteki, która na szczęście

była w naszej miejscowości. Przyniosłem jakieś książki i

wróciłem do domu. Mama była już w lepszym humorze.

Zauważyłem, że miała jakiś banknoty w ręce. Pomyśla-

łem, że musiała gdzieś je znaleźć, może w jakieś torebce.

Zresztą to nieważne, i tak wiedziałem, co za to kupi.

Nie myliłem się. Wysłała mnie do sklepu i kazała kupić

masło, kiełbasę, dwa wina, cztery piwa i dwie butelki

wódki. Nie odezwałem się ani słowem. Pomyślałem, że

może znowu ktoś przyjdzie. Okazało się, że nie miałem

racji. Mama wypiła pół butelki i zabrała się za gotowanie.

Powiedziałem, żeby dała sobie z tym spokój. Widziałem,

że nic jej nie wychodzi. Wtedy mama zaczęła na mnie

krzyczeć, że zawsze nic mi nie pasuje. Kiedy robi coś do

zjedzenia to źle, a kiedy nie robi, to też jest źle. Nie miałem

ochoty na dyskusję z nią, bo wiedziałem jak to się skoń-

czy. Zawsze było tak samo. Narzekania, wspominania lepszych

czasów a później pretensje do mnie i obwinianie

mnie o wszystkie zło tego świata. Miałem tego dość.

W pewnym momencie coś we mnie pękło. Postanowi-

łem z nią porozmawiać. Najpierw mówiłem spokojnie.

Później w miarę upływu czasu, coraz głośniej o tym, co

mnie boli. Jak źle czuję się kiedy mnie odtrąca i że ma

o wszystko do mnie pretensje, a jednocześnie tak mnie

chwali przed wszystkimi. Zacząłem krzyczeć, żeby powiedziała

mi wreszcie, jak jest naprawdę. Kocha mnie, czy

nie. Jestem jej potrzebny, czy przeszkadzam tylko w jej

życiu. Pamiętam, że mama nagle wytrzeźwiała. Papieros

wypadł jej z dłoni. Chwilę siedziała bez ruchu, potem powiedziała:99

– To nie jest takie proste. Muszę się jeszcze napić, ale

ty też.

Nalała wódki do szklanek i kazała mi to wypić. Chcia-

łem, aby wreszcie powiedziała mi, jak jest naprawdę,

więc nie broniłem się i wypiłem tą wódkę. Zakręciło mi

się w głowie. Mama coś próbowała wyjaśnić, ale mnie

tak szumiało w głowie, że niewiele z tego zrozumiałem.

Zrobiło mi się niedobrze. Pamiętam, że zwymiotowałem,

a później poszedłem do pokoju i zasnąłem na tapczanie.

Na drugi dzień nie byłem w stanie pójść do szkoły. By-

łem zbyt chory. Nienawidziłem siebie za to, że znowu uległem

mamie i wypiłem tą wódkę.

Podświadomie czułem, że mama krzywdzi mnie, ka-

żąc mi pić alkohol. Na szczęście, jeśli chodzi szkołę, to nie

spowodowało to jakiś większych problemów. Lubiłem się

uczyć i dużo czytałem. Zawsze wszystkie zaległości szybko

nadrabiałem. Mówię zawsze, bo takie sytuacje będące

skutkiem przedawkowania alkoholu, zdarzały mi się coraz

częściej. Z mamą nie rozmawiałem już nigdy więcej

o tym, czy mnie kocha, czy jej przeszkadzam. Zrezygnowałem.

Wiedziałem, że i tak nie powie mi prawdy. Uzna-

łem, że muszę się z tym pogodzić i żyć w miarę normalnie.

Postanowiłem nie ulegać tak szybko namowom ze strony

mojej mamy do picia w jej towarzystwie. Wiedziałem

jednak, że nie będzie to takie proste. Ona potrzebowała

towarzystwa. Tutaj go nie miała, przynajmniej tak często

jakby tego chciała. Jedyną osobą na którego towarzystwo

mogła zawsze liczyć byłem ja. Potraiła więc to perfekcyjnie

wykorzystać. Powtarzające się moje nieobecności

w szkole zwróciły uwagę kierownika szkoły. Przyszedł

pewnego dnia porozmawiać o tym z moją mamą. Ona

przekonała go, że czasami muszę się nią opiekować, kie-100

dy ona źle się czuje i stąd te nieobecności, ale przecież

uczę się dobrze, więc to chyba nie jest zbyt duży problem.

Miałem nadzieję, że po wizycie kierownika szkoły mama

przestanie mnie zmuszać do picia wódki. Niestety było

jeszcze gorzej. Wizyty kierownika w naszym domu stawały

się coraz częstsze. Wiele razy zostawał na noc. Ja w

tym czasie musiałem iść do drugiego pokoju i spać na materacu.

W tym pokoju nie było mebli. Mama miała teraz

nowego towarzysza do picia. Z jednej strony cieszyłem

się, że nie muszę już pić razem z mamą a z drugiej byłem

bardzo zły, ponieważ często wieczorem musiałem chodzić

do gospody po wódkę i piwo. W szkole za to byłem

często chwalony przez kierownika i stawiany za wzór. Do

niczego nie było mi to potrzebne, bo i tak miałem zawsze

dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Ten kierownik

szkoły był żonaty. Mieszkał kilka domów od naszego. Wielokrotnie

widziałem, jak kłócił się ze swoją żoną. Kiedyś

zaczepiła mnie na ulicy i zapytała, po co jej mąż chodzi do

nas. Nie bardzo wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, ale

powiedziałem że to chodzi o mnie. Nie radzę sobie z nauką

i pan kierownik czasami mi pomaga. Nie wiem czy

mi uwierzyła, ale nie widziałem już nigdy, żeby kłóciła się

z mężem na ulicy. Wizyty kierownika też były rzadsze, ale

nie ustały zupełnie. Za to ja musiałem znowu przeżywać

ten koszmar uczestniczenia w piciu razem z moją mamą.

Nie wiedziałem co jest gorsze. Picie z mamą czy ciągłe

bieganie wieczorami do gospody po alkohol. Moja mama

coraz częściej wyjeżdżała z domu. Mówiła, że szuka pracy.

Byłem już na tyle duży aby wiedzieć, że pracy nie szuka

się poza miejscem zamieszkania, do tego w nocy. Mamy

zwykle nie było kilka dni. Kiedy wracała towarzyszyli

jej zwykle jacyś znajomi, przeważnie mężczyźni. Mama 101

spotkała w tej miejscowości swoją koleżankę z czasów

swojej młodości. Początkowo często spotykały się. Głównie

były to spotkania w domu jej przyjaciółki. Po jakimś

czasie spotkania te były coraz rzadsze. Wiem, że ta znajoma

miała wiele zastrzeżeń do postępowania mojej mamy.

Chodziło o sposób wychowywania mnie lub raczej jego

braku. Często kłóciły się o to. Kiedy mama wracała z tego

„szukania” pracy i urządzała przyjęcia w naszym domu, ja

zacząłem spędzać noce a czasem i całe dnie w mieszkaniu

jej przyjaciółki. Nawet mi to odpowiadało. Miała ona

syna Jurka, starszego ode mnie o kilka lat. Polubiliśmy się

bardzo. Mimo, że był dużo starszy, często wiele rzeczy robiliśmy

wspólnie. Muszę przyznać, że w tym czasie trochę

zaniedbałem swoje obowiązki związane z pracami domowymi.

Nie miałem ochoty oglądać ciągle różnych obcych

facetów kręcących się po naszym domu, w dodatku często

pijanych. Próbowałem rozmawiać o tym z mamą ale nie

słuchała mnie. Rozmowy jej przyjaciółki też nie przyniosły

rezultatu. Po jakimś czasie mama zaczęła wyjeżdżać

do Warszawy. Twierdziła, że pomaga niektórym ludziom

w wyjazdach do Niemiec.

Rzeczywiście ostatnio zauważyłem, że wiele nieznanych

mi osób przychodziło do naszego domu i mama

wypełniała im jakieś dokumenty. Wiele z tych osób mó-

wiło obcym językiem. Zdziwiłem się. Zapytałem mamę

czy rozumie o czym ci ludzie mówią i w jakim języku. Odpowiedziała,

że rozmawiają po polsku, a ja na pewno się

przesłyszałem. Znałem moją mamę na tyle aby wiedzieć,

że nie powie mi prawdy. Opowiedziałem o tym przyjaciółce

mamy, do której zwracałem się ciociu. Zapytałem,

czy moja mama zna jakiś obcy język. Ciocia popatrzyła na

mnie jakoś tak dziwnie i powiedziała:102

– Widzisz Marku, czasami lepiej jest nie wiedzieć za

dużo. Zapytaj o to swoją mamę, ja nie odpowiem na twoje

pytanie.

W końcu nie było to takie ważne, więc nie pytałem już

o nic więcej. Kiedyś pomyślałem sobie, że tak naprawdę

to ja nie mam mamy ani taty, mam za to najwięcej chyba

na świecie wujków i cioć. W zasadzie było mi to obojętne.

Byłem już na tyle duży, że to pragnienie, aby mieć kochającą

mnie mamę nie było już takie silne. Coraz bardziej

przekonany byłem, że we wszystkim czego pragnę, mogę

liczyć wyłącznie na siebie. Moje stosunki z mamą powoli

ulegały osłabieniu. Chociaż nie tak do końca. Gdzieś w

podświadomości oczekiwałem, że doczekam się od mamy,

że dostrzeże mnie i powie „kocham cię Mareczku”. Niestety

nigdy nie doczekałem się tego. Te słowa mama wypowiadała

tylko wobec obcych osób. Mówiła im, jakiego to

ma wspaniałego syna i że bardzo go kocha. Wydaje mi się,

że wszyscy ci ludzie wierzyli w to. Ja również chciałem

w to wierzyć. Kiedy jednak ludzie ci znikali z pola widzenia,

to mama natychmiast zmieniała się. Była oschła i nie

miała ochoty na rozmowy ze mną. Wyjątkiem był jej stan

duchowy po wypiciu porcji alkoholu. Wtedy stawała się

bardzo gadatliwa, ale ja nie miałem ochoty na rozmowę.

Wiedziałem, że to co ona mówi po pijanemu, nie jest

prawdziwe. Ponieważ musiałem żyć pod jednym dachem

z mamą szukałem jakiegoś sposobu, żeby to życie było

znośne. Coraz więcej rozumiałem i chciałem unikać sytuacji

przykrych dla mnie. Chciałem się uczyć i musiałem do

tego mieć jak najwięcej spokoju. Nie mogłem jednak zaniedbywać

tego, co robiłem dotychczas, aby zarobić jakieś

pieniądze. Mimo zapewnień mamy, że dostaje ona dużo

pieniędzy za pomoc w wyjazdach niektórym ludziom do 103

Niemiec, nigdy tych pieniędzy nie wiedziałem. Do domu

mama również niczego nie kupowała. Kiedyś po powrocie

z Warszawy przyprowadziła z sobą pięknego psa. Była tu

suczka rasy owczarek alzacki. Mama powiedziała, że jest

to pies z rodowodem i teraz będziemy hodować psy dla

milicji. Dodała, że zarobimy na tym dużo pieniędzy. Po

kilku dniach przyjechało kilku milicjantów z Opola i rozmawiali

o tym z mamą. Wypełnili jakieś dokumenty i odjechali.

Później kilku z nich czasami przyjeżdżało do nas.

Zostawali przeważnie na noc. Ja znowu musiałem biegać

wieczorami do gospody, a później przeważnie nocowałem

u cioci. Miałem tego serdeczne dosyć. Tęskniłem za czasami,

kiedy byłem u Wipplów. Wspomniałem kiedyś o tym

mamie. Nie chciała w ogóle o tym rozmawiać. Pomyśla-

łem wtedy o dziadku. Ale o nim mama też nie chciała rozmawiać.

Mało tego, bardzo się rozgniewała i powiedziała,

że ten temat jest zamknięty i mam już nigdy nie wspominać

o dziadku. Nie rozumiałem jej zdenerwowania, ale ja

wiele dziwnych zachowań mojej mamy też nie mogłem

zrozumieć. Moje życie w tym okresie toczyło się w miarę

normalnie. Zachowywałem się jak typowy nastolatek. Bawiłem

się z kolegami, trochę uczyłem, ale również różne

psoty nie były mi obce. Pamiętam jak przygotowywaliśmy

się do hodowania psów. Kiedy nadszedł odpowiedni moment,

nasza suczka Diana przebywała cały czas w domu.

Oczekiwała na „kawalera” który miał przyjechać do niej

z Opola. Niestety moja mama musiała gdzieś pilnie wyjść

i niedokładnie zamknęła drzwi od domu. Diana natychmiast

to wykorzystała i wybiegła na podwórko. Od razu

zaroiło się wokół niej od psów. Ja w tym czasie wraca-

łem ze szkoły. Nie mogłem zapobiec temu, co zbliżało się

nieuchronnie. Jeden z tych psów zaczął pokrywać naszą 104

suczkę. Próbowałem je rozdzielić, krzyczałem poszturchiwałem,

ale oczywiście nic nie mogłem już zrobić. Mogłem

tylko czekać aż psy same się rozczepią. Wiedziałem, że

z hodowli psów na potrzeby milicji nic nie wyjdzie. Byłem

zły na mamę, że nie dopilnowała Diany. Chciałem to odreagować

i postanowiłem w jakiś sposób zemścić się na tym

psie. Kiedy jeszcze był złączony z Dianą, przywiązałem

mu do ogona puszkę napełnioną gwoździami. Po jakimś

czasie, kiedy psy rozdzieliły się, ta puszka przyczepiona

do ogona psa, przy każdym jego ruchu robiła duży hałas.

Pies próbował uwolnić się od niej. Kiedy okazało się to

niemożliwe, pies wpadł w panikę. Biegał po całym naszym

podwórku i strasznie skowyczał. Było to tak niesamowite,

że ja też trochę się przestraszyłem. Czym prędzej otworzyłem

furtkę przez którą wychodziło się na ulicę. W tym

czasie obok naszego domu przechodzili pracownicy z pobliskiej

wylęgarni drobiu. Z zaciekawieniem patrzyli, co

się tutaj dzieje. Pies wypadł na ulicę. Puszka hałasowała,

pies wył i pędził jak tylko mógł najszybciej. W tym samym

czasie jechała ulicą jakaś pani na rowerze. Na kierownicy

miała duże torby i siatki z zakupami. Widać było, że porusza

się z trudem. Kiedy ten pies przebiegł obok niej, tak

się przestraszyła, że straciła równowagę i wpadła razem

z rowerem do dość głębokiego rowu melioracyjnego wypełnionego

częściowo wodą. Ludzie, którzy przechodzili

akurat ulicą, podbiegli do niej chcąc udzielić jej pomocy.

Nagle dobiegł mnie głośny śmiech. Spojrzałem w tamtym

kierunku. To, co zobaczyłem, też spowodowało u mnie wybuch

wesołości. Zobaczyłem, że ta pani głową tkwi w rowie

i częściowo zanurzona jest w wodzie. Nogi miała gołe

i nie miała majtek. To tak wszystkich rozbawiło, że niektó-

rzy dosłownie pokładali się ze śmiechu. Widok rzeczywi-105

ście był niecodzienny. Pani ta machała nogami nie mogąc

wydostać się z tego rowu. Sytuacja mimo całego komizmu

wydawała się groźna. Na spodzie rowu było dość dużo

wody a głowa tej pani była częściowo w niej znużona. Po

chwili jakaś kobieta zaczęła coś krzyczeć i kilku mężczyzn

pomogło tej kobiecie wydostać się z rowu. Okazało się,

że wszystkie zakupy znajdujące się w tych torbach zamoczyły

się i nadawały się tylko do wyrzucenia. W tym momencie

przyszła moja mama. Też śmiała się jak wszyscy.

Zjawił się nawet milicjant. Po chwili mama przestała się

śmiać kiedy ta kobieta wyjaśniła, że za wszystko, co tu się

stało, odpowiadam ja. Zażądała odszkodowania za zniszczone

zakupy i podartą odzież. Policjant zabrał tę panią,

moją mamę i kilka osób, które były świadkami tej sytuacji

na pobliski posterunek milicji. Po chwili przyszedł do

mnie inny milicjant i też zabrał mnie na ten posterunek.

Po wysłuchaniu moich wyjaśnień, zeznań poszkodowanej

i świadków, milicjant powiedział, że ja ponoszę winę za to

co się wydarzyło a ponieważ jestem nieletni, moja mama

musi pokryć wszystkie szkody. Nie widziałem jeszcze

tak wściekłej mamy. Przez całą drogę do domu krzycza-

ła na mnie. Kiedy przyszliśmy do domu, dopiero zaczęła

się na mnie wyżywać. Kiedy wreszcie przestała krzyczeć,

powiedziałem, że to ona jest wszystkiemu winna. Wtedy

myślałem, że naprawdę mnie pobije, jak to już raz miało

miejsce, kiedy mieszkałem u dziadka. Biła mnie po głowie

kluczami od mieszkania tak mocno, że całą twarz miałem

zalaną krwią. Teraz jednak do tego nie doszło. Zaczęła

natomiast głośno krzyczeć. Powiedziała, że nie może już

na mnie patrzeć, a co dopiero wysłuchiwać moich bezczelnych

oskarżeń. Prawie wybiegła z domu. Krzyknęła,

że wkrótce wróci, bo mają przecież przyjechać milicjanci 106

z rasowym psem do naszej suczki. Nie dotarło chyba do

niej to, co mówiłem na posterunku milicji o przyczynach

tego, co spowodowało to całe zamieszanie. Mama wróciła

po kilkunastu minutach. Oczywiście obładowana alkoholem.

Od razu otworzyła piwo, nalała sobie wódki, wypiła

i odezwała się:

– Co ja mam z tobą zrobić? Czy ty zdajesz sobie sprawę,

że ja nie mam pieniędzy, aby płacić za twoje wybryki? Muszę

poważnie zastanowić się, co mam z tobą zrobić. Może

trzeba zastanowić się nad oddaniem cię do jakiegoś zakładu

wychowawczego. Może tam nauczą cię posłuszeń-

stwa i dyscypliny.

Nogi ugięły się pode mną. Naprawdę się przestraszy-

łem. Poszedłem do pokoju i znowu zacząłem płakać. Po

jakimś czasie przyszedłem do kuchni. Zebrałem się na odwagę

i powiedziałem jeszcze raz, że to ona jest wszystkiemu

winna. Opowiedziałem, że jak przyszedłem ze szkoły

Diana biegała po podwórku.

– Przecież to ty, mamo, miałaś jej pilnować. Tymczasem

wyszłaś gdzieś i nie zamknęłaś drzwi. Diana uciekła

i teraz nie sprzedamy już żadnego psa do milicji. Jeszcze

raz mówię ci, że to ty nie upilnowałaś Diany. Ja nic złego

nie zrobiłem. Jeśli tak mnie nie lubisz, to zawieź mnie do

państwa Wipplów lub sprowadź tutaj dziadka. To są osoby,

które mnie rozumieją, kochają i nie krzyczą na mnie.

Mama zerwała się od stołu, popatrzyła z nienawiścią

na mnie i powiedziała, wyjdź z kuchni. Oczy znowu wypełniły

mi się łzami. Odwróciłem głowę i bez słowa wyszedłem

z domu. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić

i gdzie pójść. Powłóczyłem się po wiosce bez celu. Byłem

bardzo przygnębiony. Chciałem się komuś wyżalić, ale nie

miałem tutaj nikogo bliskiego. Tęskniłem do rodziny Wip-107

plów, mojego dziadka i niani. W końcu znalazłem się obok

domu mojej kolejnej „przyszywanej” cioci, przyjaciółki

mamy z dawnych lat. Nie chodziłem tam ostatnio, bo Jurek

jej syn wyjechał do jakieś szkoły w innym województwie.

Nie mając jednak do kogo pójść wstąpiłem do cioci.

Ona ucieszyła się bardzo, bo już od dłuższego czasu nie

wiedziała nic o mojej mamie. Opowiedziałem jej wszystko,

nie tylko o dzisiejszych wydarzeniach, ale i o wszystkim,

co nie podobało mi się w postępowaniu mojej mamy.

Ciocia wysłuchała mnie uważnie, potem powiedziała, dzisiaj

zostaniesz u mnie. Jutro porozmawiam z twoją mamą

i zobaczymy.

Nazajutrz nie poszedłem do szkoły. Pierwszy raz powodem

nie było moje złe samopoczucie z powodu nadużycia

alkoholu, tylko ogromny żal, który odczuwałem,

czując się ciągle odrzucanym przez moją mamę. Ciocia

wróciła po kilku godzinach. Przyniosła mi książki i zeszyty

do szkoły i kilka rzeczy z moich ubrań. Powiedziała, że

na razie rozmowa z mamą nie jest możliwa. Jednak po kilku

dniach moja mama przyszła. Zamknęła się w pokoju

z ciocią i długo rozmawiały.

Po jakimś czasie wyszły. Ciocia była smutna, ale powiedziała,

żebym się nie martwił i wszystko jakoś się ułoży.

Mama za to powiedziała:

– Nie rób mi więcej wstydu, zabieraj swoje rzeczy

i idziemy do domu.

– Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś innego.

Myślałem, że powie chociaż: „masz rację Mareczku, nie

dopilnowałem Diany”. Niestety nic takiego nie usłyszałem.

Westchnąłem tylko i poszedłem z mamą do domu. Ta historia

z psem i panią w rowie rozniosła się po całej miejscowości

i była powodem do żartów jeszcze przez wiele 108

dni. Moje akcje, że tak się wyrażę, bardzo wzrosły. Teraz

każdy zabiegał o moje względy. Wszyscy chcieli bawić się

ze mną. Przez następne dni życie toczyło się normalnie.

Mama często gdzieś wyjeżdżała a ja zajmowałem się tym

co zawsze. Nauka, praca w domu, jakieś drobne prace

w polu u różnych rolników, za co dostawałem niewielkie

pieniądze lub trochę zboża dla mojego drobiu. Czasem

również trochę mięsa i wędliny, jeśli ktoś miał świniobicie,

a ja w tym pomagałem. Czyli wszystko toczyło się normalnym

trybem. Do pewnego czasu.

Pamiętam, że była już jesień. Mama wyjechała gdzieś

na dłużej. Poprosiła sąsiadkę, żeby od czasu do czasu zaglądała

do mnie. Powiedziała, że może pomóc mi w pracach

domowych, a nawet czasami może przenocować,

żebym nie czuł się samotny. Sąsiadka była młodą, ładną

dziewczyną, miała dziewiętnaście lat i bardzo przejęła się

rolą jaką powierzyła jej moja mama. Posprzątała dokładnie

mieszkanie, ugotowała obiad, przygotowała kolację

i oświadczyła że zostanie tu na noc. Powiedziała, że mogę

spać z nią. Dodała, że może być całkiem przyjemnie. Zdziwiłem

się. O czym ona mówi? Nie bardzo chciałem spać

z kimś w łóżku, w dodatku z obcą kobietą.

Wieczorem położyłem się na moim tapczanie. Anemi,

bo tak kazała do siebie mówić, krzątała się jeszcze w kuchni.

Dziwne było to imię. Nigdy go jeszcze nie słyszałem.

Później dowiedziałem się, że jest to połączenie dwóch ślą-

skich imion, Any i Miji, czyli Marii. Zgasiłem światło i usiłowałem

zasnąć. Kiedy prawie już zasypiałem, poczułem, że

ktoś unosi kołdrę i wślizguje się po nią. To była Anemi. Po

chwili przytuliła się do mnie. Wyczułem, że nie miała nic

na sobie. Była zupełnie goła. Oniemiałem. Coś dziwnego

zaczęło się ze mną dziać. Słyszałem jej przyspieszony od-109

dech. Zaczęła mnie obejmować. Serce waliło mi jak oszalałe.

Chciałem uciekać, ale nie mogłem. Chciałem krzyczeć

ale u moich ust nie chciał wydobyć się żaden dźwięk. Dzia-

ło się coś czego nie rozumiałem. Z jednej strony odczuwa-

łem niepokój, a z drugiej było mi przyjemnie. Nic z tego

nie rozumiałem. Anemi w pewnej chwili zaczęła mnie

całować. Przytulała się do mnie coraz bardziej. Jej ręka

gładziła moją klatkę piersiową, brzuch i wędrowała coraz

niżej. Na chwilę zatrzymała się przy moich majtkach. Fala

gorąca oblała całe moje ciało. Poczułem, że coś dziwnego

dzieje się z moim penisem. Chciałem sprawdzić co i wtedy

nasze dłonie spotkały się. Anemi chwyciła mojego penisa

i delikatnie ściskała go. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że

jest on o wiele większy niż normalnie i czuję coś czego nie

mogłem określić. Ogarnęła mnie fala nieznanej mi dotąd

przyjemności. Usłyszałem jak Anemi powiedziała:

– Zdejmij majtki. Zaraz będzie ci bardzo dobrze.

Poczułem coś jakby wstyd. Chciałem uciec z łóżka. Ona

jednak nie pozwoliła mi na to. Zaczęła całować mnie w

usta. Myślałem, że oszaleję. Doznawałem na przemian

różnych odczuć. Raz czułem się bardzo dobrze a za chwilę

byłem spanikowany i czułem się źle. Anemi jednak, jakby

wyczuwając co dzieje się ze mną, całowała mnie jeszcze

gwałtowniej. Chwyciła mnie za rękę i wsunęła moją dłoń

między swoje uda. Poczułem, że jest tam bardzo mokro

i ciepło. W tym momencie poczułem nieprawdopodobną

przyjemność. Anemi zaczęła dotykać delikatnie mojego

penisa. Moje ciało zaczęło się wyginać. Nie mogłem nad

tym zapanować. Usłyszałem:

– Mareczku, teraz doświadczysz czegoś niesamowitego.

110

Położyła się na mnie i wepchnęła mojego penisa mię-

dzy swoje nogi. Czegoś takiego nie spodziewałem się. Mój

penis zniknął gdzieś między jej nogami, jakby wszedł do

jej brzucha. To było niesamowicie przyjemnie. Ona zaczę-

ła poruszać się rytmicznie siedząc okrakiem na mnie. Dyszała

ciężko, później zaczęła jęczeć. Wystraszyłem się. Jej

ruchy stawały się coraz szybsze. Doznawałem coraz większej

przyjemności. W pewnym momencie Anemi zeszła ze

mnie, położyła się na plecach i wciągnęła mnie na siebie.

Ponownie włożyła sobie między nogi mojego penia. Złapała

mnie za pośladki i poprosiła, ruszaj się szybko, jak

najszybciej, nie przestawaj. Przy czym wydawała jeszcze

wiele niezrozumiałych okrzyków. Byłem naprawdę przestraszony,

ale posłusznie robiłem to co ona mi kazała.

W pewnym momencie kiedy obydwoje ruszaliśmy się już

bardzo szybko, nagle coś się wydarzyło. Wszystko wokół

zaczęło wirować. Zacząłem doświadczać nieprawdopodobnej

przyjemności. Myślałem, że zaraz zemdleję. Chcia-

łem coś powiedzieć, gdy nagle wszystko minęło. Czułem

się bardzo dobrze. Anemi leżała obok. Oddychała już spokojnie

i nie odzywała się. Po chwili objęła mnie, pocałowała

i powiedziała:

– Było ci chyba dobrze, prawda?

Nie wiedziałem, jak mam się zachować. Czułem się za-

żenowany. Nie zdążyłem odpowiedzieć kiedy ona powiedziała:

– Przed chwilą stałeś się prawdziwym mężczyzną, ale

nie chwal się tym za bardzo. Teraz jest to dla ciebie coś

niezwykłego, ale później wszystko spowszednieje i nie

będzie aż tak wielkim przeżyciem. Na razie jednak ciesz

się tym. Masz wielkie szczęście, że na mnie traiłeś. Ja teraz

idę do domu. Wyśpij się, bo jutro będziesz musiał to 111

powtórzyć. Pocałowała mnie. Później ubrała się, uśmiechnęła

i wyszła.

Zostałem sam w pokoju. Siedziałem nagi na tapczanie

i nie mogłem uwierzyć w to, co stało się przed chwilą.

Targały mną różne uczucia, od zażenowania do dumy

i radości. Co by nie mówić czułem się bardzo dobrze. Nie

mogłem uwierzyć, że taka kobieta pozwalała na takie rzeczy

trzynastoletniemu chłopcu. W głębi duszy cieszyłem

się bardzo z tego, co się stało. Z emocji nie mogłem długo

zasnąć. Cały czas myślałem o Anemi i o tym co mi powiedziała,

że muszę to powtórzyć. Znowu dopadły mnie te

sprzeczności. Z jednej strony bałem się tego następnego

dnia, a z drugiej nie mogłem doczekać się, kiedy znowu

zobaczę Anemi. Następnym dniem była niedziela. Miałem

nadzieję, że Anemi przyjdzie z samego rana. Nie mogłem

się doczekać. Byłem cały roztrzęsiony. Ucierpiały na tym

moje zwierzęta. Zapomniałem je nakarmić. Dopiero kiedy

Diana zaczęła szczekaniem domagać się jedzenia, zorientowałem

się, że już dochodzi południe, a ja nie dałem

im jeszcze jeść. Opanowałem drżenie jakie odczuwałem

w całym ciele i zabrałem się do wykonywania swoich codziennych

obowiązków. Po chwili zorientowałem się, że

ja również nic nie jadłem. Postanowiłem, że poczekam

na Anemi. Cały czas stałem przy oknie i wypatrywałem,

czy ona nie nadchodzi. Dopiero późnym popołudniem

zauważyłem jak z koleżanką przechodzą obok mojego

domu. Byłem zawiedziony, bo myślałem że będzie sama.

Obie były w doskonałych humorach. Anemi pokazywała

na mój dom i bardzo się obydwie śmiały. Odskoczyłem od

okna jak oparzony. Nie wiedziałem co o tym sądzić. Tymczasem

one przeszły obok mojego domu i poszły dalej.

Byłem bardzo rozczarowany. Czułem się oszukany. Ocza-112

mi wyobraźni widziałem się już w łóżku z Anemi i wyobrażałem

sobie co ona będzie ze mną robić. Moje ciało

cały czas drżało. Tymczasem Anemi nie przyszła. Bardzo

było mi źle. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o

niej. To ona wprowadziła mnie w nieznany i niedostępny

mi dotąd świat. Poza tym obiecywała jeszcze coś więcej.

Nie mogłem się doczekać. Tymczasem moje pragnienia

nie mogły się ziścić. Przestałem przy oknie do wieczora.

Kiedy pogodziłem się z myślą, że ona nie przyjdzie, zrobiłem

sobie dopiero coś do zjedzenia. Po głowie tłukła

mi się myśl co się stało, dlaczego mimo obietnicy, ona nie

zjawiła się. To była pierwsza lekcja, że nie należy bezgranicznie

wierzyć we wszystko, co mówi kobieta. Nie mogłem

jeszcze wtedy rzecz jasna o tym wiedzieć. Tej nocy

źle spałem.

Wcześnie rano przyszła Anemi. Ja jeszcze spałem. Ponieważ

ona miała klucze nie zauważyłem kiedy weszła.

Podobnie jak ostatnio cichutko wśliznęła się pod kołdrę

i mocno przytuliła się do mnie. Obudziłem się. Chciałem

zapytać dlaczego wczoraj nie przyszła. Ona jednak powiedziała,

musisz nauczyć się, aby kobiety nie pytać za dużo.

Teraz najważniejsze jest, że jesteśmy tutaj. Nic nie mów,

ja zajmę się wszystkim. To co wydarzyło się potem, było

jeszcze wspanialsze niż poprzednio. Anemi zaczęła wprowadzać

mnie w świat seksu krok po kroku. Na początku

powiedziała, że po pierwsze nie można wstydzić się swojego

ciała, a po drugie należy poddać się swoim pragnieniom.

W miłości nie zastanawia się nad niczym i nie zadaje

się pytań. Tutaj po prostu robi się to, co dyktują nam nasze

pragnienia. To co mówiła i robiła było tak wspaniałe,

że chciałem aby trwało wiecznie. Niestety jak wszystko co

dobre, szybko się kończy. Po jakiś dwóch godzinach, Ane-113

mi wyraźnie zadowolona, wyskoczyła szybko spod koł-

dry i zanim zdążyłem coś sensownego powiedzieć, ubrała

się, pocałowała mnie namiętnie na pożegnanie i wyszła.

Zdążyła jeszcze powiedzieć, że przyjdzie, ale kiedy tego

jeszcze nie wie. Mam cierpliwie czekać. Byłem w dziwnym

nastroju. Targały mną nieznane mi dotąd uczucia. Od

smutku i jakiegoś żalu do euforii i ogromnej chęci bycia

ciągle z Anemi. Nie mogłem zrozumieć dlaczego w jednej

chwili jest ona taka kochana, potrai sprawić, że czuję się

tak dobrze, że lepiej być nie może a chwilę później zmienia

się w kogoś obcego. Czuję się wtedy, jakbym nic dla

niej nie znaczył. Wydaje mi się, że wtedy lekceważy mnie.

Przypomniałem sobie, co czułem kilka lat wcześniej, jak

byłem odtrącany przez moją mamę. Teraz kiedy Anemi

odchodziła czułem się podobnie. Spotkania z Anemi i my-

ślenie o niej wypełniały mi cały czas wolny. Chciałem być

ciągle obok niej.

Zdawałem sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Ona

była kobietą a ja niestety jeszcze dzieckiem. Co prawda

dzieckiem, które bardzo szybko dorosło, ale wciąż dzieckiem.

Poznałem niektóre aspekty życia znacznie wcze-

śniej niż doświadczyło tego większość ludzi.

Byłem bardzo zadowolony z tego, że tak szybko pozna-

łem, co to jest seks. Wiedziałem, że wielu ludzi zazdrości

mi nawet dzisiaj, że tak wcześnie mogłem doświadczać

tych niezwykłych przyjemności z tym związanych. Jednocześnie

ja zazdrościłem wielu, że mieli normalne rodziny

i nie musieli przeżywać tego co ja we wczesnym dzieciń-

stwie. Z biegiem lat zrozumiałem, że w życiu tak już jest.

Jedni mają z górki a drudzy pod górkę. Dowiedziałem się

również, że zawsze należy mieć marzenia i nigdy nie nale-

ży z nich rezygnować. 114

Moją opowieść przerwał Głos.

– Wiesz – powiedział – ja nic o tym nie wiedziałem.

Myślałem, że znam ciebie bardzo dobrze, a okazało się że

o wielu sprawach nie miałem pojęcia. Teraz myślę, że nieraz

niesprawiedliwe oceniałem twoje postępowanie.

– Tak – powiedziałem – chyba jest w tym trochę racji. Ja

z kolei myślę, że wiele krytyk z twojej strony, które uwa-

żałem za krzywdzące, tak do końca nimi nie były. Myślę,

że wszystko należy rozpatrywać w oparciu o okoliczności,

które temu towarzyszą.

– Obaj macie rację – powiedział Ktoś. Ja jednak chciał-

bym dowiedzieć się, jak potoczyły się twoje losy, Marku.

Znowu, jak w starym magnetowidzie, zacięła się w mojej

pamięci taśma ze wspomnieniami z tego okresu.

– Dobrze – powiedziałem – postaram się przynajmniej

opowiedzieć o tych najważniejszych, według mnie, wydarzeniach.


Chciałbym zatrzymać się jeszcze na wspomnieniach

związanych z Anemi. Spotkania z nią z początku były bardzo

częste, ale z upływem czasu widywaliśmy się coraz

rzadziej. Moja mama nie wyjeżdżała już tak często jak kiedyś

i to była główna przeszkoda w naszych spotkaniach.

Ponieważ Anemi prosiła mnie, abym pod żadnym pozorem

nikomu o nas mówił, musiałem to uszanować. Spotykaliśmy

się w określone dni tygodnia w sklepie i tam

ustalaliśmy gdzie i kiedy spotkamy się. Zwykle były to

stodoły. Spotykaliśmy się tam po zmroku, uważając aby

nikt nas nie zobaczył.

 

                                                        xxxxx

                                                          xxx

                                                            x

 

 


Mama otworzyła piwo. Nie chciałem tego oglądać. Wyszedłem

z domu i znowu jak wiele razy wcześniej włóczyłem

się bez celu po wsi. Tym razem było inaczej niż zwykle.

Nie bardzo przejmowałem się tym, co mama mówiła i tym

czy pije czy też nie. Teraz moje myśli krążyły wokół Anemi.

Nie mogłem co prawda iść do niej, ale wiedziałem, że chodzi

ona często pomagać w kościele. Ja tam raczej nie chodziłem.

Nie bardzo miałem ochotę na przebywanie w towarzystwie

księdza. Nie mogłem zapomnieć przykrych

doświadczeń z księdzem nauczającym religii w szkole

w Bytomiu. Teraz jednak postanowiłem pójść do kościoła.

Liczyłem na to, że spotkam tam Anemi i może uda nam się

spędzić jakiś czas razem. Rzeczywiście zastałem ją i kilka

jeszcze dziewcząt jak zajmowały się ustawianiem kwiatów

na ołtarzu. Zobaczyłem zdziwienie na jej twarzy. Chciałem

coś powiedzieć kiedy nadszedł ksiądz. Nie zrobił na mnie

dobrego wrażenia. Zapytał, co ja tutaj robię. Dodał, że nie

przypomina sobie żeby widział mnie na jakiejś mszy. Pró-

bowałem mu to wyjaśnić. Powiedziałem, że mieszkam tu

od niedawna i że mam dużo pracy w domu. Teraz jednak

przyszedłem zobaczyć kościół. Ksiądz powiedział, że wolałby

mnie spotkać raczej na mszy, niż na oglądaniu ko-

ścioła. Obiecałem, że na pewno przyjdę. Do domu wracaliśmy

w kilka osób tak, że o spotkaniu się z Anemi sam na 118

sam nie było mowy. Anemi powiedziała mi, że spotykanie

się w sklepie zaczyna rodzić podejrzenia. Musimy wymy-

ślić coś innego. Jutro spotkamy się ostatni raz w sklepie

i coś wymyślimy. Nazajutrz powiedziała mi, że ksiądz

potrzebuje ministranta i gdybym się zgodził to mogliby-

śmy się częściej spotykać nie wzbudzając podejrzeń. Nie

bardzo miałem na to ochotę, ale perspektywa częstszych

spotkań z Anemi przeważyła. W szkole popytałem moich

kolegów, którzy byli ministrantami, co trzeba zrobić, aby

też nim zostać. Koledzy zaproponowali pomoc. Obiecali,

że zapytają księdza. Tak też się stało. Po kilku dniach dowiedziałem

się, że ksiądz chce ze mną rozmawiać. Poszedłem

do niego na plebanię. Moje wrażenie z pierwszego

spotkania z księdzem nie zmieniło się. Okazał się bardzo

niemiłym człowiekiem. Był bardzo wścibski. Zadawał mi

wiele pytań dotyczących głównie mojej mamy i jej życia

osobistego. Odpowiadałem wymijająco.

W końcu ksiądz powiedział, że może przyjąć mnie na

próbę, bo rzeczywiście brakuje mu ministrantów. Wcze-

śniej jednak muszę przejść coś na kształt szkolenia. Będę

przychodzić na plebanię do niego oraz do kościelnego

i organisty. Jeśli nauczę się wszystkiego wystarczająco dobrze,

będę mógł służyć do mszy. Chodzenie do kościoła na

te nauki pozwalało mi na częste rozmowy z Anemi. Reszta

nie bardzo mnie interesowała. Ważne dla mnie było, że

mogłem się z nią widywać. W tym czasie zupełnie nie obchodziło

mnie, co robiła moja mama, a działo się sporo.

W naszym domu bardzo często urządzane były imprezy

zakrapiane alkoholem, które kończyły się zazwyczaj nad

ranem. Przez nasz dom przewijali się urzędnicy różnego

szczebla, milicjanci i działacze partyjni z Opola. Z początku

strasznie mnie to denerwowało. Było to dla mnie bar-119

dzo uciążliwe. W czasie kiedy goście mojej mamy bawili

się, ja nie miałem gdzie odrabiać lekcji. Nie mogłem też

spać. Nie tylko z powodu hałasu ale również braku miejsca

do spania. Często korzystałem z uprzejmości cioci

i nocowałem u niej, ale to nie był przecież mój dom. Nie

czułem się tam swobodnie. Na szczęście chwile spędzane

z Anemi na leśnych polanach czy w stodołach pozwalały

mi zapomnieć o tych niedogodnościach.

Niespodziewanie dla wszystkich na początku grudnia

zjawił się mój dziadek. Wyglądał bardzo źle. Widać było,

że jest bardzo chory. Powiedział, że nie może już mieszkać

u swoich przyjaciół. Skoro mama sprzedała jego mieszkanie

to zamieszka z nami, bo do domu starców nie da

się zabrać. Ucieszyłem się bardzo w przeciwieństwie do

mojej mamy. Podbiegłem do dziadka i mocno się do niego

przytuliłem. Dziadek długo trzymał mnie w ramionach.

Po jego twarzy spływały łzy. Powiedział, że nigdy nie powinien

był dopuścić do mojego wyjazdu z jego mieszkania.


– To był mój największy błąd. Wybacz mi Mareczku

–dodał. – Teraz już nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię

krzywdził. Zdziwiło mnie to, co dziadek powiedział. Nie

bardzo wiedziałem o jakiej krzywdzie on mówi. Owszem

nie było mi łatwo bez mamy mieszkać u obcych ludzi, ale

krzywda? Nie, chyba dziadkowi coś się pomyliło. Nikt

mnie przecież nie bił. A te wszystkie wyjazdy do prewentorium?

Widocznie tak musiało być. Dziadek odwrócił się

do mamy i powiedział:

– Dopilnuję, żebyś trzymała się od niego z daleka.

Tego już naprawdę nie rozumiałem. Nie zastanawiałem

się nad tym specjalnie długo. Cieszyłem się z przyjazdu

dziadka. Zaprowadziłem do do pokoju. Dziadek rozejrzał 120

się. Zobaczył, że są tutaj tylko dwa tapczany, zapytał więc

mamy, co to ma znaczyć. Spodziewałem się osobnego pokoju.

Mama zaczęła coś tłumaczyć. Dziadek powiedział:

– Nie wiem jak to zrobisz, ale do jutra masz mi przygotować

osobny pokój.

Miałem do dziadka setki pytań ale on powiedział:

– Mareczku porozmawiamy jutro. Jestem bardzo zmę-

czony, odepnę tylko moją nogę i położę się spać. Nie wiedziałem

o czym dziadek mówi. Jaką nogę chce odpinać.

Przez chwilę pomyślałem, że może dziadek na starość

zwariował. Troszkę się przestraszyłem. Dziadek ściągnął

spodnie, usiadł na tapczanie i zaczął odpinać paski które

opinały jego udo. Po chwili ściągnął część nogi. Dziadek

zauważył moje zdziwienie i przestrach. Powiedział:

– Nie martw się. W szpitalu musieli obciąć mi część

nogi. Inaczej mógłbym umrzeć. W zamian zrobiono mi

sztuczną nogę, to nazywa się proteza. Jest trochę za cięż-

ka, ale z pomocą tych lasek, które nazywają się kulami, jakoś

da się chodzić. Te wyjaśnienia uspokoiły mnie na tyle,

że powiedziałem:

– Śpij dobrze dziadku. Cieszę się, że jesteś.

Wyszedłem z pokoju. Mama siedziała w kuchni i mó-

wiła:

– Po co on tu przyjechał? Co mam teraz zrobić, z tego

będą jeszcze kłopoty.

– Jak nie wiesz co masz robić? Przecież dziadek prosił

cię o przygotowanie mu pokoju.

Mama powiedziała tylko, żebym się nie odzywał. Podniosła

się z krzesła i wyszła z domu. Kiedy długo nie wracała,

poszedłem do pokoju i położyłem się na drugim tapczanie

obok dziadka. Rozmyślając o wydarzeniach tego

dnia, zasnąłem. 121

Mama wróciła rano. Dziadek obudził się, kiedy ja wybierałem

się do szkoły. Mama przygotowywała śniadanie.

Dziadek zapytał gdzie jest łazienka. Mama nie odzywała

się. Wyjaśniłem dziadkowi jak to u nas wygląda. Dziadek

strasznie zaklął. Popatrzył na mnie, chciał jeszcze coś powiedzieć,

ale się powstrzymał. Zapytał tylko, kiedy wrócę

ze szkoły. Powiedział:

– Powodzenia, przyjdź zaraz po szkole. Porozmawiamy

sobie.

Słowa dziadka sprawiły mi dużą przyjemność. Od bardzo

dawna nikt tak do mnie mówił. Chciało mi się śpiewać

z radości. Pobiegłem do szkoły. Oczywiście pochwaliłem

się kolegom, że przyjechał mój dziadek. Nie mogłem doczekać

się dźwięku dzwonka, oznaczającego koniec lekcji.

Nie czekając na nikogo pobiegłem do domu. Przez kilka

następnych dni nie mogłem nacieszyć się dziadkiem. Rozmawialiśmy

każdego dnia po kilka godzin. Opowiedzia-

łem dziadkowi, jak źle czułem się w prewentorium i jak

bardzo za nim tęskniłem. Widziałem, że dziadek z trudem

powstrzymywał łzy, ale wyczuwałem, że było mu

miło, kiedy to mówiłem. Rozmawialiśmy o wielu różnych

sprawach. Nie mogliśmy się nagadać i wydawało mi się,

że nigdy nie będziemy mieli dosyć tych rozmów. Mama

w nich nie uczestniczyła. W ogóle nie rozmawiała z dziadkiem,

do mnie też odzywała się rzadko. Oboje z dziadkiem

prawie bez przerwy kłócili się. Nie słyszałem, o co

tak naprawdę mieli do siebie pretensje, bo starali się nie

kłócić w mojej obecności. Domyślałem się tylko, że głównie

chodzi o to jak zajmowała się, a właściwie jak nie zajmowała

się mną moja mama. Chodziło również o pienią-

dze. Dziadek chciał, aby mama poszła do pracy, ale jej nie

bardzo to odpowiadało. Brakowało jej imprez ze swoimi 122

znajomymi. Ja z kolei byłem bardzo zadowolony. Nareszcie

po wielu latach miałem przy sobie dziadka, który mnie

rozumiał i kochał. Byłem bardzo szczęśliwy. Dla rozmów

z dziadkiem zrezygnowałem nawet ze spotkań z Anemi,

no nie zupełnie, ale zdarzało się to teraz bardzo rzadko.

Po kolejnej awanturze z mamą, dziadek kategorycznie

zażądał aby mama poszła do pracy. W przeciwnym razie,

jak powiedział nie da ani grosza na utrzymanie domu.

Chyba mama przestraszyła się tego, bo po kilku dniach

oświadczyła, że znalazła pracę w Gminnej Radzie Narodowej.

Kiedy zaczęła tam pracować, na mnie spoczął obowiązek

przygotowywania posiłków. Na początku trudno

było mi to pogodzić z chodzeniem do szkoły, ale po jakiś

czasie potraiłem jakoś to wszystko pogodzić. Dziadek był

bardzo zadowolony i często dawał temu wyraz, chwaląc

mnie. Mimo jego trudności w poruszaniu się, często wychodziliśmy

z domu zwiedzać okolice. Dziadek był bardzo

miłym człowiekiem, więc szybko nawiązał przyjacielskie

kontakty z wieloma sąsiadami. Czasami był tylko smutny,

kiedy opowiadali mu oni o tym, co mama tutaj wyprawiała.

Mówili, że nie mogli już patrzeć, jak ja byłem ciągle

sam i żeby jakoś zapewnić sobie jedzenie robiłem wiele,

aby na nie zarobić. Byli zdumieni jak taki mały chłopiec

potraił tak wszystkim się zajmować. Opowiadali, że nie

tylko doskonale radziłem sobie ze wszystkimi pracami

domowymi, ale zawsze znalazłem sposób, żeby zarobić

kilka złotych. Wtedy widziałem na twarzy dziadka jak

bardzo go to cieszyło. Zawsze wtedy mnie przytulał i mó-

wił jak jest ze mnie dumny. Byłem wtedy naprawdę najszczęśliwszym

dzieckiem na świecie. Mama natomiast nie

mogła pogodzić się z brakiem tych częstych imprez w naszym

domu. Miotała się po całym domu, czepiała się mnie 123

o wszystko. Gdyby nie postawa dziadka, nie wiem czym

by się to skończyło. Po jakimś czasie mama poznała nową

koleżankę. Była żoną leśniczego, nie pracowała za to lubiła

bardzo imprezować. Od tego momentu mama znika-

ła z domu w soboty i wracała późno w nocy w niedziele.

To był również powód do awantur w naszym domu. Nie

zwracałem jednak na to uwagi, przyzwyczaiłem się już, a

poza tym miałem swojego dziadka. Co działo się poza relacjami

z nim niewiele mnie obchodziło.

Jednak pewnego razu znowu wydarzyło się coś, co poruszyło

mnie do głębi. Którejś niedzieli mama nie wróciła

do domu. Dziadek poprosił mnie, abym po szkole sprawdził,

czy mama jest w pracy. Niestety nie było jej tam. Powiedziano

mi, że nie przyszła dzisiaj i nie wiedzą gdzie

może być. Kiedy powiedziałem o tym dziadkowi, on bardzo

się zdenerwował. Zapytał, czy wiem gdzie mieszka

ta nowa koleżanka mamy. Kiedy potwierdziłem, poprosił

mnie, abym sprawdził czy nie ma tam mamy. Poszedłem

tam zaraz. Kiedy wszedłem do domu tej koleżanki impreza

trwała na dobre. Wszyscy byli pijani. Jedni tańczyli,

inni siedzieli i pili wódkę a niektórzy śpiewali. Zobaczy-

łem mamę jak tańczy i całuje się z jakimś mężczyzną. Było

mi wstyd. Podszedłem do niej i chciałem, aby poszła do

domu. Nie chciała, nakrzyczała na mnie i powiedziała,

abym się wynosił. Nie wiedziałem co robić. Wtedy podeszła

do mnie ta nowa koleżanka mamy i powiedziała:

– Nie słyszałeś? Masz się stąd wynosić.

Odpowiedziałem, że bez mojej mamy nie wyjdę.

Ta pani roześmiała się.

– Wynoś się, to nie jest twoja prawdziwa mama, ona cię

tylko adoptowała. 124

Nie wiedziałem co to słowo znaczy, ale przypuszcza-

łem, że nie oznacza dla mnie nic dobrego.

– Nie wierzysz mi? – zapytała ta pani, to sam ją zapytaj.

Podszedłem do mamy. Czułem się nieswojo, serce biło

mi mocno. Mimo tego, że ona ciągle mnie odtrącała była

przecież moją mamą i ciągle ją kochałem. A teraz co? Mia-

ło się okazać że nie jest nią? Nie wierzyłem, musiałem ją

natychmiast o to zapytać. Podszedłem do mamy i głośno

zapytałem, powiedz czy jesteś moją prawdziwą mamą?

Nagle wszyscy ucichli. Mama spojrzała na mnie i zapyta-

ła:

– Skąd o tym wiesz? Zresztą nie muszę się tobie tłumaczyć.

Już raz mówiłam ci, abyś stąd poszedł.

Stałem na środku pokoju jak sparaliżowany. Dotarło do

mnie, co mama powiedziała. W tym momencie podeszła

do mnie ta koleżanka mamy i powiedziała:

– Nie wierzyłeś, a ja mówiłam prawdę, jesteś adoptowany.


Wszyscy zaczęli się śmiać. Zrobiło mi się słabo i ciemno

przed oczami. Usłyszałem jeszcze, jak mama powiedzia-

ła:

– Nie przejmujcie się, bawmy się dalej.

Zaczęli śpiewać „wszystkie rybki mają cipki a karasie

po kutasie”. Bawili się przy tam doskonale. Nie mogłem

już tego dłużej wytrzymać. Wybuchnąłem głośnym płaczem

i wybiegłem z tego domu w kierunku lasu. Nie wiem

jak długo to trwało. Nie bardzo też pamiętam, co się wtedy

ze mną działo. Ocknąłem się, kiedy było już ciemno.

Byłem na skraju lasu. Rozejrzałem się i rozpoznałem

miejsce w którym byłem. Do domu nie chciałem wracać,

chociaż wiedziałem, że dziadek będzie się martwił. Jed-125

nak po chwili skierowałem się w kierunku mojego domu.

Nie wiedziałem dokąd mam iść. Kiedy przechodziłem

obok domu Anemi, ona zauważyła mnie i wyszła mi na

spotkanie. Musiała zorientować się, że ze mną jest coś nie

tak i nic nie mówiąc zaprowadziła mnie do swojego domu.

Jej mamy nie było, wyjechała do swojej rodziny. Byliśmy

sami. Anemi zaprowadziła mnie do łóżka i położyła się

obok mnie. Zacząłem bardzo płakać. Łkając opowiedzia-

łem jej o wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Anemi powiedziała:

– Uspokój się, porozmawiamy rano. Teraz postaraj się

zasnąć.

Wtuliła się we mnie. Ciepło jej ciała spowodowało, że

uspokoiłem się i natychmiast zasnąłem. Rano obudziła

mnie Anemi. Trochę się zdziwiłem, bo zapamiętałem, że

spała wtulona we mnie. Tymczasem ona stała pochylona

nade mną i budziła mnie. Otworzyłam oczy, a ona powiedziała:


– Musisz wstać, Mareczku. Widziałam twojego dziadka.

Bardzo niepokoi się o ciebie. Wypytuje wszystkich, czy cię

ktoś nie widział. Zrozumiałem, że muszę natychmiast iść.

Ubrałem się i udałem w kierunku domu. Dziadek już stał

przy furtce. Jak mnie zobaczył spojrzał jakoś tak dziwnie

na mnie i powiedział:

– Musiało się chyba wydarzyć coś niezwykłego. Chcesz

o tym ze mną porozmawiać?

– Tak dziadku – powiedziałem.

Udaliśmy się do mieszkania. Dziadek chciał mi zrobić

śniadanie. Mnie, przecież to ja zawsze robiłem śniadanie.

To było bardzo miłe ze strony dziadka. Taki właśnie był,

najlepszy na świecie. Takiego chciałem mieć i takiego zawsze

kochałem. Rozpłakałem się i wszystko opowiedzia-126

łem dziadkowi. On dosłownie się wściekł. Krzyczał i przeklinał

moją mamę. Nie zdążyłem nawet zapytać, co to znaczy

adoptowany. Widząc jednak wzburzenie dziadka, nie

śmiałem go o to pytać. Kiedy dziadek trochę się uspokoił,

spojrzał na mnie, wziął mnie za rękę i powiedział:

– To co usłyszałeś nie jest prawdą. Jesteś jej synem.

Chyba mi wierzysz? – Zapytał i zaraz dodał – chociaż nie

jestem pewien, czy nie lepiej by było, gdybyś miał inną

matkę. Ona się na nią nie nadaje.

Powiedziałem:

– Oczywiście dziadku, wierzę tobie, ale chciałbym jeszcze

o coś cię zapytać.

– Pytaj – odpowiedział.

– Dziadku, dlaczego ja nie mam taty?

Dziadek przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Zaniepokoiłem

się. Spojrzałem na jego twarz. Po jego policzkach

spływały łzy. Przestraszyłem się, że może znowu zrobi-

łem coś nie tak. Dziadek przytulił mnie do swojej piersi

i powiedział:

– Mareczku, miałeś tatę, ale kiedyś, jeszcze przed twoim

urodzeniem, wydarzyło się coś bardzo złego. Później

kiedy już pojawiłeś się na świecie, mama zdecydowała, że

nie będzie z twoim tatą. Rozwiodła się z nim i teraz jesteś

tylko z nią. Oczywiście masz jeszcze mnie.

– Ale gdzie jest mój tatuś, czy on też nie chce mnie, tak

jak czasami moja mama?

– Twój tatuś niestety nie żyje. Jesteś jeszcze za mały,

żeby to zrozumieć. Mam nadzieję, że kiedyś dowiesz się

prawdy.

Dodał jeszcze, że mama sama mi to wytłumaczy. Powiedział

jeszcze coś, co mnie bardzo zdziwiło. Usłyszałem:127

– Bardzo żałuję, że kilka lat temu pozwoliłem jej zajmować

się tobą. Gdybym wtedy postawił na swoim – powiedział

i zamilkł. Po chwili dodał:

– Ja już porozmawiam sobie z moją córką, a twoją matką,

niestety. Posłuchaj mnie, Mareczku. Jeśli teraz jesteś

w stanie iść do szkoły, to idź. Jeśli pójdziesz, to nie spiesz

się z powrotem do domu. Ja muszę bardzo poważnie porozmawiać

z moją córką.

Czułem, że dzisiaj dojdzie do największej awantury,

jaka dotychczas była między dziadkiem a mamą. Nie

chciałem tego słuchać, więc do domu przyszedłem dopiero

pod wieczór. Niestety odgłosy kłótni słychać było już

daleko od naszego domu. Kiedy wchodziłem do kuchni

zobaczyłem, jak dziadek okłada mamę swoją metalową

kulą. Oboje przy tym strasznie krzyczeli. Nie mogłem zrozumieć

słów. W pewnej chwili ta kula dziadka złamała się

na plecach mojej mamy. Ona upadła. Dziadek bardzo dyszał.

Po chwili powiedział do mamy.

– Skoro tak ci przeszkadza twój syn, to wynoś się z tego

domu. Nie pozwolę, abyś go dalej tak traktowała.

Stałem jak sparaliżowany. Bałem się o zdrowie dziadka,

ale mamy też było mi żal. Mama wstała z podłogi, płakała

bardzo. Widocznie to lanie, które sprawił jej dziadek,

musiało być dla niej bardzo bolesne. Nie odezwała się

słowem. Spakowała się do dwóch walizek i wyszła z domu.

Dziadek przez dłuższą chwilę nie mógł się uspokoić.

Ja zresztą też. Zrobiłem nam herbaty i poszliśmy spać.

Następnego dnia dziadek bardzo źle się czuł. Nie mógł

wstać z łóżka. Poszedłem po lekarza do ośrodka zdrowia.

Opowiedziałem mu w skrócie o ostatnich wydarzeniach

i o tym, że dziadek połamał sobie kulę. Lekarz powiedział,

że to najmniejszy problem. Zabrał jedną z kilku, które sta-128

ły w jego gabinecie i poszliśmy do naszego domu. Lekarz

bardzo długo i dokładnie badał mojego dziadka. Przy okazji

wypytywał go o wszystko. Stwierdził, że powinien on

traić do szpitala. Kiedy jednak dowiedział się, co zaszło

między dziadkiem i jego córką zamyślił się.

– Muszę zastanowić się, jak rozwiązać ten problem

– powiedział.

– Pan – zwrócił się do dziadka – musi na kilka tygodni

pójść do szpitala, a ty Marku, nie możesz zostać tak długo

bez opieki. Ja porozmawiam z sąsiadami i przyjdę do

dziadka jutro. Tymczasem idź do apteki i przynieś lekarstwa.


Kiedy usłyszałem te słowa chciało mi się śmiać. Pomy-

ślałem sobie, gdyby pan doktorze wiedział, ile ja tygodni

byłem sam w tym domu, to by się pan zdziwił. Nic jednak

nie powiedziałem i pobiegłem do apteki. Po powrocie

znalazłem na stole w kuchni kartkę od lekarza. Było tam

napisane, jak podawać dziadkowi leki.

Wieczorem odwiedzili nas sąsiedzi. Przyszli zapytać,

jak dziadek się czuje i czy czegoś nie potrzebujemy. Dziadek

oczywiście robił dobrą minę do złej gry i mówił, że

czuje się dobrze i jutro na pewno już wstanie. Sąsiedzi powiedzieli

mi, że rozmawiali z lekarzem. Wyjazd dziadka

do szpitala jest konieczny. Powiedzieli, że zawsze mogę

na nich liczyć we wszystkich sprawach. Podziękowałem

serdecznie. Wiedziałem bowiem, że bardzo martwili się

o mnie i dużo mi pomogli.

Następnego dnia dziadek niestety nie mógł wstać

z łóżka. Przez kilka kolejnych również nie. Bardzo go to

martwiło. W dodatku bardzo się nudził. Starałem się,

jak mogłem, aby nie czuł się taki samotny, kiedy ja by-

łem w szkole lub czasami wychodziłem bawić się z kole-129

gami. Przynosiłem mu książki z biblioteki i kupowałem

gazety. Któregoś dnia przyszedł do nas listonosz. Kiedy

dowiedział się o dziadku, powiedział, że Urząd Pocztowy

instaluje we wszystkich domach głośniki, podłączone

do radiowęzła. Poprosi kierownika, żeby w pierwszej kolejności

zamontować taki głośnik u nas. Rzeczywiście na

drugi dzień można było u nas odbierać program radiowy.

Dziadek był bardzo szczęśliwy. Niestety wszystko wskazywało

na to, że jego stan zdrowia pogarszał się. Kiedyś

przyszedł lekarz i powiedział, że następnego dnia przyjedzie

po dziadka karetka i zawiezie go do szpitala. Dziadek

nie był z tego zadowolony. Początkowo odmówił, ale po

dłuższej rozmowie z lekarzem zmienił zdanie. Nazajutrz

dziadek karetką został zawieziony do szpitala. Mieścił się

on w miejscowości Kup, oddalonej od nas o dwanaście

kilometrów. Obiecałem, że będę go odwiedzać, jak tylko

będzie to możliwe. Po kilku dniach wsiadłem w autobus

i pojechałem do szpitala. Na mój widok dziadek bardzo

się ucieszył. Pytałem o to, na co choruje i jak długo bę-

dzie musiał tutaj być. Dziadek nie odpowiedział. Albo nie

chciał mówić, albo po prostu nie wiedział.

Obiecałem, że będę go odwiedzać przynajmniej dwa

razy w tygodniu, a jeśli będzie taka potrzeba, to częściej.

Ucieszyło to dziadka. Dał mi pieniądze na bilety i na zakup

jakiś drobiazgów. Odwiedzałem go regularnie. Wiedzia-

łem, że te wizyty cieszą nas obydwu. Kiedyś namówiłem

jednego z sąsiadów, który miał bryczkę, do odwiedzenia

dziadka w szpitalu. Tą bryczką w odwiedziny pojecha-

ło kilka osób. Jak już wspominałem, wiele osób bardzo

dziadka lubiło. Kiedy dziadek nas zobaczył, cieszył się jak

małe dziecko, kiedy dostanie wymarzoną zabawkę. Jeź-

dziliśmy tak w te odwiedziny wiele razy. 130

Zbliżała się Wielkanoc. Uświadomiłem sobie, że będę

na święta sam, bez dziadka. Chciałem pojechać do niego

ze świątecznymi smakołykami. W Wielki Piątek poszedłem

na plebanię. Nie pamiętam już w jakiej sprawie.

Księdza zastałem w kuchni. Siedział przy stole i zajadał

się wędlinami. Kiedy mnie zauważył, jego twarz zrobiła

się czerwona. Nie lubiłem tego księdza. Poczułem do niego

niechęć. Powiedziałem mu, że jest kłamcą. Nam każe po-

ścić, a sam je wędliny. W to co mówi o Bogu też nie wierzę.

Gdyby Bóg był, to na pewno by go ukarał. Powiedziałem

jeszcze, że nie chcę być już ministrantem i do kościoła też

już nie przyjdę. W tej chwili do kuchni weszła gospodyni

księdza. On nie wiedział jak ma się zachować. Wstał od

stołu i powiedział, że jestem bezczelny i przemawia przeze

mnie szatan. Jeśli natomiast chodzi o te wędliny, to on

je tylko próbował, żeby sprawdzić czy są dobre i czy nie

zaszkodzą jego psu. Krzyknął jeszcze żebym natychmiast

się wynosił. Oczywiście wyszedłem.

Znowu poczułem się bardzo oszukany. Chciałem, żeby

dziadek był przy mnie. Tylko on mnie rozumiał i kochał.

Wieczorem odwiedzili mnie sąsiedzi i powiedzieli, że pomogą

mi przy przygotowaniu wielkanocnego stołu. Byli

bardzo mili i uśmiechali się jakoś tak tajemniczo. Odpowiedziałem,

że w niedzielę wybieram się do dziadka i tam

zrobimy sobie święta. Sąsiedzi powiedzieli, że nic nie stoi

na przeszkodzie, aby u mnie również było urządzone

wszystko jak trzeba. Właściwie „czemu nie”, pomyślałem.

Po jakimś czasie wszystko zostało przygotowane. Są-

siedzi powiedzieli, że zapraszają mnie na święta. Odpar-

łem, że wybieram się przecież do dziadka. Oni nic nie powiedzieli

i wyszli. Następnego dnia z samego rana podjechała

pod nasz dom karetka i po chwili w drzwiach stanął 131

uśmiechnięty dziadek. Rzuciłem mu się w ramiona. Długa

staliśmy tak przytuleni. Dziadek powiedział, że teraz już

zawsze będziemy razem, bo nie wybiera się już do żadnego

szpitala. Byłem bardzo szczęśliwy. Za chwilę przyszli

nasi najbliżsi sąsiedzi. Po serdecznym powitaniu zaprosili

nas na dwa dni świąt. Dziadek bardzo się wzruszył, ale był

bardzo zadowolony. Po świętach okazało się, że moja rozmowa

z księdzem stała się publiczną tajemnicą. Niestety

duża część moich kolegów odwróciła się ode mnie. Było

mi bardzo przykro. Kilku kolegów straciłem na zawsze,

reszta po jakiś czasie przyzwyczaiła się, że nie chodzę do

kościoła i przestała mi dokuczać z tego powodu.

W kilka dni po świętach Anemi zniknęła. Razem z mamą

wyprowadziły się. Nikt tak naprawdę nie wiedział

dlaczego. Ludzie plotkowali, że przyłapano ją na romansowaniu

z jej najbliższym sąsiadem. Z tego powodu żona

tego sąsiada przeszła załamanie nerwowe i zabrano ją do

szpitala. Nie mogłem w to uwierzyć. Jak to moja Anemi

mogła mnie zdradzać. Bardzo to przeżywałem. Dopiero

po latach dowiedziałem się, że wiele kobiet z naszej miejscowości

miało do niej pretensje o romanse z ich mężami.

Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że to mogła być prawda.

Oskarżano ją również o przyczynienie się do tragedii,

która dotknęła jedną z rodzin. Żona tego sąsiada, mającego

romans z Anemi, popełniła samobójstwo. W rok póź-

niej to samo zrobił jej syn. Sąsiad ten natomiast rozpił się.

Ludzie mówili, że ona spała jednocześnie z kilkoma męż-

czyznami. Ja w to nie wierzyłem, ale jak było naprawdę

wiedziała tylko Anemi. W tym czasie bardzo odczuwałem

jej brak. Musiałem się jednak z tym pogodzić.

Dzięki dziadkowi powoli zapominałem o Anemi. Wiedliśmy

z nim spokojne życie. Mniej chodziliśmy na spacer. 132

Dziadek był coraz słabszy. Podziwiałem go za to, że nigdy

nie narzekał. Wiedziałem jednak, że nie czuł się tutaj zbyt

dobrze. Brakowało mu tego środowiska, w którym żył

przed przyjazdem tutaj. Tęsknił bardzo za swoimi przyjaciółmi.

Czasami wspominał o nich. Tutaj oprócz mnie

nie miał nikogo. Ja jednak chociaż byłem dla niego bardzo

ważny, podobnie jak on dla mnie, ale nie mogłem zastą-

pić mu jego przyjaciół. Z biegiem czasu dziadek był coraz

słabszy. Często cały dzień przeleżał w łóżku. Nasz znajomy

lekarz odwiedzał dziadka co kilka dni. Kiedyś zapytał

mnie, czy wiem gdzie jest moja mama. Nie miałem poję-

cia, kiedy jednak lekarz powiedział, że z dziadkiem jest

bardzo źle, poszedłem na pocztę i zadzwoniłem do znajomego

mamy do Bytomia. Opowiedziałem mu, że dziadek

jest bardzo chory i lekarz mówił, żeby moja mama przyjechała.

Powiedział mi, że mamy u niego nie ma, ale postara

się ją znaleźć i przekaże jej wszystko. Po kilku dniach

mama przyjechała. Nie była zadowolona, ale jak zobaczy-

ła dziadka zrozumiała, że sprawa jest poważna. Na drugi

dzień poszła wypytać o wszystko lekarza. Wróciła smutna.

Do mnie i do dziadka prawie się nie odzywała. Zachowywała

się tak, jakby nas nie znała. Dziadek prawie nie

wstawał już z łóżka. Mama narzekała, że musi wszystko

przy nim robić i lepiej by mu było w szpitalu lub domu

starców. Powiedziała, że musi porozmawiać o tym z lekarzem.

Dziadek to słyszał. Kiedy mama wyszła z domu,

zawołał mnie. Miał łzy w oczach.

– Widzisz Mareczku jaki mnie los spotkał na stare lata.

Własna córka nie chce mnie w domu. Chce mnie oddać

jak jakiegoś psa w obce ręce. Zrobiło mi się go bardzo żal.

Powiedziałem. 133

– Nie martw się dziadku, ja na to nie pozwolę. Będę tak

jak dotychczas opiekował się tobą.

Później podszedłem do niego i przytuliłem go. Dziadek

bardzo płakał, ja też.

W następnych dniach w naszym domu panowała dziwna

atmosfera. Mamy jak poprzednio często nie było w domu.

Tylko ja opiekowałem się dziadkiem. Tak jak dawniej

pomagałem mu umyć się, goliłem go i jak trzeba było to

i karmiłem. Dziadek coraz częściej nie miał siły, aby sam

jeść. Nadszedł kiedyś ten dzień, którego tak się obawia-

łem. Lekarz powiedział mi, że dziadek niedługo umrze,

a on już nie może mu pomóc. Którejś nocy mój dziadek

śpiewał arię z opery Pajace. Nie zapomnę tego nigdy. Obudziłem

się i słuchałem. Mama też nie spała. Po jakiś czasie

zaczęła się denerwować, wstała z tapczanu, poszła do

dziadka i kazała mu się uspokoić. Po chwili śpiew umilkł.

Poczułem dziwny lęk, właściwie to strach. Leżałem jak

sparaliżowany pod kołdrą. Nie mogłem zasnąć. Wyczu-

łem, że mama też jest niespokojna. Nie spała i wierciła się

ciągle. Z pokoju dziadka nie dobiegał żaden dźwięk. Rano

bałem się wstać. Wreszcie mama wstała i powiedziała:

– Wstawaj już, bo spóźnisz się do szkoły.

Jeszcze nigdy tak niechętnie i z jakąś obawą wstawałem

z tapczanu. Mama poszła do pokoju dziadka. Po chwili zaczęła

krzyczeć, że dziadek nie żyje. Pobiegłem tam. Sta-

łem obok łóżka. Na nim leżał mój ukochany dziadek. Był

bardzo blady i nie ruszał się. Chciałem żeby się obudził.

Potrząsnąłem nim. Był zimny i jakiś sztywny. Pamiętam,

że przytuliłem się do niego i strasznie krzyczałem.

– Dziadku nie umieraj, wstań zaraz. Co ja bez ciebie

zrobię, nie zostawiaj mnie. 134

Strasznie płakałem. Nie wiem, skąd przybiegli sąsiedzi.

Pani Gajowa odciągnęła mnie od dziadka. Zaprowadziła

do kuchni i bardzo mocno mnie przytuliła. Powiedziała,

żebym poszedł do nich. Zaraz przyjdzie lekarz, a później

trzeba będzie załatwić sprawy z pogrzebem. Trzeba też

ubrać dziadka. Nie bardzo wiedziałem, o czym ona mówi,

ale nie miałem siły zapytać. Ciągle nie mogłem się uspokoić.

Powiedziałem, że nie ruszę się stąd. Chcę być przy

dziadku.

Przyjechał lekarz, stwierdził, że dziadek nie żyje, wypełnił

jakieś dokumenty i wręczył je mamie. Powiedział, że

trzeba załatwić pogrzeb. Mama z jakimiś sąsiadkami wyszła

z domu. Kilka osób zostało w domu. Zajęły się moim

dziadkiem. Myły go i przebierały w garnitur. Kiedy chciały

go ogolić, powiedziałem, że ja to zrobię. Często to robiłem

to i teraz ten ostatni raz też go ogolę.

 

                                                      xxxxx

                                                        xxx

                                                          x

 


 Po głowie chodziły mi tylko natrętne pytania:

dlaczego? Dlaczego tak jest na tym świecie? Nie rozumiałem

jeszcze wszystkiego, ale byłem przekonany, że

ten świat jest zły. Bo jak go mam postrzegać, kiedy musiał

go opuścić taki człowiek, jak mój dziadek. Dlaczego zostawił

mnie w takim smutku i to w sytuacji kiedy najbardziej

go potrzebowałem. Przyjmowałem jego odejście jako

niesprawiedliwą karę wymierzoną niewinnemu dziecku.

Znów pojawiało się pytanie: dlaczego? A gdzie jest Bóg,

który jest rzekomo taki sprawiedliwy i chce dla wszystkich

dobrze. Skoro jest takim nieskończonym dobrem,

dbającym o wszystkich, dlaczego zabrał mi dziadka. Wtedy

byłem przekonany, że Boga nie ma, a księża kłamią z powodów

znanych tylko im. To przekonanie sformułowane

w tamtym czasie nie zmieniło się w moim postrzeganiu

świata do dzisiaj. Tych koszmarnych przeżyć związanych 138

ze śmiercią mojego dziadka nie zapomniałem nigdy. Nigdy

też nie spotkałem osoby, która kochałaby mnie tak jak

mój dziadek. Teoretycznie mogłaby być to moja mama.

Niestety z jej strony nigdy nie doświadczyłem uczucia

miłości. Miałem wrażenie, że ona nawet nie wiedziała co

znaczy słowo „kochać”. Mimo ogromnego żalu, który mi

towarzyszył w tym czasie, ciągle musiałem przecież jakoś

funkcjonować.

Moje przewidywania co do tego, jak będzie się zachowywać

moja mama, niestety sprawdziły się. Ona nawet

nie zachowywała pozorów jakiegoś żalu po śmierci jej

ojca. O ile sobie przypominam, nigdy nie odwiedziła jego

grobu. Ja czasem zaglądałem na cmentarz. Ludzie, których

tam spotykałem, opiekowali się grobami swoich bliskich.

Przynosili kwiaty, zapalali znicze i starali utrzymywać

groby w czystości. Grób dziadka bardzo szybko porósł

trawą. Zapytałem mamę dlaczego nie zamówi jakiegoś pomnika

i dlaczego nie chodzi na cmentarz. Odpowiedziała

jak zwykle, że to nie moja sprawa. Nie ma pieniędzy na

pomnik, czasu na chodzenie po cmentarzach i sprzątanie

grobu. Ma przyjemniejsze zajęcia. Ale skoro mnie tak na

tym zależy, to mogę tam chodzić ile mi się podoba. Ja już

wiedziałem jakie to zajęcie ma na myśli mama. Westchną-

łem tylko i nic nie powiedziałem. Poszedłem oczywiście

na cmentarz i jak umiałem tak uporządkowałem ten grób.

Później starałem się chodzić do dziadka, jak sobie w duchu

obiecywałem, kilka razy w roku. Zawsze rozmawiałem z

nim. Może to było głupie. Nikomu o tym nie mówiłem, ale

te rozmowy a właściwie tylko mój monolog, bardzo mi

pomagały. Zwłaszcza kiedy mama uczestniczyła w tych

swoich przyjemniejszych zajęciach. Czasami miałem

wszystkiego serdecznie dosyć. Dosyć alkoholu w naszym 139

domu, dosyć dymu papierosowego i dosyć imprezowania

do rana. Niewiele jednak mogłem zrobić. Byłem przecież

jeszcze dzieckiem, które miało brać przykład z dorosłych,

być grzecznym i wykonywać bez sprzeciwu ich polecenia.

Cóż zresztą mogłem na to poradzić, skoro często uczestniczył

w tych imprezach kierownik szkoły, do której chodziłem.

Musiałem być cicho. Na dodatek mama mi powiedziała,

że pod żadnym pozorem nie wolno mi było o tym

nikomu mówić. Szczerze wtedy nienawidziłem kierownika

szkoły i wszystkich uczestników tych imprez łącznie z

moją mamą.

Następne dni były takie jakie znałem z przeszłości.

 

                                               xxxxx

                                                 xxx

                                                   x

 

 

Szybko dorastałem pod każdym względem. Od swoich

rówieśników, jeśli chodzi o rozwój psychiczny byłem starszy

przynajmniej o kilka lat. W tym wieku młodzi ludzie

bardzo interesują się swoją seksualnością. Ja już to mia-

łem za sobą. Mogłem podzielić się swoją wiedzą z moimi

koleżankami i kolegami. Skrzętnie to wykorzystywałem.

Zacząłem prowadzić takie jakby mini wykłady na temat

seksu. Często po lekcjach spotykaliśmy się w różnych

miejscach w parku czy w jakiś stodołach i opowiadałem

im o różnych sprawach damsko-męskich. Okazało się,

że najwierniejszymi moimi słuchaczami były moje koleżanki.

Z początku udawały, że te tematy nie interesują

ich wcale. Później ich zainteresowanie wzrosło. Robiły

wszystko, żeby doprowadzić do wizualizacji tych moich

wykładów. Muszę przyznać, że robiły to bardzo dobrze.

Niby nie były zainteresowane, ale rozmowy potraiły prowadzić

tak, że to niby ja wymuszałem na nich pewne ich

zachowania. Pamiętam, że po pewnym czasie, moi koledzy

uznali, że wszystko już wiedzą i stracili zainteresowanie

tematem. Moje koleżanki, wręcz przeciwnie. Najpierw

spotykaliśmy się w różnych tajemnych miejscach. One zawsze

przychodziły w trójkę lub nawet w czwórkę. Nigdy

nie było ich mniej. Potem z wypiekami na twarzy dopytywały

się o różne szczegóły. Wśród śmiechów i chichów

dochodziło wtedy do oglądania sobie wzajemnie swoich

genitaliów. Te spotkania odbywały się oczywiście w głę-

bokiej tajemnicy. Ja doświadczony już bardzo w tym tema-143

cie, chciałem posunąć się dalej. Nie wiedziałem tylko jak

to zrobić. Kiedy moje koleżanki były w grupie, nie czuły

żadnego skrępowania i zachowywały się bardzo swobodnie.

Kiedy natomiast próbowałem umówić się z którąś na

randkę, nie było takiej siły, żeby to zrealizować. Po latach

dowiedziałem, że zawarły one z sobą taką umowę, że nie

umówią się ze mną sam na sam. Ewentualnie mogą zgodzić

się zrobić to ze mną, ale tylko we dwie lub trzy. Mnie

nigdy nie przyszło by to do głowy, a szkoda. Straciłem

wtedy bezpowrotnie szansę spróbowania czegoś, o czym

nawet ja nie miałem pojęcia, że tak też można. Okazało

się nie po raz pierwszy, że uczennice przerosły mistrza.

Dowiedziałem się o tym po latach, kiedy coś tam między

nami się wydarzyło. No, ale to temat na inną okazję.

Po kilku tygodniach moja mama wróciła, a wraz z nią

stare problemy. Co prawda siedziała teraz więcej w domu,

starała się coś w tym domu zrobić. Wspominała nawet

o łazience, ale na mówieniu się skończyło. Mama podjęła

też pracę. Nie trwało to długo. Jakieś kilka miesięcy.

Pewnego dnia listonosz przyniósł list do mamy. Po przeczytaniu

go mama powiedziała, że to w sprawie jej renty

i musi w związku z tym pojechać do Opola. Nie było jej

kilka dni. Wróciła w bardzo dobrym humorze. Powiedzia-

ła, że przyznano jej wreszcie rentę. Teraz nie musimy się

przejmować brakiem pieniędzy, a co najważniejsze dosta-

ła wyrównanie. Teraz musi pomyśleć, na co te pieniądze

ma przeznaczyć. Ja nie musiałem myśleć. Byłem prawie

pewny, że przynajmniej duża część pójdzie na urządzenie

przyjęcia, tym bardziej, że długo u nas żadnych imprez nie

było.

Oczywiście miałem rację. W najbliższą sobotę przyszło

do nas kilka osób. Ja nie chciałem w tym uczestniczyć. 144

Poszedłem do cioci i byłem tam do niedzieli. Kiedy wró-

ciłem wieczorem, mama spała, a w mieszkaniu panował

straszny bałagan. Wszędzie walały się resztki jedzenia,

pety z papierosów i butelki po piwie i wódce. Musiała

tu być niezła impreza, pomyślałem sobie. Chciałem jeszcze

odrobić zadania do szkoły, ale najpierw musiałem to

wszystko posprzątać. Zajęło mi to sporo czasu. Odrobiłem

jeszcze zadania i poszedłem spać. Rano, kiedy wychodzi-

łem do szkoły, mama jeszcze spała. Po powrocie zastałem

ją, jak siedziała przy stole. Była już lekko pijana. Zaczęła

roztaczać przede mną wizję jaki to wymyśliła dobry interes.

Musi jednak w związku z tym pojechać do Katowic,

kupić pewne urządzenie. Już ja wiem czym to się skończy,

pomyślałem. Powiedziałem:

– Zrobisz jak zechcesz.

Mama koniecznie chciała, żebym z nią porozmawiał,

ale wcześniej mam kupić piwo. Cóż miałem zrobić? Kupi-

łem, ale na wypicie chociaż jednej butelki nie zgodziłem

się. Mama nie była zadowolona. Kiedy wypiła choć trochę

alkoholu, miała tendencję do opowiadania w kółko tych

samych historii. Było to bardzo irytujące. Nienawidziłem

jej wtedy. Wiedziałem, że napicie się piwa, natychmiast

spowodowałoby, że mój stosunek do opowiadań mamy

zmieniłby się. Wiedziałem, że wtedy natychmiast stałaby

mi się znowu bliska i jej opowieści nie denerwowałyby

mnie. Podświadomie jednak czułem, że nie mogę się

z nią napić. Czułem, że może to skończyć się na wypiciu

większej ilości piwa, a na to nie miałem ochoty. Cieszyłem

się nawet, że mama chce znowu wyjechać. Mogłem wtedy

spokojnie uczyć się i bawić z kolegami, a co najważniejsze

nikt nie zmuszał mnie w tym czasie do picia alkoholu.

Właściwie to, że musiałem być sam w domu i troszczyć 145

się o wszystko nawet mi odpowiadało. Powoli przyzwyczajałem

się do samotności, choć bardzo nie lubiłem tego

stanu rzeczy i nigdy, nawet w dorosłym życiu, nie zaakceptowałem

tego. Sama myśl o samotności wywoływała

u mnie dreszcze.

Jak dobrze pamiętam, mama zjawiła się po kilku tygodniach.

Była cała w skowronkach. Z dumą pokazała mi

jakieś urządzenie i powiedziała, że jest to maszynka do

podnoszenia oczek. Widząc moje zdziwienie, wyjaśniła

mi, że nylonowe pończochy noszone przez kobiety bardzo

często się psują. Przy pomocy tego urządzenia można

je szybko naprawić i ona będzie to robić. Dodała jeszcze,

że ukończyła odpowiedni kurs i zaraz zademonstruje mi

jak to się robi. Po chwili wyjęła z szulady pończochę, któ-

rej puściły oczka i bardzo sprawnie i szybko przy pomocy

specjalnej igły będącej częścią tego urządzenia naprawiła

tę pończochę.

Przyznam, że bardzo mi się to spodobało. Postanowi-

łem, że ja również spróbuję. Po kilku dniach okazało się,

że radzę sobie nawet lepiej niż mama. Wiadomość o tym,

że mama naprawia pończochy bardzo szybko rozeszła

się po całej miejscowości. Klientki codziennie przynosi-

ły mamie bardzo dużo pończoch do naprawy. Początkowo

mama była bardzo zadowolona. Z czasem jednak nie

dawała rady wywiązywać się w uzgodnionym terminie

z naprawianiem tych pończoch. Musiałem jej pomagać.

Trochę się tego wstydziłem, więc pracowałem głównie

wieczorami lub w nocy. Na dłuższą metę było to bardzo

męczące, chociaż praca ta przynosiła spore dochody. Chodziłem

już wtedy do siódmej klasy.

 

                                               xxxxx

                                                 xxx

                                                   x

 

 

 

W szkole ku mojemu

zaskoczeniu nikt nie poruszał tego tematu. Myślałem, że

rzeczywiście, skoro nikt mnie nie widział, kierownik nie

będzie o tym mówić. I tu kolejny raz pomyliłem się. Na

dużej przerwie kierownik ogłosił, że będzie apel i wszyscy

uczniowie mają wyjść przed budynek i ustawić się

do apelu na przyszkolnym boisku. Boisko to przylegało

do głównej ulicy naszej miejscowości. Panował tam dość

duży ruch. Wyszedłem i jak wszyscy stałem w szeregu

zwrócony w stronę budynku szkolnego. Przed nami stał

kierownik oparty na krześle. Po co mu to krzesło, pomy-

ślałem. Kierownik popatrzył na nas i powiedział:

– Zanim dowiecie się o co chodzi, to ty Marek pójdziesz

nad ten potoczek, przepływający przez teren naszej szko-

ły i wytniesz z rosnących tam krzaków gruby i dość długi

kij. Przypuszczam, że masz przy sobie scyzoryk.

– Mam – powiedziałem.

Jak on mógł w ogóle pytać się o takie rzeczy. Przecież

w tych czasach żaden chłopiec bez scyzoryka nie wychodził

z domu. To było podstawowe narzędzie wykorzystywane

przez nas przy różnego rodzaju zabawach. Zanim

poszedłem wyciąć ten kij, zapytałem jaki ma być długi.

Kierownik zaśmiał się i powiedział, taki jaki będzie odpowiedni

dla ciebie. Sądzę, że wystarczy o długości oko-

ło metra. Nie domyślałem się jeszcze niczego. Niektórzy

uczniowie zaczęli się niezbyt głośno śmiać. Co im się sta-

ło? – pomyślałem. Spojrzałem na moje ubranie, ale nic

podejrzanego nie zauważyłem. Wyciąłem ten kij i poda-

łem kierownikowi. Wtedy się zaczęło. Kierownik przez

kilkanaście minut opowiadał o tym, co zrobiłem wczoraj 153

i o tym jaki jestem chuliganem i on powinien to zgłosić

na milicję, a w ogóle zasłużyłem na to, by oddać mnie do

domu poprawczego.

Wtedy naprawdę się wystraszyłem. Próbowałem zaprzeczać,

ale kiedy powiedział, że są naoczni świadkowie

i jak się nie przyznam to on i pozostali pokrzywdzeni zgłoszą

to na milicję. Zrozumiałem, że nie żartuje. Podniosłem

głowę, popatrzyłem mu prosto w oczy i powiedziałem:

– Tak przyznaję się. Zrobiłem to, ponieważ skrzywdził

pan moją matkę. Inne opony przebiłem, bo nie byłem

pewny, który rower jest pana. Wszystkich, którym przebi-

łem opony przepraszam.

W tym czasie wiele osób z ulicy przysłuchiwało się

temu co tutaj się dzieje. Kiedy to powiedziałem, kierownik

poczerwieniał na twarzy i dosłownie wpadł w szał.

Zaczął mną szarpać. Krzyczał, że jestem kłamliwym gówniarzem,

jutro będę kleił te wszystkie opony, a dzisiaj dostanę

takie lanie że zapamiętam je do końca życia. Przewrócił

mnie na krzesło i zaczął okładać mnie po tyłku tym

kijem. Rzeczywiście bił mnie bardzo mocno. Nie mogłem

już tego wytrzymać. Chciałem podnieść się z tego krzesła,

kiedy poczułem straszne uderzenie. Wyprostowałem się.

Kątem oka dostrzegłem, że w naszym kierunku biegnie

kilku nauczycieli. Krzyczeli, żeby kierownik przestał mnie

natychmiast bić. On jednak nikogo nie słuchał. Zupełnie

oszalał. Razy zaczęły spadać na całe moje ciało. W pewnym

momencie miałem wrażenie, że on chce mnie zabić.

Nareszcie inni nauczyciele dobiegli do nas i odciągnęli

kierownika. Stałem na środku boiska zupełnie zszokowany.

Nie mogłem zrozumieć co tutaj przed chwilą się wydarzyło.

Stałem tak przez chwilę zupełnie sparaliżowany.

Patrzyło na mnie wiele par oczu uczniów i zgromadzo-154

nych za płotem przechodniów. Przez chwilę patrzyliśmy

na siebie w milczeniu. Nagle mimo całej grozy tego wydarzenia

rozległ się głośny śmiech. Byłem zupełnie zdezorientowany

nie wiedziałem co się dzieje. Stałem tak i parzyłem

na wszystkich, cały obolały po pobiciu mnie przez

kierownika. Kiedy śmiech nie ustawał, a wręcz nasilał się

zrozumiałem, że wszyscy śmieją się ze mnie. Nagle mój

wzrok padł na moje stopy. Z przerażeniem zobaczyłem,

że spoczywają na nich nie tylko moje spodnie, ale i majtki.

Takiego upokorzenia jeszcze w życiu nie doznałem. Ja,

prawie dorosły już człowiek, zostałem upokorzony wobec

całej szkoły. Zostałem pobity na oczach wszystkich przez

jej kierownika. Dodatkowo zostałem jeszcze ośmieszony.

Stałem wobec nich wszystkich zupełnie nagi.

Myślałem, że spalę się ze wstydu. Na szczęście jakaś nauczycielka

podbiegła do mnie z kocem, otuliła mnie nim

i zaprowadziła do szkoły. Jeszcze długo słyszałem głośny

śmiech i niewybredne komentarze wielu ludzi zgromadzonych

przed szkołą. Byłem zrozpaczony. Nauczyciele

pocieszali mnie jak tylko mogli. Ja nie mogłem się uspokoić.

Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze. Dalsze zaję-

cia w szkole zostały odwołane. Kiedy wszyscy uczniowie

wyszli ze szkoły, jedna z nauczycielek zaprowadziła mnie

do domu. Opowiedziała wszystko mojej mamie. Obie były

zszokowane tym, co się stało. Byłem co prawda winny, ale

nauczycielka nie mogła zrozumieć zachowania kierownika

szkoły. Zauważyłem, że mama chciała coś powiedzieć,

ale powstrzymała się. Chyba domyślała się dlaczego ja to

zrobiłem. Jeszcze chwilę rozmawiały o tym, co się wydarzyło

na boisku przyszkolnym. Nauczycielka ta powiedziała,

że musi poinformować o tym Kuratorium Oświaty

w Opolu. Mama miała wątpliwości. Chyba wiedziałem 155

dlaczego. Pewnie obawiała się, że wtedy wyjdzie na jaw

jej romans z kierownikiem szkoły. Nauczycielka powiedziała,

że jeszcze dzisiaj porozmawia o tym z pozostałymi

nauczycielami. Jednego jest pewna. Nauczyciel nie ma

prawa bić ucznia. To niedopuszczalne.

Trochę się zdziwiłem, bo w tym czasie karanie uczniów

biciem linijką po rękach czy tyłku było raczej normą. Może

rzeczywiście to, co mnie spotkało, wykraczało poza przyjęte

nieformalne postępowanie. Nie mnie jednak było to

osądzać. Nie miałem pretensji o bicie, tylko o to, że zosta-

łem poniżony i ośmieszony. Tego nie mogłem wybaczyć.

Nauczycielka przed wyjściem od nas powiedziała, że już

nikt w tej szkole nie będzie nikogo bić ani poniżać. Ona

dopilnuje tego osobiście.

Po jej wyjściu, mama powiedziała:

– No i po co ci to było? Nic nie osiągnąłeś, a mogą jeszcze

z tego być duże kłopoty. Na drugi dzień zastałem przed

budynkiem szkoły ustawione rowery do naprawy. Kierownik

z uśmiechem na twarzy powiedział, że dzisiaj zamiast

lekcji w klasie, będę miał lekcje pokory na świeżym powietrzu.

Dał mi łatki, klej i narzędzia pomocne przy klejeniu

dętek i kazał mi natychmiast wziąć się do roboty. Kolejny

raz mnie upokorzył. Na każdej przerwie wielu uczniów

śmiało się ze mnie i dokuczało mi. Zaciskałem zęby i starałem

się jak najszybciej pracować, aby wreszcie naprawić

te przebite dętki. Pracy było bardzo dużo. Skończyłem

dopiero, jak już nikogo w szkole nie było. Przepraszałem

wszystkich, którzy przychodzili po swoje rowery. Oni wiedzieli,

że moje przeprosiny były szczere, więc oszczędzili

mi komentarzy w rodzaju „popraw się chłopcze, bo skoń-

czysz w poprawczaku”. Niektórzy nawet wyrażali oburzenie

zachowaniem się kierownika szkoły. Na drugi dzień 156

przyjechało kilka osób z Kuratorium z Opola. Rozmawiali

z wieloma osobami, ze mną też. Od tej chwili kierownik

przestał uczyć w naszej szkole. Miałem mieszane uczucia.

Z jednej strony miałem satysfakcję, że został on ukarany

a z drugiej strony nie byłem pewny, czy taka kara, jaka go

spotkała, nie była za surowa. To niestety nie było wszystko,

co było następstwem tych wydarzeń. Kierownik został

pozbawiony prawa do nauczania. Zaczął pić, rozwiódł się

i wyjechał z naszej miejscowości. Spotkałem go po kilku

latach w Opolu. Zupełnie się rozpił, nie pracował i podobno

pomieszkiwał na jakiś melinach. Dostał od losu jeszcze

jedną szansę. Wygrał samochód na loterii. Mógł zacząć od

nowa układać swoje życie. Niestety nie wykorzystał tej

szansy. Słyszałem, że niedługo po naszym spotkaniu zapił

się na śmierć.

W naszym domu nic nie zmieniło się. Może tylko mama,

bojąc się, aby jej romans nie ujrzał światła dziennego, bardzo

rzadko zapraszała znajomych na imprezy. Ja byłem

zajęty nauką. Chciałem bardzo, aby zdać dobrze egzamin

do liceum. Moje wysiłki przyniosły oczekiwany efekt. Zda-

łem i zostałem przyjęty do Liceum Ogólnokształcącego

w Namysłowie. Przyznano mi również prawo do mieszkania

w internacie.157

ROZDZIAŁ VII

Do Namysłowa pojechałem sam. Zresztą nie było w tym

nic dziwnego. Przecież od kilku już lat sam troszczyłem się

o siebie. Pojechałem tam pod koniec sierpnia. Chciałem

zapoznać się z miastem i poznać warunki, w jakich mia-

łem mieszkać. Zgłosiłem się do kierownika internatu. On

wyznaczył jednego z wychowawców do zapoznania mnie

ze wszystkim. Budynek internatu to był duży pięciopiętrowy

gmach. Każdym piętrem opiekowali się wychowawcy.

Uczniowie pierwszej klasy liceum zajmowali, o ile dobrze

pamiętam, pierwsze piętro tego budynku. Wychowawca

zapoznał mnie pokrótce z regulaminem obowiązującym

na terenie internatu. Generalnie sprowadzał się do tego,

że w zasadzie nic nam nie było wolno. Bez zezwolenia wychowawcy

nie mogliśmy opuszczać budynku. Cały czas po

przyjściu ze szkoły mieliśmy spędzać w swoich pokojach

lub w świetlicy, którą udawał największy pokój na tym

piętrze. Pokoje były czteroosobowe.

Ten pierwszy dzień pobytu w tym internacie nie zrobił

na mnie dobrego wrażenia. Następne zresztą też. Rano

do szkoły chodziliśmy zgrupowani w czwórkowe kolumny.

Nie podobało mi się to. Inaczej wyobrażałem sobie

mieszkanie w internacie. Szybko okazało się również, że

uczniowie starszych klas próbowali wymusić na nas płacenie

im swoistej daniny, niby za opiekę. Część pokornie

płaciła. Część nie. Ja odmówiłem stanowczo. Wkrótce

przekonałem się, że nie wyszło mi to na dobre. Zaczęły się 158

drobne szykany. Moje książki w tornistrze zostały pobrudzone

atramentem. Czasem ginęły mi drobne przedmioty.

Zniszczeniu ulegały również części mojej garderoby. Zgłosiłem

to wychowawcy. Wtedy szykany przybrały na sile.

Ktoś doniósł, że ja palę papierosy i piję piwo. Sprawdzono

moją szafę. Znaleziono kilka papierosów i butelki po piwie.

Na nic zadały się moje zapewnienia, że to nie ja. Zostałem

ukarany naganą i zakazem wychodzenia do kina.

Dość szybko zorientowałem się, że stoją za tym uczniowie

starszych klas. Byłem wściekły. Wiedziałem, że nic im

nie mogę udowodnić. Jedyne co mogłem zrobić, to zacząć

im płacić. Na to nie chciałem się zgodzić. Zorientowałem

się, że część wychowawców przymyka oczy na taki proceder.

Kiedyś odkryłem, że ci starsi uczniowie piją piwo

z niektórymi wychowawcami. Tego było już dla mnie za

dużo. Przecież jednym z powodów by zamieszkać w internacie

z dala od domu była chęć odseparowania się od

mojej mamy. Miałem nadzieję, że tutaj nie będę narażony

na kontakt z alkoholem. Miałem pecha, gdziekolwiek bym

nie był, wszędzie spotykałem się z piciem. Podświadomie

czułem, że jest to coś złego, ale jak widać nie mogłem

od niego uciec. Z dwojga złego postanowiłem wrócić do

domu i pójść do liceum w miejscowości Dobrzeń Wielki

oddalonej od naszego miejsca zamieszkania o siedemnaście

kilometrów. Zabrałem moje dokumenty z liceum

w Namysłowie i przyjechałem do domu. Moja mama nie

była zadowolona. Ja mówiąc szczerze też nie za bardzo.

Ale wolałem jednak swój dom niż internat. Tutaj wiedziałem

przynajmniej, co może mnie spotkać. Pojecha-

łem autobusem do mojej przyszłej szkoły. Spotkałem się

z dyrektorem. Nie chciał mnie przyjąć do szkoły. Uważał,

że powinienem wrócić do Namysłowa. Przy tej rozmo-159

wie była obecna jedna z nauczycielek. Kiedy wyszedłem

z gabinetu dyrektora i zastanawiałem się co teraz mam

zrobić, ta nauczycielka podeszła do mnie i powiedziała,

czy mam jakieś problemy i czy może mi jakoś pomóc. Nie

wiem dlaczego, ale poczułem do niej ogromną sympatię.

Poszliśmy do pokoju nauczycielskiego i tam opowiedzia-

łem jej trochę o moim dzieciństwie. Widać było, że była

wzruszona. Zadała mi jeszcze kilka pytań i powiedziała,

żebym wstrzymał się jeszcze od powrotu do Namysłowa.

Ona porozmawia z dyrektorem i da mi znać jak sprawy

się mają. Powiadomi mnie przez którąś z uczennic tego

liceum. Wie bowiem, że kilka z nich mieszka w mojej

miejscowości. Ucieszyłem się bardzo. Byłem pewien, że

ta nauczycielka załatwi wszystko po mojej myśli. Nie pomyliłem

się. Na drugi dzień przyszła moja sąsiadka Wala,

która była uczennicą tego liceum i powiedziała, abym

przyjechał jeszcze raz na rozmowę do dyrektora, ale tym

razem z moją mamą. Bardzo się ucieszyłem. Mamy nie

było w tym czasie w domu. Nie mogłem się doczekać jej

powrotu. Natychmiast powiedziałem jej o tym, że mamy

razem jechać na rozmowę z dyrektorem w sprawie mojego

przyjęcia do liceum. Mama była bardzo niezadowolona.

Namawiała mnie, żebym wrócił do Namysłowa. Przekonywała,

że w internacie będzie mi lepiej. O nic tam nie

muszę się martwić. Tutaj codziennie musiałbym bardzo

wcześnie wstawać, by zdążyć na autobus. Dodała jeszcze,

że często z powodu kompletu pasażerów autobus nie zatrzymuje

się u nas. Odpowiedziałem, że kilkoro uczniów

dojeżdża przecież do tego liceum i jakoś dają sobie radę.

W ostateczności mogę od czasu do czasu, kiedy autobus

mnie nie zabierze, dojechać do szkoły rowerem. Mama

widząc, że nie przekona mnie, zgodziła się porozmawiać 160

z dyrektorem. Nazajutrz pojechaliśmy do tego liceum.

Tym razem dyrektor i ta nauczycielka rozmawiali bardzo

długo z moją mamą. Mnie nie było przy tej rozmowie.

Mama wyszła niezbyt zadowolona. Powiedziała:

– Osiągnąłeś to co chciałeś.

Za nią wyszła ta nauczycielka. Powiedziała, że wszystko

jest załatwione i od najbliższego poniedziałku zaczynam

naukę w tym liceum. Bardzo serdecznie jej podzię-

kowałem. Wiedziałem, że to jest wyłącznie jej zasługa.

Ja bardzo się cieszyłem i całą drogę mówiłem tylko o tej

szkole. Mama za to nie odzywała się. Nagle zrozumiałem.

Jej zachowanie było takie jak zawsze. Ona mnie nigdy nie

lubiła, ledwie tolerowała. Na rękę było jej, żebym przebywał

jak najdłużej poza domem. Mogłaby robić wszystko

na co by miała ochotę. Ja jej przeszkadzałem. Jakby na

to nie patrzeć, przy mnie musiała się trochę ograniczać.

Znowu zrobiło mi się strasznie smutno. Tym razem ten

smutek połączony był ze złością. Nie zadawałem już sobie

pytania, dlaczego tak mnie nienawidzi i za co, ale pytałem

siebie kiedy wreszcie zostawi mnie w spokoju. Od

tego momentu stawała się dla mnie coraz mniej ważna.

Stawała się powoli obcą osobą, nie mamą. Moją mamą, tak

upragnioną i oczekiwaną przez tyle lat.

Skupiłem się teraz na przyzwyczajaniu się do życia

w nowej szkole. Wiedziałem, że otwiera się w moim życiu

zupełnie nowy rozdział. Czułem, że staję się powoli

innym człowiekiem, przynajmniej jeśli chodzi o moje

relacje z mamą. Łapałem się na tym, że już nie myślałem

i nie mówiłem o niej moja mama. Była dla mnie już tylko

mamą lub matką. Zdziwiłem się nawet, że myślałem o niej

zupełnie bez odczuwania emocji. Jedynie czego teraz od

niej oczekiwałem to tego, aby nie wtrącała się za bardzo 161

w moje życie. Mama też zachowywała się tak, jakbym nie

był jej synem. Traktowała mnie bardziej jak lokatora. Były

to jakieś dziwne relacje. Mieszkaliśmy razem, czasem nawet

rozmawialiśmy o różnych sprawach, nie tylko dotyczących

spraw bieżących, ale również i osobistych. Ja jednak

czułem się, jakbym mieszkał w domu, w którym bardzo

chciałem mieszkać, ale on nigdy nie został do końca

zbudowany. W liceum chciałem udowodnić, że ta decyzja

dyrektora o przyjęciu mnie do szkoły, mimo braku miejsc,

była słuszna. Z uwagą słuchałem tego, czego uczyli nas nauczyciele.

W domu również dużo czasu poświęcałem nauce.

Pierwszą klasę liceum ukończyłem z bardzo dobrymi

wynikami. Nauczyciele byli ze mnie bardzo zadowoleni.

Pamiętam, że kiedyś odwiedził nas dyrektor i nauczyciel

izyki. Pierwszy raz zauważyłem u mamy zainteresowanie

tym, co o mnie mówił dyrektor. Po ich wyjeździe zdobyła

się nawet na stwierdzenie, że nie spodziewała się tak dobrych

wyników. Powiedziała nawet, że się cieszy. Gdyby

mama powiedziała to chociaż rok wcześniej, byłbym bardzo

szczęśliwy. Przecież czekałem całe moje młode życie

na jakąkolwiek pochwałę z jej ust. Niestety nigdy niczego

takiego się nie doczekałem. Teraz to stwierdzenie mamy,

że się cieszy, mnie nie sprawiło już żadnej przyjemności.

To było tak, jakbym otrzymał bilet na wczorajszy seans

do kina. W liceum poznałem Zbyszka. Grał on na gitarze.

Ja też chciałem się nauczyć. Przeszkodą był brak własnej

gitary. Jeszcze pod koniec pierwszej klasy w naszym liceum

jeden z nauczycieli postanowił nauczać chętnych

gry na tym instrumencie. Zapisałem się oczywiście i pilnie

ćwiczyłem. Postanowiłem, że muszę mieć własną gitarę.

Przypomniałem sobie, że u cioci widziałem kiedyś

taki instrument. Natychmiast pobiegłem do niej, prosząc 162

o pomoc. Oczywiście ciocia zgodziła się pożyczyć mi tę

gitarę. Pamiętam, że była bardzo stara i zniszczona. Nie

za bardzo nadawała się do ćwiczeń. Postanowiłem za

wszelką cenę zdobyć pieniądze na kupno nowej gitary.

Rozmawiałem o tym z mamą, ale ona krótko stwierdziła,

że nie ma pieniędzy i żebym o tym zapomniał. Wtedy zdecydowałem

się, że sprzedam mój ukochany rower. Kiedy

powiedziałem o tym mamie, ona wpadła w szał. Zaczęła

krzyczeć, że zupełnie zwariowałem i ona się nie zgadza.

Ja jednak byłem przekonany, że jest to dobry pomysł. Poszedłem

do komórki, gdzie trzymałem rower. Roweru tam

jednak nie było. Wpadłem do kuchni i zapytałem, co stało

się z rowerem. Co prawda, nie używałem go dość długo,

ale był w zamkniętej komórce, więc gdzie się podział?

Mama twierdziła, że nic w tej sprawie nie wie. Ja powiedziałem,

że jeśli został skradziony, to musimy iść na posterunek

milicji i zgłosić to. Mama wszelkimi sposobami

starała się wybić mi ten pomysł z głowy. Powiedziałem,

że jak ona nie pójdzie to ja sam to zgłoszę. Mama bardzo

się zdenerwowała, ale w końcu powiedziała, że jutro porozmawia

o tym z komendantem. Teraz, ponieważ bardzo

ją zdenerwowałem, mam iść do sklepu i kupić jej piwo i

wódkę. No, pomyślałem, teraz znowu chyba zaczną się

imprezy, ale ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy raz było

mi to zupełnie obojętne. Kupiłem co mi mama kazała i zabrałem

się za naukę.

Następnego dnia, kiedy wróciłem ze szkoły mama powiedziała

mi, że rozmawiała z komendantem posterunku

i on obiecał, że zajmie się sprawą. Jak będzie coś wiadomo,

to nas powiadomi. Byłem zawiedziony. Myślałem, że milicja

zajmie się wyjaśnianiem sprawy i szukaniem złodzieja

natychmiast. Następne dni poświęcałem nauce, więc 163

mówiąc szczerze zapomniałem o sprawie z rowerem. Temat

powrócił na początku wakacji. Jak już wspominałem

potrzebowałem pieniędzy na kupno nowej gitary. To był

już czas powstawania różnych zespołów bigbeatowych.

W każdym z nich muzycy grali na elektrycznych gitarach.

Marzeniem wielu młodych chłopców było mieć taką gitarę.

Któregoś dnia wybrałem się z moim kolegą Zbyszkiem

do sklepu muzycznego w Opolu. W sprzedaży było kilka

zwykłych gitar i jeden model gitary elektrycznej. Obaj nie

mogliśmy od niej oderwać wzroku. Niestety cena była dla

nas zbyt wysoka. Jeśli zwykła gitara kosztowała około

pięćset złotych, ta elektryczna ponad sześć tysięcy. Sprzedawca

zaproponował nam inne rozwiązanie. Powiedział

i pokazał jak można zamontować w zwykłej akustycznej

gitarze tak zwaną przystawkę. Wtedy taka gitara speł-

niała funkcję elektrycznej. Bardzo spodobał nam się ten

pomysł. Niestety mnie nie stać była nawet na takie rozwiązanie.

Musiałem wymyślić sposób na zdobycie pienię-

dzy. Zwróciłem się o radę do naszego najlepszego sąsiada,

pana Gaja. On popytał gdzie trzeba i po kilku dniach przyszedł

do mnie z dobrą wiadomością. Udało mu się namó-

wić brygadzistę nadzorującego budowę drogi w naszej

miejscowości aby mnie zatrudnił „na czarno” przy jakiś

pracach porządkowych. To samo udało mu się załatwić na

stacji PKP. Miałem więc zajęcie przez kilka godzin przez

całe wakacje. Wolny czas wykorzystałem na ćwiczeniu

umiejętności gry na gitarze razem ze Zbyszkiem. Mieszkał

on w następnej wiosce oddalonej o około cztery kilometry

od mojej miejscowości. Zbyszek już bardzo dobrze

potraił grać. Jego uczył wujek, który doskonale opanował

tą sztukę. Bardzo chciałem dorównać Zbyszkowi, więc pilnie

słuchałem jego rad. Rodzice Zbyszka byli zamożnymi 164

ludźmi, więc kiedy on poprosił ich o kupno elektrycznej

gitary, zgodzili się. Ja starałem się zarobić jak najwięcej.

Niestety po podliczeniu wszystkiego pod koniec wakacji,

okazało się, że nie zarobiłem tyle, aby starczyło na tę wymarzoną

gitarę elektryczną. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności

funkcję kierownika Wiejskiego Domu Kultury

w naszej miejscowości objął młody człowiek po studiach

muzycznych. Jego ambicją było stworzenie najlepszego

w województwie domu kultury z własnym mini teatrem,

zespołem muzycznym i klubo-kawiarnią. Mama była zainteresowana

prowadzeniem tej kawiarni. Dogadali się

z kierownikiem i ona podjęła tam pracę. Przebywałem

w tym domu kultury dość często. Wiele ciekawych imprez

tam się odbywało.

Głównym jednak powodem, dla którego tak wielu ludzi

tam przychodziło, był telewizor. Wtedy był to jeden z niewielu

odbiorników w naszej miejscowości, a na pewno jedyny

dostępny publicznie. Kiedy poznałem już dostatecznie

Sylwka, bo tak miał na imię kierownik, powiedziałem

mu o moim marzeniu nauczenia się gry na gitarze. Sylwek

stwierdził, że myśli o stworzeniu zespołu muzycznego. Kiedy

ludzie dowiedzieli się o tym zgłosiło się kilku młodych

ludzi zainteresowanych uczestniczeniem w tym zespole.

Z racji swojego wykształcenia, Sylwek pomagał wszystkim

w nauce gry na różnych instrumentach. Ja oczywiście

również bardzo przykładałem się do nauki. Sylwek jako

Kierownik Domu Kultury mógł kupować różne rzeczy na

potrzeby prowadzonej tu działalności. Zakupił więc również

kilka instrumentów. Nie posiadałem się z radości, kiedy

Sylwek pozwolił mi na jednej z gitar ćwiczyć w domu

i zabierać ją również do szkoły. W tym czasie wspólnie ze

Zbyszkiem uczestniczyliśmy w różnych szkolnych uro-165

czystościach. Układaliśmy teksty piosenek i tam je prezentowaliśmy.

Staliśmy się popularni. Nie wspomniałem

jeszcze, że nasze liceum było pierwszym w Polsce liceum,

które funkcjonowało na wsi. Z tego też powodu byliśmy

pod specjalnym „nadzorem” różnych władz. Czasem takie

zainteresowanie trochę nam wszystkim przeszkadzało,

szczególnie wtedy, kiedy odwiedzali nas różni działacze

z całego kraju. Wszyscy musieliśmy zachowywać się bardzo

poprawnie i bardzo dbać o nasz zewnętrzny wizerunek.

Miało to jednak i dobre strony. Dzięki temu uczniowie

naszego liceum zwiedzili najważniejsze miejsca związane

z kulturą i historią w całym kraju. Nie wiem, czy była wtedy

jakaś inna szkoła, której uczniowie tak często odwiedzali

teatry, byli na przedstawieniach operowych czy na

koncertach muzycznych. Często też odwiedzali nas redaktorzy

z różnych gazet, czy rozgłośni radiowych. W tych

czasach taka popularność to było coś. Ja chciałem jednak

czegoś więcej. Chciałem przede wszystkim grać w zespole

muzycznym. Taką możliwość stworzył nam Sylwek.

Po kilku miesiącach zaczęliśmy prezentować się na

scenie Domu Kultury. Każdy występ kończył się „małym”

świętowaniem w naszej kawiarence. Stawało się to powoli

normą. Ponieważ wszystko działo się w kawiarence, musiałem

być tam obecny do samego końca. Następnie trzeba

było wszystko posprzątać i dopiero wtedy mogliśmy

pójść do domu. Było to bardzo męczące. Osoby uczestniczące

w tych świętowaniach były znacznie ode mnie starsze.

Bawiono się zawsze przy alkoholu. Ja nie chciałem

w tym uczestniczyć. Niestety kiedyś nastąpiło to, czego

tak bardzo nie chciałem. Coraz częściej w tych imprezach

uczestniczyły kobiety. Dołączyły do grona osób, które koniecznie

chciały się ze mną napić. W końcu uległem na-166

mowom i coraz częściej wspólnie piliśmy wódkę. To nie

pozostało bez konsekwencji. Zacząłem opuszczać się

w nauce. Zdarzało się, że nie poszedłem do szkoły. Sylwek

wymyślił, żeby grać również na zabawach wiejskich i weselach.

Teraz kilka razy w miesiącu tak robiliśmy. Okazało

się, że można na graniu bardzo dużo zarobić. Pamiętam,

że kiedy mama pracowała w urzędzie gminnym, zarabia-

ła siedemset złotych miesięcznie. Ja za każdy dzień grania

dostawałem tyle samo, a nawet więcej. Zaczęło mi się

to bardzo podobać. Poznałem smak pieniędzy. Zacząłem

ubierać się bardzo modnie. Wtedy najlepiej można było

ubrać się w prywatnych sklepikach. Skwapliwie z tego korzystałem.

Moje opuszczenie się w nauce i zmiana sposobu

ubierania się nie mogło ujść uwadze nauczycieli. Przeprowadzali

ze mną wiele rozmów. Niestety nie przyniosły

one zmiany w moim sposobie ubierania się i nie wpłynęły

na poprawę wyników w nauce.

Pewnej niedzieli zjawił się ponownie u nas dyrektor liceum

w towarzystwie nauczyciela izyki. Poprosili mamę

o rozmowę. Jak słusznie się domyślałem, nie była to przyjemna

rozmowa. Trwała bardzo długo. Po jakiś czasie

mama zawołała mnie. Dyrektor oznajmił mi, że wiedzą już,

że gram po zabawach. Tak dalej być nie może. Muszę wybrać.

Albo nauka w liceum, albo granie po jakiś zabawach.

Byłem w szoku, tego się nie spodziewałem. Mówiłem, że

granie w zespole jest dla mnie bardzo ważne i chciałbym

występować w naszym Domu Kultury. Ponieważ zależało

mi na ukończeniu liceum, obiecałem, że zrezygnuję z grania

po zabawach. Zaległości poprawię. Dyrektor powiedział,

że jeśli nie wezmę się porządnie za naukę i jeśli on

dowie się, że dalej gram po zabawach, to wylatuję ze szko-

ły. Miałem mieszane uczucia. Nie chciałem zrezygnować 167

ze szkoły, ale z pieniędzy zarabianych graniem też nie. Nie

wiedziałem, co mam zrobić. Na mamę nie mogłem liczyć.

Ją już w tym czasie nie interesowało, co ja robię. Wiedzia-

łem, że muszę wymyślić sposób, żeby to wszystko pogodzić.

Na szczęście przyszedł mi z pomocą przypadek. Sylwek

pewnego dnia zrezygnował z pracy w domu kultury.

Zespół muzyczny przestał istnieć. Mogłem więc poświęcić

więcej czasu nauce. Było ciężko. Miałem duże zaległości,

ale w końcu udało mi się skończyć drugą klasę. Po rozwią-

zaniu zespołu, wróciła sprawa gitary. Niestety pieniądze

zarobione wcześniej wydałem na ubrania. Postanowiłem

znowu, żeby grać na zabawach. Wcześniej nawiązałem

sporo znajomości wśród zespołów muzycznych. Okazało

się, że mimo wielu chętnych do grania, w praktyce nie było

to takie proste. Potrzebne były specjalne uprawnienia, czy

jak kto woli zezwolenia, na zajmowanie się działalnością

muzyczną. Nikt bez takiego zezwolenia nie mógł grać na

dancingach czy zabawach. Na szczęście dzięki Sylwkowi ja

takie zezwolenie miałem. Na jego podstawie mogłem dobrać

sobie, o ile dobrze pamiętam, jeszcze czterech muzyków

i mogliśmy prowadzić działalność muzyczną. Warunkiem

było, żeby jeden z członków zespołu był pełnoletni.

W wakacje bardzo często z różnymi przypadkowo poznanymi

muzykami, grałem w różnych miejscowościach. Bardzo

często graliśmy również w Turawie. Była to bardzo

popularna miejscowość wypoczynkowa z trzema jeziorami

w województwie opolskim. Tam też poznałem kilku

muzyków z najlepszych wtedy zespołów muzycznych,

na przykład z Niebiesko-Czarnych, czy Polan. Kiedy pod

koniec wakacji podliczyłem moje zarobki, okazało się, że

trochę mi jeszcze brakuje do zakupu wymarzonej gitary.

Dotychczas grałem na pożyczonej z Domu Kultury. 168

Po jakimś czasie wrócił znowu temat roweru. Kiedyś

spotkałem komendanta naszego posterunku milicji i zapytałem

go, co ustalili w sprawie kradzieży mojego roweru.

Bardzo się zdziwił. Powiedział, że nikt nigdy żadnej

kradzieży nie zgłaszał. Kiedy wszedłem do domu, natychmiast

zapytałem mamę, czy zgłaszała sprawę kradzieży

roweru na milicję. Odpowiedziała, że oczywiście. Kiedy jej

powiedziałem, że komendant nic o tym nie wie, to powiedziała,

że już nie pamięta jak to z tym zgłoszeniem było. A

tak w ogóle jest zmęczona po pracy i mam jej dać spokój.

Kiedy tylko próbowałem zapytać ją w następnych dniach

o rower, nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, normalnej odpowiedzi.

Zawsze usiłowała skierować rozmowę na inne

tematy. Byłem zły, ale nic nie mogłem na to poradzić. Rower

zniknął a ja nigdy nie dowiedziałem się, co tak naprawdę

z nim się stało. Po wakacjach zdałem sobie sprawę

z tego, że jeśli chcę zdać maturę, to więcej czasu będę

musiał poświęcać nauce. Postanowiłem, że na zabawach

będę grać najwyżej raz w miesiącu. Nauka w trzeciej klasie

zapowiadała się bardzo ciekawie. Właściwie nie sama

nauka, a organizowane co dwa tygodnie wieczorki taneczne.

Uwielbiałem je. Z powodu znacznej popularności, jaką

cieszyłem się z powodu gry na gitarze, zawsze wokół mnie

kręciło się dużo dziewcząt chętnych do tańczenia ze mną.

W naszej szkole była prowadzona również nauka tań-

ca, więc nikt ścian raczej nie podpierał. Zapamiętałem

te wieczorki na całe życie. Ile tam zaczęło się miłości, ile

było z tego radości i ile zawodów miłosnych. W sumie jednak

nie było chyba ani jednej osoby, która nie byłaby zadowolona

z tych wspólnych tańców. Tam też narodziła się

moja pierwsza, najprawdziwsza i do końca nie spełniona

miłość. 169

Zjawiła się w moim życiu niespodziewanie. Była kuzynką

jednej z moich klasowych koleżanek. Nazywałem

ją Kikunia. Nie chciałbym zdradzać jej prawdziwego imienia,

pozostanę więc przy Kiukuni. Kiedyś jej kuzynka podeszła

do mnie i powiedziała, że bardzo się podobam Kikuni

i jeśli chcę ją poznać, to ona będzie na naszej szkolnej

zabawie. Tę moją klasową koleżankę bardzo lubiłem, więc

pomyślałem sobie, czemu nie. Miałem trochę wątpliwości,

bo Kukunia miała dopiero piętnaście lat. Ja wtedy wola-

łem przyjaźnić się ze starszymi dziewczynami. Zapytałem

tylko czy ona jest ładna. Usłyszałem, że nie tylko ładna ale

bardzo ładna. To mnie zaciekawiło. Na zabawie od razu

podszedłem do Kikuni, która stała obok swojej kuzynki

i poprosiłem ją do tańca. Wtedy pierwszy raz coś dziwnego

zaczęło dziać się ze mną. Poczułem nieodparte pragnienie

bycia z tą dziewczyną. Wspomnienia tego uczucia

towarzyszyły mi przez całe moje życie. Nie zniknęły

z mojej pamięci nigdy. Towarzyszą mi do dzisiaj. Często

w chwilach dla mnie trudnych rozmyślam o tym uczuciu.

Było ono jak zresztą wszystko, co działo się w moim życiu,

nie do końca spełnione. Zaczynało się wspaniale. Póź-

niej stało się coś, czego nie rozumiałem wtedy i nie rozumiem

teraz. Wszystko zaczęło dziać się jakby w innym

wymiarze. Mimo, że tak bardzo pragnąłem tej miłości, tak

bardzo jak niczego innego w życiu, zostałem pozbawiony

możliwości zrealizowania swoich pragnień. Stałem się

jakby widzem a nie uczestnikiem tych wydarzeń. Miałem

uczucie, że byłem tam tylko na niby, stałem ciągle obok.

Coś mi przeszkadzało, coś hamowało. Nie pozwoliło na

rozwinięcie się tego cudownego uczucia. Do dzisiaj nie

mogę sobie darować, że wypuściłem z rąk taką szansę

na wspaniałe życie. Myślę o tym często, może nawet za 170

często. Usprawiedliwiam się, że byłem zbyt młody, niedoświadczony,

wręcz głupi i nie walczyłem o to uczucie.

Myślałem, że skoro już pojawiło się, to niczego nie trzeba

więcej robić. Byłem niestety bardzo naiwny i zapłaciłem

straszną cenę. Byłem nieszczęśliwy całe życie. Nie mogłem

sobie z tym poradzić. Mimo, że próbowałem zapomnieć

i ułożyć sobie życie od nowa, nie udało się. Dzisiaj

jestem starym, zgorzkniałym i samotnym człowiekiem.

Czasu nie da się cofnąć. Muszę z tym żyć, chociaż jest mi

naprawdę ciężko. Na szczęście pozostały wspomnienia.

Nie zawsze radosne, ale staram się te niezbyt przyjemne

wypierać z mojej pamięci, by rozkoszować się tymi przyjemnymi.

Czasem nawet to mi się udaje i wtedy czerpię

z tych wspomnień ile tylko mogę. Niestety te wspaniałe

chwile zawarte w tych wspomnieniach zwykle trwają

bardzo krótko. Zostają zastąpione przez smutną rzeczywistość,

z którą muszę zmagać się w zupełnej izolacji od

ludzi, w zupełnej samotności.

Wrócę jeszcze do tych cudownych chwil. Teraz chcia-

łem jeszcze przywołać wspomnienia tego, czego byłem

uczestnikiem. Był to okres kiedy zachodziło wiele zmian

w życiu społecznym i kulturowym na całym świecie. Nastały

czasy hipisów, wolnej miłości, Bitelsów, Shadowsów

czy Animalsów. Młodzież zmieniała swoje myślenie

o świecie, zaczęła przejmować zwyczaje ich rówieśników

z „zachodu”. Zaczęto inaczej się ubierać. Pamiętam, ile

zamieszania spowodował mój kolega Mirek, który tra-

ił do naszej szkoły z Gdyni. Jego mama była stewardesą

na reprezentacyjnym statku „Stefan Batory”. Przyszedł

kiedyś do szkoły w dżinsach. To był szok dla wszystkich.

Pozytywny dla uczniów, bo wszystkim takie spodnie się

podobały i zupełnie nie do zaakceptowania dla dyrekcji 171

liceum. Zwołano specjalne zebranie Rady Pedagogicznej

i po burzliwej dyskusji, podjęto decyzję o wydaleniu Mirka

z naszego liceum. Uzasadniono to, o ile dobrze pamiętam,

demoralizacją Mirka, który ośmielił ubierać się niezgodnie

z wymogami ustalonymi w tym czasie przez władze

szkolne. Wielu nauczycieli było temu przeciwnych, no ale

taki mieliśmy wtedy „klimat”, jak wiele lat później lubili

tym powiedzeniem uzasadniać swoje niezbyt mądre decyzje

niektórzy politycy. W takich czasach wtedy dorastaliśmy.

Nie przeszkadzało nam to jednak za bardzo. Chłonęliśmy

wszystkie nowinki płynące z „zachodu” głównie

w sprawach mody i muzyki. Pomocne w tym względzie

było Radio Luxemburg, którego prawie wszyscy słuchaliśmy

wieczorami z zapartym tchem, chociaż przekaz

wiadomości był bardzo zły. Jak wiadomo, wtedy odbiór

tej stacji radiowej był zakłócany. Nas to jednak nie zniechęcało.

Wielu uczniów naszego liceum miało krewnych

w RFN i to od nich czerpaliśmy wiedzę na temat tego co

działo się w muzyce i modzie w innych krajach Europy.

Muszę jednak przyznać, że nasi nauczyciele często

wbrew przyjętym wtedy zasadom, przymykali oczy na to,

co robimy. Często też nas w tym wspierali. Nasza szkoła

chyba z racji swojej inności, była przecież jedyną tego typu

szkołą na wsi, starała się przekazać nam jak najwięcej

wiedzy z różnych dziedzin. Nie zawsze była to wiedza zawarta

w programie nauczania. Pamiętam profesora Marciniaka,

którego pogadanki z najnowszej historii Polski

pozwalały nam spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej

perspektywy. Szkoła bardzo starała się, aby nam pokazać

jak największy wachlarz różnych spraw z dziedziny kultury

i sztuki. Stąd te częste wyjazdy do teatrów, operetek

i muzeów. Sądzę, że to częste obcowanie ze sztuką bardzo 172

wielu z nas uczyniło wrażliwszymi ludźmi. Nasze liceum

to była naprawdę świetna szkoła. Te ostatnie dwa lata nauki

obitowały w wiele ważnych dla mnie wydarzeń. Zostawiły

one w mej pamięci trwały ślad.

Czas spędzony tam to nie tylko nauka, ale również codzienne

normalne życie z jego blaskami i cieniami. Dla

mnie był to okres nierozerwalnie związany z miłością

i całą tego otoczką, ze wzlotami i upadkami. Z doznaniami

od szalonej radości, euforii, aż po uczucie rozczarowania

i bólu zazdrości. Obok tego istniało też normalne szkolne

i domowe życie.

To drugie było czasem nie do zniesienia. Sposób życia

mamy nie zmienił się. Imprezy i wizyty starych i nowych

znajomych ciągle trwały. Kiedyś przyprowadziłem moją

miłość do naszego domu. Mamie bardzo się spodobała.

Wydawało się, że obydwie bardzo się polubiły. Nie miałem

jeszcze wtedy pojęcia, jak bardzo się myliłem. Wiedzia-

łem, że po mamie nie mogę raczej spodziewać się czegoś

dobrego, ale to co mi zrobiła później, przekroczyło moje

wyobrażenie. Wiedziałem, że mnie nienawidzi, ale nie pomyślałem,

że jest zdolna do takiego świństwa. O tym jednak

dowiedziałem się dopiero po śmierci mojej matki. Ten

okres był dla mnie bardzo dramatyczny, jeśli chodzi o moje

uczucia. Mama skutecznie potraiła namieszać mi w

głowie. Kiedy Kikunia przyjeżdżała do nas, mama była dla

niej nieprawdopodobnie dobra. Chwaliła wszystko co ta

dziewczyna zrobiła. Ciągle powtarzała, że marzy o takiej

synowej. Kiedy Kikuni nie było u nas, poddawała w wątpliwość

to, czy tak piękna dziewczyna nie zdradzi mnie

kiedyś. Nie mówiła tego wprost, ale zastanawiała się, co

ona może robić, kiedy mnie przy niej nie ma. Z początku

nie przejmowałem się tym, co mama mówi. Z czasem 173

jednak sam zacząłem się nad tym zastanawiać. Zacząłem

być bardzo zazdrosny. Wypytywałem ją, gdzie chodzi i co

robi, kiedy nie jest ze mną. Mama na przemian chwaliła

Kikunię i natychmiast, niby troszcząc się o nią, mówiła na

jakie pokusy może być narażona taka dziewczyna. To był

sposób jaki wymyśliła mama, by zniszczyć nasz związek.

Myślę, że tak szatańskiego planu nie wymyślił by nawet

Makiaweli.

Oczywiście wtedy tak nie myślałem. Czułem jednak, że

w zachowaniu mamy jest coś nienormalnego. Kiedy zbyt

stanowczo protestowałem przed ciągłym podejrzewaniem

Kikuni o jakieś niecne rzeczy, mama przystąpiła do

następnego punktu swojego planu. Często ze mną rozmawiała

o naszym związku z Kikunią. Dążyła do stworzenia

takiej sytuacji, kiedy sam zaczynałem mieć wątpliwości

i wtedy wyciągała wódkę. Doprowadziła mnie do takiego

stanu psychicznego, że coraz częściej ulegałem jej namowom

i wypijałem tę wódkę. Jednocześnie, o czym wtedy

nie wiedziałem, mama poinformowała jednego z nauczycieli,

że ja coraz częściej piję alkohol. To oczywiście docierało

do Kikuni. Zaprzeczałem, tłumaczyłem, że to nie tak,

że piję tylko troszkę do towarzystwa, kiedy mama źle się

czuje. Kikunia zaczęła jednak wątpić w moje słowa. Kiedyś

przypadkowo usłyszałem, jak mama mówi Kikuni, że

już nie może zapanować nad moim piciem.

Po jakimś czasie Kikunia zerwała ze mną. Wiedziałem,

że aby ją odzyskać muszę udowodnić, że ja nie piję. By-

łem wściekły na mamę. Przecież to moja mama robiła

wszystko, żebym jak najczęściej towarzyszył jej przy piciu.

Pamiętam, że był taki okres w którym zdarzało się to

codziennie. Jakoś tak na przełomie jesieni i zimy mama

otworzyła Punkt Repasacji Pończoch. Mieścił się on w ma-174

łym pokoiku nad gospodą w naszej miejscowości. Obok

w drugim pokoju znajdował się Zakład Krawiecki. Mama

i ta pani która zajmowała się krawiectwem bardzo się polubiły.

Codziennie po szkole przychodziłem do gospody

na obiady. Mama zawsze częstowała mnie herbatą ze spirytusem.

Twierdziła, że to najlepsze lekarstwo przeciwko

przeziębieniu. Jej koleżanka to potwierdzała. Ja nie mia-

łem ochoty na to codzienne picie tak wzmocnionej herbaty.

Jednak kiedy dwie kobiety namawiały mnie do tego,

to nie miałem siły odmawiać. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego

mama opowiada, że nie może poradzić sobie z moim

rzekomym piciem, skoro codziennie do tego picia mnie

namawia.

Po kilku miesiącach powiedziałem dosyć. Załatwiłem

sobie stancję niedaleko szkoły i wyprowadziłem się z domu.

Powoli kontakty z Kikunią poprawiały się. Niestety ja

stałem się bardzo podejrzliwy. We wszystkim co ona robi-

ła, dopatrywałem się zdrady. Ziarno zasiane przez mamę

zaczęło rodzić niedobre plony. Bardzo wtedy cierpiałem,

ale nie wiedziałem jak temu zaradzić, tym bardziej że

w związku ze zbliżającą się maturą nie mogłem poświę-

cać Kikuni tyle czasu, ile bym chciał. Czułem, że mogę ją

stracić na zawsze. Ta myśl mnie przerażała. Postanowiłem

ze wszystkich sił o nią zawalczyć. O ile było to możliwe

odwiedzałem Kikunię w jej domu. Jej mama początkowo

przyjęła mnie bardzo serdecznie. Po jakimś czasie jej stosunek

do mnie bardzo się zmienił. Powiedziała, że słysza-

ła o mnie wiele niepochlebnych opinii. Prosiłem, aby tego

nie słuchała, bo ja niczego złego nie robię. Jednocześnie

zaczęły docierać do mnie informacje o rzekomej zdradzie

Kikuni. Myślałem, że oszaleję. Rozmawiałem z nią o tym

wielokrotnie. Oczywiście zaprzeczała. Kiedy byłem przy 175

niej, wierzyłem jej bez zastrzeżeń. Kiedy jednak przyjeż-

dżałem w soboty do domu, mama zawsze tak namieszała

mi w głowie. że znowu miałem wątpliwości. Nasz zwią-

zek przeżywał trudne chwile. Nareszcie zdałem maturę.

Teraz miałem czas aby wszystko wyjaśnić i naprawić.

Pamiętam, że Kikunia przez te kilka tygodni pozostałych

do zakończenia roku szkolnego często znowu nocowa-

ła u nas. Wydawało się, że w naszym związku wszystko

ponownie jest dobrze. Kiedyś postanowiłem pojechać do

Kikuni. Nie zastałem jej. Długo pukałem, ale nikt mi nie

otworzył. Miałem jednak wrażenie, że ktoś jest w środku.

Moje przypuszczenia okazały się trafne. Po chwili wyszła

mama Kikuni. Nie zaprosiła mnie do środka. Powiedziała,

że musimy poważnie porozmawiać. Stwierdziła, że wie

z wiarygodnego źródła że jestem pijakiem i ona nie życzy

sobie, abym spotykał się z jej córką.

Na nic zdały się moje tłumaczenia. Mama Kikuni nawet

nie chciała mnie wysłuchać, weszła do mieszkania

i zamknęła drzwi. Dodała tylko, że Kikunia wyjechała nad

morze ze swoim chłopakiem i nie chce mnie już więcej widzieć.

To był dla mnie prawdziwy szok. Nie wiem jak dostałem

się do domu. Czułem, jakby cały świat zwalił mi się

na głowę. Mama zamiast mnie pocieszyć, powiedziała:

– Przecież ja cały czas mówiłam ci, że ona cię zdradza.

Nie chciałeś wierzyć, to teraz cierp. Załamałem się zupeł-

nie. Na szczęście uczęszczałem wtedy na kurs prawa jazdy

i podchody mamy, abym poprawił sobie humor alkoholem

spełzły na niczym. Cały czas jednak myślałem o Kikuni.

Kiedy o niej wspominałem, widziałem jak zmieniają się

oczy mamy. Stawały się takie jakieś zimne, nieprzyjemne.

Po zdaniu egzaminu, za wszystkie zarobione na graniu po

zabawach pieniądze, kupiłem sobie motocykl marki WFM. 176

Zapłaciłem sześć i pół tysiąca złotych. W owych czasach

była to bardzo duża kwota. Ponieważ wakacje skończyły

się, postanowiłem pojechać do Kikuni i wszystko wyja-

śnić. Poinformowałem o tym mamę. Zauważyłem, że bardzo

się zdenerwowała. Próbowała wszelkimi sposobami

odwieść mnie od tego zamiaru. Zapytała mnie tylko, kiedy

tam chcę jechać. Powiedziałem, że za kilka dni. Później nie

rozmawialiśmy już więcej na ten temat. Niespodziewanie

na drugi dzień mama oświadczyła, że musi pilnie wyjechać

by załatwić jakieś sprawy. Kiedy zapytałem gdzie

chce jechać odparła, że to nie moja sprawa. Zdziwiłem się

trochę, ale stwierdziłem, że to rzeczywiście nie jest moja

sprawa. Gdybym wtedy wiedział, gdzie i po co ona pojechała,

moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Niestety

niczego nie byłem świadomy.

Wszystkiego dowiedziałem się dopiero po ponad

czterdziestu latach. Mama wróciła w doskonałym humorze.

Powiedziała, że załatwiła wszystko i mógłbym świę-

tować z nią sukces. Jaki to był sukces nie powiedziała. Ja

nie dałem namówić się na to świętowanie. W sobotę lub

niedzielę, nie pamiętam dokładnie, zaopatrzony w kwiaty

i bombonierkę, wybrałem się do Kikuni. Bardzo się ba-

łem, ale myślałem, że bombonierka pomoże zatrzeć złe

wrażenie z ostatniej rozmowy z mamą Kikuni. Niestety

nikogo w domu nie zastałem. Kiedy tak zastanawiałem się

co robić dalej, sąsiad który widział mnie kiedyś z Kikunią

powiedział, że jej mama gdzieś wyjechała a Kikunia jest

teraz u jej dziadków.

Natychmiast tam pojechałem. Kikunia leżała na tapczanie

i oczy miała całe zaczerwienione, jakby płakała. Od

razu próbowałem wszystko wyjaśnić. Odpowiedziała, że

wszystko już wie i zrywa ze mną. Nie mogłem uwierzyć. 177

Byłem rozżalony i wściekły. Zarzuciłem jej zdradę i wypowiedziałem

wiele złych słów. Mówiłem o wyjeździe nad

morze z nowym chłopakiem, o tym że mnie okłamywała

i szkoda, że nie miała odwagi, by powiedzieć mi to prosto

w oczy przed wakacjami. Kikunia popatrzyła na mnie.

Była bardzo smutna. Powiedziała, że to jest nieprawda.

Była nad morzem ale u swoich krewnych i zupełnie sama.

Ja natomiast zamiast oskarżać ją o te wszystkie rzeczy

mam się zastanowić co ja robię. Zresztą to teraz nie ma

znaczenia. Ona podjęła już decyzję i mam ją zostawić

w spokoju. Kazała mi wyjść z jej pokoju. Byłem zdruzgotany.

Całą drogę do domu wyłem jak zraniony pies. Mama

już czekała na mnie i nic nie mówiąc, z dziwnym uśmiechem

na ustach podała mi szklankę z wódką. Wypiłem.

Nie wiedziałem wtedy, co ja robię.

Przez najbliższe dni nie mogłem dojść do siebie. Postanowiłem,

że pójdę na ochotnika do wojska. Poprosiłem

mamę o pomoc. Wiedziałem, że ma ona wielu znajomych

wśród wysokich rangą oicerów. Mama bardzo chętnie

zgodziła się mi pomóc. Następnego dnia pojechaliśmy

do WKU i otrzymałem przydział do jednostki wojskowej

w Opolu. Starałem się tam wykonywać wszystkie obowiązki

jak najlepiej. Miałem nadzieję, że pozwoli mi to zapomnieć

o Kikuni. Na samym początku mojej służby popełniłem

jeden z większych błędów w moim życiu. Na tak

zwanym okresie unitarnym żołnierze, którzy nie złożyli

jeszcze przysięgi, wykonywali najbardziej trudne prace

izyczne. Zauważyłem że ci z nas, którzy palili papierosy,

korzystali z wielu przywilejów. Między innymi mieli przerwy

na papierosa. Nie musieli wtedy tyle pracować. Ja nie

paliłem i nie chciałem tego robić. Jednak po pewnym czasie

miałem dość pracy bez chwili przerwy, kupiłem więc 178

papierosy. Nauczałem się palić. Oczywiście z papierosami

dzieliłem się z kapralami, którzy pilnowali nas i rozdzielali

prace do wykonania. Dzięki temu, że zacząłem palić,

miałem zapewnione chwile odpoczynku. Palenie nie sprawiało

mi przyjemności, ale nikotyna uzależniła mnie na

długie lata. Z nałogiem udało mi się skończyć dopiero po

trzynastu latach. Niestety jestem przekonany, że do zawa-

łu serca, którego doznałem w dorosłym życiu przyczyni-

ło się palenie papierosów. Tak zaczynała się moja służba

w wojsku.

Do przysięgi było ciężko, ale później wszystko zaczęło

się zmieniać. W tym czasie zaczęto stawać na świadomą

dyscyplinę. Wojsko zaczęło współpracować z cywilnymi

organizacjami typu ZMS, czy ZMW. Natychmiast zapisa-

łem się do zespołu muzycznego. Szybko zostałem zauwa-

żony przez przewodniczącego młodzieżowej organizacji

wojskowej. Poproszono mnie o rozmowę. Opiekunem tej

organizacji był porucznik Kucharski. Jak na oicera lat

sześćdziesiątych był bardzo otwarty na wprowadzanie

różnych nowinek. Pod jego kierownictwem nasza jednostka

nawiązała ścisłą współpracę z organizacjami młodzieżowymi

w Opolu i nie tylko. Ja brałem w tym aktywny

udział. Po kilku miesiącach kiedy przewodniczący organizacji

młodzieżowej w jednostce wojskowej odszedł do

cywila, ja go zastąpiłem. Zostałem Pułkowym Przewodniczącym

Koła Młodzieży Wojskowej.

Była to bardzo poważna funkcja. Dzięki bliskim kontaktom

z dowództwem jednostki, zyskałem wielu znajomych

wśród kadry w tej jednostce. Wielokrotnie wielu z nich

uniknęło nieprzyjemnych sytuacji dzięki mojemu wstawiennictwu.

Ja też na tym korzystałem. Najważniejsze dla

mnie było to, że nie musiałem przebywać w rejonie mo-179

jego zakwaterowania. Spałem w sztabie jednostki. Okres

służby wojskowej wspominam bardzo dobrze. Właściwie

nie była to służba wojskowa w dosłownym tego słowa znaczeniu.

W praktyce większość czasu przebywałem poza

jednostką, na różnego rodzaju spotkaniach w zakładach

pracy, jakiś uroczystościach, akademiach i tym podobnych

imprezach. Dysponowałem też tak zwaną przepustką zerową.

Pozwalała ona na przebywanie poza terenem jednostki

przez całą dobę. Korzystałem z niej skwapliwie.

Nie mogę sobie przypomnieć jak to się stało, ale znowu

nawiązałem kontakt z Kikunią. Odwiedzała mnie w jednostce

bardzo często. Jedno z takich spotkań szczególnie

utkwiło mi w pamięci. Była zima, staliśmy na przystanku

autobusowym, oczekując na autobus jadący do jej miejscowości.

Tuliliśmy się do siebie. To było niesamowite. Było

zimno, prószył śnieg a mnie było gorąco, kiedy patrzyłem

w jej roześmiane oczy. Były takie ciepłe. Wtedy czułem,

że ona naprawdę mnie kocha. Byłem bardzo szczęśliwy.

Chciało mi się góry przenosić. Obraz jej twarzy mam schowany

do dzisiaj głęboko w mym sercu. Wszystko wydawa-

ło się zmierzać do jednego. Do ślubu, który planowaliśmy

po moim wyjściu z wojska. Ale, jak to zwykle bywa, co dobre

zwykle szybko się kończy.

Pod koniec wiosny, kiedy niewiele tygodni zostało mi

do wyjścia do cywila, wyczułem jakąś zmianę w jej zachowaniu.

Nie przejmowałem się tym zbytnio. Myślałem, że

to stres związany ze zbliżającą się maturą. Po jej zdaniu

Kikunia chciała zdawać na WSP. Ja w tym czasie już wyszedłem

z wojska. Odwiedzałem oczywiście moją Kikunię.

Planowaliśmy co prawda ślub, ale zacząłem dostrzegać

z jej strony jakby jakieś wahanie. Jej mama też była jakaś

dziwna. Moja też. Niby cieszyła się, ale w jej oczach nie 180

widziałem entuzjazmu. Coś mi tu nie pasowało. Ponieważ

byłem bardzo zakochany, nie przejmowałem się takimi

drobiazgami, jak to dziwne zachowanie. Kikunia przygotowywała

się do egzaminów na WSP, więc nie chciałem jej

przeszkadzać i nie odwiedzałem jej zbyt często. Później,

po ich zdaniu okazało się, że ona musi wyjechać nad morze,

żeby odpocząć i nabrać sił przed studiami. Nie bardzo

mi to pasowało, ale rozumiałem ją.

Po powrocie jej zachowanie bardzo się zmieniło. Nie

tylko jej. Moja i jej mama również zachowywały się dziwnie.

Już nie było rozmów o szybkim ślubie. Obydwie przekonywały

mnie, że należy poczekać, aż Kikunia skończy

studia. To mnie zupełnie zaskoczyło. Chciałem z nią porozmawiać,

ale dziwnym trafem kiedy przyjeżdżałem do niej,

jej w domu nie było. Zacząłem się niepokoić. Postanowi-

łem odwiedzić ją w akademiku. Pamiętam, że chciałem to

zrobić w poniedziałek. Niestety w niedzielę mama poprosiła

mnie o pomoc klubo-kawiarni. Byli tam jacyś ważni

goście. Nie chciałem przyłączyć się do nich. Wiedziałem,

że będą mnie namawiać do picia. Niestety uległem. Wszyscy

tak mnie namawiali a mama powiedziała, że oni mogą

dużo dla nas załatwić więc nie mogę odmówić. Przyjęcie

skończyło się rano. Chciałem iść do domu, byłem trochę

pijany i chciało mi się spać. Wtedy okazało się, że muszę

koniecznie zawieźć jakieś dokumenty do Opola. Protestowałem,

ale mama powiedziała, że to bardzo ważne a poza

tym będę mógł odwiedzić Kikunię i wszystko sobie z nią

wyjaśnić. Nie chciałem iść do niej w takim stanie. Mama

przekonała mnie do wyjazdu. Powiedziała:

– Pójdziesz do fryzjera, trochę się odświeżysz i pójdziesz

do Kikuni. 181

Pojechałem do Opola. Czułem się źle jak mało kiedy.

Poszedłem do fryzjera który mnie ogolił, ale nie poprawiło

to mojego samopoczucia. Na nieszczęście spotka-

łem znajomego, którego również męczył kac. Namawiał

mnie, aby wstąpić do baru na jednego. Powiedziałem, że

najpierw muszę porozmawiać z Kikunią. Spojrzał na mnie

i powiedział:

– W takim stanie lepiej do niej nie idź. Napijemy się po

jednym, poprawi ci się samopoczucie i wtedy będziesz

mógł pójść. Na moje nieszczęście dałem się skusić. Z tego

planowanego jednego zrobiło się kilka. Postanowiłem jednak

porozmawiać Z Kikunią. Kupiłem kwiaty i poszedłem

do niej. Portier nie bardzo chciał mnie wpuścić do akademika,

ale dziesięć złotych które mu wręczyłem, przekonało

go. Wszedłem do jej pokoju. Zobaczyłem, jak siedzi

na krześle, a jedna z koleżanek czesze jej włosy. Kiedy się

odwróciła i popatrzyła na mnie zrozumiałem, że ją tracę.

Miałem rację. Zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć,

moja Kikunia wstała z krzesła, podeszła do mnie i powiedziała,

że nikt jeszcze nie narobił jej takiego wstydu. Zrywa

ze mną i mam wynosić się z jej życia na zawsze.

Wytrzeźwiałem natychmiast. Dotarło do mnie, co narobiłem.

Stałem cały sparaliżowany. Kikunia podeszła do

mnie, wypchnęła mnie na korytarz i zatrzasnęła drzwi.

Kwiatki, które przyniosłem dla niej wypadły mi z dłoni.

Stałem jeszcze chwilę, a następnie bardzo powoli zaczą-

łem schodzić po schodach. Nie wiem jak dotarłem na

przystanek autobusowy i jak dotarłem do domu. Mama

o nic nie pytała. Wydawało mi się, że nawet uśmiecha się.

Myślałem, że mi się coś przewidziało. Nie powiedziałem

jednak nic. Nawet nie rozebrałem się, tylko upadłem na

tapczan i zasnąłem. Przespałem cały następny dzień. Kie-182

dy doszedłem do siebie zacząłem opowiadać, co się wydarzyło.

Mama nie była jakoś specjalnie ciekawa.

Następne dni bardzo to przeżywałem. Zdawałem sobie

sprawę, że sam tego nie odkręcę. Próbowałem poprosić

mamę o pomoc, przecież lubiła Kikunię i sądziłem, że jak

ona z nią porozmawia to jakoś wszystko się ułoży. Mama

nie chciała w ogóle o tym słyszeć. Powiedziała, że to wy-

łącznie moja wina i ja powinienem to sam załatwić. Przekonywałem

i prosiłem mamę kilka dni. Wreszcie dała się

namówić. Byłem bardzo szczęśliwy. Myślałem, że kiedy

mama porozmawia z Kikunią, wszystko da się naprawić.

Niestety strasznie się zawiodłem. Mama wróciła wieczorem

i powiedziała, że nic nie wskórała. Po chwili zapytała,

czy pamiętam jak Kikunia wyjechała nad morze?

– Oczywiście – odpowiedziałem – ale co to ma wspólnego

z tym, że ona ze mną zerwała.

Mama powiedziała, że nie chciała mi tego mówić, ale

wiedziała już od dawna, że Kikunia ma chłopaka, a ostatnie

wakacje spędziła właśnie z nim. Mają zamiar się pobrać,

dlatego ostatnio mnie unikała. Szukała tylko pretekstu,

aby ze mną zerwać. Ponieważ sam go jej dostarczyłem,

więc ona już nie musiała go wymyślać. Poczułem

straszny ból w całym ciele. Zrozumiałem, że to naprawdę

koniec. Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.

Unikała mnie nie z powodu nadmiaru nauki tylko dlatego,

że miała już kogoś innego.

Załamałem się zupełnie. Przez kilka dni prawie nie wychodziłem

z domu. To było dla mnie za dużo. Wszystko

mnie bolało. Nie mogłem w to uwierzyć i nie mogłem znaleźć

sobie miejsca. Pewnego dnia przyjechał do mnie Wojtek,

przyjaciel którego poznałem na obozie w PolanicyZdroju.

Jemu zawdzięczam, że nie zrobiłem sobie wtedy 183

czegoś głupiego, a niewiele brakowało. Myślałem, że życie

bez Kikuni nie ma sensu. Zastanawiałem się poważnie, czy

z sobą nie skończyć. Wojtek nie wiem jak, ale przekonał

mnie, że nie warto nawet myśleć o takich głupotach. A je-

śli chodzi o miłość to tutaj nie można niczego robić na siłę.

Jeśli jedno w związku nie kocha to taki związek nie ma

przyszłości. Łatwo tak mówić, tylko co ja miałem wtedy

zrobić? Przecież kochałem ją do szaleństwa. Zapytałem:

– Co mam zrobić? Pogodzić się z tym, zrezygnować?

Pamiętam, że Wojtek zapytał, czy naprawdę tak ją kocham

i czy zrobiłbym dla niej wszystko. Odpowiedziałem,

że oczywiście, kocham ją bezgranicznie. Wtedy usłysza-

łem:

– Pogódź się z tym. Niech chociaż ona będzie szczęśliwa

z tym, kogo pokochała.

Popatrzyłem na Wojtka czy nie kpi ze mnie. Mówił bardzo

poważnie. Posmutniałem. Powoli docierało do mnie

to, że ja to wszystko zepsułem, ale chyba Wojtek ma rację.

Nikogo nie można zmusić do miłości. Przez kilkanaście

następnych dni wmawiałem sobie, że tak już to musi być.

Muszę przyjąć to do wiadomości. Było mi bardzo ciężko.

Z każdym dniem jednak mój stan psychiczny wyraźnie się

poprawiał. Co prawda nie byłem już takim człowiekiem

jak dawniej, chodziłem przygnębiony i czasami jakby nieobecny.

Nic mi się nie chciało robić, z niczego nie byłem

zadowolony. Musiałem jednak wziąć się w garść i znaleźć

jakąś pracę. Jeszcze wcześniej marzyłem o studiach medycznych,

ale z powodu tego, że pochodziłem z rodziny

inteligenckiej, przy obowiązujących kryteriach przyjęć

na studia, moje szanse dostania się na studia równały

się zeru. Pomyślałem wtedy o pracy w milicji. Przeszedłem

odpowiednie testy i pojechałem do szkoły podoi-184

cerskiej do Piły. Szybko zorientowałem się, że nie jest

to szczyt moich marzeń. Poza tym w tym czasie, był rok

1968, przez Polskę przetaczała się fala różnych protestów

społecznych. Nie podobał mi się sposób, w jaki obecna

władza chciała ten problem rozwiązać. Zrobiłem wszystko,

aby nie wyjechać do Warszawy i tłumić te protesty.

Udało mi się. Zostałem w szkole. Starałem się podobnie

jak w wojsku dostać się do zespołu muzycznego. To mi

się udało. Teraz zamiast w soboty i niedziele patrolować

ulice miasta, wyjeżdżaliśmy do okolicznych miejscowości

i graliśmy do tańca na zabawach. Wyjeżdżaliśmy zawsze

w osiem osób. Czterech z nas grało a czterech bawiło się.

To w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, że powoli

przestałem myśleć o Kikuni. Często przyjeżdżałem do

domu. Mama zawsze, niby przypadkiem, nie omieszkała

wspomnieć mi o Kikuni. Mówiła to niby z troski o mnie i

żeby udowodnić mi, że nie pomyliła się co do niej. Chciała

mi udowodnić, że ona nigdy mnie nie kochała. Takie gadki

zawsze mnie denerwowały. Prosiłem, żeby już nic mi o

niej nie mówiła. Nie chciałem już dłużej tego słuchać. Ten

temat był dla mnie zamknięty. Niestety mama jak zdarta

płyta powracała do tego tematu przy każdej okazji. Czasami

zastanawiałem się dlaczego. Sprawa wyjaśniła się

po kilkunastu miesiącach. Teraz jednak musiałem skoń-

czyć szkołę podoicerską i zacząć pracować. Po jej ukoń-

czeniu odbyłem dwumiesięczną praktykę w Warszawie.

Wróciłem do domu i po krótkim urlopie podjąłem pracę

w Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Opolu.

Szybko okazało się, że nie ma dla mnie stałego przydziału.

To było niewiarygodne, ale dowiedziałem się, że jestem

za mądry do tej pracy. Jako jeden z nielicznych miałem

średnie wykształcenie, więc powinienem skończyć szkołę 185

oicerską w Szczytnie, zdobyć odpowiednie kwaliikacje,

a później zostanę zatrudniony na odpowiednim stanowisku.

Do tego czasu testowano mnie powierzając mi wykonywanie

pracy w różnych działach w komendzie w Opolu

i w jednostkach milicji w terenie. Czułem, że traktowano

mnie jak jakąś zatkaj dziurę. Nie podobało mi się to. Często

dopytywałem się, kiedy wreszcie skierują mnie do szkoły

oicerskiej. Odpowiadano, że wszyscy kandydaci na oicerów

muszą zostać dokładnie sprawdzeni pod względem

poprawności politycznej. Muszę czekać i tyle. Czekałem

więc cierpliwie.

W tym czasie wydarzyło się coś, co wpłynęło na pogorszenie

mojego stanu zdrowia. Pamiętam dokładnie to

zdarzenie. Pracowałem wtedy w interwencji. Patrolowali-

śmy radiowozem ulice Opola. Było to dokładnie trzeciego

grudnia 1968 roku. Dostaliśmy polecenie udania się na interwencję

do awantury domowej. Udało nam się wszystko

zażegnać. Awanturnikiem okazał się pracownik Służby

Bezpieczeństwa. Miał pretensje do żony, że go zdradzi-

ła. Po naszej rozmowie uspokoił się i wydawało się, że

wszystko będzie już dobrze. Kiedy z kolegę opuszczali-

śmy to mieszkanie, usłyszeliśmy krzyk kobiety. Ona błagał

swojego męża, żeby do niej nie strzelał. Natychmiast

wpadliśmy do tego mieszkania. Kobieta klęczała na pod-

łodze i błagała o życie. Jej mąż stał nad nią z pistoletem

w dłoni i celował w jej głowę. Natychmiast wyciągnąłem

swoją broń i kazałem temu mężczyźnie rzucić pistolet. Patrzył

na mnie zdziwiony i nie reagował na moje polecenia.

Stałem chwilę naprzeciw niego z wycelowanym w jego

kierunku pistoletem. Jego żona wykorzystała ten moment

i uciekła z mieszkania. Powtórzyłem polecenie i wtedy on

strzelił mi w twarz. Kula strąciła mi czapkę z głowy. Cof-186

nąłem się, a później zacząłem powoli schodzić tyłem po

schodach. Ten który strzelał do mnie został w mieszkaniu.

Nagle otworzyły się któreś drzwi. Jakiś człowiek powiedział,

że jest oicerem Wojska Polskiego i ma w domu

telefon. Właściwie wciągnął mnie do środka. Natychmiast

zadzwoniłem do dyżurnego komendy i opowiedziałem

o zdarzeniu. Powiedział, że zaraz wysyła wsparcie i karetkę

pogotowia. Zezwala również na użycie przez nas broni,

jeśli będzie taka potrzeba. Powiedziałem, że spróbuję dostać

się do radiowozu, by mieć z nim bezpośredni kontakt

przez radiostację. Kiedy byłem już niedaleko zobaczyłem

mojego kolegę, który czegoś szukał w swoje teczce, którą

zostawił w radiowozie. W tym czasie nadjechała karetka.

Nagle rozległy się strzały. Jedna z kul traiła w przednie

koło karetki pogotowia ratunkowego. Wszyscy zaczęli-

śmy uciekać, starając się znaleźć schronienie za blokiem.

Byliśmy pozbawieni łączności z komendą. Wsparcia też

jeszcze nie było. Zobaczyliśmy jak ten mężczyzna z bronią

w dłoni podchodzi do radiowozu i strzela do radiostacji.

Przestała działać. Ten mężczyzna zauważył torbę i sięgnął

do niej. Ku przerażeniu wszystkich wyciągnął z niej pistolet.

Okazało się, że mój kolega zamiast nosić broń przy sobie,

zostawił ją w torbie.

No to ładnie, pomyślałem. Tylko ja miałem broń, ale nie

miałem łączności z dyżurnym. Mimo, że miałem pozwolenie

na użycie broni, chciałem tego uniknąć. Pozostało nam

tylko kryć się i z ukrycia obserwować tego mężczyznę. Nagle

któreś okno otworzyło się. Poznałem, że to jest ten oicer

od którego dzwoniłem do dyżurnego. Krzyknąłem aby

natychmiast jeszcze raz zadzwonił na numer alarmowy

i poinformował o sytuacji a przede wszystkim poprosił

o wsparcie. Ten mężczyzna z pistoletem w dłoni coś usły-187

szał i zaczął strzelać w naszym kierunku. Obawiałem się,

że jednak będę musiał użyć broni. Kiedy napastnik zbli-

żył się do mnie na niewielką odległość, odbezpieczyłem

pistolet, wycelowałem w niego i krzyknąłem, żeby natychmiast

rzucił broń. W przeciwnym razie będę strzelać.

On zatrzymał się zdezorientowany. W tym momencie zza

bloku wybiegło kilku milicjantów krzyczących, aby rzucił

broń. W tej samej chwili zaczęli oni strzelać w powietrze.

Napastnik upadł. Po chwili leżał bez ruchu na ziemi skuty

kajdankami.

W tym momencie dotarło do mnie co się wydarzyło.

Kiedy po przybyciu na Komendę napisałem raport z tego

co się wydarzyło, poczułem się bardzo niedobrze. Miałem

jakieś lęki i drżenia całego ciała. Jeszcze tej samej nocy

spotkał się ze mną oicer ze służb bezpieczeństwa. Długo

ze mną rozmawiał. Wypytywał dokładnie o moją rodzinę,

zainteresowania, kolegów i poglądy polityczne. Później

zapytał, czy nie chciałbym pracować w tych służbach. Trochę

opowiedział mi o charakterze tej pracy. Po przemyśleniu

kilku spraw, zgodziłem się. Oicer ten, jak okazało się

później, w randze pułkownika, powiedział mi, że za kilka

tygodni zostanę wezwany do działu kadr. Teraz mam iść

do domu odpocząć. Mam kilka dni urlopu. Później do czasu

ostatecznej decyzji będę pracował w dochodzeniówce.

Bardzo ucieszyła mnie ta rozmowa. Rano wróciłem do

domu. Kiedy powiedziałem o tym mamie, ona zamyśliła

się.

– Miałam z tymi służbami nieprzyjemne kontakty

w przeszłości, zastanów się jeszcze – powiedziała. – Z tego

mogą wyniknąć niemałe kłopoty.

Nie rozumiałem skąd nagle u mamy taka troska

o mnie.188

Powiedziałem, że ja już podjąłem decyzję. Teraz czekam

na oicjalne potwierdzenie powołania mnie do tej

służby. W niej bowiem upatrywałem szansę na ukończenie

studiów.

 

                                                       xxxxx

                                                         xxx

                                                            x

 

 

Paradoksalnie

to zdarzenie, to ostateczne rozstanie się z Kikunią

spowodowało, że zapragnąłem zrobić wszystko, aby moje

małżeństwo było jak najlepsze.

Przez kilka lat nasze współżycie układało się poprawnie.

Miłość co prawda nie przyszła, ale jakoś wszystko

w miarę dobrze się układało. Były momenty, że można

było wyczuć duże starania z obu stron, by nie zepsuć tego

co nas łączyło. Chociaż były, jak to we wszystkich małżeń-

stwach, lepsze i gorsze chwile, ale ogólnie nie było źle. Tak

przynajmniej ja to odczuwałem. Zmagaliśmy się co prawda

z codziennymi trudnościami, ale dawaliśmy radę.

Pojawiły się dzieci. Po ponad półtora roku od naszego

ślubu urodziła się Kasia. Cieszyliśmy się oboje bardzo. Nasze

warunki mieszkaniowe nie były zbyt komfortowe, ale

w tych czasach specjalnie nam to nie przeszkadzało. Gospodyni,

u której mieszkaliśmy bardzo nas polubiła. My

ją zresztą też. Wynajęła nam jeszcze jeden pokój z kuchnią.

Wtedy wydawało nam się, że do pełni szczęścia już

niewiele nam brakuje. Niestety ja w tym czasie zacząłem

coraz więcej zaglądać do kieliszka. Sprzyjało temu wiele

czynników. Po pierwsze moja matka. Ona nigdy nie odpuszczała,

jeśli chodziło o mnie. Nie rozumiałem jej postępowania

i nie zrozumiałem do końca. Cały czas prowadziła

jakąś przedziwną grę. Ciągle próbowała wszystkiego,

aby zepsuć nasze małżeństwo. Wykorzystywała swoje

stare metody, które zawsze przynosiły zamierzony przez

nią efekt. Polegały one na tym, że niby w trosce o mnie,

czy o nasze małżeństwo, podpuszczała nas wzajemnie na

siebie. Najgorszą metodą stosowaną przez nią było dyskretne

namawianie mnie do picia w taki sposób, że wyglą-195

dało to tak, jakbym to ja z własnej woli sięgał po alkohol.

To było bardzo peridne z jej strony, ale odnosiło skutek.

Jeśli ktoś pije przez dłuższy czas, zwykle postrzegany jest

przez otoczenie jako człowiek drugiej kategorii. To prze-

świadczenie jest wzmacniane, jeśli najbliższa osoba ciągle

stwarza wrażenie, że tak jest i będzie jeszcze gorzej. Moja

matka była tą osobą. Była mistrzynią w intrygach. Nikt

nie zadał sobie trudu, aby spróbować znaleźć przyczyny

dlaczego, pozornie bez przyczyny, tak często sięgam po

alkohol. Matka robiła wszystko aby moje otoczenie postrzegało

mnie jako drobnego pijaczka. Nie zastanawiało

ich dlaczego mimo tych skłonności chciałem studiować

i odnosiłem niemałe sukcesy zawodowe. Robiła to w taki

sposób, że dopiero teraz, kiedy minęło już tyle lat i mał-

żeństwo nasze rozpadło się, zobaczyłem jak te jej knowania

były skuteczne. Tak omotała moją żonę, że kiedy

ja oczekiwałem od niej pomocy, nie udzieliła mi wsparcia.

Pod wpływem rozmów z matką była przekonana, że mnie

nie da się pomóc.

Nigdy nie mogłem znaleźć logicznego wytłumaczenia

dlaczego i po co to robiła. Przez wiele lat ja i jak sądzę

moja żona również, nie byliśmy świadomi tego, że pod pozorną

chęcią pomagania nam inansowo, kryło się drugie

dno. Ona miała chyba w życiu tylko jeden cel. Zniszczenia

wszystkiego co mogłem osiągnąć, wszystkiego na czym

mi zależało, wszystkich moich marzeń. Piszę o tym teraz,

bo mam nadzieję, że gdzieś w mojej przeszłości znajdę

wytłumaczenie jej postępowania. Przez kilka pierwszych

lat starałem się dbać o naszą rodzinę jak umiałem najlepiej.

Dzisiaj wiem, że nie wychodziło mi to najlepiej. Nie

miałem żadnych wzorców, lub raczej miałem, ale jak najgorsze.

Mimo wszystko robiłem co mogłem, aby żyło nam 196

się w miarę dobrze. Postarałem się o mieszkanie spół-

dzielcze. W tym czasie było to naprawdę coś. Próbowałem

również dostać się na studia do Akademii Ekonomicznej

we Wrocławiu. Prawie mi się to udało. Zdałem świetnie

większość egzaminów. Został jeden z geograii. Córka mojego

kierownika też przystąpiła do tych egzaminów. Jej

się nie powiodło. Byliśmy podzieleni na grupy i zdawali-

śmy te egzaminy w różnych dniach. Ona w poniedziałek

a ja w piątek. We wtorek powiedziała wszystkim, że ja

już nie muszę jechać w piątek, ponieważ też nie zdałem.

Byłem przekonany, że poradziłem sobie dobrze. Ona jednak

upierała się, że widziała mnie na liście tych którzy

nie zdali. Chciałem pojechać na uczelnię i to sprawdzić,

jednak dyrektor nie wyraził na to zgody. Po kilku dniach

przyszło pismo z uczelni, że nie zostałem przyjęty, bo nie

zgłosiłem się na ostatni egzamin. Poprzednie zdałem najlepiej.

Byłem wściekły. Zażądałem wyjaśnień. Ona coś tam

zaczęła kręcić. W końcu przyznała się, że skłamała. Było

jej wstyd, że ona, kierowniczka działu nie zdała a ja, zwykły

spedytor, tak.

Dyrektor próbował załatwić mi przyjęcie na WSP

w Opolu. Uczelnia wyraziła zgodę, ja jednak nie. Podjęcie

studiów w trybie wieczorowym, a nie zaocznym, jak mia-

łoby to miejsce we Wrocławiu, wiązało by się ze zmianą

stanowiska, a co za tym idzie utratą większości moich zarobków.

Na to nie mogłem się zgodzić. Po kilku miesiącach

i tak musiałem odejść z „Centrostalu”. Przyszedł nowy ekonomista

i okazało się, że nie mogę jednocześnie pracować

w kilku miejscach jednocześnie. Moje zarobki drastycznie

spadły. Musiałem poszukać sobie nowej pracy. Finansowo

straciłem bardzo dużo, ale nasze życie rodzinne toczyło

się w miarę normalnie. Raz było lepiej, a raz gorzej. Mama 197

często nas odwiedzała i jak to było w jej zwyczaju cały

czas prowadziła te swoje gierki.

Był nawet okres, niedługi zresztą ale zawsze, kiedy doprowadziła

do naszego rozstania. Jak zwykle opowiada-

ła jakieś niestworzone historie, że ktoś rzekomo kiedyś

widział moją żonę z jakimś kochankiem. Oczywiście, jak

zwykle, były to tylko jakieś sugestie, przypuszczenia powiedziane

mimochodem. Dowodów żadnych nie miała.

Wiedziała jednak, że to mnie zdenerwuje. Na to miała

zawsze jedno lekarstwo. Siadała przy mnie i częstowała

wódką. Niestety zbyt łatwo ulegałem. Ona mieszkała wtedy

w Opolu u jakiejś znajomej i pracowała jako kierowniczka

sklepu spożywczego. Po roku pracy okazało się,

że w jej sklepie jest manko w wysokości jej miesięcznej

pensji. Ku zdumieniu wszystkich znajomych i kierownictwa

przedsiębiorstwa do którego należał ten sklep, mamę

aresztowano. Na rozprawie dostała trzy lata i sześć miesięcy

więzienia. Najbardziej zszokowany był adwokat. Powiedział,

że będziemy oczywiście apelować, ale to będzie

kosztować dziesięć tysięcy złotych. Takich pieniędzy nie

mieliśmy. Próbowaliśmy z żoną jakoś je zdobyć, niestety

nie udało się Dawni przyjaciele mamy odwrócili się

od niej. Jedynie „wujek” Stefan, który miał już od dawna

nową rodzinę, przysłał dziewięćset złotych. Obiecał, że

w najbliższym czasie, jak tylko będzie mógł, postara się

mamie pomóc. Niestety był wtedy bardzo chory i niedługo

po tym zmarł.

Mama traiła do więzienia. Poszedłem do naczelnika

tego więzienia. Po zapoznaniu się z aktami nie krył swego

zdziwienia. Porozmawiał z mamą i po jakimś czasie zatrudnił

ją bibliotece więziennej. Później przeniósł ją do

takiego ośrodka, a właściwie gospodarstwa więziennego, 198

gdzie mama pracowała w szklarniach przy warzywach.

Tam można było częściej ją odwiedzać. Ona również czę-

ściej korzystała z przepustek. Niestety cały wyrok odsiedziała.


W tym okresie nasze życie małżeńskie układało się

nieźle. Bez mieszania się mamy w nasze sprawy nie zaglądałem

już tak często do kieliszka. Byłem z tego zadowolony.

Myślę, że moja żona również. Znalazłem dobrą

pracę, szybko awansowałem. Zacząłem znowu myśleć

o studiach. Zdałem egzaminy na Wydział Prawa i Administracji

Uniwersytetu Wrocławskiego. Studia rozpocząłem

w 1976 roku i wszystko w naszym małżeństwie układało

się dobrze.

Rok później urodziła się Sabinka. Przy opiece, szczególnie

w pierwszych latach życia moich córeczek, chętnie

brałem udział. Kąpałem je, gotowałem kaszki, bawiłem

się z nimi i robiłem wiele innych czynności związanych

z wychowaniem dzieci. Sprawiało mi to wiele radości. Był

to jeden z bardziej szczęśliwych okresów w moim życiu.

W naszym małżeństwie było różnie. Niemniej z perspektywy

czasu, biorąc po uwagę, że nie było tam miłości, było

nieźle. W wielu związkach naszych znajomych, zawartych

z wielkiej miłości, było znacznie gorzej. Mimo różnych

trudności, jakie dotykają wszystkie związki, staraliśmy

się, aby nasze córeczki były szczęśliwe. Po latach sądzę,

że przynajmniej częściowo to nam się udało.

Moje studia dobiegały końca. Był rok 1981. Okres kiedy

wokoło wiele się działo, okres protestów społecznych.

Nikt nie wiedział, jak to się skończy. Mimo wszystko, wszyscy

jakoś dawali sobie radę. Mimo, że brakowało wielu

podstawowych produktów, koniecznych do normalnego

życia, to przy odrobinie większego wysiłku w poszuki-199

waniu dodatkowych źródeł zwiększenia dochodów, życie

nie było tak całkiem złe. Wielu ludzi zajmowało się jakimś

drobnym handlem. Niektórzy wykorzystywali znajomości

do załatwiania sobie dodatkowych przydziałów na kartki,

niedostępnych normalną drogą różnych artykułów żywnościowych

czy przemysłowych. Moja żona odkryła w sobie

talent do robienia różnych wyrobów z włóczki. Sprzedawaliśmy

je potem w butikach czy na bazarach. Wspominam

te lata bardzo dobrze. Mimo nie najlepszej sytuacji

w kraju i często bardzo skromnego życia, ludzie byli dla

siebie przeważnie nastawieni przyjaźnie. W czasie tych

przemian politycznych w kraju moja matka wyszła z wię-

zienia. Oczywiście wróciła do swoich sprawdzonych metod

wywracania mi życia do góry nogami. Pod pozorem

chęci pomocy, ciągle prowadziła jakieś knowania.

Po kilku latach, kiedy nasze życie rodzinne było w miarę

normalne, znowu zaczynało się u nas dziać coś niedobrego.

W kraju wprowadzono „Stan wojenny”. Wprowadziło

to trochę utrudnień w nasze, i tak niezbyt łatwe, życie. W

pracy wiele osób zaczęło patrzyć na siebie wilkiem. Wiele

dotychczasowych przyjaźni rozpadło się. Pracowałem

wtedy w Spółdzielni Ogrodniczej. Byłem tam kierownikiem

jednego z działów. Pewnego dnia doznałem szoku.

Z uwagi na rodzaj działalności, jaką prowadziliśmy, spotykaliśmy

się z przedstawicielami różnych przedsiębiorstw.

Któregoś dnia załatwiałem coś na mieście. Po powrocie

wchodzę do mojego pokoju i staję jak wryty. Na krześle

siedziała Kikunia. Odebrało mi mowę. Długo trwało zanim

doszedłem do siebie. Wyglądała prześlicznie. Wszystko

we mnie się zatrzęsło. Zauważyłem, że na niej to spotkanie

wywarło też duże wrażenie. Po chwili, kiedy zaskoczenie

minęło, trochę rozmawialiśmy. Wróciliśmy do przeszło-200

ści. Zapamiętałem z tej rozmowy tylko to, że po ostatnim

naszym spotkaniu na przystanku autobusowym, Kikunia

postanowiła, że też wyjdzie za mąż. Powiedziała, że było

to postanowienie podjęte zbyt szybko. Stało się jednak.

Teraz ma córkę i życie toczy się dalej. Po chwili rozmowy

pożegnaliśmy się, życząc sobie nawzajem wszystkiego

dobrego. Nie wiem jak Kikunia, ale ja przez kilka miesięcy

nie mogłem zapomnieć o tym spotkaniu. Nie zdawałem

sobie sprawy że to tak mną wstrząśnie. Byłem przecież

żonaty, miałem dwie córeczki, które bardzo kochałem i

nie chciałem niczego w moim życiu zmieniać. Wspomnień

jednak nie mogłem tak sobie wyprzeć ze swojej świadomości.

Niestety powiedziałem o tym spotkaniu mojej matce.

Zapomniałem, czy raczej chciałem zapomnieć, że ona

mnie nienawidzi i znowu zrobi coś żebym cierpiał. Jednego

już byłem pewny. Moje niepowodzenia i cierpienia

sprawiały jej przyjemność.

Niestety matka znowu zastosowała swoje stare metody.

Nie pamiętam już dlaczego, w tym czasie byłem sam

w domu. Ani żony, ani córek nie było wtedy z nami. Może

pojechały do swojej drugiej babci do Brzegu? Nie pamię-

tam. Faktem było, że byłem z moją matką sam w mieszkaniu

i nasze spotkanie było wspominaniem przeszłości

i oczywiście pocieszaniem mnie przy pomocy alkoholu.

Trwało to kilka dni. Skończyło się w szpitalu. Zawiozła

mnie tam maja matka. Oczywiście nie omieszkała opowiedzieć

lekarzom na oddziale odwykowym, że ja piję od

dziecka, a ona nie może sobie z tym poradzić. Najlepszym

rozwiązaniem według niej będzie, jak zamkną mnie na

oddziale zamkniętym na kilka miesięcy, oczywiście dla

mojego dobra. 201

Kiedy mnie odtruto psycholodzy i psychiatrzy przeprowadzili

ze mną wiele rozmów. Pytano mnie o różne rzeczy

z przeszłości. O moje przeżycia z dzieciństwa i o wiele

innych spraw. Z początku nie chciałem z nimi rozmawiać.

W końcu jednak przemogłem się i opowiedziałem im

o wszystkim, co zapamiętałem z mojej przeszłości. Interesował

ich szczególnie okres mojego dzieciństwa. W tym

czasie na tym oddziale prowadzono terapię dla ludzi

uzależnionych od alkoholu. Zdziwiłem się jak dużo ludzi

z kręgu kultury jest uzależnionych. Spotkałem tam wielu

znanych aktorów, pisarzy, muzyków, prawników i lekarzy.

Byłem tym kompletnie zaskoczony. Myślałem, że problemy

z alkoholem mają raczej ludzie mało wykształceni.

Mój terapeuta namówił mnie do wzięcia udziału w tej

terapii. Z ciekawości, jak to wygląda i chęci poznania niektórych

ludzi, znanych mi na przykład z ilmów, zgodziłem

się. Przeżyłem kolejny w moim życiu szok. Miałem wrażenie,

że uczestniczę w jakimś przedstawieniu. Nie wierzy-

łem, że to dzieje się naprawdę. Ci ludzie zachowywali się,

jakby wysłali swoje mózgi na urlop. Kiedy usłyszałem, jak

oni siebie szmacą, opowiadając publicznie o swoich najintymniejszych

sprawach, zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłem

patrzyć na to jak inteligentni, wykształceni ludzie

mogli sami z własnej woli tak się poniżać. Nie wytrzymałem

i wyszedłem. Rozmawiałem potem wielokrotnie

z psychologami i psychiatrami. Oni przekonywali mnie, że

tylko takie szczere rozmowy mogą tym ludziom pomóc. Ja

nie mogłem zgodzić się z ich argumentami. Przekonywa-

łem, że nie wierzę w to, że wykształceni ludzie nagle zapałają

szczerą miłością do ludzi z marginesu społecznego,

spędzających czas pod budką z piwem i obmyślającymi

kolejne przestępstwa. Kiedy wzajemne przerzucanie się 202

argumentami nie przekonało nikogo, zapytałem ilu ludzi

po takiej terapii wraca do nałogu. Najpierw odpowiadano

mi, że dokładnie nie wiadomo, ale w końcu przyznano, że

prawie wszyscy.

– No to macie dowód na nieskuteczność takiej terapii

– powiedziałem.

Każdy nałóg jest czymś paskudnym. Nie ważne czy to

będzie alkoholizm, narkomania, lekomania, gry hazardowe

czy zakupoholizm. Uważałem wtedy i uważam dzisiaj,

że samobiczowanie nic tutaj nie pomoże. W „czasach

słusznie minionych” modna była tak zwana samokrytyka.

Polegało to na tym, że oskarżany o jakieś przewinienia

członek organizacji partyjnej, publicznie kajał się przed

swoimi kolegami i obiecywał poprawę. Co z tego wynikło?

Nic dobrego, starsi pamiętają, a młodym nie warto nawet

o tym mówić. Dodałem jeszcze, że według mnie taka

szczera rozmowa mogłaby pomóc pod warunkiem, że toczyłaby

się między ludźmi o wyrównanym poziomie intelektualnym

i nie odbywałaby się publicznie. Takie rozwa-

żania tego problemu jeszcze nieraz powracały w naszych

rozmowach.

Po jakimś czasie zauważyłem, że te nasze spory bardzo

nas do siebie zbliżyły. Jak już wcześniej wspomniałem były

to trudne czasy i aby zdobyć wiele podstawowych rzeczy,

trzeba było mieć układy. Ja takie miałem. Wielu moich

kolegów ze studiów pracowało na kierowniczych stanowiskach

w różnych zakładach pracy. Miałem więc dostęp

na przykład do papierosów, kawy, czy wędlin. Ten trudny

niewątpliwie okres dla wszystkich nie sprzyjał uczeniu

się. Pomyślałem sobie, że skoro już jestem w szpitalu, to

może uda mi się ten pobyt wykorzystać na dokończenie

pisania mojej pracy magisterskiej. Dogadałem się z moim 203

terapeutą i ordynatorem oddziału, że w zamian za umoż-

liwienie im dostępu do tak pożądanych dóbr, ja dostanę

osobą salę tak zwaną jedynkę, gdzie w spokoju będę mógł

zająć się pisaniem mojej pracy. Od tego momentu dużo

czasu spędzałem poza szpitalem, na przykład w bibliotece,

czy na załatwieniu różnych spraw dla ordynatora czy

innych znajomych z personelu medycznego. Wieczory,

a czasem i noce zajmowało mi uczenie się.

Kiedy praca była gotowa, wyszedłem ze szpitala. Pobyt

w nim nie przyniósł żadnego efektu terapeutycznego,

bo w rzeczywistości wcale mnie nie leczono. Osiągnąłem

jednak oczekiwany przeze mnie efekt. Napisałem i obroniłem

swoją pracę magisterką na ocenę bardzo dobrą.

Była na tyle interesująca, że zaproponowano mi napisanie

doktoratu i podjęcie pracy na uczelni w charakterze

młodszego wykładowcy. Wiązało się to ze zmianą miejsca

zamieszkania. Moja żona sprzeciwiła się temu stanowczo.

Żałuję do dzisiaj, że nie postawiłem na swoim i nie przyją-

łem tej propozycji. Kto wie, jak wyglądałoby dzisiaj nasze

życie. To był jeden z największych błędów, które popełni-

łem w życiu.

W następnym roku na zaproszenie koleżanki moja

matka wyjechała do RFN. Po niespełna miesiącu zaczęli-

śmy otrzymywać od niej paczki i pieniądze przywożone

przez specjalne irmy przewozowe. Nasz status materialny

bardzo się poprawił. Cieszyliśmy się z tego wszyscy. Ja

miałem nadzieję, że jak nie będzie matki obok mnie nie

będzie powodu, żeby sięgać po alkohol. Przez dwa lata

tak rzeczywiście było. W 1984 roku otrzymałem od niej

zaproszenie i pojechałem do Niemiec. To, co tam zobaczyłem,

było dla mnie zupełnym szokiem. Nie zdawałem

sobie sprawy z tego, jak zwykli ludzie za zwykłą pracę 204

mogą żyć na tak wysokim poziomie materialnym. Zupeł-

nie nie mieściło mi się to w głowie. Zanim wyjechałem do

Niemiec, moja matka wyszła tam za mąż. Nie za jakiegoś

bogacza, wręcz przeciwnie za niewykształconego robotnika.

Mimo tego, ich status materialny według naszych

polskich wzorców był bardzo wysoki. To, co tam zobaczyłem,

dosłownie zwaliło mnie z nóg. Mama oczywiście

chciała się mną pochwalić rodzinie jej męża i znajomym.

Rozmowy o tym, jak żyje się w Polsce i Niemczech najlepiej

prowadziło się przy alkoholu, głównie przy piwie. Po

okresie względnej abstynencji przez ostatnie dwa lata, nie

miałem specjalnej ochoty na picie. Mama jak zwykle namawiała

mnie i przekonywała do tego, że nie mogę odmawiać

picia piwa, bo to mogło by urazić rodzinę jej męża,

czy w ogóle znajomych. Cóż było robić? Znowu dałem się

namówić. Po dwóch tygodniach wróciłem do domu. Taka

była wtedy praktyka, że pierwszą wizę dostawało się na

dwa tygodnie. Po kilku miesiącach wyjechaliśmy wszyscy,

to znaczy żona, dzieci i ja.

Od tego czasu wyjeżdżaliśmy bardzo często. Zdarza-

ło się, że nawet dwa razy w miesiącu. Powodem tak czę-

stych wyjazdów był drobny handel sprzętem elektronicznym

i otrzymywane pieniądze, tak zwane „powitalne”.

W przypadku naszej czwórki wynosiło to ponad czterysta

marek. Była to bardzo duża kwota w przeliczeniu na złotówki.

Mama kupiła nam również nowy samochód. Była

to Skoda. Nie muszę chyba dodawać, że nasze córki były

bardzo szczęśliwe. Mogły mieć i miały wszystko, o czym

ich rówieśniczki mogły tylko pomarzyć. Ja coraz częściej

zastanawiałem się, czy nie zostać w Niemczech na stałe.

Powiedziałem kiedyś o tym mamie. Nie spodziewałem się

takiej reakcji. Myślałem, że będzie lepiej dla nas wszyst-205

kich a szczególnie dla dziewczynek, że zostaniemy tutaj.

Nauczymy się języka, pójdziemy do pracy. Dziewczynki

skończą szkoły, pójdą na studia. Wszystkim wyjdzie to na

dobre.

Kiedy powiedziałem o tym mamie, nagle jej twarz

zmieniła się. Znowu dostrzegłem w jej oczach te niebezpieczne

błyski. Nie wróżyło to dobrze. Naciskałem jednak

dalej. Chciałem przede wszystkim zapewnić lepsze życie

moim córkom. Argumentowałem, że skoro mama z pochodzenia

jest Niemką, to uzyskanie przez nas obywatelstwa

nie będzie problemem. Kiedy skończyłem, moja

matka aż podskoczyła na krześle. Stwierdziła, że czuje się

Polką i nigdy nie zgodzi się na to, aby ktokolwiek z nas zamieszkał

w Niemczech. To mnie zupełnie zaskoczyło. Nie

rozumiałem jej. Z tego co mi mówiła nic dobrego w Polsce

jej nie spotkało. Wręcz przeciwnie. Kiedy przypomniałem

jej o tym, nie chciała na ten temat rozmawiać. Dodała jeszcze

coś, co mnie kompletnie zaskoczyło. Stwierdziła mianowicie,

że ona sama nigdy nie wystąpi o obywatelstwo

niemieckie.

Byłem zdruzgotany tą rozmową. Nic z tego nie rozumiałem.

Wtedy zapaliło mi się w głowie światełko ostrzegawcze,

że moja matka znowu coś kombinuje i pewnie ja

znowu padnę oiarą jej knowań. Postanowiłem dokładnie

obserwować jej poczynania. Nie mogłem jej jednak

przejrzeć. Zachowywała się normalnie. Kiedyś jednak

powiedziała, że zastanawiała się nad naszym ewentualnym

zamieszkaniem na stałe w Niemczech. Powiedziała,

że wszystko dokładnie przemyślała i doszła do wniosku,

że jest to niedorzeczne. Powinniśmy naszą przyszłość budować

w Polsce. Idą duże zmiany, więc otworzą się nowe

możliwości. Zadeklarowała swoją pomoc inansową. 206

Ja robiłem wszystko, aby nakłonić ją do zmiany jej stanowiska.

Niestety na próżno. Nie tylko, że nie chciała rozmawiać

ze mną na ten temat, to przekonała moją żonę do

tego, że w Polsce będzie nam lepiej. Ustaliliśmy w końcu,

że pomoże nam wybudować dom, a my mamy zastanowić

się nad tym, w jaki sposób mamy zarobić na jego utrzymanie.

Nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale na razie

nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić.

Wtedy znowu dostrzegłem w jej oczach te nieprzyjemne

błyski. Zastanawiałem się, co ona chce zrobić. Pozornie

wszystko wyglądało dobrze. Chciała nam pomóc, nic

w zamian nie żądając. Nie mogliśmy nic na tym stracić.

Zastanawiałem się, czy może mama zmieniła swój stosunek

do mnie i niepotrzebnie się martwię. Od tego czasu

nasze wyjazdy do niej były bardzo częste. Ja pracowałem

na czarno sam lub z żoną. Wykonywaliśmy różne prace

znajomym mamy. Było to tapetowanie lub malowanie

i inne drobne prace. Później przyjeżdżałem z moim szwagrem,

bratem mojej żony Jaśkiem.

Po jakimś czasie znowu wróciłem do tematu obywatelstwa.

Niestety zawsze słyszałem od mamy, że temat ten

uważa za zamknięty. Nigdy nie podała mi żadnego racjonalnego

uzasadnienia swojego stanowiska. Zawsze słyszałem,

nie bo nie. Zastanawiałem się często, co kryje się

za takim zachowaniem się mojej matki. Denerwowałem

się, że nie chciała nam pomóc tym bardziej, że wtedy uzyskanie

obywatelstwa było bardzo proste. Wystarczyło tylko

oświadczyć, że miało się przodka Niemca. Moja matka,

jak później się dowiedziałem, miała wszystkie niezbędne

dokumenty. Dysponowała nimi jej siostra. Rozmawiałem

z nią na ten temat wielokrotnie przez telefon. Prosiła, aby

ją odwiedzić. Niestety mama nie chciała o tym nawet sły-207

szeć. Tego też nie mogłem zrozumieć. Ciągle jednak mia-

łem nadzieję, że kiedyś matka zmieni zdanie. Postanowi-

łem skupić się nad budowaniem sobie życia w Polsce. Na

początku 1985 roku kupiliśmy rozpoczętą budowę domku

jednorodzinnego w miejscowości Czarnowąsy niedaleko

Opola. Przy pomocy sąsiadów budowa szybko posuwała

się naprzód. Po kilku miesiącach sprzedaliśmy nasze

mieszkanie w Opolu i przeprowadziliśmy się do naszego

domu.

Oczywiście do całkowitego ukończenia budowy było

jeszcze daleko. Brakowało jeszcze wielu rzeczy. Pieniądze

co prawda mieliśmy, ale niektórych materiałów budowlanych

po prostu nie można było kupić. Mimo tych trudności

cieszyliśmy się bardzo, że mieszkamy we własnym domu.

To motywowało nas do jeszcze częstszych wyjazdów do

Niemiec. Mama dotrzymała słowa i regularnie wspomagała

nas inansowo. Ja głównie zarabiałem na drobnym

handlu.

W tym czasie znowu zupełnie przypadkowo spotka-

łem Kikunię. Miałem coś do załatwienia w jakimś przedsiębiorstwie

i spotkałem ją w sekretariacie. Wyglądała

zjawiskowo. Do dzisiaj widzę ją jak stoi obok okna. Promienie

słoneczne oświetlały całą jej sylwetkę. Po chwili

zaskoczenia nawiązaliśmy rozmowę. Wydawała mi się

smutna. Zapytałem ją, jak układa się jej życie. Odpowiedziała,

że dobrze. Opowiedziałem trochę o sobie. Powiedziałem,

że żałuję, że nasze drogi się rozeszły. Dodałem,

że gdyby była wolna, spróbował bym jeszcze zmienić dla

niej moje życie. Popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie

i powiedziała, że ona nie zamierza niczego w swoim życiu

zmieniać. Po chwili pożegnała się ze mną, powiedziała, że

musi zająć się swoją pracą i wyszła z sekretariatu. Byłem 208

przekonany, że widzimy się po raz ostatni. Zrobiło mi się

bardzo smutno. Załatwiłem to co miałem do załatwienia

i wyszedłem.

Nigdy więcej Kikuni już nie spotkałem. Nawiązałem

z nią kontakt po wielu latach, kiedy odnalazłem ją na portalu

Naszej Klasy. Nie spotkaliśmy się. Utrzymujemy tylko

czasami kontakt telefoniczny. Dowiedziałem się od niej,

że krótko po naszym spotkaniu rozwiodła się ze swoim

mężem. Dlaczego mi wtedy nie powiedziała o swoim zamiarze?

Może nie chciała, a może tak musiało być. Szkoda,

bo często wracam do niej we wspomnieniach. Przypomina

mi się wtedy nasza młodość, nasz entuzjazm, beztroska

i nasze marzenia. Wtapiam się wtedy w ten cudowny

klimat, jaki wtedy istniał wokół nas. Niezależnie od tego

jak potoczy się jeszcze moje życie, Kikunia pozostanie dla

mnie najważniejszą istotą, symbolem niespełnionej miło-

ści. Dzisiaj, kiedy jestem zupełnie sam, opuszczony przez

moje córki, pozbawiony nadziei na zmianę tej sytuacji, te

wspomnienia są najlepszym sposobem na wszystkie zło

tego świata. Są mi potrzebne jak tlen do życia. Są moim

lekarstwem i treścią mojego życia. Tak, wspomnienia są

dobre, ale życie jeszcze się toczy i trzeba w nim wytrwać.

Wracając do naszego życia w budowanym domu, to teraz

nastąpił etap poszukiwań sposobu na utrzymanie tego

domu. Pierwszym pomysłem był zakup magla. Wydawało

się, że jest to dobre rozwiązanie. Przez okres jakiegoś roku

wszystko na to wskazywało. Klientów przybywało. Nam ta

praca również odpowiadała. Niestety wtedy nastała moda

na sprowadzanie z Niemiec małych domowych urządzeń

maglujących. Spełniały swą rolę doskonale. Praktycznie

wszystkie czynności wykonywane na profesjonalnym maglu

można było wykonać na tym urządzeniu. Prowadzenie 209

naszego rodzinnego interesu przestało się nam opłacać.

W efekcie sprzedaliśmy ten magiel.

Następnym naszym pomysłem było otworzenie mini

baru. Kupiliśmy odpowiedni pawilon i postawiliśmy go

obok szkoły. Niestety teren, na którym stał nasz pawilon,

należał do prywatnego właściciela. Kiedy podniósł nam

czynsz za dzierżawę, kolejny nasz interes musieliśmy zlikwidować.

W tym czasie nasza córka Kasia wyszła za mąż.

Urodziła się nam wnuczka Izabelka. Młodzi zamieszkali

na parterze naszego domu. Po jakiś czasie okazało się, że

nasza wnuczka jest bardzo chora. Kasia wyjechała z nią

do mojej mamy a jej babci do Niemiec. Tam Izabelka przeszła

skomplikowaną operację serca. Kasia musiała pozostać

u swojej babci na dłużej. Jej małżeństwo rozpadło

się. Później poznała ona kogoś i w tajemnicy przed nami

wzięła ślub. Udało się jej ukrywać ten fakt chyba przez co

najmniej dwa lata. Niestety gdybym wiedział o tym wcze-

śniej, zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec.

Moja mama miała oczywiście w tym swój udział. Zrobiła

wszystko, by Kasia wyszła za mąż i skutecznie ten

fakt przede mną ukrywała. Miało to swoje konsekwencje

w przyszłości. Dzisiaj jestem przekonany, że to był jeden

z elementów tego szatańskiego planu mojej matki. Ona

nigdy nie przestała mieszać w moim życiu. Nie mogę tego

zrozumieć, ale tak niestety było. Późniejsze wydarzenia

tylko umocniły mnie w tym przypuszczeniu. W tym czasie

mama często przyjeżdżała do nas do Polski. Zastanawiali-

śmy się, co mamy dalej robić. Ja chciałem mimo wszystko

wyjechać z rodziną do Niemiec.

Mama oczywiście była temu przeciwna. Zaczęła nas namawiać

na otworzenie na parterze naszego domu sklepu.

Nie byłem do tego przekonany, bo to wiązało się z dużymi 210

kosztami. Przebudowy wymagał praktycznie cały parter

naszego domu. Mama zaczęła rozwijać przede mną wizję

dużych zarobków. Namawiała też do wzięcia kredytu.

To akurat nie było problemem. W tym czasie wystarczy-

ły odpowiednie znajomości, aby kredyt otrzymać, a ja je

miałem. Mama dodała jeszcze, że jak zwykle nam pomo-

że. W końcu dałem się przekonać. Do dzisiaj tego żałuję.

Ta inwestycja od początku nie miała szans powodzenia.

Mama doskonale o tym wiedziała, ale jej zależało przecież

na tym, aby mnie wpędzić w kłopoty.

Ja nie znałem się na handlu, ale siła argumentów mojej

matki przekonała mnie. Wziąłem kredyt, otworzyłem

sklep. Po jakimś czasie okazało się, że coś jest nie tak.

Sklep zaczął przynosić straty. Chciałem zamknąć go i poprosiłem

mamę o pomoc w spłacie zaciągniętego kredytu.

Zamiast pieniędzy usłyszałem, żeby wziąć następny kredyt.

Spłacę poprzedni i po kłopocie. Tak też zrobiłem i to

był kolejny z moich największych błędów, jakie popełni-

łem w życiu.

W naszym małżeństwie też zaczęło się źle dziać. Brak

pieniędzy, ciągłe problemy spowodowały, że zacząłem

myśleć o rozwodzie. Jedynym pocieszeniem dla mnie

była moja córka Sabinka. Częste rozmowy jakie z nią prowadziłem

na różne tematy bardzo były dla mnie ważne.

W tym trudnym dla mnie okresie popełniałem wiele błę-

dów. To ciągłe napięcie i niepewność jutra, doprowadziła

u mnie do zawału serca. Po powrocie ze szpitala atmosfera

w domu trochę się poprawiła. Postanowiłem ratować

moje małżeństwo. Wtedy z przerażeniem spostrzegłem,

że moje libido praktycznie nie istnieje. Jak więc w takiej

sytuacji miałem zbliżyć się do mojej żony. Przecież ona

natychmiast wyrzuci mnie z łóżka. Udałem się po poradę 211

do seksuologa. On uświadomił mi, że przyczyną tego stanu

rzeczy są leki które zażywam w związku z przebytym

zawałem. Kiedy powiedział mi jeszcze, że muszę te leki

brać do końca życia, załamałem się. Znowu coraz częściej

sięgałem po alkohol. Atmosfera w domu była okropna.

Nawet Sabinka, która zawsze starała się mnie pocieszać,

nie chciała ze mną rozmawiać. Gorączkowo szukałem rozwiązania

mojego problemu. Kardiolog potwierdził to, co

już wiedziałem. Nie mogę odstawić leków, a zamiana na

inne nic nie da. Wszystkie mają podobne skutki uboczne.

Dodatkowo moje samopoczucie pogarszała zła sytuacja

inansowa. Brałem kredyt za kredytem. Wpadłem w tak

zwaną spiralę zadłużenia i nie wiedziałem jak się z niej

wydostać.

Dziwnym trafem moja matka nie odzywała się. Kiedy

po wielu telefonach wreszcie przyjechała, popatrzyła mi

w oczy i powiedziała.

– Wiedziałeś w co się pakujesz, teraz musisz sobie sam

poradzić. Nie chciałeś mnie słuchać, a ja ostrzegałem cię,

że otwieranie tutaj sklepu nie może się udać.

Zdębiałem. Odebrało mi mowę. Po chwili powiedzia-

łem:

– O czym ty mówisz? Przecież to ty mnie namawiałaś

na otwarcie tego sklepu i na branie kredytów.

Mama jeszcze raz spojrzała mi w oczy i wtedy znowu

ujrzałem ten dobrze znany i złowrogi błysk. Już raz go widziałem.

Przypomniałem sobie, że kiedyś kiedy mieszka-

łem u dziadka, zjawiła się moja mama. Nikogo wtedy nie

było w domu. Ja byłem na podwórku i bawiłem się z kolegami.

Mama zawołała mnie i chciała, abym natychmiast

przyszedł do mieszkania. Musiałem dokończyć rozmowę

z kolegami i dopiero po jakimś czasie przyszedłem do 212

mieszkania. Kiedy wszedłem do kuchni, mama z krzykiem

rzuciła się na mnie. Zaczęła mnie popychać. Powiedziała,

że nie życzy sobie, abym nie wykonywał natychmiast jej

poleceń. Próbowałem się wytłumaczyć, ale nie zdążyłem.

Mama złapała ze stołu ścierkę na której leżał pęk kluczy i

zaczęła mnie tym bić po całym ciele. Krzyczała przy tym

i przeklinała mnie. Biła mnie bez opamiętania. Bardzo się

przestraszyłem. Bałem się, że ona mnie zabije. Kiedy po

kolejnym razie w głowę moją twarz zalała krew, mama

przestała. Zaprowadziła mnie do łazienki i umyła. Zabandażowała

mi głowę i powiedziała:

– Gdybyś mnie posłuchał od razu, nie doszło by do tego.

Na przyszłość będziesz mieć nauczkę, że moje polecenia

masz wykonywać natychmiast.

To wspomnienie wstrząsnęło mną i po raz kolejny

zrozumiałem, jak ona mnie nienawidzi. Popatrzyłem na

mamę. Grymas wykrzywił jej twarz i powiedziała:

– Nie przypominam sobie takiej sytuacji, abym namawiała

cię do brania kredytów. Tobie chyba z tego picia

mózg wyparował.

Tego nie spodziewałem się. Pociemniało mi w oczach.

Miałem wrażenie, że dostanę zawału serca. Poczułem się

znowu jak mały chłopiec, który tak pragnie miłości i akceptacji

od swojej matki, a jest cały czas odtrącany. Nie

rozumie dlaczego tak się dzieje. Jest mu strasznie smutno

i ma ogromny żal do wszystkich. Cierpi strasznie. Stałem

tak naprzeciw mojej matki. Zastanawiałem się, czy ona

rzeczywiście jest moją matką. Chciałem ją o to zapytać,

ale kiedy spojrzałem na jej twarz, odniosłem wrażenie,

że ona się uśmiecha. Zrezygnowałem i zrozumiałem, że

krzywdzenie mnie sprawia jej autentyczną satysfakcję.

Cały czas nosiła maskę dobrej dla wszystkich kobiety, 213

troszczącej się o przyszłość całej rodziny. Tymczasem pod

tą maską kryła się osoba zimna zapatrzona w siebie, któ-

rej sprawiało przyjemność krzywdzenie własnego syna.

Pytanie tylko, dlaczego i za co? Zawsze chciałem poznać

odpowiedź na to pytanie. Niestety nigdy nie otrzymałem

na nie odpowiedzi. Wiedziałem jedno. Ona nie zmieni się.

Muszę się z tym pogodzić i znaleźć wyjście z tej sytuacji.

Niestety nie wiedziałem, jak to zrobić.

Moja matka niedługo wyjechała. Zostałem znowu sam

z problemami. Zdałem sobie sprawę z tego, że tylko ja

mogę znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Najpierw musia-

łem naprawić relacje w naszej rodzinie. Chciałem zbli-

żyć się do żony. Szukałem sposobu na rozwiązanie moich

problemów z potencją. Znowu poszedłem do seksuologa.

Tym razem miał on dla mnie dobre wiadomości. Dysponował

zupełnie nowymi lekami przywracającymi sprawność

seksualną. Problem leżał w tym, że nie można ich

było stosować w Polsce. Lekarz zapytał, czy zgodzę się się

je wypróbować. Oczywiście zgodziłem się.

Ten lek był pod postacią zastrzyku. Iniekcji dokonywa-

ło się bezpośrednio w penisa. Nie była znana dokładnie

dawka leku jaką należy podać, ani jego dokładnych skutków.

Lek ten został sprowadzony z Niemiec. Ponieważ

ulotka napisana była po niemiecku, a nikt z nas nie znał

tego języka, była ona praktycznie bezużyteczna. Mimo

tego lekarz dokonał iniekcji. Wydawało nam się, że reakcja

powinna nastąpić nie wcześniej jak po godzinie od podania

leku.

W tym dniu obiecałem mojej córce Kasi, mieszkającej

już w Niemczech, że podam jej przez znajomego, który

był kierowcą autobusów jeżdżących do Niemiec, zakupionego

wcześniej kwietnika. Miał on postać rury o długości 214

ponad dwóch metrów. Musiałem bardzo spieszyć się, aby

zdążyć pojechać do domu, zabrać tą rurę i zawieźć ją na

przystanek autobusowy. Normalnie potrzebowałem na to

około pół godziny. Miałem więc wystarczająco dużo czasu

na dostarczenie tej rury do autobusu, i jak sądziłem,

do zadziałania zastrzyku. Pojechałem do domu, zabrałem

rurę i spokojnie jechałem na przystanek autobusowy do

Opola.

Po drodze traiłem na korek. Zaczynałem się obawiać,

czy zdążę przed odjazdem autobusu. Nie miałem jednak

żadnej innej możliwości jak tylko czekanie, aż droga bę-

dzie przejezdna. Ku mojemu zaskoczeniu, zastrzyk zaczął

działać. Nastąpiła gwałtowna erekcja. Była tak silna, że

mój członek schowany w spodniach utrudniał mi kierowanie

samochodem. Jedno co mogłem zrobić, to go uwolnić.

Rozpiąłem więc rozporek i wyjąłem mojego penisa

ze spodni. Działanie tego specyiku było niesamowite.

Czułem takie podniecenie, jak nigdy wcześniej. Myślałem

tylko, żeby opanować się i jak najszybciej załatwić sprawę

z rurą i pojechać do żony. Cierpiałem prawdziwe męki.

Tkwiłem w dalszym ciągu w korku. W dodatku czułem się

bardzo niekomfortowo. Rozpierała mnie żądza tak silna,

że wydawało mi się, że zaraz eksploduję. Niestety nic na

to nie mogłem poradzić. Byłem gotowy zawrócić do domu

i kochać się z żoną, ale niestety nie było takiej możliwo-

ści. Do odjazdu autobusu zostało niewiele czasu, a droga

dalej była zablokowano. Posuwaliśmy się co prawda do

przodu, ale bardzo wolno. Kiedy straciłem już nadzieję, że

zdążę na ten autobus, nagle wszyscy ruszyliśmy szybko

naprzód. Miałem tylko kilka minut. Starałem się jak najszybciej

dotrzeć na parking w pobliżu przystanku autobusowego.

Byłem bardzo zdenerwowany tą sytuacją. Nie 215

dość, że obawiałem się, czy zdążę na czas to jeszcze byłem

tak podniecony, że moje ciało dosłownie drżało. Pragną-

łem tylko jednego, jak najszybciej przekazać znajomemu

tą rurę i wrócić do domu. Wjechałem wreszcie na parking,

zaparkowałem niedbale, wysiadłem z auta i zająłem się

wyciąganiem tej rury z wnętrza samochodu.

W tym samym czasie z samochodu, który zaparkował

obok, wysiadły dwie młode dziewczyn. Patrzyły na

mnie, jak usiłuję uporać się z tą rurą. Nagle zauważyłem

zdziwienie w ich oczach. Następnie usłyszałem głośny

śmiech. Dziewczyny wskazywały rękoma na mnie i śmia-

ły się coraz głośniej. W pewnym momencie przykucnęły,

a ich śmiech stał się taki głośny, że zwrócił uwagę innych

ludzi, wychodzących z zaparkowanych tutaj samochodów.

Teraz śmiali się już wszyscy. Nie miałem pojęcia, co

było tego przyczyną. Niewiele jednak mnie to obchodziło.

Ja miałem do załatwienia sprawę i chciałem mieć to już

z głowy. Wreszcie udało mi się wyciągnąć tę rurę z samochodu.

Zarzuciłem ją sobie na plecy i w towarzystwie gło-

śnego śmiechu wielu ludzi szybkim krokiem wyszedłem

na ulicę. Miałem mało czasu, ale musiałem uważać, aby nikogo

z przechodniów nie zaczepić tą rurą. Szedłem szybko,

jednak starałem się tak lawirować między ludźmi, aby

nikomu nic złego się nie stało.

Mijający mnie ludzie również głośno się śmiali, niektórzy

przystawali i pokazując na mnie coś mówili. Nie

zwracałem jednak na to uwagi. Przyspieszyłem, bo wła-

śnie zbliżała się godzina odjazdu autobusu. W pewnym

momencie musiałem bardzo zwolnić. Naprzeciw mnie

stanęła kobieta z kilkuletnim dzieckiem. To dziecko powiedziało:

216

– Mamo ten pan ma siusiaka na wierzchu. Kobieta krzyczała

na mnie:

– Ty zboczeńcu, co ty wyprawiasz, zaraz zawołam policję.


Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Nagle coś do mnie dotarło.

Spojrzałem na moje spodnie w okolicy rozporka.

To co zobaczyłem zszokowało mnie zupełnie. Mój penis

w całej okazałości i w stanie pełnej erekcji wystawał z tego

rozporka. Dotarło do mnie, co tak rozbawiło wszystkich.

Zaczerwieniłem się po czubki włosów. Coś bąkałem

bez ładu i składu. Przepraszałem i usiłowałem jak najszybciej

schować na swoje miejsce przyczynę tej wesoło-

ści. Niestety w pośpiechu i zdenerwowaniu nie bardzo mi

to wychodziło. Na ramieniu dźwigałem długą rurę.

Kiedy usiłowałem schować penisa do rozporka, obró-

ciłem się, aby nie gorszyć tego dziecka. W tej samej chwili

usłyszałem krzyk bólu. Zobaczyłem, że ktoś otrzymał

tą moją rurą cios w głowę. Natychmiast odwróciłem się

w drugą stronę. Ale i tam moja nieszczęsna rura też natra-

iła na czyjąś głowę. Na sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie.

Myślałem, że zostanę zlinczowany. Zewsząd rozlegały

się okrzyki bólu i przekleństwa. Mieszały się one jeszcze

z głośnym śmiechem wielu ludzi, którzy zaintrygowani

tym, co tutaj się dzieje, zatrzymywali się by się wszystkiemu

przyglądać. Wreszcie znalazł się ktoś, kto przytrzymał

mi rurę na moim ramieniu i powiedział:

– Niech pan się ogarnie jak najszybciej i stąd ucieka.

Tak też zrobiłem. Wcześniej udało mi się schować mojego

penisa do spodni i zapiąć rozporek. Prawie biegiem uda-

łem się na przystanek. Ścigały mnie przekleństwa i śmiechy.

Na szczęście nikt mnie nie gonił. 217

W ostatniej chwili zdążyłem. Przekazałem rurę mojemu

znajomemu i poprosiłem, aby przekazał ją Kasi. On

patrzył na mnie i też się uśmiechał. Podobnie jak pozostali

pasażerowie tego autobusu. Ten kolega zapytał mnie, co

się tam stało. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Coś

burknąłem i wyszedłem z autobusu. Musiał jednak coś

widzieć. Kasia zadzwoniła do mnie po paru dniach i wypytywała

o to. Od tego czasu przez wielu znajomych nazywany

byłem „Rurą”. Podobno moją przygodę ktoś opisał

w jakieś gazecie. Ja nie czytałem, więc może była to tylko

plotka.

Po latach sam opowiedziałem Kasi, jak to było z tą rurą.


                                           xxxxx

                                             xxx

                                               x

 

 

ROZDZIAŁ VIII

Czarnowąsy żegnały mnie deszczem. Pogoda nie

sprzyjała podróży. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem

jechać. Mimo tych niesprzyjających warunków, bez żadnych

nieprzyjemnych zdarzeń dojechałem przed wieczorem

do Mannheim. Deszcz przestał padać, a całe miasto

rozświetlone było tysiącami światełek, rozmieszczonych

w oknach wszystkich prawie domów. Panowała świą-

teczna atmosfera. Był obchodzony „Mikołaj”. Mama nie

była specjalnie zadowolona. Miała do końca nadzieję, że

jednak zostanę w Polsce. Humoru nie poprawiło jej również

to, że przywiozłem z sobą psa. Po kolacji złożonej z

produktów, które przywiozłem z sobą i „podlanej” obicie

piwem, nastrój mamy poprawił się. Nie omieszkała

natychmiast zapytać o moje plany. Powiedziałem, że jeśli

zgodnie z obietnicą pomoże mi inansowo, postaram się

jak najszybciej wrócić do domu. To ją uspokoiło na tyle, że

powiedziała:

– Wiesz od stycznia wprowadzą u nas nową walutę,

Euro. Zostawimy więc załatwianie kredytu w banku do

połowy stycznia.

Mnie było wszystko jedno, kiedy dostanę pieniądze,

teraz czy za miesiąc. Następnego dnia pojechaliśmy do

Kasi. Mieszkała ona z rodziną w bardzo ładnym trzypokojowym

mieszkaniu. Obok ich osiedla było piękne jezioro.

Warunki do zamieszkania były tutaj wprost wymarzone.

Od czasu tej pierwszej wizyty nasze kontakty z Kasią były 224

bardzo częste. Z uwagi na jej męża spotykaliśmy się albo

u niej, ale rano, kiedy on był w pracy, albo w mieszkaniu

mojej mamy. Nie przepadałem za zięciem. Coś było z nim

nie tak. Nie wiedziałem jednak co. Nie chciałem na razie

dochodzić co to jest. Zignorowałem go. Nasze kontakty,

kiedy spotykaliśmy się, były raczej chłodne. Miałem poważniejsze

sprawy na głowie. Okazało się, że z uwagi na

podeszły wiek mojej mamy, jej bank nie bardzo chciał

z nią rozmawiać o kredycie. Zgodził się w końcu udzielić

jej kredytu, ale nie w takiej wysokości, która była mi potrzebna.


Przez następny miesiąc odwiedziliśmy jeszcze kilka innych

banków. Niestety żaden z nich nie chciał pożyczyć

mamie potrzebnej kwoty. Mama namawiała mnie, abym

wziął to, co bank daje, a potem się pomyśli, co jeszcze bę-

dzie można w tej sprawie zrobić. Przeliczyłem jeszcze raz

wszystko i doszedłem do wniosku, że tylko pełna kwota da

mi szansę na wyjście z kłopotów. Każda inna mniejsza od

potrzebnej, powiększy tylko mój dług. To nie miało sensu.

Powiedziałem, że rezygnuję z jej pomocy. Jednak z uwagi

na moje długi, nie mogę wrócić do Polski. Muszę znaleźć

sposób na zarobienie pieniędzy, aby oddać ten dług.

Mama była bardzo niezadowolona. Po naradzie z rodziną

jej męża pojawił się pomysł, abym zaopiekował

się moją mamą. Była taka możliwość. Wtedy mógłbym

otrzymywać jakieś pieniądze. Poszliśmy do niemieckiej

kasy chorych – AOK. Nie znałem niemieckiego na tyle, aby

zorientować się, o czym rozmawia mama z urzędniczką

z tej instytucji. Po powrocie do domu mama powiedziała,

że przyjdzie za kilka dni do nas komisja, która zdecyduje,

czy ona wymaga opieki. Rzeczywiście po paru dniach taka

komisja zjawiła się. Po wielu pytaniach skierowanych do 225

mamy, szefowa tej komisji powiedziała, że sprawa będzie

załatwiona pozytywnie. Mamy czekać na pisemną decyzję.


Ucieszyłem się bo myślałem, że otrzymam własne pieniądze

i będę mógł chociaż w części spłacać swoje długi.

Po kilku dniach przyszła decyzja. Przyznano mi prawo do

wykonywania opieki nad mamą, ale o żadnym wynagrodzeniu

nie było mowy. Zapytałem mamy, czy może mi to

jakoś wyjaśnić. Odpowiedziała, że skoro u niej mieszkam,

to ona mnie utrzymuje, więc pieniądze nie są mi potrzebne.

Dodała, że uzgodniły z tą urzędniczką w AOK, że w zamian

za rezygnację z wynagrodzenia oni będą opłacać mi

składkę rentową. Po dziesięciu latach otrzymam niewielką

rentę. Byłem wściekły. Znowu mama zrobiła coś, czego

nie mogłem zrozumieć. Niby w trosce o mnie podjęła bez

porozumienia ze mną niekorzystną dla mnie decyzję. Nie

miałem jednak na to żadnego wpływu.

Po jakimś czasie podjąłem jeszcze raz temat obywatelstwa

niemieckiego. Miałem tutaj wsparcie Kasi. Jej też zależało

na otrzymaniu obywatelstwa. W tym czasie, przed

wejściem Polski do Unii Europejskiej, trzeba było co jakiś

czas przedłużać prawo do pobytu na terenie Niemiec.

Nie było to zbyt przyjemne. Zajmowało dużo czasu i było

bardzo stresujące. Razem postanowiliśmy porozmawiać

o tym z mamą. Niestety mama nie pozwoliła nam nawet

na dokończenie tego tematu. Przerwała nam krótkim

stwierdzeniem:

– Nie będziemy o tym rozmawiać. Nie zgadzam się, nie

bo nie.

Nie było takiej siły, aby nakłonić mamę do zmiany

zdania. Wielokrotnie zastanawiałem się nad jej reakcją.

Dlaczego zawsze przy poruszeniu tego tematu prawie 226

wpadała w furię. Nie potraiłem odpowiedzieć sobie na

to pytanie. Skoro ten temat był zamknięty postanowiłem

nawiązać kontakty z Niemcami i przy ich pomocy znaleźć

sposób na podjęcie legalnego zatrudnienia. Powiedziałem

o tym jedynej przyjaciółce mamy, pani Litze. Ona pochodziła

z NRD i trochę rozumiała po polsku. Coraz więcej

z sobą rozmawialiśmy. Licka, jak o niej mówiłem, zaczęła

mnie zabierać do swojej ulubionej knajpki na piwo. Mia-

łem nadzieję, że poznam tam ludzi, którzy zostaną kiedyś

moimi znajomymi. Niestety mojej mamie zdecydowanie

się to nie spodobało. Kiedyś, pamiętam to bardzo dobrze,

wysłała swojego męża, do którego ja mówiłem Papi, po

większą ilość piwa. Usiedliśmy w kuchni. Wcześniej mama

powiedziała mi, że ma coś ważnego do omówienia. Czeka-

łem w napięciu na to, co ona ma mi do zakomunikowania:

Przeczuwałem, że to nie będzie nic przyjemnego. Przeczucie

mnie nie zawiodło. Po kilku piwach mama powiedziała.


– Posłuchaj Marku. Nie bardzo jestem zadowolona z tego,

że tutaj mieszkasz, ale obiecałam tobie pomóc, więc

staram się tego dotrzymać. Możesz tutaj mieszać, jak długo

chcesz, ale na moich warunkach. Po pierwsze będziesz

robić wszystko, co ci każę i po drugie nie życzę sobie, abyś

próbował tutaj zawierać jakieś znajomości.

Zatkało mnie zupełnie. Co ona mówi, pomyślałem. Jak

to, chce ze mnie zrobić niewolnika? W przeszłości odtrą-

cała mnie, a teraz chce mnie do siebie tak przywiązać, żebym

nie mógł samodzielnie o niczym decydować? Czy ona

zwariowała? To niestety nie było wszystko. Kiedy próbowałem

protestować, mama powiedziała: 227

– Ja nie żartuję, przemyślałam sobie wszystko bardzo

dokładnie. Albo przystaniesz na moje warunki, albo zgłaszam,

że mieszkasz tu nielegalnie i nie opiekujesz się mną.

Zostaniesz natychmiast deportowany do Polski, a twój

dług wzrośnie o należności wobec AOK.

Myślałem, że śnię. Ja rzeczywiście nie miałem wizy.

Starałem się o nią kilkakrotnie, ale zawsze dostawałem

decyzje odmowne. To było niezrozumiałe. Miałem przecież

decyzję z AOK o konieczności opieki nad matką. Niestety

dla urzędników emigracyjnych widocznie było to za

mało. Wystraszyłem się naprawdę. Wiedziałem, że mama

zdolna jest do spełnienia tej groźby.

Znowu powróciło to odwieczne pytanie: Dlaczego ona

mi to robi? Jak zwykle nie znalazłem odpowiedzi. Pamiętam,

że dłuższą chwilę siedziałem jak sparaliżowany.

Przed oczami przelatywały mi obrazy z całego mojego

życia. Analizowałem wszystko, co tu usłyszałem. Chciało

mi się wyć. Stałem przed ścianą bez możliwości ucieczki.

Nie miałem wyjścia. Wiedziałem, że zgadzając się na jej

warunki skazuję się na wegetację, bez szans na nauczenie

się języka i podjęcie pracy. Odrzucając je, muszę wrócić

do Polski. Powrót nie wchodził w grę. Bez pracy, pienię-

dzy i z długami nie miałem najmniejszych szans na prze-

życie. Musiałem się zgodzić. Była to najtrudniejsza decyzja

w moim życiu. Ten szantaż ze strony mojej matki był

niewyobrażalnie podły. Kolejny raz nie rozumiałem jej

zachowania. Kiedy tak siedziałem, usłyszałem:

– No i co postanowiłeś? Przystajesz na moje warunki,

czy mam cię już pakować.

Pamiętam, że wziąłem ze stołu butelkę piwa. Wypiłem

ją duszkiem i powiedziałem:228

– Niech cię szlag. Nie spotkałem jeszcze tak podłej osoby.

Czy ty na pewno jesteś moją matką?

Spojrzałem w jej oczy i znowu dostrzegłem w nich ten

złowrogi błysk. Zaśmiała się nerwowo.

– Oczywiście, że jestem twoją matką. Przecież ja wszystko

robię dla twojego dobra. Jesteś niewdzięcznikiem, skoro

tego nie widzisz.

Miałem dość tego wszystkiego. Nie chciało mi się jej

słuchać Wstałem od stołu i chciałem wyjść z domu. Kiedy

otwierałem drzwi na klatkę schodową, usłyszałem:

– Mam rozumieć, że mogę dzwonić na policję, że mieszkasz

tu nielegalnie.

Wszystko we mnie się zagotowało. Zrobiło mi się ciemno

przed oczami. Miałem wrażenie, że za chwilę dostanę

zawału serca. Opanowałem się resztkami sił. Zamknąłem

drzwi. Nie powiedziałem nic. Poszedłem do swojego pokoju

i rzuciłem się na wersalkę. Papi patrzył na to wszystko,

nic nie rozumiejąc. Po chwili przyszedł do mnie, przyniósł

mi piwo i powiedział, nie martw się, wszystko będzie dobrze.

 

                                                  xxxxx

                                                    xxx

                                                      x

 

 

Bardzo brakowało mi kontaktu z moimi córkami. Obserwowałem

moją matkę i widziałem, że jej też tego brakuje.

Sabinka czasami dzwoniła do niej. Kasia, o ile wiem, nie.

 Tak niestety często w życiu bywa. Nie do końca wiemy,

dlaczego czasami zdarza się, że osoby najbliższe nam

odwracają się od nas. W tym czasie nic szczególnego nie

wydarzyło się w moim życiu. Moje stosunki z matką nie

uległy poprawie. Były takie nijakie. Nie było w nich emocji.

Jeśli chodzi o stan zdrowia mojej matki, to biorąc pod

uwagę jej wiek wszystko było w normie. Natomiast mój

stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Głównie dokucza-

ła mi choroba niedokrwienna serca i nadciśnienie. Wielokrotnie

lądowałem w szpitalu. Na szczęście dość szybko

stawiano mnie na nogi.

Mój stan psychiczny też nie był najlepszy. Zresztą trudno

się temu dziwić. Mieszkałem sam, nie miałem żadnych

znajomych. Po utracie kontaktu z Kasią nie spotykałem

się, jak to było dawniej, z jej znajomymi. Czułem się bardzo

źle. Kupiłem komputer. Dzięki temu poznałem kilku

znajomych na portalach społecznościowych. Nie było to

jednak to samo, co kontakt z żywym człowiekiem. W akcie

desperacji zacząłem zapisywać swoje odczucia w formie

wierszy nazwanych przeze mnie „Rymowajkami”.

Mój bardzo dobry znajomy internetowy, Darek, utworzył

mi stronę internetową, na której umieszczałem te ry-243

mowajki. Z czasem zacząłem pisać również opowiadania.

Zacząłem odnosić drobne sukcesy. Pozwoliło mi to jakoś

radzić sobie z tą moją beznadzieją i samotnością. Wystą-

piłem również o nadanie mi obywatelstwa niemieckiego.

Chciałem udowodnić mojej mamie, że mimo tego, że nigdy

nie chciała mi tego ułatwić, sam sobie poradzę. W końcu

udało się. Niestety nie mogłem się tym pochwalić mamie.

Ona zmarła wcześniej, niż nadano mi obywatelstwo niemieckie.


Takiego już mam w życiu pecha. Zawsze, jeśli czegoś

bardzo pragnąłem, prawie nigdy tak do końca nie spełnia-

ło się. W pewnym okresie stan zdrowia Papiego bardzo

się pogorszył. W szpitalu zdecydowano, że wymaga specjalistycznej

opieki i musi pójść do domu starców. Mama

bardzo to przeżywała. Chyba dopiero wtedy dotarło do

niej, co to znaczy zostać samą i samotną. Nie miała kontaktu

z Kasią, jedyną osobą, do której żywiła chyba jakieś

cieplejsze uczucia. Byłem co prawda ja. Opiekowałem się

nią jak potraiłem najlepiej, ale ona nigdy nie traktowała

mnie jak syna. Raczej jako kogoś, który zawsze był przeszkodą

w jej życiu. No cóż, wielokrotnie o tym wspomina-

łem, że nigdy nie wiemy, dlaczego tak się dzieje i jakie są

tego przyczyny.

Moje życie stało się jeszcze bardziej samotne. Nigdy nie

pogodziłem się z tym, że jestem sam. Zawsze pragnąłem

mieć obok siebie kogoś bliskiego. W moim przypadku tak

nie było. Samotność jest stanem, w którym ja nie mogę

funkcjonować, ale czasem nie można tego zmienić. Po

umieszczeniu Papiego w domu starców, mama też zaczęła

odczuwać skutki samotności. Mimo, że byłem u niej codziennie,

większość czasu spędzała tylko w towarzystwie 244

telewizora. Jedynym urozmaiceniem były częste odwiedziny

u Papiego.

Po kilku miesiącach takiego życia, mama podjęła decyzję

o dołączeniu do swojego męża. Pojechaliśmy do tego

domu starców. Po rozmowie z kierownikiem mama zdecydowała

się. Zaczęliśmy załatwiać formalności. Ostatniego

dnia grudnia 2011 roku mama przeprowadziła się do

domu starców. Okazało się bardzo szybko, że nie wszystko

co obiecywano mojej mamie było prawdą. Po pierwsze

z powodów formalnych mama nie mogła zamieszkać

w jednym pokoju ze swoim mężem. Z uwagi na to że Papi

miał tak zwaną plegestufe 1 a mama plegestufe 2, mieszkanie

w jednym pokoju nie było możliwe. Po drugie odebrano

mamie i Papiemu renty. Teoretycznie mogli otrzymywać

po sto euro miesięcznie. W praktyce zmniejszało

się to do kilkunastu euro. Reszta była wydawana, jak mó-

wiono, na bandaże i niektóre leki. Moje interwencje u kierownika

i instytucji socjalnej na nic się nie zdały. Podobno

takie były przepisy. Mama bardzo żałowała swojej decyzji.

Z dnia na dzień jej stan psychiczny ulegał pogorszeniu.

Wpadała w depresję.

Poszedłem do znajomego psychiatry. Odmówił zbadania

mamy. Stwierdził, że nie ma podpisanej umowy z tym domem

starców. Mam zgłosić to u kierownika. Poszedłem do

niego. Powiedział mi, że jego personel pielęgniarski nie widzi

potrzeby zbadania mamy przez specjalistę. Widziałem, jak

mama źle to znosi, ale niewiele wtedy mogłem zrobić. Zbyt

słabo znam język niemiecki i przepisy prawne obowiązujące

w tym temacie, a na adwokata nie było mnie stać. Ta obsesyjna

niechęć mamy do rozmawiania ze mną po niemiecku, w

końcu zemściła się nie na mnie, a na niej. Wtedy jeszcze tego

nie wiedziałem, ale gdybym lepiej posługiwał się niemieckim,

mógłbym jeszcze odkręcić ten pobyt w domu starców. Kiedy 245

dowiedziałem się o takiej możliwości, niestety na wszystko

było już za późno. Mama już wtedy nie żyła. Jestem przekonany,

że mogła ona jeszcze bardzo długo pożyć, gdyby pewne

sprawy potoczyły się inaczej.

Wiem, że nie mogła pogodzić się z utratą tak bliskiego

kontaktu z Kasią. Przeżywała również to, że Sabinka

mieszka teraz w Stanach i miała świadomość, że nigdy

już jej nie zobaczy. Do tego nie mogła zrozumieć, że nie

może mieszkać w jednym pokoju z własnym mężem tylko

z obcą kobietą, której w dodatku nie lubiła.

Ponadto czuła się oszukana. Obiecywano jej co innego,

a rzeczywistość okazała się też inna. Bolało ją też to, że

zabrano jej wszystkie pieniądze. To wszystko, tak myślę

spowodowało, że nie chciała już dłużej żyć. 

 

                                                    xxxxx

                                                      xxx

                                                         x

 

ROZDZIAŁ IX

Właściwie mógłbym na tym zakończyć tą swoistą wiwisekcję

dokonaną nie tyle na moim organizmie, co na mojej

psychice. Od prawie dwóch lat dręczyła mnie nieustanna

myśl, że muszę znaleźć odpowiedź na kilka nie dających

mi spokoju pytań. Najbardziej chciałem się dowiedzieć

dlaczego, mimo wielu szans otrzymywanych od losu, wła-

ściwie niczego w życiu nie osiągnąłem. Zastanawiałem się

dlaczego. To pytanie zadaję sobie również teraz. Coś mi

mówiło, że odpowiedzi należy szukać w mojej przeszło-

ści.

Im więcej o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany,

że tylko tam znajdę odpowiedź. Nie było łatwo zmusić

się do zapuszczania się tak głęboko w swoje własne

przeżycia. Przez długi czas nie mogłem znaleźć sposobu

na to, jak mam wniknąć we własne wspomnienia. W moim

własnym mieszkaniu nie udawało mi się dostatecznie

skupić, aby było to możliwe. Postanowiłem wychodzić

z domu i szukać odpowiedniego miejsca sprzyjającemu

rozmyślaniom o przeszłości, takiej swoistej medytacji.

Coś ciągnęło mnie nad Neckar.

Jest to rzeka przepływająca przez Mannheim. Dobrze

czułem się w miejscu rozdzielającym dwa szpitale. Wzdłuż

rzeki ciągnęła się aleja wysadzana platanami. Stało tam

mnóstwo ławek. Było to bardzo przyjemne miejsce. Dodatkowo

bliskość rzeki tworzyła swoisty klimat. Nie szukałem

już innego miejsca. Czułem, że jeśli znajdę w mojej 247

przeszłości odpowiedzi na dręczące mnie pytania, to tylko

w tym miejscu.

Poza tym było to miejsce w pewien sposób magiczne.

Miałem tam ulubioną ławeczkę. To w jej pobliżu działy się

dziwne rzeczy. Tam właśnie spotkałem dziwną postać, któ-

ra twierdziła, że jest mną. Tam również podczas rozmyślania

o mojej przeszłości miałem możliwość rozmawiania

z Głosem, który twierdził, że jest moim sumieniem. Początkowo

myślałem, że wszystko to jest wytworem tylko

mojej wyobraźni. Z czasem jednak nie byłem już tego taki

pewny. Przyzwyczaiłem się do rozmów z tymi postaciami.

Nie było ważne dla mnie, czy one istnieją naprawdę, czy

tak mi się tylko zdaje. Istotne było to, że przy ich pomocy

przypomniałem sobie dokładnie wszystko, co wydarzyło

się w mojej przeszłości. Rozmowy z nimi ułatwiały mi wyciąganie

właściwych wniosków z pewnych faktów zaistniałych

wiele lat temu. Teraz też nie zastanawiam się, czy

te postacie są prawdziwe, czy to tylko moja wyobraźnia

stworzyła je, aby pomóc mi w znalezieniu odpowiedzi na

wiele dręczących mnie pytań. Ponieważ, mimo tego, że

wszystko już sobie przypomniałem, musiałem spotkać się

jeszcze z nimi i porozmawiać.

Tak jak to robiłem wielokrotnie poszedłem nad Neckar

i usiadłem na swojej ławeczce. Siedziałem już dobrą chwilę,

ale nic się nie działo. Nie było w pobliżu nikogo. Nie

słyszałem również nic. Wokół, oprócz normalnych odgłosów

typowych dla tego miejsca, nic innego nie słyszałem.

Zacząłem się niepokoić. Musiałem spróbować wyjaśnić

jeszcze kilka spraw, ale do tego potrzebowałem pomocy

moich dotychczasowych rozmówców, to znaczy Ktosia i

Głosa. Kiedy już straciłem nadzieję na rozmowę z nimi, 248

zauważyłem jak szybkim krokiem do ławeczki zbliża się

Ktoś.

– Przepraszam – powiedział. – Nie wiem dlaczego, ale

dzisiaj nie mogłem nawiązać z tobą kontaktu. Nie wyczuwałem

tutaj twojej obecności. Myślałem, że jesteś

w swoim mieszkaniu, a jak wiesz, tam jakikolwiek kontakt

z tobą jest niemożliwy. Ponieważ wiedziałem oczywiście,

że zależy ci na wyjaśnieniu wszystkiego, co tylko

jest możliwe, trochę mnie to zaniepokoiło. Postanowiłem

sprawdzić, czy nie ma cię na naszej ławeczce. Twoją obecność

wyczułem dopiero, jak zbliżałem się do tej ławeczki.

Obawiam się, czy to nie oznacza, że nasze kontakty z jakiś

nieznanych mi powodów zakończą się. Musimy chyba się

spieszyć. Powiedz, co chciałbyś jeszcze przedyskutować

ze mną.

– Jak wiesz, powiedziałem jakiś rok temu, że nie mogłem

opędzić się od myśli, dlaczego moje córki wyrzuci-

ły mnie ze swojego życia. Sam nie potraiłem sobie tego

wytłumaczyć. Owszem, nie byłem najlepszym ojcem.

Chciałem takim być, ale jak widać nie udało mi się. Zastanawiałem

się, co było tego przyczyną. Wiedziałem, że na

pewno jedną z przyczyn było to, że nie miałem żadnych

wzorców. Wychowywała mnie tylko mama. Chociaż słowo

wychowywała nie jest tu do końca prawdziwe. Przecież,

jak sam wiesz, większość mojego dzieciństwa spędzałem

u różnych obcych mi ludzi i to oni mnie wychowywali.

Dużą część czasu byłem pozbawiony opieki kogokolwiek.

Wychowywałem się wtedy sam. Skąd więc miałem wiedzieć

jak mam wychowywać swoje dzieci? Starałem się

jednak jak tylko mogłem. Nie zdawałem sobie jednak

sprawy z tego, jak to jest trudne. Analizując jednak postawę

moich córek, nie mogę ich zrozumieć. Wiem, że popeł-249

niłem wiele błędów. Na pewno zrobiłem również wiele

złych rzeczy, które mogły ich zaboleć. Nie rozumiem jednak

dlaczego, pomimo upływu tylu lat, nie chcą ze mną

porozmawiać. Może ja nie byłem świadomy tego, że wyrządzam

im krzywdę. Dlaczego nie chcą mi powiedzieć,

o co tak naprawdę mają do mnie żal. Wkoło słyszę, że nie

ma takiej krzywdy, której nie można rodzicom wybaczyć.

W moim przypadku to nie działa. Ja naprawdę nie wiem,

co ja takiego złego zrobiłem. Może ty wiesz? – zwróciłem

się do Ktosia.

– Niestety ja też tego nie rozumiem – odpowiedział.

– No właśnie. Wtedy przed rokiem, kiedy też nie mogłem

znaleźć wytłumaczenia tej sytuacji, coś mi mówiło,

że rozwiązania mam poszukać w mojej przeszłości. Kiedy

zdecydowałem się na to, pomyślałem, że dla pewno-

ści będę zapisywać swoje wspomnienia. Wtedy zjawiłeś

się ty. Z początku nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się

naprawdę. Myślałem nawet, że zwariowałem. Z czasem

zaakceptowałem tą przedziwną sytuację. Przestałem się

zastanawiać, czy ty istniejesz naprawdę, czy jesteś tylko

wytworem mojej wyobraźni. Nasze rozmowy stały się dla

mnie tak ważne, że postanowiłem uznać, że istniejesz naprawdę.

Nie ważne, czy to jest w realu, czy tylko w mojej

wyobraźni. Było mi to obojętne. Najważniejsze w tym

jest to, że rozmowy które prowadzimy, pozwalają mi na

dokładnie przypomnienie sobie wszystkiego, co wydarzyło

się w moim życiu. Mimo twojego ogromnego zaangażowania,

nie wszystko jest dla mnie oczywiste, dlatego

postanowiłem jeszcze raz poprosić ciebie o pomoc. Liczę

również na to, że Głos jako przedstawiciel mojego sumienia

też będzie w stanie mi pomóc. 250

– To dobry pomysł – powiedział Ktoś. – Nie wiem tylko,

czy on nas słyszy, bo również jego obecności nie wyczuwam.


W tym momencie Głos powiedział:

– Słyszę was doskonale, ale jak wiecie ja odzywam się

tylko wtedy, kiedy wydaje mi się, że osoba w której tkwię,

zrobi coś niewłaściwego. Na razie, kiedy opowiadacie

o przeszłości, moje uwagi i tak nie miały by sensu. Dlatego

tylko się przysłuchuję. Jeśli oczywiście miałbym jakieś

spostrzeżenia, które uciekłyby waszej uwadze, natychmiast

się odezwę.

– Dziękuję ci Głosie – powiedziałem. – Cieszę się, że

czuwasz nad wszystkim. Może wspólnie znajdziemy odpowiedź

na dręczące mnie pytania. Jak wiecie, jednym

z najważniejszych pytań, na które chciałem poznać odpowiedź

jest to, dlaczego matka przez całe swoje życie mnie

nienawidziła. Teraz przy waszej pomocy wydaje mi się,

że chyba znalazłem odpowiedź. Są to na razie tylko moje

przypuszczenia. Dowodów żadnych potwierdzających

moje przypuszczenia nie znalazłem. Jednak pewne fakty

z przeszłości mojej matki ułożyły się w taki ciąg logiczny,

że uprawdopodobniły moje przypuszczenia.

Prawie jednocześnie Ktoś i Głos zapytali:

– Co to takiego odkryłeś?

Ktoś dodał:

– Ja nie natraiłem w twojej przeszłości na nic takiego,

co mogłoby to wyjaśnić. Jestem tam bardziej ciekawy

tego, co masz do powiedzenia. Czy możesz nam o tym teraz

opowiedzieć?

– Tak, oczywiście. Jak wiecie bardzo przeżywałem to,

że nigdy mojej mamy nie było przy mnie. Szczególnie wtedy,

gdy miałem tylko kilka lat. Wszyscy moi koledzy mieli 251

swoje mamy na co dzień, ja tylko czasami, właściwie to

od czasu do czasu. Nawet jak była koło mnie, to nigdy nie

zdarzyło się, aby mnie przytuliła czy pocałowała. Wręcz

przeciwnie, zawsze wyczuwałem w niej niechęć. Czasami

wydawało mi się, że bardzo mnie nie lubi. Pamiętacie

może, że często pytałem mojego dziadka i nianię dlaczego

tak jest. Wtedy dziadek bardzo złościł się na moją mamę,

niania natomiast zawsze płakała i często tuliła mnie do

siebie. Pamiętam do dzisiaj, jaki byłem wtedy szczęśliwy.

Nie rozumiałem, dlaczego takiej czułości nie okazuje mi

moja mama. Tego wtedy brakowało mi najbardziej. Nienawidziłem

tych ciągłych wyjazdów do prewentoriów, rzekomo

dla poprawy mojego zdrowia. Dziadek zawsze był

temu przeciwny, dlatego tam bardziej tego nie rozumia-

łem. Kiedy miałem już kilkanaście lat, odbyłem bardzo

dziwną rozmowę z moim dziadkiem. Od jednej z sąsiadek

dowiedziałem się, że moja mama nie jest moją prawdziwą

mamą. Strasznie to przeżyłem. Uciekłem nawet z domu.

Kiedy po nocy spędzonej poza domem, wróciłem z powrotem,

dziadek długo ze mną rozmawiał. Oczywiście zapewnił

mnie, że to co usłyszałem jest wierutnym kłamstwem.

Powiedział jednak coś, co dopiero po wielu latach obudziło

we mnie pewien niepokój. Zacząłem przypominać

sobie wiele rozmów z mamą, w których ona chciała mi coś

ważnego powiedzieć, ale nigdy nie powiedziała mi o co

chodzi. Ponieważ zawsze zaczynała rozmowę o czymś, co

wydarzyło się przed moim urodzeniem się we Włoszech,

tylko wtedy, kiedy była pod wpływem alkoholu, nie przywiązywałem

do tego żadnej uwagi. Mało tego, po jakimś

czasie, kiedy zaczynała rozmowę, zawsze jej przerywa-

łem i nie chciałem tego słuchać. 252

– Zaraz – przerwał mi Ktoś. – Powiedz wreszcie, o co

chodzi, bo krążysz tylko, a żadnych konkretów nie usłyszeliśmy.


– Jedną chwileczkę. Jest jeszcze jeden element tej układanki,

o którym zaraz wam opowiem. Kiedyś mama, bę-

dąc już pod znacznym wpływem alkoholu, opowiedziała

mi o pewnym wydarzeniu. Otóż dowiedziałem się, że jeszcze

kiedy była we Włoszech, wiedziała o pewnym gwał-

cie. Rozpoznała gwałcicieli po głosach i dzięki temu zostali

oni skazani przez sąd polowy na karę śmierci. Wyrok

został wykonany. Okazało się, że gwałcicielami byli jeńcy

niemieccy, leczeni w szpitalu Drugiego Korpusu Genera-

ła Andersa w miejscowości Triani. Wtedy w tym szpitalu

pracowała moja mama ze swoim mężem. To było wszystko,

czego się dowiedziałem.

Po latach, kiedy dokładnie przypomniałem sobie o tym,

zacząłem zastanawiać się dlaczego tak wiele razy mama

chciała mi coś o tym wydarzeniu opowiedzieć.

– No i co, do jakich wniosków doszedłeś – zapytali jednocześnie

Głos i Ktoś.

– No właśnie. Kiedy wszystko zaczęło się w mojej głowie

układać w logiczną całość, przeraziłem się i pomy-

ślałem, że chyba zwariowałem. To nie mogło być prawdą.

Pomyślałem, że to moja mama musiała zostać zgwałcona,

a ja jestem dzieckiem z tego gwałtu. To przypuszczenie

wstrząsnęło mną bardzo. Do dzisiaj nie mogę w to uwierzyć,

dlatego chciałem posłuchać waszej opinii.

Przez chwilę panowała zupełna cisza. Po jakimś czasie

Ktoś powiedział:

– To co usłyszeliśmy wydaje się logiczne, ale wydaje mi

się, że jest za mało przesłanek, żeby mieć pewność, że tak

właśnie było. 253

– Jestem tego samego zdania – powiedział Głos.

– Ja też mam jeszcze sporo wątpliwości, – powiedzia-

łem – ale przypomniało mi się jeszcze coś. Mama mówiła,

że po ich powrocie do Polski na wiosnę 1947 roku, kilka

miesięcy przed moim urodzeniem się, mój dziadek kazał

mamie natychmiast rozwieść się z jej mężem. Rzekomo

nienawidził jej męża tak bardzo, że nie wyobrażał sobie,

żeby jego córka mogła żyć z takim człowiekiem. Mnie natomiast

przypomniała się rozmowa z moim dziadkiem, z

której wynikało, że w ogóle nigdy nie spotkał się z mężem

mojej matki. To trochę dziwne, nie uważacie?

– Rzeczywiście – powiedział Ktoś. Zastanówmy się. Je-

śli nasze rozumowanie jest słuszne, to gwałt mógł wywo-

łać u twojej matki takie właśnie zachowania. Od dawno

wiadomo, że takie przeżycia u niektórych kobiet powodują

nienawiść do swoich dzieci. To wiem, ale jak wytłumaczyć

tą nagłą niechęć mojej matki do jej męża i żądanie

natychmiastowego rozwodu.

Teraz odezwał się Głos:

– A może było tak, że twój oicjalny ojciec nie przeszkodził

w tym gwałcie i dlatego twoja matka również jego

obarczała winą za to, co się wydarzyło. Poza tym jeszcze

jest jedna sprawa. Ty nie musisz być przecież dzieckiem

z gwałtu. Równie dobrze możesz być dzieckiem twojego

oicjalnego ojca.

– W tym co mówisz Głosie jest wiele racji – powiedzia-

łem. – Rzeczywiście tak mogło być, ale tego już nigdy się

nie dowiem. Nie jestem pewny, czy nawet mama wiedzia-

ła, czyim jestem synem. Jedno jest pewne. Ja zostałem

również w jakimś sensie skrzywdzony w następstwie tego

wydarzenia. Myślę, że najgorsze w tym wszystkim było to,

że jako dziecko nie wiedziałem, dlaczego mama mnie nie 254

kocha. Nikt nie chciał, lub nie potraił mi tego wytłumaczyć.

Nie było wtedy psychologów, więc również mamie

i pozostałym członkom mojej rodziny nie można było

pomóc. Jeśli mam rację i nie popełniłem błędu w moim

rozumowaniu, rozumiejąc stan psychiczny, w jakim znajdowała

się po tym wydarzeniu moja mama, żałuję, że nie

zdobyła się ona jednak na szczerą ze mną rozmowę. Gdyby

zrzuciła z siebie ten cały ciężar, nasze życie na pewno

wyglądałoby inaczej. Czy byłoby lepsze czy gorsze, tego

nikt nie wie. Byłoby na pewno bardziej ciepłe, bardziej rodzinne.

Takiego życia zawsze chciałem, niestety stało się

inaczej. Nic już nie jest w stanie tego zmienić.

Jest jeszcze jedno. W niedzielę trzy dni przed śmiercią

mojej matki, ona zadzwoniła do mnie. Prosiła, abym zaraz

do niej przyjechał. Powiedziała, że czuje, że niedługo

umrze, a chce mi wyjawić to, co wydarzyło się przed laty

we Włoszech. Trochę się zezłościłem. Byłem przekonany,

że w swoich opowiadaniach mama dojdzie tylko do pewnego

momentu i dalej pewne fakty pozostaną tajemnicą.

Poza tym nie brałem jej przeczuć poważnie. Fizyczny stan

zdrowia mamy nie wskazywał na to, aby mogło jej coś zagrażać.

Powiedziałem, że jestem u niej codziennie, więc

niedzielę chciałbym poświęcić dla siebie. Obiecałem, że

tak jak zawsze przyjdę do niej następnego dnia. W poniedziałek

od samego rana czułem jakiś dziwny niepokój. Pojechałem

do mamy przed godziną ósmą. Kiedy wszedłem

do jej pokoju, wydawało mi się, że ona śpi. Nie chciałem

jej budzić. Powiedziałem tylko pielęgniarce, że jeśli mama

się obudzi, to niech do mnie zadzwoni. Telefonu nie było.

Zadzwoniłem do mamy. Odebrała pielęgniarka i powiedziała,

że mama jeszcze śpi, ale to nic dziwnego w tym

wieku. Obiecała częściej do niej zaglądać. W razie czego 255

wezwą lekarza. Uspokoiłem się. Przekonały mnie słowa

pielęgniarki. We wtorek zawiadomiono mnie, że mama

dalej śpi i że lekarz jest już zawiadomiony. Po jakimś czasie

zadzwonił do mnie lekarz z pogotowia ratunkowego

i poprosił o to abym zaraz przyjechał do mamy. Udałem

się tam natychmiast. Lekarz stwierdził, że nie widzi specjalnego

powodu do przewożenia mamy do szpitala. Nie

stwierdza zagrożenia życia. Pobyt w szpitalu niczego by

nie zmienił. Dodał jeszcze, że mama jest bardzo osłabiona

i musi wypoczywać. Dał jej kroplówkę i powiedział,

że następnego dnia powinna poczuć się lepiej. Zawiadomił

również jej dawnego lekarza domowego. Następnego

dnia ma przyjść i ocenić jej stan zdrowia. Uspokoiłem się

trochę i pojechałem do domu. W środę przed południem

zadzwonił do mnie ponownie lekarz z pogotowia ratunkowego,

które zostało wezwane do mamy przez personel

domu starców. Powiedział, żebym natychmiast przyjechał.

Na miejscu poinformował mnie, że stan zdrowia

mojej mamy gwałtownie się pogorszył. Właściwie to ona

znajduje się już w agonii i nie ma szans na to, aby można

było ją uratować. Chciałem aby zabrali ją do szpitala. Lekarz

przekonał mnie, że to nie ma sensu. Pobyt w szpitalu

przysporzył by tylko dodatkowych cierpień mojej mamie.

Byłem tym tak zaskoczony, że przystałem na propozycję

tego lekarza, żeby mama została w domu starców. Poprosiłem

pielęgniarkę, aby zadzwoniła po lekarza domowego.

Przyszedł po paru minutach. Znałem go od kilkunastu

lat. Miałem do niego pełne zaufanie i chciałem usłyszeć

jego opinię. Potwierdził wszystko to, co powiedział lekarz

pogotowia. Po dokładnym zbadaniu mamy powiedział, że

ona już nic nie czuje i niedługo odejdzie. Wyszedł z pokoju

zostawiając mnie sam na sam z moją mamą. Zrobiło mi się 256

bardzo smutno. Wiedziałem przecież, że nasze wzajemne

relacje nie były najlepsze, ale była to przecież moja matka.

Odchodziła na zawsze, a ja w pewnym momencie przypomniałem

sobie znowu czas, kiedy byłem małym chłopcem.

Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Znowu chciałem

mieć moją ukochaną mamę. Chciałem jeszcze usłyszeć od

niej, że mnie kocha i chciałem żeby choć raz mnie przytuliła.

Niestety to nie było już możliwe. Z moją mamą nie

było już żadnego kontaktu. Nie pamiętam, co wtedy do

niej mówiłem. Pożegnałem się z mamą ze świadomością,

że odchodzi na zawsze i nie ma już takiej siły która mogłaby

to zmienić. Po policzkach płynęły mi takie same łzy, jak

kiedyś dawno temu, kiedy jako mały chłopiec czekałem

na jakikolwiek objaw czułości ze strony mojej matki. Po

chwili wyszedłem z pokoju. Na korytarzu czekał lekarz

i mój ojczym. Pożegnałem się z nimi. Nie chciałem już dłu-

żej przebywać tutaj. Lekarz powiedział, że zaraz zadzwoni

do mnie, jeśli mama odejdzie na dobre. Kiedy wszedłem

do mojego mieszkania zadzwonił telefon. Przeczuwałem,

że to dzwoni lekarz. Nie myliłem się. Powiedział, że mama

nie żyje. Odeszła zaraz po moim wyjściu. Złożył mi kondolencje

i powiedział, że wspólnie z personelem domu starców

wszystkim się zajmą. Nie miałem ochoty na nic. Usiadłem

na mojej kanapie i zapadłem w taki swoisty letarg.

Niby wszystko widziałem i czułem, ale jakby to odbywało

się poza mną. Wieczorem położyłem się do łóżka.

Rano obudziłem się bardzo wcześnie. Wyszedłem załatwiać

wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Zajęło mi

to kilka dni. Pogrzeb był na koszt miasta. Ciało mojej mamy

zostało skremowane i pochowane w niewiadomym miejscu

na cmentarzu. Było mi bardzo przykro z tego powodu.

Niestety takie są tutaj przepisy. Na normalny pogrzeb 257

nie było mnie niestety stać. Zapalić znicz mogę w jednym

wyznaczonym na cmentarzu miejscu, gdzie jest informacja,

że tutaj można uczcić pamięć wszystkich zmarłych

pochowanych w anonimowym miejscu. Jest to przykre,

że mama nie ma własnego grobu, czy choćby tablicy z jej

nazwiskiem, ale niestety nic nie mogłem na to poradzić.

Jej mąż a mój ojczym też nie był zamożnym człowiekiem.

Poza tym mieszkał w domu starców, więc nie miał żadnych

pieniędzy. Wtedy odezwał się Głos.

– O ile mnie pamięć nie myli to twoja mama miała

wnuczkę, prawda?

– Tak to prawda – powiedziałem. – Rzeczywiście ona

mogłaby zapłacić choćby za taką tablicę. Zawdzięczała

przecież swojej babci bardzo wiele. Można powiedzieć, że

dzięki pomocy mojej mamy, jej córka żyje. Gdyby nie starania

babci w zapewnieniu dostępu do wieloletniego leczenia

swojej prawnuczki, nie wiadomo, jak by to wszystko

mogło się skończyć. Ja nie mam wpływu na decyzję mojej

córki. Jeśli taką decyzję podjęła, nic na to nie poradzę. Jest

to wyłącznie jej sprawa. Może uważała, że nic swojej babci

nie jest winna.

– Nie wierzę, – odezwał się Głos – że twoja córka po

tym, co zrobiła dla niej jej babcia, mogła tak postąpić. Jestem

przekonany, że kiedyś odezwie się w niej sumienie

i jestem przekonany, że nie będzie to dla niej miłe.

– Głosie – nie tobie ani mnie to osądzać. Jak już wielokrotnie

mówiłem, nie rozumiem zachowania moich có-

rek. Właśnie dlatego zacząłem opowiadać wam o moim

dzieciństwie. Miałem nadzieję, że znajdę tam odpowiedzi

na wiele dręczących mnie pytań. Między innymi, jaki popełniłem

błąd, starając się wychowywać moje córki. Celowo

mówię tu starałem się, bo nie jestem pewny czy to, co 258

ja robiłem, nazwać można było wychowywaniem. Teraz

patrząc na moje życie wydaje mi się, że to ja przyczyniłem

się do wszystkich złych rzeczy, które wydarzyły się w mojej

rodzinie.

– Nie tylko ty jesteś wszystkiemu winien – powiedział

Ktoś. – W twoim życiu nie byłeś przecież sam. Była w nim

twoja matka i twoja żona. One też miały wpływ na wszystko,

co wydarzyło się w waszej rodzinie. Każde z was miało

swój udział we wszystkich dobrych i złych rzeczach, które

działy się w waszej rodzinie.

– Może masz rację Ktosiu, ale ja mam pretensje do siebie.

Ciągle myślę, czy nie mogłem zrobić czegoś inaczej.

– Może tak, a może nie – odpowiedział Ktoś. – O ile

dobrze pamiętam, właśnie dlatego spotkaliśmy się, żeby

zastanowić się nad przyczynami, które spowodowały rozpad

twojej rodziny.

– Tak masz rację. Teraz kiedy zacząłem przypominać

sobie wszystkie zdarzenia z mojej przeszłości, na wiele

spraw patrzę z innej perspektywy. Jedną sprawę chyba

udało mi się wyjaśnić.

– Jeśli masz na myśli powód niechęci okazywanej tobie

przez twoją matkę, to chyba zgadzam się z tobą. Mnie

również te wnioski wydają się najbardziej prawdopodobne.

Inne rozwiązania też nie przychodzą mi do głowy. Ale

o jednym musisz pamiętać. To są tylko przypuszczenia.

Jak było naprawdę, tego nie dowiesz się już nigdy.

– Tak Ktosiu – powiedziałem – jak zwykle masz całkowitą

rację. Temat ten uznaję za wyjaśniony i sprawę za

zakończoną.

– Tak – powiedziałem – ale to nie było do końca prawdą.

Nie można przecież zupełnie zapomnieć o swojej przeszłości.

Ona będzie nam towarzyszyć do samego końca, 259

do końca naszego życia. Będzie oddziaływać na naszych

bliskich jeszcze długo po naszym odejściu. Wszystko jest

z sobą bardzo mocno powiązane i nic nie może istnieć samodzielnie.

Czasami wszystko wydaje się dziać według

jasno określonych reguł, czasami natomiast nie można

dostrzec, co i na jakich zasadach kieruje naszym postępowaniem.


                                             xxxxx

                                               xxx

                                                 x


– Masz rację Ktosiu. Mnie interesuje jednak, czy taka

postawa mojej matki miała wpływ na moją psychikę. Czy

przyczyniła się do tego, że w konsekwencji straciłem moją

rodzinę.

– Tego nikt nie wie na pewno – mogę tylko przypuszczać,

że nie pozostało to bez wpływu na twoje postępowanie

– powiedział Ktoś. – Musiał byś się zwrócić z tym

problemem do psychologa. Wiem, oczywiście przyszło mi

to do głowy, powiedziałem. Zastanów się jednak. Jestem

już starym, schorowanym człowiekiem. Nie da się cofnąć

czasu. Nie uda się już naprawić tych relacji, które były

wcześniej. Po co więc mam zawracać tym głowę jakiemuś

psychologowi?

– Niby tak – odparł – ale przecież zawsze bardzo zależało

ci na wyjaśnieniu wszystkich spraw z przeszłości.

Marzyłeś ciągle o odzyskaniu twoich córek. Poświęciłeś

wiele czasu i energii, aby tak się stało.

W tym momencie odezwał się Głos:

– Co się z tobą dzieje? Obserwuję cię od dłuższego czasu

i zauważyłem coś, co budzi mój niepokój. Wydaje mi 261

się, jakbyś stracił zainteresowanie tym, aby odzyskać córki.

Milczałem.

Głos ponownie zapytał:

– Co się dzieje, może powiesz coś? Tak ci na tym zależa-

ło i co? Chcesz odpuścić? Nie zależy ci już?

Chwilę jeszcze milczałem. Musiałem jeszcze raz przemyśleć

sobie wszystko.

– Posłuchajcie obaj. Nie jest to takie proste, jak by się

wydawało. Przez wiele lat nie zastanawiałem się w ogó-

le nad tym, co się dzieje w mojej rodzinie. Wydawało mi

się, że wszystko toczy się w miarę normalnie. Raz działo

się dobrze, innym razem może trochę gorzej. Nie zastanawiałem

się nad tym. Nie dostrzegałem, że każdy członek

mojej rodziny to w gruncie rzeczy oddzielny organizm.

Każdy z nas posiadał własne potrzeby i własne marzenia.

Dopiero teraz, kiedy zostałem sam, dotarło do mnie, że

na wszystko patrzyłem przez pryzmat moich potrzeb. Nie

dostrzegałem, że moje małe córeczki dorastały. Nie były

już małymi dziewczynkami, dla których byłem autorytetem

i wyrocznią w wielu sprawach. Nie zauważyłem, że

one dorosły i miały odmienne zdania na wiele tematów.

Widziały również świat z innej perspektywy. Miały też

inne potrzeby i marzenia. Nie potraiłem tego dostrzec.

Zdałem sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mogłem

znaleźć z nimi wspólnego języka. Przypomnienie sobie

mojego dzieciństwa uświadomiło mi, że brak ciepła ze

strony mojej matki uniemożliwił mi zrozumienie potrzeb

emocjonalnych mojej rodziny. Mimo, że starałem się bardzo,

ja po prostu nie miałem o tym pojęcia. Być może tutaj

należy szukać zrozumienia tego, że dzisiaj obie moje córki

odtrąciły mnie, tak jak to zrobiła przed laty moja matka.

Wyrzuciły mnie ze swojego życia. Przeczuwam, że nigdy 262

już nie wrócą dawne czasy. Nie zaznam już radości, jaką

dawały mi dawniej rozmowy prowadzone z nimi. Znowu

dopadła mnie przeszłość. Chichot historii czy „Dzień świstaka”

jak kto woli. Może tylko ironia losu. Sam nie jestem

pewny.

Wiem jedno. Przez wszystkie lata mojego życia walczyłem

o miłość mojej matki. I co? Przegrałem, zostałem

odtrącony. Byłem zawsze przeszkodą w jej życiu, byłem

niepotrzebny. Okazywała mi to na każdym kroku. Bardzo

z tego powodu cierpiałem. Byłem sam, nie miałem znikąd

wsparcia, musiałem więc przegrać. Teraz, po latach, kiedy

jestem już starym człowiekiem, wszystko wróciło ze

zdwojoną siłą. Otrzymałem cios z najmniej oczekiwanej

strony, od moich córek. Tego się nie spodziewałem. Wydawało

mi się, że mimo pewnych moich wad, nie byłem

takim najgorszym ojcem. Mówi się, że każdy ma prawo

do otrzymania drugiej szansy. Ja jej nie dostałem. Zosta-

łem bez prawa do obrony wyrzucony poza nawias ich

życia, odtrącony i skazany na samotność i zapomnienie.

To strasznie boli. Słyszałem wielokrotnie, że ludzie nie

zmieniają się. Doszedłem do wniosku, że działa to tylko

w jednym przypadku. W przypadku przestępców. Oni

rzeczywiście nigdy nie zmieniają się. Przestępcy zawsze

pozostaną przestępcami. Jeśli chwilowo nie popełniają

niegodziwości, to tylko dlatego, że nie stworzyła się odpowiednia

okazja. Normalni ludzie zmieniają się. Czasami

jednak w sposób zupełnie niezrozumiały i w wielu przypadkach

przechodzą na tę gorszą stronę życia. Jak inaczej

wytłumaczyć postępowanie moich córek. Kiedyś były to

cudowne, ciepłe, wrażliwe, kochające ludzi istoty i co?

Nagle z niezrozumiałych powodów stały się bezwzględnymi

nieczułymi kobietami. Takimi ludzkimi modliszka-263

mi. Przykro mi tak o nich mówić, ale nie znajduję innego

określenia na to jak postąpiły.

– Jak widzicie, moi przyjaciele – zwróciłem się tak

pierwszy raz do Głosa i Ktosia – ja chyba nie mam innego

wyjścia i też muszę coś zmienić w pojmowaniu praw

rządzącym naszym życiem. Jak wiecie, dotychczas byłem

zdecydowany, by walczyć do upadłego o wyjaśnienie wątpliwości

i znalezienie odpowiedzi na wszystkie pytania

kłębiące się w mojej głowie. Myślałem, że jeśli pomożecie

mi przypomnieć sobie wszystko z mojej przyszłości to

wszystko się wyjaśni. Tymczasem uzyskałem tylko wyjaśnienie

części wątpliwości. Większość z nich stała się

jeszcze bardziej niezrozumiała. Tak więc postanowiłem

wbrew temu, co chciałem osiągnąć, zrezygnować z poznania

przyczyn i znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego

moje życie tak właśnie się potoczyło.

W tym momencie Ktoś powiedział:



                                                       xxxxx

                                                         xxx

                                                           x

 

Pozostałe fragmenty znajdziecie Państwo w książce, która w grudniu 2014 roku ukaże się drukiem.

Kontakt mailowy; skulskijm@op.pl