Szanowni Państwo. Opowiadanie "Życie nieutulone"jest oparte na prawdziwej historii. Opisuje życie mojego bohatera od wczesnego dzieciństwa do chwili obecnej. Jest formą życiorysu, ale przedstawionego w niekonwencjonalny sposób. Opowiada o samotności człowieka i podejmownych przez niego decyzjach. Jest próbą rozliczenia się z przeszłością i próbą zrozumienia w jaki sposób dzieciństwo bohatera miało wpływ na jego dorosłe życie. Zachęcam do czytania. Bardzo jestem ciekawy Państwa opinii. Pozdrawiam serdecznie. Marek Skulski...
Niedawno Zycie nieutulone ukazało się w formie E-booka. Polecam. http://www.ebooki123.pl/zycie-nieutulone_p556#rate5
ŻYCIE NIEUTULONE
ROZDZIAŁ I
To było dziwne. Od kilku dni coś mnie trapiło. Czułem
się nieswojo. Coś było nie tak, coś działo się w mej głowie.
Myśli moje jakby oszalały, kłębiły się i skręcały. Nie
rozumiałem tego, choć bardzo się starałem. Wyszedłem
na spacer, długi spacer. Chodziłem i chodziłem. Zatopiony
w myślach spacerowałem. Zobaczyłem ławkę i usiadłem.
Chciałem odpocząć. Po chwili ktoś się przysiadł. Przeszedł
mnie dreszcz, bo był jakiś dziwny. Taki nieokreślony,
bezbarwny, szary i jakiś wymięty, po prostu nijaki. Jednocześnie
miał w sobie coś, co zmusiło mnie do myślenia.
Przyjrzałem mu się uważniej. Miałem dziwne wrażenie,
że go znam. Patrzyliśmy na siebie. Denerwowałem się. Nie
wytrzymałem i zapytałem:
– Kim jesteś i co tu robisz?
Milczał chwilę, później spojrzał na mnie i zapytał.
– Naprawdę nie wiesz? Nie poznajesz mnie? Jestem
przecież tobą.
Zdumiało mnie to i zaniepokoiło. Dziwny dreszcz
wstrząsnął moim ciałem. Co on mówi? Przecież ja to ja.
A on to on? O co tutaj chodzi? Chciałem powiedzieć coś,
lecz ubiegł mnie.
– Posłuchaj – rzekł. – Opowiem ci moją historię i wtedy
zrozumiesz.
Coś we mnie zadrżało. Chciałem wstać, lecz nie dało
się. Czułem jak coś przygniata mnie do tej ławki i każe
wysłuchać tego, co do powiedzenia miał ten ktoś. Wku-6
rzało mnie to. Przecież ten ktoś nawet nie przedstawił się.
Chciałem uciec. On jednak chwycił mnie za rękę i przytrzymał.
Spojrzał mi głęboko w oczy i zaczął:
– Urodziłem się kiedyś, dawno temu. Zresztą wiesz. Nie
pamiętasz? Nieważne, ja wiem. Pierwsze wspomnienia
sięgają przedszkola. Pamiętam panią, która zajmowała się
nami. Opiekowała się i zabawiała. Miała na imię Tereska.
Była, jak mi się wydawało, wysoka i szczupła. Pamiętam,
że ciągle musieliśmy śpiewać. Każdy coś innego. Tobie
przypadła „Cicha woda”. To był koszmar. Nienawidziłeś
tego i jej czasami też.
Przypomniałem sobie. To było dziwne, lecz chciałem być
zawsze blisko niej. Próbowałem wszystkiego, by poświę-
cała mi więcej uwagi. Robiłem jej różne psikusy. Kiedyś,
gdy nie patrzyła na mnie, krzyknąłem: „Tereska nasikała
na deska”. Niezbyt było to oryginalne i co by nie mówić –
niesmaczne, ale może zostawmy to. Robiłem również inne
dziwne rzeczy. Odkręciłem kiedyś w umywalni wszystkie
krany. Woda zalała prawie wszystkie pomieszczenia – wyrzucili
mnie z tego przedszkola. No i tak oto skończyła się
moja przygoda z pierwszą wielką miłością. Wróciłem do
domu, w którym mieszkałem z dziadkiem i nianią. Ona
zajmowała się prowadzeniem domu i nie tylko. To jednak
zrozumiałem znacznie później. Mieszkanie kojarzyło mi
się z zapachem dymu z cygar i domowej nalewki. Oddając
się tym przyjemnościom, dziadek chciał przywołać
dawny świat, w którym kiedyś żyło mu się bardzo dobrze.
Stworzył sobie namiastkę tych chwil i starannie je pielę-
gnował. Zapraszał na cotygodniowe rozmowy przy cygarach
i nalewkach swojego starego przyjaciela z tamtych
lat. Pokój szybko spowijał dym i zakrywał wszystko mgłą
tajemnicy. Nie tylko dziadka i jego przyjaciela, ale rów-7
nież wspomnienia minionych lat. Czasami pojawiała się w
mieszkaniu moja matka. Wpadała nagle, obładowana prezentami
dla mnie. Urządzała przyjęcia dla swoich przyjaciół
i znikała równie szybko jak się pojawiała. Pamiętam,
że bardzo chciałem, by była ze mną dłużej. Nie chciałem
prezentów, chciałem mamy. Niestety, jak wiele marzeń i
to nie do końca mogło się spełnić. Ojca nie pamiętam. Podobno
odwiedzał mnie i raz zabrał nawet na piknik. Wtedy
poznałem smak bycia samotnym. Samotnym, bo takim
byłem w istocie. Miałem wprawdzie dziadka i nianię, ale
oni mieli swoje sprawy i nie mieli ochoty, ani czasu, by
zajmować się takim małym człowieczkiem jak ja. Szybko
to zrozumiałem i musiałem sobie jakoś z tym radzić.
Całe dnie spędzałem na podwórku, bawiąc się z kolegami.
Było to niezwykłe podwórko. Otoczone naokoło kamienicami,
miało w sobie jakąś magię. Każdy kąt pachniał inaczej.
Raz był to zapach pleśni i pajęczyn, raz mydlin i pary
z pralni usytuowanej gdzieś w głębi. Moi koledzy byli dla
mnie jakby rodziną zastępczą. Ja dla nich chyba też, bo
oni w swoich domach również nie mieli lekko. Często do-
świadczali przemocy, bicia i poniżania. Tworzyliśmy coś
w rodzaju grupy wsparcia. Pomagaliśmy sobie wzajemnie,
czując podświadomie, że mimo różnych doświadczeń
wyniesionych z domu, jedno mieliśmy wspólne: nie do-
świadczyliśmy nigdy matczynej miłości.
Zapadła cisza. Chciałem coś powiedzieć. Zapytać o co
mu chodzi, dlaczego mi to wszystko opowiada i w jakim
celu. Nie pozwolił mi. Coś uwięzło mi w gardle. Pomyśla-
łem, że to jakieś dziwne, że to chyba mi się śni. Chciałem
krzyknąć! To nie tak, ja tego nie pamiętam! Nie odezwa-
łem się jednak. A on uśmiechnął się i powiedział:
– Nie skończyłem jeszcze, musisz wysłuchać mnie do
końca. 8
Był bardzo stanowczy, wiec tylko skinąłem głową i słuchałem,
chociaż w mej głowie wszystko się gotowało. Ba-
łem się, że zwariowałem. Zaraz jednak pomyślałem, że
jeśli ktoś wariuje, to nie jest tego świadomy. Trochę mnie
to uspokoiło. On mówił dalej.
– Pamiętam wszystko, ty być może nie. Dlatego jestem
tutaj, by przypomnieć ci, co działo się kiedyś.
– Teraz ty mnie wysłuchaj – przerwałem mu. – Zrozum,
ja nie chcę. Co było kiedyś, minęło. Po co wracać do czasów,
których nie można już zmienić. Nie można przeżyć
tego jeszcze raz.
– I tu się mylisz – powiedział. – Kiedy skończę, zrozumiesz
wszystko.
Nie miałem już sił, ani argumentów, by z nim dyskutować.
Wstałem z ławki i podszedłem do rzeki, która płynę-
ła kilkanaście metrów od ławeczki. Powiew wiatru znad
rzeki, fruwające mewy, łabędzie, kaczki i gołębie, wprowadziły
mnie w inny świat. Bardzo poprawiły mi nastrój.
Oddałem się obserwacji tego, co działo się nad rzeką.
Część ptaków fruwała, wykonując jakieś skomplikowane
ewolucje. Część natomiast oddawała się kąpieli. Łączyło
ich jedno: widać było, że to czemu z takim zaangażowaniem
się oddawały, sprawiało im wielką radość. Harcom
towarzyszył dość duży hałas, czy raczej zmieszane, różnorakie
odgłosy. Przypominało mi to spontaniczną zabawę
na świeżym powietrzu w wykonaniu małych dzieci. Uderzyło
mnie niezwykłe podobieństwo w zachowaniu dzieci
i zwierząt. Nie było w nim zmartwień, była tylko radość.
Zazdrościłem im tego. Nagle zdałem sobie sprawę, że coś
bardzo ważnego odeszło z mojego życia. Nie wróci już ta
beztroska i niekłamana radość. Zrobiło mi się smutno.
Wróciłem na ławkę i zamknąłem oczy. Nareszcie byłem
sam. Tak mi się przynajmniej wydawało. Usłyszałem bo-9
wiem jakiś głos. Nie wiem skąd pochodził. Wydawało mi
się, że z mojego wnętrza. Wokół nikogo przecież nie było.
– No i co o tym myślisz? Zadowolony jesteś z siebie? Ze
swojego życia, z tego co robiłeś?
– Zaraz, zaraz, co to za pytania, jakie moje życie? To
przecież nie o mnie chodzi. Ja tylko słucham kogoś. Nawet
go nie znam i na pewno nie chodzi tu o moje życie. Pamię-
tałbym przecież.
– No, nie wiem – usłyszałem. – Jestem twoim sumieniem,
więc co nieco o tobie wiem.
Zerwałem się z ławki.
– O kurczę – krzyknąłem – to jakaś paranoja, to nie
dzieje się naprawdę.
Chyba wariuję. Spojrzałem na spacerujących ludzi.
Dziwnie zerkali na mnie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu,
że coś tu jest nie tak.
– Jeszcze nie zwariowałeś, zapewniam cię, przynajmniej
jeszcze nie teraz – usłyszałem głos, który nazywał siebie
moim sumieniem.
No dobra, pomyślałem sobie. Muszę dojść do prawdy.
Muszę wymyślić tylko sposób, jak to zrobić. Najlepiej bę-
dzie tylko słuchać. Postaram się nie odzywać i nie zadawać
za dużo pytań. Później się zobaczy. Wydawało mi się,
że to jedyny sposób.
Otworzyłem oczy. Byłem sam. Na ławce nie było nikogo.
Nie słyszałem również żadnych głosów. Siedziałem tak
dobre kilkanaście minut. Nic się nie zmieniło. Nic nowego
się nie wydarzyło. Znowu zacząłem wierzyć, że to wszystko
było jedynie wytworem mojej wyobraźni. Pomyślałem,
że chyba będę musiał skorzystać z pomocy psychologa.
Westchnąłem i podniosłem się z ławki z zamiarem pójścia
do domu.10
– Siadaj! – ktoś ryknął.
Dreszcz przeszedł mi znowu po plecach. O mało nie
upadłem. Podniosłem wzrok. To był on. Przestraszyłem
się naprawdę. A jednak to nie były urojenia. Koszmar powrócił.
Myśli tłukły się jak szalone w mojej głowie. Co teraz,
co jeszcze się wydarzy. Co mam zrobić? Jak się od tego
uwolnić? Może uciec?
– Nie próbuj nawet – powiedział. – Siedź grzecznie
i słuchaj.
Cóż było robić, nie miałem wyjścia, na razie. Spojrzałem
na rzekę i przyglądałem się płynącej po niej barce. Udając,
że jestem zainteresowany, cały czas intensywnie zastanawiałem
się, co zrobić. Właściwie nie miałem pomysłu.
Moje myśli pędziły z szybkością błyskawicy, a mimo to,
nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Obawiałem się, że
nie będę mógł wyzwolić się z tej paranoidalnej sytuacji.
Nie dość, że prześladował mnie ten „ktoś”, to jeszcze przyplątało
się sumienie. Tego było naprawdę już za wiele.
Jeśli, jak mi się wydawało, z tym pierwszym problemem
mógł bym sobie jakoś poradzić, to z „sumieniem” nie bę-
dzie tak łatwo. Nie chodzi mi o to, że zrobiłem w przeszło-
ści coś bardzo złego. Problem polega na określeniu kryteriów
oceny tego, co jest naganne, a co nie. Mam nadzieję,
że uda mi się to ustalić i znaleźć sposób na zrozumienie
tej całej nienormalnej sytuacji. Pomyślałem sobie, że już
dość czasu poświęciłem próbie zrozumienia tego zdarzenia.
Wróciłem do rzeczywistości. Rozejrzałem się wokoło.
Byłem sam. Podniosłem się z ławki i poszedłem do domu.
Byłem niesamowicie zmęczony. Położyłem się na mojej
ulubionej kanapie i oddałem się ulubionemu zajęciu, czyli
oglądaniu programów telewizyjnych. O tym, co dzisiaj
przydarzyło mi się na spacerze, zupełnie zapomniałem. 11
xxxxxx
xxx
x
Tak rozmyślając, dotarłem w pobliże ławeczki, na któ-
rej wczoraj siedziałem. Byłem trochę ciekaw, czy dzisiaj
też spotkam tego „ktosia”. Mówię tak o nim, bo nie wiem
jak go nazywać. Przedstawił się co prawda, ale to było bez
sensu. Powiedział, że jest mną, a ja jestem nim. Czy nie
jest to idiotyczne? No, właśnie. Dlatego będę nazywać go
„Ktoś”. Wracając do rzeczy. Doszedłem do ławeczki. Nie
było tam nikogo. Postałem chwilę mając nadzieję, że zaraz
coś się wydarzy. Ale nie zauważyłem niczego niezwykłego
i wróciłem do domu. Skonstatowałem, że wczorajsze do-
świadczenia, to tylko wytwór mojej wyobraźni. Być może
było to efektem samotności lub dolegliwości związanych
z różnymi schorzeniami typowymi dla mojego wieku. Niestety
mam już 66 lat. Pamiętam, że kilkadziesiąt lat temu
uważałem, że osoba po sześćdziesiątce jest już zupełnie
starym człowiekiem. Teraz ja mam tyle lat. Nie mogę sobie
wyobrazić, że tak mogę być postrzegany. Tym bardziej,
że „duchem” czuję się młody, mimo że dokuczają mi róż-
ne choroby, najbardziej te związane z układem krążenia.
Jest to bardzo irytujące, dolegliwości są bardzo przykre,
występują nagle i trwają czasem kilka dni. To powoduje
obniżenie nastroju, a co za tym idzie niechęć do robienia
czegokolwiek. Jestem tego świadomy i boję się, aby nie
skończyło się to jakąś poważną formą depresji. Dlatego 13
kiedy wróciłem z tego spaceru, zrobiło mi się żal, że te doznania,
których doświadczyłem poprzedniego dnia były
tylko wymysłami. Zatęskniłem za tymi dziwnymi rozmowami.
Nie pozostało mi nic innego, jak oddać się codziennym
domowym czynnościom. Przed północą, jak zwykle
położyłem się spać.
Następnego dnia obudziłem się w podłym nastroju. Postanowiłem
nie ruszać się z domu. Przypomniałem sobie
jednak, że nie mam w domu żadnego pieczywa. Zmieni-
łem więc zdanie i wyszedłem z domu. Przed samym sklepem
zdecydowałem się jednak na spacer. Postanowiłem,
że pójdę nad rzekę i usiądę na tej ławeczce, co wczoraj.
Zajęło mi to trochę czasu, ale po jakiś czterdziestu minutach
dotarłem na miejsce. Zauważyłem z daleka, że siedzi
na niej ten „ktoś”. Ucieszyłem się. Może dziś wyjaśni mi
wszystko, i powie, o co tak naprawdę tu chodzi. Poza tym
upewniłem się, że to dzieje się naprawdę, a ja nie zwariowałem.
Ktoś na mój widok szeroko uśmiechnął się i powiedział:
– Jesteś wreszcie. – I uprzedzając moje pytanie, powiedział
– Nie myśl sobie że wszystko już dzisiaj ci wyjaśnię.
Będziesz musiał jeszcze bardzo długo na to poczekać.
Wściekłem się.
– Nie możesz mi tego wyjaśnić już teraz? Dlaczego mnie
tak dręczysz? Co ja ci zrobiłem?
– Nic, nic mi nie zrobiłeś. Po prostu wszystko w swoim
czasie. Teraz proszę usiądź i słuchaj. Chcę opowiedzieć ci
trochę więcej o twojej matce.
– Nie musisz –powiedziałem – znam moją matkę, więc
szkoda twojego czasu.
– Mylisz się. To jest bardzo ważne, bo to co się wtedy
wydarzyło, miało wpływ na całe twoje życie. Czy pamię-14
tasz, jak twoja matka urządziła kiedyś przyjęcie dla swoich
przyjaciół? Przyjechała cię odwiedzić i przywiozła ci
dużego pluszowego misia.
– Może pamiętam, a może nie chcę tego pamiętać. Nie
chcę tego słuchać.
On z kolei nie chciał słuchać mnie i zaczął:
– Matka przyjechała z samego rana ze swoim znajomym,
do którego kazała ci mówić wujek, prawda?
– Tak, przypominam sobie –powiedziałem.
Przyjechała samochodem, co w latach pięćdziesiątych
ubiegłego wieku było czymś wyjątkowym. Dała mi misia,
cmoknęła w policzek i wyraziła zdziwienie, że tak bardzo
urosłem od ostatniego razu. Później udała się do kuchni
uzgadniać z nianią, co należy podać do jedzenia zaproszonym
gościom. Niania nie była zachwycona, ale moja mama
powiedziała, że wszystkie potrzebne rzeczy są w samochodzie.
Ma się tym zająć i już. Niania była bardzo niezadowolona,
ale musiała wykonać polecenie mamy. Po po-
łudniu wszystko było gotowe. Goście zaczęli się schodzić
i zajęli miejsca przy stole. Wszyscy zachwalali jedzenie
i bawili się bardzo dobrze. Wieczorem przenieśli się do
sąsiadów. Po jakimś czasie zawołała mnie mama i chwaliła
na wszystkie możliwe sposoby. Po co i dlaczego – nie
wiem. Po chwili mama posadziła mnie na dużym biurku,
które stało w rogu pokoju. Grała muzyka puszczana
z płyt gramofonowych. Wszyscy tańczyli i śpiewali. Mama
wpadła na pomysł, aby dać mi kieliszek alkoholu. Potem,
jak pamiętam, był drugi i następne. Wszystko, co później
się stało, przypominam sobie jak przez mgłę. W pewnym
momencie zakręciło mi się w głowie. Spadłem z biurka
i bardzo się potłukłem. Wymiotowałem i nie mogłem
ustać na nogach. Wszyscy bardzo się śmiali. Najgłośniej 15
moja mama. W pewnej chwili wszedł mój dziadek. Bardzo
krzyczał na mamę. Później kazał wszystkim się wynosić.
Następny dzień przeleżałem w łóżku. Dziadek i niania
bardzo się o mnie martwili. Mama wcale się tym nie
przejmowała. Po kolejnej kłótni z dziadkiem, moja mama
wyjechała. Dziadek i niania byli dla mnie bardzo mili. Pamiętam,
że zabierali mnie często na wycieczki, czy raczej
spacery do okolicznych lasów. Zapamiętałem szczególnie
jedną taką wyprawę. Poszliśmy na nią tylko z dziadkiem.
Niania została w domu. Zachorowała i musiała pozostać
w łóżku. Włóczyliśmy się z dziadkiem po lesie i leśnych
polanach. Dzień był bardzo słoneczny. Było ciepło. Wko-
ło słychać było radosny śpiew ptaków. Czułem się bardzo
dobrze. W ten dobry nastrój wprowadziły mnie opowie-
ści dziadka o życiu przed wojną. Nie bardzo rozumiałem,
o czym dziadek mówił, bo przecież nie uczestniczyłem
w tych okropnych zdarzeniach. Ale cieszyłem się tym, że
mogę przebywać w towarzystwie mojego dziadka. Powiedziałem
mojego, chociaż dotychczas nie przejawiał on
specjalnego zainteresowania moją osobą. Ja ciągle czeka-
łem na moja mamę. Niestety od ostatniej kłótni z dziadkiem,
nie zjawiła się u nas. Codziennie wyobrażałem sobie,
że nagle rozlega się dzwonek, a w drzwiach pojawia
się mama. Niestety, to działo się tylko w mojej wyobraźni.
Byłem ciągle smutny. Nawet zabawy z kolegami też były
jakieś inne. Myślę, że dziadek wiedział, co dzieje się ze
mną i dlatego on i niania byli tacy mili. Ten ostatni spacer
po lesie odmienił bardzo kontakty z moim dziadkiem. Dopiero
chyba wtedy odczułem prawdziwą chęć częstszego
przebywania w jego towarzystwie. Pamiętam jeszcze, jak
po wyczerpującym spacerze i długich opowieściach o minionych
czasach smakowały mi różne wiktuały przygoto-16
wane przez nianię, a taszczone w plecaku przez mojego
dziadka. Po zjedzeniu prawie wszystkiego i dłuższym odpoczynku
na uroczej polanie otoczonej różnymi gatunkami
drzew i wypełnionej śpiewem ptaków, postanowiłem
jakoś podziękować niani. Wstałem i zacząłem zbierać
kwiatki, których było tu mnóstwo. Uzbierałem pokaźny
bukiet. Dziadek przyglądał mi się z zaciekawieniem. Czekał
pewnie na wyjaśnienia, po co mi te kwiatki. Zebrany
bukiet rozdzieliłem na połowę. Jedną część wręczyłem
dziadkowi, drugą zatrzymałem sobie. Dziadek w dalszym
ciągu uważnie mi się przyglądał. Uprzedzając jego pytania,
powiedziałem że damy te kwiatki niani, bo mimo
że jest chora, tyle smacznych rzeczy nam przygotowała.
Dziadek tylko się uśmiechnął. Po chwili wybraliśmy się
w drogę powrotną. Nie mówił wiele, ale był zadowolony
i nawet pogwizdywał. Po powrocie do domu, wręczyliśmy
niani kwiatki, a mój dziadek powiedział, że to był mój pomysł.
Niania rozpłakała się, co mnie trochę przestraszyło.
Pomyślałem, że z tymi kwiatkami to może przesadziłem.
Z moich dotychczasowych obserwacji wynikało, że kobiety
były zadowolone, gdy dostawały kwiatki. Na pewno nie
widziałem, by któraś płakała. Nie rozumiałem tego. Musiałem
mieć dziwną minę, bo nagle niania uśmiechnęła
się i zaczęła mnie całować. Zapytałem, dlaczego płacze.
Odpowiedziała, że płacze ze szczęścia, ponieważ dawno
od nikogo nie dostała kwiatów. Nie rozumiałem tego, ale
było mi miło. Dopiero po latach zrozumiałem, że można
płakać również z tego powodu. Od tego dnia moje relacje
z dziadkiem i nianią były najlepsze ze wszystkich, jakich
doświadczyłem w moim całym późniejszym życiu.
Tej opowieści Ktosia wysłuchałem z pewnym zdumieniem.
Nie bardzo bowiem pamiętałem tamte wydarzenia. 17
To było przecież tak bardzo dawno. Teraz jednak wspomnienia
wróciły. Mówiąc szczerze wzruszyłem się. Nie
zdawałem sobie sprawy, jak ważne okazało się dla mnie
wspomnienie tych wydarzeń. Dopiero dzisiaj, z perspektywy
minionych lat, dotarło do mnie, jak ważną rolę odegrały
te przeżycia w późniejszym moim życiu.
Siedziałem chwilę na ławeczce w zupełnym milczeniu.
Musiałem jakoś poukładać sobie to wszystko. Zupełnie
tego tym nie pamiętałem. Poza tym, nawet jeśli czasami
wracałem do wspomnień z tak dalekiej przeszłości, do
głowy mi nie przychodziło, by tak to oceniać. Dopiero
opowieść Ktosia uświadomiła mi, jak ważne są to sprawy.
Dotarło do mnie, że wszystko co robimy w dorosłym życiu
i to kim jesteśmy teraz, zależy od tego co wydarzyło
się bardzo dawno temu, we wczesnym dzieciństwie. Zdumiewające
jest to, że o tym nie pamiętamy, a przecież jest
to takie ważne. Gdybyśmy pamiętali o naszej przeszłości,
można by kształtować naszą przyszłość. Teraz nasze życie
byłoby zupełnie inne. Czy byłoby lepsze? Trudno powiedzieć.
Tego pewnie nie wie nikt, ale miło jest wyobrazić
sobie, że możemy mieć wpływ na to, jacy będziemy i co
możemy osiągnąć. Każdy z nas, myślę, chciałby być dobrym
człowiekiem. Coś w życiu osiągnąć, pomagać innym
i nie robić głupstw. Niestety życie jak dotąd rządzi się
swoimi prawami i zupełnie nie bierze pod uwagę naszych
marzeń. A gdyby tak, pamiętając o naszej przeszłości, moglibyśmy
rzeczywiście kształtować naszą teraźniejszość?
No właśnie, mam co do tego duże wątpliwości. Chciałem
podzielić się nimi z moim sąsiadem z ławeczki, ale nikogo
oprócz mnie na niej nie było. Tak zatopiłem się w myślach,
że nie zauważyłem kiedy Ktoś zniknął. Westchnąłem i zająłem
się tym co zwykle, czyli obserwowaniem tego, co 18
dzieje się na rzece i w jej najbliższym otoczeniu. Po kilku
minutach miałem już tego dość. Nie mogłem się skupić.
Ciągle myślałem o tym, co usłyszałem od Ktosia. Uświadomił
mi wiele rzeczy i zmusił do poważnych przemy-
śleń. Muszę przyznać, że mimo początkowej niechęci, czy
wręcz wrogości do niego, teraz odniosłem wrażenie, że
mógłbym go nawet polubić. To będzie zależeć jednak od
tego, jak będzie wyglądać w przyszłości nasza rozmowa.
Ponieważ miałem dość przyglądania się temu, co dzieje
się na rzece, podniosłem się z ławeczki z zamiarem pój-
ścia do domu. Nagle usłyszałem głos.
– No i co o tym myślisz? Ja również wiem o tobie
wszystko. Jestem bowiem twoim sumieniem. Na poważne
rozmowy o tobie będzie jeszcze czas. Nie nastąpi to, jak
myślę, szybko. Na razie nie mam praktycznie nic do powiedzenia.
Obiecuję jednak, że się odezwę.
No, to dowalili mi do pieca, jak mówi moja znajoma.
Będę miał o czym rozmyślać. Ogarnęło mnie dziwne uczucie
jakiegoś niesprecyzowanego umysłowego zmęczenia,
więc westchnąłem tylko i powlokłem się do domu. Po
wejściu do mieszkania, nie miałem już na nic ochoty. Nie
chciałem myśleć o tym, co usłyszałem na dzisiejszym spacerze.
Co prawda, nie reagowałem już tak emocjonalnie
na to, co działo się w moim otoczeniu, w ostatnich dniach,
ale mimo to nie chciałem, przynajmniej na razie, o tym
myśleć. Zająłem się tym co zwykle robiłem. To znaczy,
oglądałem telewizję, przeglądałem komputer i takie tam
nieważne codzienne czynności.
Następnego dnia nie poszedłem na spacer. Pogada była
brzydka, trochę padało, więc zrobiłem jakieś zakupy w
pobliskim sklepie i wróciłem do domu. Następnych parę
dni też spędziłem w domu. Później pogoda poprawiła 19
się, więc wyszedłem wreszcie na zewnątrz. Oczywiście
udałem się w kierunku mojej ulubionej ławeczki. Byłem
w zupełnie innym nastroju niż dotychczas. Nie odczuwa-
łem już żadnego niepokoju. Mogę powiedzieć, że wręcz
cieszyłem się na spodziewane spotkanie z Ktosiem. Już z
daleka zauważyłem, że siedzi na ławce i kręci się tak jakoś
dziwnie. Po chwili on również mnie zauważył, podniósł
się z ławki i szybkim krokiem podszedł do mnie.
– No, jesteś nareszcie – powiedział. – Co z tobą? Czekam
na ciebie już kilka dni. Myślałem że może coś ci się
stało.
– Nie, nic mi się nie stało – odpowiedziałem – a tak wła-
ściwie, skoro tak wiele o mnie wiesz, to wiesz również,
gdzie mieszkam. Mogłeś po prostu mnie odwiedzić.
– Nie bardzo – powiedział. – Sam tego nie rozumiem,
ale mogę rozmawiać z tobą tylko w pobliżu tej ławeczki.
– Nie szkodzi – powiedziałem. Musi nam to wystarczyć.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Więc mi uwierzyłeś i nie
wściekasz się już na mnie?
– Sam jeszcze tak do końca nie wiem, ale pomyślałem
sobie, że skoro ja nie wszystko z mojego życia pamiętam,
a ty, jak twierdzisz, wiesz wszystko, może warto cię wysłuchać?
Sam jestem ciekawy, co z tego wyniknie. Nie traćmy
więc czasu. Ja zamieniam się w słuch, a ty opowiadaj.
– Dobrze – odpowiedział. Pokręcił się na ławeczce,
usadowił się w odpowiedniej pozycji i zaczął opowiadać
moją, czy naszą historię.
W następnych dniach i po twoim powrocie z wyprawy,
którą odbyliście z dziadkiem, nic właściwie się nie działo.
Po chwili i ja już wiedziałem, co się wtedy zdarzyło. Zbliżał
się ważny dzień w moim życiu. Miałem pójść pierwszy raz
do szkoły. Pamiętam, że bardzo to przeżywałem. Z jednej 20
strony byłem ciekawy tej szkoły, a z drugiej strony bardzo
zaniepokojony. W domu była dziwna atmosfera. Niania
z dziadkiem często wychodzili z domu, by kupić rzeczy
potrzebne do szkoły. Myślę, że nie bardzo wiedzieli, co
trzeba kupić, więc pytali o to sąsiadów. Dziadek denerwował
się bardzo i złościł, że nie ma tutaj mojej matki. Czę-
sto słyszałem jak mówił do mamy, że powinna ona przede
wszystkim być tutaj i zajmować się mną. On jej pokaże, jak
tylko się tutaj zjawi. Nie wiedziałem co miał na myśli i co
chciał pokazać mojej mamie. Miałem nadzieję, że dowiem
się niebawem. Niestety nigdy tego się nie dowiedziałem.
Moja mama nie przyjeżdżała. Do szkoły zaprowadził mnie
dziadek z nianią. Szczerze mówiąc, niewiele z tego dnia
pamiętam. Czekałem na moją mamę. Niestety nie przyszła.
Było mi bardzo przykro. Z innymi dziećmi byli rodzice, ze
mną tylko dziadek i niania, ale ona nie była z rodziny. Co
działo się później – nie pamiętam. Widocznie nic ważnego
już się nie wydarzyło. Moja mama w ogóle nie pojawiła
się. Pamiętam tylko, że kiedyś ktoś przyniósł mi zabawkę
od niej. Był to traktor wykonany z blachy. Posiadał mechanizm,
po nakręceniu którego traktorek dość długo jeździł.
Była to moja ulubiona zabawka. Bardzo często siadałem
na podłodze, nakręcałem traktorek i patrzyłem jak jeździ.
Wyobrażałem sobie, że pewnego dnia moja mama przyjedzie
do mnie takim traktorkiem. Dlaczego? Nie wiem.
Pewnie dlatego, że dostałem od niej traktorek, a nie na
przykład samochód, czy pociąg. Pod koniec drugiej klasy
zjawiła się wreszcie moja mama.21
ROZDZIAŁ III
Bardzo się ucieszyłem. Byłem przekonany, że zostanie
ze mną na zawsze. Z wrażenia nie mogłem spać. Słysza-
łem, jak dziadek kłócił się z moją mamą i bardzo na nią
krzyczał. Nie rozumiałem, dlaczego. Przecież mama przyjechała,
a o to chyba dziadkowi chodziło. Następnego dnia
również kłócili się. Niania natomiast pakowała moje rzeczy
do walizek i płakała. Czułem jakiś niepokój. Następnego
dnia rano mama zabrała moje rzeczy, chwyciła mnie za
rękę i powiedziała, żebym pożegnał się z dziadkiem i nianią,
bo musimy wyjechać. Zrobiło mi się bardzo smutno.
Nie chciałem nigdzie wyjeżdżać. Tutaj było mi dobrze.
Miałem dziadka, nianię i kolegów. Do szczęścia brakowa-
ło mi tylko mamy. Chciałem zostać tutaj. Powiedziałem to
mamie. Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie. Powiedziała, że
musimy wyjechać, bo jestem chory.
Chory? Ja? Nic mi nie dolegało. Chciałem zapytać o to
dziadka, ale on tylko machał rękami. Był bardzo zdenerwowany
po kolejnej kłótni z moją mamą, więc niczego
się nie dowiedziałem. Pomyślałem, że skoro mama tak
mówi, to tak jest. Była moją matką, więc jej wierzyłem.
Pożegnałem się. Dziadek był bardzo smutny, a niania jak
zwykle płakała. Wsiedliśmy do tramwaju, który zawiózł
nas na dworzec kolejowy. Mama na wszystkie moje pytania
niezmiennie odpowiadała, że niedługo się dowiem.
Po kilku godzinach jazdy pociąg zatrzymał się na małej
stacyjce otoczonej górami. Nawet podobało mi się tutaj. 22
Byłem jednak zbyt zmęczony, by podziwiać krajobraz.
Podjechała pod dworzec dorożka zaprzężona w dwa bia-
łe konie i zawiozła nas do bardzo ładnego domu. Mama
powiedziała, że to jest prewentorium i będę teraz tutaj
mieszkać. Przyjąłem to dobrze, nawet ucieszyłem się, że
nareszcie mama będzie przy mnie. Przyjęła nas miła pani,
która zaraz zaprowadziła mnie do pokoju, w którym było
kilka łóżek. Pokazała mi jedno i powiedziała, że tutaj będę
spać. Zdziwiłem się.
– Gdzie będzie spać maja mama? – zapytałem.
– Zaraz przyjdę do ciebie – powiedziała. – Połóż się teraz
i odpocznij. Ja idę porozmawiać z twoją mamą.
Uspokoiłem się. Położyłem się na łóżku i czekając na
mamę, usnąłem. Obudziłem się rano. Nie było to miłe
przebudzenie. Okazało się, że nie jestem tutaj sam. Na są-
siednich łóżkach spali chłopcy w wieku zbliżonym do mojego.
Zdziwiłem się, chociaż po ostatnich wydarzeniach
nie powinienem był się już niczemu dziwić. Te rozmowy
mojej matki z dziadkiem, ciągle zapłakana niania, niespodziewany
szybki wyjazd nie wiadomo dokąd i dlaczego.
Brak odpowiedzi na zadawane pytania powinny mnie
uodpornić i nie dziwić. Mimo to i tak chciałem wiedzieć,
gdzie ja jestem i gdzie przede wszystkim jest moja mama.
Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Na korytarzu spotkałem
tę miłą panią, która zajęła się mną, kiedy tu przyjechaliśmy.
Uśmiechnęła się do mnie. Zapytała, jak mi się
spało i zaprowadziła mnie do dużej umywalni. Pokazała,
w której szafce są moje rzeczy osobiste: szczoteczka do
zębów, mydło i ręczniki. Powiedziała, żebym się umył, a
ona poczeka na korytarzu. Znowu zapytałem o mamę.
Odpowiedziała, że wszystko mi później wyjaśni. Szybko
się umyłem i wyszedłem z umywalni. Pani czekała przed 23
drzwiami i zaprowadziła mnie do jakiegoś pokoju. Powiedziała:
– Uzgodniłam z twoją mamą, że jakiś czas będziesz tu
mieszkał. Jesteś chory, a tutaj szybko cię wyleczą i wró-
cisz do domu. Ten budynek nazywa się prewentorium
i tutaj przebywają dzieci wymagające leczenia.
Nie powiedziała jednak, na co choruję. Ja nie czułem
się chory. Zapytałem:
– A moja mama?
Pani zdziwiła się.
– Twoja mama wyjechała wczoraj. Myślałam, że powiedziała
ci o tym.
– Nic mi nie powiedziała, nawet nie przyszła do mojego
pokoju! – krzyknąłem. – I nie pożegnała się ze mną. A ja
tak bardzo na nią czekałem! Byłem przekonany, że tutaj
zamieszkamy razem.
Rozpłakałem się, wybiegłem z pokoju i pobiegłem na
salę, w której spędziłem noc. Rzuciłem się na łóżko i gło-
śno płakałem.
xxxxx
xxx
x
Zacząłem się wycofywać. Mój
wzrok zatrzymał się na wewnętrznej stronie ud naszej
pani Wandy i po chwili powędrował głębiej w stronę jej
brzucha. To co ujrzałem dosłownie sparaliżowało mnie.
Znieruchomiałem. Nigdy dotąd nie widziałem, co kobiety
skrywają pod spódnicą. To był szok. Nie dość, że nie było
tam majtek, a powinny być, to zobaczyłem jeszcze coś, co
przypominało włosy. Zdumiało mnie to bardzo. Byłem tak
pochłonięty tym widokiem, że nie poczułem nawet, że leżę 26
na mrowisku, a mrówki dobrały się już do całego mojego
ciała. Zacisnąłem zęby i postanowiłem wyjaśnić do końca,
co to jest rzeczywiście. Czy to są włosy, czy coś innego.
Postanowiłem przysunąć się bliżej. Byłem tym tak zajęty,
że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moje manewry
zostały już przez wszystkich zauważone. Kiedy rozległ
się gromki śmiech, pani Wanda również zorientowała
się, co tu się dzieje. Zerwała się na równe nogi. Jej twarz
zrobiła się czerwona. Zaczęła bardzo głośno krzyczeć na
mnie i wymachiwała przy tym szybko rękami. Bałem się,
że mnie pobije. Z tego co wykrzykiwała, zrozumiałem
tylko, że chodzi o jakąś świnię i że ja nią właśnie jestem.
Nie wiem dlaczego, ale odpowiedziałem: „a pani nie ma
majtek”. Wszyscy wkoło pokładali się ze śmiechu. Tak naprawdę,
chyba tylko ja jeden nie wiedziałem, o co chodzi.
Pani Wanda najpierw zaniemówiła, a później z podwójną
siłą krzyczała na mnie. Po chwili powiedziała jeszcze coś
o mojej bezczelności i że natychmiast idziemy do pani dyrektor.
Czułem się podwójnie źle. Dalej nie rozumiałem,
dlaczego nasza pani tak bardzo się zdenerwowała, a ponadto
dopiero teraz zacząłem odczuwać przykre skutki
leżenia w mrowisku. Po powrocie do prewentorium pani
dyrektor również nakrzyczała na mnie i powiedziała, że
zaraz zadzwoni po moją mamę, a ja za karę mam cały czas
siedzieć w sypialni. Nie mogłem zrozumieć, co złego zrobiłem
i za co ta kara. Po namyśle stwierdziłem, że dobrze
nawet się stało, bo jakby na to nie patrzeć, była szansa na
spotkanie z mamą. Nie przejmowałem się tym całym szumem
i tymi wszystkimi rozmowami, które toczyły się cały
czas. Po dwóch dniach przyjechała wreszcie mama. By-
łem bardzo szczęśliwy. Spodziewałem się, że mama mnie
przytuli, a może nawet pocałuje. Tymczasem mama, która 27
przyjechała z nowym „wujkiem” –właścicielem samochodu
– spojrzała tylko na mnie i powiedziała:
– Co ty znowu narozrabiałeś? Ciągle mam z tobą kłopoty!
Po tym „przywitaniu”, poszła do gabinetu pani dyrektor.
Byłem bardzo rozczarowany i zły. Co ona mówi? Jakie
kłopoty i dlaczego ciągle? Przecież jej nigdy przy mnie nie
było. No dobrze, skoro tak musi być, idę do swojej sypialni.
Nie chciałem już nikogo widzieć.
Po chwili przyszła pani dyrektor i powiedziała, że jadę
do domu. Mama miała czekać na mnie w samochodzie.
Normalnie ucieszyłbym się bardzo. Teraz jednak jakoś nie
miałem ochoty stąd wyjeżdżać. Chętnie bym tu został. Nie
miałem jednak innego wyjścia, więc powiedziałem tylko
„do widzenia” i podszedłem do samochodu. Nie pożegna-
łem się z kolegami, bo z powodu kary przebywałem od
dwóch dni w sypialni, gdy oni tymczasem poszli na wycieczkę.
Poza tym nie spodziewałem się takiego rozwią-
zania tej sprawy.
W drodze powrotnej mama cały czas zastanawiała się,
co ma ze mną zrobić. Mówiła do tego „wujka”, że z nią nie
mogę zostać, a do dziadków nie chce mnie zawozić. Powiedziała,
że musi szybko rozwiązać ten problem. Zrobiło
mi się bardzo smutno. Kolejny raz moja mama mnie
odtrąciła. Nie chciałem tego okazywać, ale nie mogłem
się powstrzymać od łez. Wtuliłem się w kąt samochodu
i zacząłem płakać. Z początku starałem się robić to cicho,
jednak po chwili płacz stał się na tyle głośny, że „wujek
Stefan” zatrzymał samochód, by zobaczyć, co się dzieje.
Mama spojrzała na mnie i powiedziała:28
– Nie becz, bo nie jesteś babą. Stwierdziła, że nic mi nie
jest, więc możemy jechać dalej. Po kilku godzinach byli-
śmy w domu.
Te wspomnienia tak mnie rozkleiły, że nie chciałem
rozmawiać z Ktosiem, mimo usilnych prób z jego strony.
Zdobyłem się tylko na powiedzenie:
– Cześć. Nie chcę teraz rozmawiać. Jak będę gotowy na
dalszą część emocji, przyjdę na naszą ławeczkę.
Wstałem i poszedłem do domu. Mimo, że byłem już
dostatecznie dorosłym człowiekiem, wspomnienia te
bardzo mnie wzruszyły. Kilka następnych dni spędziłem
w domu. Pogoda raczej nie zachęcała do spacerów, więc
nawet cieszyłem się, że nigdzie nie wychodzę. Dużo my-
ślałem o tym, co wydarzyło się w moim dzieciństwie. Nie
przypuszczałem, że aż tak dużo. Po prostu nie pamiętałem
wielu rzeczy. Początkowo, kiedy spotkałem Ktosia, rozmowy
z nim nie były dla mnie miłe. Dzisiaj jednak patrzyłem
na to inaczej. Byłem mu wdzięczny, że przypomniał mi to
wszystko. Kiedy wreszcie pogoda poprawiła się, a przebywanie
w domu zaczęło mnie nudzić, perspektywa spotkania
Ktosia bardzo mnie ucieszyła. Z radością wyszedłem
z domu i udałem się w kierunku mojej ławeczki. Ku mojemu
zdziwieniu nikogo tam nie było. Byłem przekonany, że
Ktoś będzie na mnie czekać. Niestety bardzo się rozczarowałem.
Ławeczka była pusta. Byłem bardzo zły. Pomyśla-
łem sobie, że jak Ktoś nie chce ze mną rozmawiać, to nie.
Łaski bez. Sądziłem, że sam sobie wszystko przypomnę.
Bardzo zależało mi na poznaniu przeszłości. Chciałem
zrozumieć, co spowodowało, że moje późniejsze życie wyglądało
tak właśnie, jak wyglądało. Byłem przekonany, że
to co przeżyłem w dzieciństwie ukształtowało całe moje
przyszłe życie. 29
Nie miałem ochoty na obserwowanie okolic ławeczki.
Posiedziałem jeszcze chwilę i kiedy doszedłem do wniosku,
że nic więcej się nie wydarzy, wstałem i poszedłem
w stronę domu. Całą drogę zastanawiałem się, dlaczego
Ktoś nie przyszedł. Stało się coś? Czy po prostu się obraził.
Nagle usłyszałem głos. Mówiło do mnie moje sumienie.
Usłyszałem:
– No i co? Może to ty coś zrobiłeś nie tak, przypomnij
sobie.
Wściekłem się.
– Co ty sobie myślisz i o czym ty mówisz? Byłem wtedy
dzieckiem, miałem przecież dopiero kilka lat, chyba dziewięć,
o ile dobrze pamiętam.
Krzyknąłem:
– Pogięło cię?! Odczep się ode mnie. Odzywaj się wtedy,
kiedy będziesz miał naprawdę coś do powiedzenia w
sprawach sumienia, a teraz zamknij się!
Bardzo się zdenerwowałem. Nagle zauważyłem, że
mijający mnie przechodnie jakoś tak dziwnie na mnie
patrzą. Zorientowałem się, że mówię na głos, co mogło
postronnym obserwatorom wydawać się dziwne. Było mi
wstyd. Przyspieszyłem kroku i po paru minutach wchodziłem
już do swojego mieszkania. Czułem się bardzo nieswojo.
Nie mogłem przestać myśleć o tym, co usłyszałem
w drodze do domu. Zastanawiałem się, co robiłem źle, że
moja mama nie miała nigdy czasu dla mnie. Próbowałem
przypomnieć sobie wszystko z mojego dotychczasowego
życia. Mimo usilnych starań nie znalazłem nic, co miałoby
wpływ na takie zachowania mojej mamy. Nie przypominałem
sobie sytuacji, w których zrobiłbym coś przykrego.
Ciągle bardzo chciałem, aby moja mama była blisko mnie.
Czekałem na okazanie mi chociaż odrobiny czułości. Bar-30
dzo tego potrzebowałem i ciągle miałem nadzieję, że tak
będzie.
W domu u mamy byłem kilka dni. W tym czasie ona cią-
gle rozmawiała z kimś przez telefon lub wychodziła z domu
na kilka godzin. Ja zostawałem w mieszkaniu. Byłem
ciągle sam i było mi bardzo smutno i źle. Po jakimś czasie
wróciła mama z „wujkiem” Stefanem i z radością oświadczyła,
że zaraz wyjeżdżamy z powrotem do Rabki.
Mimo, że nie byłem z tego zadowolony i wolałbym zostać
tutaj i chodzić do normalnej szkoły, ucieszyłem się.
Chciałem wrócić do swoich kolegów z którymi zdążyłem
się już zaprzyjaźnić. Jakież było moje zdziwienie, kiedy
moja mama powiedziała, że co prawda wracam do Rabki,
ale nie do prewentorium tylko do sanatorium.
Nie zapytałem nawet, co to jest. Zrobiło mi się bardzo
smutno. Poczułem się kolejny raz odtrącony przez moją
mamę. Ona zapytała tylko, czy się cieszę. Co za pytanie.
Płakać mi się chciało, a nie cieszyć. Nie powiedziałem nic,
wzruszyłem ramionami i bez entuzjazmu wsiadłem do
samochodu.
Nie pamiętam jak przebiegła droga i jak długo jechaliśmy.
To sanatorium w ogóle mi się nie podobało. Był to
duży, kilkupiętrowy dom w kolorze białym. Nie wywarł
na mnie dobrego wrażenia. W środku też nie było lepiej.
Nie chciało mi się nic mówić. Nie odpowiadałem również
na zadawane mi pytania przez panią pielęgniarkę. Mama
powiedziała, że teraz pójdę z panią do sali, w której będę
mieszkał. Ogarnął mnie paniczny strach, że będę musiał
zostać tutaj na zawsze. Bardzo tego nie chciałem. Byłem
dosłownie tak sparaliżowany strachem, że nie mogłem
ruszyć się z miejsca. Mama powiedziała: 31
– Idź z panią i nie rób mi wstydu, a ja zaraz do ciebie
przyjdę.
Trochę mnie to uspokoiło. Pomyślałem sobie, że jak
mama przyjdzie do mnie, to poproszę ją, abym mógł wró-
cić z nią do domu. Chciałem powiedzieć jej, jak bardzo ją
kocham i jak bardzo chcę być blisko niej. Chciałem również
powiedzieć, że zrobię wszystko, aby była ze mnie
zadowolona. Zawsze będę grzeczny, bylebym mógł tylko
wrócić do domu. Pamiętam z jakim niepokojem czekałem
na mamę. Kiedy po jakiejś godzinie, jak sądzę, otworzy-
ły się drzwi sali, w której byłem, zerwałem się z łóżka na
którym siedziałem i z krzykiem „wróciłaś nareszcie mamusiu”,
rzuciłem się w kierunku otwierających się drzwi.
W drzwiach stała pani pielęgniarka. Zaniemówiłem.
– Gdzie jest moja mama? Powiedziała przecież, że zaraz
przyjdzie i żebym na nią poczekał.
– Twoja mama już wyjechała – usłyszałem.
W jednej sekundzie zrozumiałem, że kolejny już raz
moja mama mnie zostawiła, nie chce mnie. Wpadłem w jakąś
histerię. Zacząłem coś krzyczeć. Chciałem uciec z tego
sanatorium, ale zostałem mocno przytrzymany przez
pielęgniarkę. Szarpałem się z nią, krzyczałem, kopałem
i gryzłem. Nic to nie dało. Przybiegła druga pielęgniarka.
Obezwładniły mnie i rzuciły na łóżko. Później zmusiły do
wypicia jakiegoś lekarstwa, po którym uspokoiłem się
i zasnąłem.
Te wspomnienia bardzo mnie poruszyły. Jakbym dostał
obuchem w głowę. Dotychczas nie miałem o tym pojęcia.
Po prostu nie pamiętałem o tym. W ogóle w dorosłym życiu
nie myślałem o dzieciństwie. Jeśli wracałem do przeszłości,
to myślałem raczej o przyjemnych sprawach. Dopiero
rozmowy z Ktosiem otworzyły mi oczy. Nie mogłem 32
zrozumieć, w jakim celu on mi o tym opowiadał. Chociaż
jak dotychczas, wspomnienia te były chwilami dla mnie, co
prawda bardzo przykre, chciałem poznać wszystko z mojej
przyszłości. Niestety nie mogłem przypomnieć sobie,
co działo się później. Im intensywniej o tym myślałem,
tym bardziej wspomnienia te zacierały się. Doszedłem do
wniosku, że bez Ktosia nie poradzę sobie. Z tym był jednak
problem. On zniknął. Przez kilka dni nic się nie działo.
Mam na myśli to, że Ktoś nie dawał znaku życia. W mojej
głowie nie było tak spokojnie. Nie bardzo mogłem poradzić
sobie z tym wszystkim, o czym dowiedziałem się
ostatnio. Robiłem wszystko, aby spotkać się z moim drugim
ja. Wychodziłem na spacer nawet kilka razy dzienne.
Jedynym efektem były bóle nóg powstałe w wyniku zakwasów
spowodowanych zbyt intensywnymi spacerami.
Ktosia nie spotkałem. Zacząłem się martwić, bo wiedzia-
łem, że bez niego zbyt wiele sobie nie przypomnę. Poważnie
zacząłem zastanawiać się, czy to, co ostatnio mnie
spotkało, nie było wytworem tylko mojej wyobraźni.
Na kolejnym spacerze zobaczyłem go. Siedział jak zwykle
na naszej ławeczce. Kiedy podchodziłem do niego,
czułem się jak na pierwszej randce. Cieszyłem się, a serce
biło mi jak oszalałe. Ktoś spojrzał na mnie. Wydawało mi
się, że on też ucieszył się na mój widok. Chciałem go uściskać,
lecz on odsunął się trochę i powiedział tylko:
– Usiądź. Uprzedzę cię i powiem, że mnie również brakowało
naszych spotkań. Niestety nie mogę wyjaśnić ci,
dlaczego nie widzieliśmy się. Ja również nie rozumiem,
dlaczego czasami dochodzi do naszych spotkań, a czasami
nie. Wracając jednak do meritum. Wiem, że nie mo-
żesz przypomnieć sobie pewnych zdarzeń z przeszłości.
Na ile jednak będę mógł, pomogę ci. Twoje wspomnienia 33
– powiedział – skończyły się na tym, że zasnąłeś na łóżku
w sanatorium. Dalsze twoje losy można byłoby w zasadzie
pominąć, nic bowiem szczególnego się nie wydarzyło.
Po tych słowach zacząłem sobie przypominać coraz
więcej faktów. Rzeczywiście, okres pobytu w sanatorium
był bardzo nudny. Każdy dzień był taki sam. Nie było porównania
do mojego wcześniejszego pobytu w prewentorium.
Zasadniczą różnicą było to, że praktycznie cały
wolny czas spędzaliśmy w pomieszczeniach sanatorium.
Wyjścia na zewnątrz należały tam do rzadkości. Jedno
nie zmieniało się. Dręczył mnie ogromny żal. Nie mogłem
zrozumieć, dlaczego moja mama mnie tutaj zostawiła. Nie
wyjaśniła mi niczego, a ja tak bardzo chciałem być z nią.
Bardzo ją kochałem, więc tym bardziej nie mogłem tego
zrozumieć. Coraz bardziej byłem przekonany, że to ja by-
łem wszystkiemu winien. Do wszystkich dzieci prawie co
tydzień ktoś przyjeżdżał. Do mnie przez kilka miesięcy
nikt. Bardzo to przeżywałem. Było to chyba widoczne, bo
niektóre pielęgniarki brały mnie czasem na kolana i pró-
bowały mnie pocieszać. To było jednak dla mnie za mało.
Ja oczekiwałem czegoś innego. Ja chciałem, żeby to moja
mama wzięła mnie na kolana i mocno przytuliła. Niestety
nigdy tego nie doświadczyłem. Miałem jednak nadzieję,
że kiedyś to nastąpi. Będę nie tylko świadkiem takich scen
z udziałem innych rodziców w stosunku do swoich dzieci,
ale doświadczę też tego osobiście. Na razie pozostawało
mi tylko marzyć o tym. Poza tym, jak już powiedziałem,
nic się ciekawego tam nie działo.
Tak minęło kilka miesięcy. Nastał wreszcie dzień, kiedy
w drzwiach sali w której przybywałem, stanęła moja
mama. Zakręciło mi się w głowie. Wszystko było nieważ-
ne. Zapomniałem o wszystkich złych chwilach. Znów by-34
łem szczęśliwy. Przyjechała przecież moja mama i to tylko
się liczyło. Byłem tak szczęśliwy, że stać mnie było na wykrztuszenie
tylko jednego słowa – mamusiu. Więcej nie
byłem w stanie powiedzieć. Słowa uwięzły mi w gardle,
zacząłem płakać. Mama popatrzyła na mnie i powiedziała
tylko:
– Nie maż się i spakuj swoje rzeczy, bo jedziemy do
domu, a dokładniej do dziadka.
Chciałem zapytać, dlaczego nie do jej domu. Uprzedzi-
ła moje pytanie i powiedziała, że muszę zamieszkać znowu
z dziadkiem, ponieważ teraz razem z nią mieszkają
jej przyjaciele. Są to młodzi lekarze, a ponieważ nie mają
gdzie mieszkać, zaproponowała im wspólne mieszkanie.
Powiedziała: jesteś już na tyle duży i rozumiesz, że dla ciebie
nie będzie już miejsca.
Zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. Kolejny już raz.
O czym ona mówi? Przecież w tym mamy mieszkaniu były
cztery pokoje, więc dlaczego nie ma miejsca. Znowu zacząłem
myśleć, że tylko ja jestem wszystkiemu winien.
Przecież tak niewiele potrzebowałem, aby poczuć się
szczęśliwym. Chciałem tylko mieć moją mamę przy sobie.
Chciałem ją kochać i chciałem, aby czasami mnie przytuli-
ła. Nie wiedziałem co zrobić, nie rozumiałem tego. Zebra-
łem się na odwagę i zapytałem wprost.
– Mamusiu, co ja robię złego, dlaczego jak inne mamy
nie przytulasz mnie? Czy ty mnie nie kochasz, nie chcesz
mnie? Mama popatrzyła na mnie trochę dziwnie i powiedziała:
– Nie zawracaj mi głowy. Zapakuj swoje rzeczy i jedziemy.
No i tyle się dowiedziałem. Cała podróż do Wirka – tam
bowiem mieszkał dziadek – przebiegała w milczeniu. Ja 35
byłem bardzo smutny i rozżalony, a nawet chwilami zły.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałem na kogo. Postanowiłem
porozmawiać o tym z dziadkiem. On był jedyną osobą,
która od czasu do czasu rozmawiała ze mną. Była jeszcze
niania, ale ona bardzo często płakała, więc rozmowy z nią
z reguły były trudne. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce,
dziadek trochę się zdziwił, ale w sumie ucieszył się. Najbardziej
cieszyła się niania. Całowała mnie i przytulała.
Nie rozumiałem tylko, dlaczego płakała. Ale zdarzało jej
się to dość często i – jak mi się wydawało – bez żadnej
przyczyny, uznałem to za normalne. Mama zamknęła się
z dziadkiem w drugim pokoju. Dość długo nie wychodzili.
Po jakimś czasie z pokoju dobiegały coraz głośniejsze
głosy. Stało się jasne, że się kłócili. Zapytałem nianię,
o co chodzi. Odpowiedziała, że moja mama nie uzgodniła
niczego z dziadkiem, a on musi iść do szpitala. Dziadek
powiedział mamie, że musi mnie zabrać do siebie. Nie
wiedziałem, co o tym myśleć. Z jednej strony pogodzi-
łem się z tym, że znowu zamieszkam z dziadkiem i nianią,
ale z drugiej strony wróciła nadzieja, że zamieszkując
z mamą, ona mnie pokocha. Mama nie była zadowolona
z rozmowy z dziadkiem. Była zła, że musi mnie zabrać do
siebie. U dziadka nie zabawiliśmy długo. Mama wypaliła
tylko papierosa i pojechaliśmy do jej mieszkania do Bytomia.
Tam też miałem chodzić do szkoły. Na drugi dzień
mama zaprowadziła mnie do nowej szkoły, do trzeciej
klasy. Nie bardzo mi się tam podobało. Szkoła była bardzo
stara i bardzo duża. Było tam również bardzo dużo dzieci.
Nie zdążyłem się zaprzyjaźnić z nikim, bo chodziłem tam
tylko kilka dni. Miało na to wpływ, jak sądzę, pewne wydarzenie,
którego byłem uczestnikiem. W naszym mieszkaniu,
oprócz mamy i mnie, mieszkało również młode 36
małżeństwo. Byli oni lekarzami i często przychodziło do
nas dość dużo ludzi, głównie kobiet. Pewnego dnia w godzinach
wieczornych pan Jurek, bo tak miał na imię ten
przyjaciel mamy, wbiegł do naszego pokoju i krzyknął:
– Marychna – tak nazywano moją mamę– mamy problem,
musisz nam pomóc.
W tym momencie zgasło światło. Mama zaklęła brzydko.
– Poszukaj świec – krzyknęła do mnie. Wiedziałem
gdzie są, więc szybko je znalazłem. Mama odebrała je ode
mnie i pobiegła do drugiego pokoju. Po chwili zawołała
mnie. Widok jaki zobaczyłem zszokował mnie. Na takim
specjalnym fotelu rozebrana do pasa siedziała, czy może
leżała młoda kobieta. Pan Jurek, jego żona i moja mama,
coś przy tej kobiecie robili. Na podłodze było pełno krwi.
Wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Widok był przerażający.
Do tego brak normalnego światła potęgował uczucie
grozy. Światło świec rzucało upiorne cienie na ściany. Jurek
krzyknął:
– Maryna, dzwoń do szpitala, niech natychmiast przy-
ślą karetkę!
Mama wetknęła mi dwie świece do rąk i kazała podejść
bliżej tego fotela. To co zobaczyłem, tak mną wstrząsnęło,
że o mało nie zemdlałem. Cały się trząsłem. Nogi miałem
jak z galarety. Jurek wrzasnął:
– Nic nie widzę! Podejdź bliżej i świeć.
Widziałem wszystko. Z brzucha tej pani lała się krew.
Dużo krwi. Ona głośno krzyczała. Pan Jurek próbował zatamować
krwawienie, usiłując do jej brzucha, jak wtedy
myślałem, wepchnąć jakieś ręczniki. Tak jednak trzęsły
mu się ręce, że nie mógł sobie z tym poradzić. Nagle kobieta
przestała krzyczeć. Pan Jurek i jego żona strasznie klęli
i wzajemnie pytali się, co teraz mają robić. Na szczęście 37
w tym momencie wbiegli sanitariusze ze szpitala z noszami.
Położyli na nie tę panią i wybiegli z naszego mieszkania.
Pan Jurek i jego żona też. Została tylko moja mama.
Była bardzo zdenerwowana. Cała się trzęsła. Ja również.
W tym momencie zapaliło się światło. Widok, który
nam się ukazał, był straszny. Cały pokój był we krwi. Moja
mama siedziała na krześle i w kółko pytała, co teraz bę-
dzie. W pewnej chwili wstała z krzesła, złapała mnie za
rękę i poszliśmy do naszego pokoju. Tam okazało się, że
my również byliśmy ubrudzeni krwią. Poszliśmy umyć
się do łazienki. Po powrocie do pokoju mama wyciągnęła
z barku wódkę, nalała sobie do szklanki i wypiła. Po chwili
nalała również do drugiej szklanki i kazała mi też wypić.
Do dzisiaj pamiętam ten ohydny smak. Jedno w tym było
dobre. Przestałem natychmiast się bać i po chwili nic już
nie pamiętałem. Zasnąłem.
Następnego dnia bardzo źle się czułem. Bolała mnie
głowa i było mi niedobrze. Pobiegłem do łazienki i długo
wymiotowałem. Nie poczułem się jednak lepiej. Położy-
łem się do łóżka i znowu zasnąłem. Mamy oczywiście nie
było. Kiedy obudziłem się wieczorem, mama na szczęście
już była. Chciałem, aby wytłumaczyła mi, co się wczoraj
stało i co było tej pani. Powiedziała, żebym o tym nie my-
ślał, a przede wszystkim nikomu mam nic nie mówić.
Powiedziała jeszcze, że jutro pojedziemy znowu do
dziadka. Zapytałem:
– A co ze szkołą, przecież nie zdążyłem jeszcze poznać
nowych kolegów!?
Odpowiedziała, że tak musi być i żebym więcej nie wypytywał
jej o te sprawy. Nie rozumiałem, dlaczego mama
nie chce mi nic powiedzieć. Przecież ja wszystko widzia-
łem, a przede wszystkim bardzo się bałem. Chciałem 38
wiedzieć więcej. Czułem, że stało się coś złego, ale mama
zabroniła mi nie tylko o tym mówić, ale również myśleć.
Było to bardzo dziwne.
Na drugi dzień pojechaliśmy do dziadka. Oczywiście,
znowu mama kłóciła się z dziadkiem, który nie chciał zgodzić
się, abym u niego zamieszkał. Powiedziała, że musi
coś ważnego załatwić .Teraz musi wyjechać i wróci za kilka
dni. Zorientowałem się, że nie mam żadnych zeszytów
ani książek. Nie miałem nic, by pójść do szkoły. Zapytałem
dziadka, kiedy tam pójdę. On westchnął i powiedział:
– Ja po prostu nie wiem. Musimy poczekać na powrót
twojej mamy.
Powiedział to tak jakoś dziwnie, ale tak, że nabrałem
odwagi, żeby zapytać go o różne sprawy. Powiedziałem:
– Dziadku, czy możemy porozmawiać?
– Tak oczywiście, możesz pytać o wszystko. Domyślam
się, że rozmowy z mamą ci nie wychodzą. Ze mną, jak się
już zorientowałeś, również nie. Mamy więc z sobą dużo
wspólnego.
Opowiedziałem dziadkowi, jak bardzo kocham moją
mamę i jak bardzo bym chciał z nią być. Niestety mamy
nigdy przy mnie nie ma. Chciałem, aby wytłumaczył mi,
dlaczego ciągle muszę wyjeżdżać. Czuję się z tym bardzo
źle. Nikt nie chce mi wyjaśnić, dlaczego tak jest. Dlaczego
nie mogę mieszkać z mamą, dlaczego nie mam taty.
Wszystkie dzieci, które poznałem miały dwoje rodziców,
a ja tylko mamę i wujków. Powiedziałem, że wydaje mi się,
że mama mnie nie chce. Zapytałem:
– Dziadku, powiedz mi, co ja robię źle? Poprawię się.
Pragnę tylko, żeby mama mnie pokochała i czasem przytuliła.
39
Dziadek popatrzył na mnie jakoś tak smutno. Nagle
wstał, podszedł do mnie i bardzo długo tulił mnie w ramionach.
Powiedział tylko:
– Biedne dziecko.
Mimo smutku, jaki mnie ogarnął, byłem w tej chwili najszczęśliwszym
dzieckiem na świecie. Później dziadek wyszedł
z pokoju. Wydawało mi się, że płakał. Było to bardzo
dziwne. Nie, to niemożliwe. Dziadek miałby płakać? Nie.
Musiało mi się tylko wydawać. Po chwili dziadek wrócił.
Zapewniał mnie, że na pewno mama mnie kocha, ale jeszcze
z nią porozmawia. Powiedział to w taki sposób, że nie
do końca mu uwierzyłem. Pomyślałem sobie, może jednak
ma rację, może rzeczywiście mama mnie kocha, może
po prostu ma dużo pracy, a może potrzeba na to wszystko
więcej czasu. Może ja zbyt szybko chcę zbyt wiele? Muszę
poczekać. Na pewno wkrótce wszystko się wyjaśni. Opowiedziałem
jeszcze dziadkowi o tym, co wydarzyło się
w mieszkaniu mamy. Jak skończyłem, dziadek zerwał się
z krzesła, zrobił się czerwony na twarzy, a później zaczął
głośno przeklinać. Bardzo się wystraszyłem. Pomyślałem
sobie, że teraz na pewno ja coś złego zrobiłem. Po chwili
dziadek zorientował się chyba, że swoją gwałtowną reakcją
przestraszył mnie. Podszedł do mnie i powiedział:
– Dobrze zrobiłeś, że o wszystkim mi opowiedziałeś.
Niczemu nie jesteś winien. Jedyną osobą, która postąpiła
niewłaściwie jest moja córka a twoja mama. Będę musiał
z nią poważne porozmawiać. Ty nie musisz niczego się
obawiać. Jeszcze raz powtarzam, że dobrze zrobiłeś opowiadając
mi o rzeczach, o których ja dotychczas nie mia-
łem pojęcia. Postaram się zrobić wszystko, aby zmienić tę
sytuację. Przytulił mnie jeszcze mocniej i powiedział: 40
– Idź do niani, ona da ci teraz coś pysznego do jedzenia.
Poszedłem do kuchni. Niania jak zwykle płakała, tylko
teraz jakby mocniej. Też mnie przytuliła i zaczęła całować.
Coś przy tym mówiła, ale nie zrozumiałem, tak byłem zaskoczony
reakcją dziadka i niani. Nie zastanawiałem się
zbytnio, dlaczego tak się zachowują, bo w sumie czułem
się bardzo dobrze. Po raz pierwszy poczułem, że komuś
na mnie zależy i kocha mnie. Szkoda tylko, że nie była to
moja mama.
Kilka następnych dni przesiedziałem w mieszkaniu.
Ponieważ nie chodziłem do szkoły, miałem dużo czasu
na rozmyślanie. Nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić.
Przeżycia ostatnich dni bardzo źle wpłynęły na moje samopoczucie.
Nieustannie myślałem o tym, co widziałem.
Miałem problemy ze snem. Często budziłem się w nocy.
Wydawało mi się, że całe łóżko jest we krwi. Głośno krzyczałem
i uciekałem z pokoju do niani. Ona uspokajała
mnie i mówiła, że to tylko zły sen i jak nie będę o tym my-
śleć, wszystko minie, znowu będę spać spokojnie. To mnie
trochę uspokoiło. Niestety nie na długo. Tak się złożyło, że
niania zachorowała i przeniosła się do swojego mieszkania.
Zamieszkała ze swoją rodziną. Powiedziała, że wróci
natychmiast jak poczuje się lepiej. Nie byłem z tego zadowolony
z dwóch powodów. Po pierwsze bardzo martwiła
mnie jej choroba, a po drugie źle się czułem sam. Niania
zawsze miała na mnie dobry wpływ. Czułem się przy niej
bezpiecznie. Na domiar złego dziadek również zachorował
i zabrano go szpitala.
Zostałem znowu sam. Byłem przerażony i bardzo się
bałem. Poszedłem do sąsiadki mieszkającej naprzeciwko.
To była bardzo miła pani. Ona i jej mąż, który miał aptekę 41
na parterze naszego domu przyjaźnili się z moją mamą.
Opowiedziałem jej o chorobie dziadka i niani oraz o tym,
że nie wiem co mam teraz zrobić. Ona próbowała dodzwonić
się do mamy, ale ktoś powiedział, że mama wyjechała
i przyjedzie za kilka dni. Sąsiadka powiedziała, że mogę
przychodzić do nich na posiłki, ale spać u nich nie mogę.
Mają małe dziecko, które również jest trochę chore, więc
muszę spać w swoim mieszkaniu. Dodała jeszcze, że jestem
już dużym chłopcem, więc chyba się nie boję. Odpowiedziałem,
że oczywiście nie.
Prawda była niestety inna. Bałem się jak nigdy dotąd,
ale nie mogłem przecież opowiedzieć obcej osobie o tym,
co w ostatnich dniach przeżyłem. Musiałem jakoś poradzić
sobie z tym problemem. Wieczorem zjadłem kolację,
ale bałem położyć się do łóżka. Wyszedłem więc z domu
i wsiadłem do tramwaju. Kupiłem bilet u konduktora
i przeszedłem na tył ostatniego wagonu. Skuliłem się tak
na siedzeniu, że nikt mnie nie widział. Miałem nadzieję,
że uda mi się zasnąć. Niestety myliłem się. Jeździłem tym
tramwajem całą noc. Byłem bardzo zmęczony, ale cieszy-
łem się, że nic złego nie wydarzyło się. Nie spałem, więc
nie dręczyły mnie żadne koszmary. Tramwaj do którego
wsiadłem jeździł w kółko. Przejeżdżał przez kilka miast
i wracał znowu do mojej miejscowości. W ciągu całej nocy
zdarzyło się tak kilka razy.
Rano, kiedy tramwaj znowu przyjechał na mój przystanek,
wysiadłem i poszedłem do domu. Przed drzwiami
spotkałem sąsiadkę, która zapytała mnie, gdzie byłem tak
wcześnie. Odpowiedziałem, że wyszedłem tylko na podwórko,
bo wcześnie wstałem i nie wiedziałem co z sobą
zrobić.
xxxxxx
xxx
x
ROZDZIAŁ IV
Nastąpiły jednak wydarzenia, których się nie spodziewałem.
W polskojęzycznej prasie przeczytałem, że szukają
młodych poetów i chętnie opublikują ich wiersze. Młody co
prawda nie jestem, ale mogę spróbować. Od roku bowiem,
chcąc poradzić sobie z samotnością, zacząłem zapisywać
swoje przemyślenia w formie rymowajek. Tak je nazwa-
łem. Nie uważałem ich za wiersze, a za coś pośredniego
między zapiskami moich przemyśleń a składanką rymów.
Wysłałem kilka na adres redakcji „Samego życia”. Ku mojemu
zaskoczeniu zostały wydrukowane. Niedługo potem
napisał do mnie redaktor Leonard Paszek. Poprosił, abym
przysłał mu więcej. Chce dołączyć je do wspólnego tomiku
wierszy. Poza tym zaprosił mnie do Oberhausen na „Wierszobranie”.
Tam będę miał możliwość opowiedzenia o sobie,
o swojej twórczości i samotności. Zostałem bardzo
mile przyjęty. Poznałem wielu ludzi związanych z ogólnie
rozumianą kulturą. Otrzymałem także tomik „Mury”,
w którym znalazły się również moje rymowajki. To było
niezwykłe przeżycie. Uczestnictwo w „Wierszobraniu”
pozwoliło mi inaczej spojrzeć na moją samotność. Zaczą-
łem dostrzegać innych ludzi. Uświadomiłem sobie, że nie
tylko ja borykam się z problemami. Inni też ich doświadczają.
Czasami nawet w sposób trudny do wyobrażenia.
Oberhausen otworzyło nowy etap w moim życiu. Zrozumiałem,
że w życiu nie można być biernym. Trzeba ciągle
coś robić. Nieważne co. Czy to będzie pisanie, granie czy 48
malowanie. Ważne, żeby mieć z tego satysfakcję i aby móc
innym coś dawać. To pomaga. Działa jak uniwersalny lek
na wszystko. W przypadku leku bywa różnie, ale w tym
przypadku naprawdę działa.
Rozmyślanie o wydarzeniach z ostatnich kilku miesięcy
spowodowały, że zatęskniłem za rozmowami z Ktosiem.
Z doświadczenia wiedziałem, że może okazać się to trudne
i nie myliłem się. Przez kilka dni chodziłem codziennie
w okolice „mojej ławeczki”. Niestety Ktosia tam nie było.
Nie wiedziałem, co o tym sądzić. W przeszłości zdarzało
się co prawda, że Ktoś nie pojawiał się. Wspominał, że też
czasami ma trudności w skontaktowaniu się ze mną. Tym
razem czułem, że sprawa jest poważniejsza. Nic jednak
nie przychodziło mi do głowy. Po jakimś czasie usłysza-
łem znowu głos mojego sumienia. Tym razem nie miałem
zamiaru kłócić się z nim. Ucieszyłem się nawet i bez zbędnych
ceregieli zapytałem wprost, co sądzi o tej sytuacji.
Przez chwilę Głos nie odzywał się. Potem usłyszałem coś,
czego nigdy bym się nie spodziewał. Powiedział:
– Pomyślałem sobie, że twoje trudności ze skontaktowaniem
się z Ktosiem mogą wynikać ze stresu, w którym
ostatnio żyjesz. Zdziwiłem się. Nie zauważyłem, abym
ostatnio doświadczał jakiś szczególnie nieprzyjemnych
zdarzeń.
– Masz rację, ale nie do końca – odparł Głos. Przecież
przez ostatnie miesiące twoje myśli krążą ciągle wokół
twoich córek. Robisz wszystko, aby nawiązać z nimi kontakt.
Nie możesz zrozumieć, dlaczego wyrzuciły cię ze
swojego życia. Chcesz porozmawiać z nimi o tym. Chcesz
zrozumieć, przeprosić i naprawić relacje. Czy tak nie
jest?49
– Tak masz rację – powiedziałem – rzeczywiście, ciągle
o tym myślę. Nie sądzę jednak, aby chęć skontaktowania
się z moimi córkami mogła przeszkodzić mi w spotkaniu
Ktosia. Przecież te rozmowy z nim mają pomóc mi w zrozumieniu,
co takiego wydarzyło się w przeszłości i jakie
konsekwencje wywołało to w moim dorosłym życiu.
Po głębszym zastanowieniu się, doszedłem do wniosku,
że Głos może mieć trochę racji. Przecież głównym moim
celem było dotarcie do prawdziwych przyczyn wyborów,
które tak właśnie pokierowały moim życiem. Postanowiłem
przestać myśleć tak intensywnie o teraźniejszości
i skupić się na moim dzieciństwie. Zamiar słuszny, tylko
jak go zrealizować? Potrzebny do tego był Ktoś. Jednak od
bardzo dawna nie mogłem go spotkać. Dzisiaj również to
mi się nie udało. Popatrzyłem jak zwykle na rzekę, posiedziałem
jeszcze chwilę na mojej ławeczce i poszedłem do
domu. Postanowiłem przestać myśleć o tym, co aktualnie
dzieje się w moim życiu. Chciałem zupełnie się odprężyć.
Byłem przekonany, że wtedy uda mi się spotkać Ktosia.
Włączyłem radio, poszukałem mojej ulubionej stacji i się-
gnąłem po książkę Josepha Murphyego „Potęga Podświadomości”.
Polecam każdemu. Jest fantastyczna. Nie da się
tego opowiedzieć. To trzeba przeczytać. Jedno jest pewne.
Każdy kto ją przeczyta, zupełnie inaczej zacznie patrzeć
na otaczający go świat. Moja perspektywa postrzegania
wielu rzeczy również uległa zmianie. Ta książka, którą należy
czytać ciągle, jest w pewnym sensie przewodnikiem
po naszym życiu. Zatopiłem się w czytaniu. Po chwili zasnąłem,
co dotychczas chyba nigdy mi się nie zdarzyło.
Obudziłem się wcześnie rano wypoczęty i w doskonałym
nastroju. Coś ciągnęło mnie, aby jak najszybciej wyjść
z domu i udać się w kierunku mojej ławeczki. Pospiesz-50
nie dokonałem porannej toalety, zjadłem śniadanie i wyszedłem.
Spieszyłem się tak bardzo, że prawie biegłem,
co w moim wieku wyglądało trochę dziwnie. Zdyszany
dotarłem do mojej ławeczki. Już z daleka dostrzegłem, że
jakaś postać na niej siedzi. Serce żywiej zaczęło mi bić.
Nie musiałem szczególnie przyglądać się. To był on. To
był Ktoś. Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Byłem bardzo
szczęśliwy. Ktoś też. Na wyścigi zadawaliśmy sobie pytania,
dlaczego tak długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Po
chwili ochłonęliśmy i mogliśmy spokojnie porozmawiać.
Ktoś też nie rozumiał, dlaczego raz może spotkać się ze
mną, a raz nie. Postanowiliśmy nie dochodzić tego, dlaczego
tak się dzieje. Ważne, że od czasu do czasu spotykamy
się. Powinniśmy wykorzystać jak najlepiej te spotkania.
Zapytałem więc Ktosia, czy pamięta co wydarzyło
się po tym, kiedy znowu wylądowałem u dziadka, a mama
gdzieś wyjechała.
– Tak – odpowiedział. – Ty również powinieneś to pamiętać.
– Wiesz – powiedziałem – niezupełnie. – Mógłbyś mi to
przypomnieć?
– Jasne – odparł. Twoja mama pojechała z wujkiem Stefanem
szukać kolejnego miejsca twojego zesłania.
– Cholera – zakląłem. Kim ja dla niej byłem? Kolejny raz
zadawałem sobie to pytanie.
Ktoś tylko westchnął i wtedy przypomniałem sobie
wszystko. Wróciły wspomnienia. Mamy nie było kilka
dni. Kiedy weszła do mieszkania, nawet nie popatrzyła na
mnie. Do dziadka powiedziała, że muszą natychmiast porozmawiać.
Dziadek był zły . Powiedział:
– Może przywitałabyś się z twoim synem? 51
Serce zabiło mi mocniej. Wyobrażałem sobie, że mama
pocałuje mnie i przytuli. Oczyma wyobraźni widziałem,
już jak to robi. Niestety mama powiedziała tylko:
– No tak, cześć Marek. I zwróciła się do dziadka:
– Teraz musimy porozmawiać.
Weszli do pokoju i zamknęli drzwi. Zrobiło mi się bardzo
smutno. Chciało mi się krzyczeć z żalu. Powtarzałem
w kółko, dlaczego, dlaczego. Po policzkach płynęły mi łzy.
Niania jakby coś wyczuła, wyszła z kuchni i przytuliła
mnie. Powiedziała:
– Mama na pewno cię bardzo kocha, tylko ostatnio ma
dużo spraw do załatwienia.
Widząc jednak, że te słowa spowodowały cały potok
łez płynących po moich policzkach, przytuliła mnie bardzo
mocno.
– Chodź ze mną do kuchni. Dam ci coś pysznego do zjedzenia.
Wiedziała że w takich sytuacjach zawsze wpływało to
na poprawę mojego nastroju. Byłem jej bardzo wdzięczny.
To była niezwykle mądra i pełna wewnętrznego ciepła
kobieta. Bardzo ją lubiłem. Pomyślałem sobie wtedy, dlaczego
niania nie jest moją mamą. Ona na pewno zawsze
byłaby przy mnie i bardzo by mnie kochała. Wiedziałem,
że nie było to możliwe. Ja przecież miałem mamę i miałem
ciągle nadzieję, że kiedyś mnie pokocha. Zza zamkniętych
drzwi dochodziły podniesione głosy mojej mamy i dziadka.
Znowu się kłócili. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ich
spotkania zawsze kończyły się kłótnią. Dopiero po latach,
już w dorosłym życiu, doszedłem do wniosku, że zawsze
powodem ich kłótni byłem ja. Mówiąc precyzyjniej, chodziło
o opiekę nade mną. Mama nie miała ochoty zajmować
się mną. Dziadek przeciwnie, bardzo chciał. Niestety 52
z powodu jego wieku i chorób na które cierpiał, nie było
to takie proste. Do tego moja mama kategorycznie sprzeciwiała
się temu, abym był pod stałą opieką dziadka. Mnie
niestety nikt o zdanie nie pytał. Jedynie niania tak patrzy-
ła na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Mareczku, ja bym
chciała zaopiekować się tobą ale niestety nie jest to moż-
liwe.” Byłem pewien, że ona tak właśnie myślała. Gdyby
niania mogła opiekować się mną, nie miałbym nic przeciwko
takiemu rozwiązaniu. Nie rozumiałem, co prawda,
dlaczego takie rozwiązanie nie jest możliwe, ale wiedzia-
łem, że tak być musi. Nie mogłem na to nic poradzić. Po jakimś
czasie drzwi od pokoju dziadka otworzyły się. Mama
wyszła i powiedziała do niani.
– Klaro, spakuj Marka. Wyjeżdżamy na dłużej. Może na
kilka lat.
Niania rozpłakała się i poszła do mojego pokoju. Dziadek
był bardzo wzburzony. Nie odzywał się, tylko wzdychał
od czasu do czasu. Niania spakowała cały mój dobytek
w kilka walizek i znosiła je kolejno do samochodu stojącego
przed domem. Miałem dziwne przeczucie, że nigdy
już tutaj nie wrócę. Zrobiło mi się bardzo smutno. Kiedy
żegnałem się z dziadkiem i nianią, nagle rozpłakałem się.
Dziadek z nianią również płakali.
Mama powiedziała:
– No, dość już tego. Musimy jechać.
Powiedziała „do widzenia”, złapała mnie za rękę i cią-
gnęła w stronę samochodu. W samochodzie było bardzo
mało miejsca. Na większej części tylnego siedzenia leżały
walizki. Dla mnie zostało niewiele miejsca. Zdołałem się
jednak tak obrócić, że widziałem przez tylną szybę dziadka
i nianię, którzy stali na ulicy i machali mi na pożegnanie.
Czułem się bardzo źle. Po latach okazało się, że moje 53
przeczucia nie myliły się. Nigdy już nie wróciłem do mieszkania
dziadka. Nigdy więcej nie zobaczyłem też niani. Podróż
była koszmarna. Trwała kilkanaście godzin. Co prawda
wujek Stefan często zatrzymywał się po drodze, ale to
nie rekompensowało niewygód, których doświadczałem
na tylnym siedzeniu samochodu. Atmosfera też nie była
dobra. Mama prawie nie odzywała się do wujka. On też
przeważnie milczał. W tej sytuacji ja bałem się odezwać
i zapytać dokąd jedziemy. Późnym wieczorem zatrzymaliśmy
się wreszcie przed jakimś dość dużym domem w
niewielkiej wiosce otoczonej górami. Nie miałem pojęcia,
gdzie jestem. Po cichu liczyłem, że może będzie to Rabka.
Nie byłem co prawda zachwycony ostatnim tam pobytem,
ale przynajmniej znałem to miejsce. Tutaj wszystko było
obce. Do tego powietrze dziwnie pachniało lub raczej zapach
nie był zbyt przyjemny. Ponieważ było już prawie
ciemno, niewiele widziałem. Kiedy wjechaliśmy na podwórko,
drzwi domu otworzyły się i na powitanie wyszło
kilka osób. Dwoje dorosłych i troje dzieci w różnym
wieku, ale dużo starsze ode mnie. Wszyscy uśmiechali się
i serdecznie mnie przywitali. Byłem mile zaskoczony. Nie
wiem dlaczego, ale poczułem do nich niezwykłą sympatię.
Polubiłem ich od razu. Sam zdziwiłem się swoją reakcją.
Byłem bardzo zmęczony, więc umyłem się tylko w łazience
i poszedłem spać w przygotowanym dla mnie łóżku.
Rano obudziłem się wypoczęty. Chciałem jak najszybciej
dowiedzieć się, gdzie się znajduję. Wstałem więc szybko
i udałem się się do kuchni. Niestety, nie zastałem tam nikogo.
Za to z pokoju obok docierały do mnie bardzo miłe
zapachy. Zajrzałem tam i zobaczyłem na środku duży stół,
a wokół niego kilka krzeseł. Na stole znajdowało się wiele
pysznego jedzenia. Nagle poczułem się bardzo głodny. 54
W pobliżu nie było nikogo, udałem się do łazienki. Byłem
zaskoczony, że była taka duża i ładna. Prawdę mówiąc,
nie spodziewałem się w wiejskim domu takiego luksusu.
Kiedy z niej wyszedłem, wszyscy domownicy krzątali
się już po domu. Przywitali się ze mną bardzo serdecznie
i zaprosili na śniadanie. Zapytałem o mamę. Dowiedzia-
łem się, że wczoraj bardzo długo gospodarze tego domu
rozmawiali z moją mamą. Podróż i długa rozmowa tak
bardzo bardzo zmęczyły mamę i wujka Stefana, że jeszcze
spali. Gospodarze jeszcze wczoraj wieczorem przedstawili
się, więc wiedziałem, że nazywają się Wipplowie.
Imienia pana domu już niestety nie pamiętam. Wiem tylko,
że był weterynarzem. Jego żona miała na imię Stasia.
Mieli troje dzieci. Najstarszy, Zenek, był już żonaty. Jego
żona miała na imię Wanda. To ją wczoraj wząłem za córkę
państwa Wipplów. Następny był Olek. Uczył się w liceum
plastycznym. Najmłodszm dzieckiem była kilkuletnia Jola.
Byli jeszcze rodzice pani Stasi. Mieszkali obok, w starym,
małym domku. Cała rodzina zajmowała się hodowlą lisów
i to właśnie stąd rozchodziły sie te „zapachy”, które mnie
przywitały. Tego wszystkiego dowiedziałem się przy śniadaniu,
które wspólnie zjedliśmy. Chciałem jak najszybciej
zapytać o sprawy związane z moim pobytem tutaj, ale
państwo Wipplowie powiedzieli, że lepiej będzie kiedy
poczekam, aż moja mama wstanie. Mama spała prawie
do południa. Kiedy zjadła z wujkiem Stefanem śniadanie,
wszyscy usiedliśmy w największym w tym domu pokoju.
Mama powiedziała:
– Posłuchaj, Marku. Zdecydowałam, a moi dobrzy znajomi
zgodzili się, że następny rok, a może dłużej będziesz
mieszkać tutaj. Pójdziesz również tutaj do szkoły. Zupełnie
mnie to zaskoczyło. Choć właściwie nie powinno. Wiedząc 55
do czego była zdolna moja mama, żebym tylko zniknął z
jej pola widzenia, mogłem spodziewać się wszystkiego.
Tym razem jednak, biorąc pod uwagę moje pozytywne
odczucia co do rodziny Wipplów, nie wydawało mi się to
takie złe. Po wypiciu kawy, mama powiedziała, że na nich
już czas. Podczas chłodnego jak zwykle pożegnania, powiedziała
żebym do pani Stasi mówił ciocia, a do jej męża
wujek. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć,
stałem więc w milczeniu i patrzyłem jak moja mama znowu
odjeżdża. Państwo Wipplowie wyciągnęli ręce w moim
kierunku i przytulili mnie do siebie. Powiedzieli:
– Nie martw się. Na pewno ci się tutaj spodoba. Na
pewno będzie ci tutaj lepiej niż miałeś w prewentorium
czy sanatorium. Bardzo byśmy chcieli abyś mówił do nas
ciociu i wujku. Co ty na to Marku?
Wszystko działo się tak szybko że nie wiedziałem, co
mam zrobić. Wtedy odezwał się Olek.
– Zgódź się. Będzie fajnie, a my będziemy mieli brata.
Popatrzyłem na nich. Wszyscy stali wokół mnie i uśmiechali
się tak jakoś serdecznie. Poczułem się jak w prawdziwej
rodzinie. Pierwszy raz uwierzyłem, że ktoś mnie
chce, że komuś zależy na mnie. Powiedziałem:
– Tak ciociu i wujku. Chętnie będę tak zwracać się do
was.
– My też się cieszymy. Postaramy się, abyś czuł się u nas
jak w prawdziwej rodzinie, bo z tego, co wiemy, nigdy takiej
nie miałeś.
Chciałem zapytać, skąd o tym wiedzą, ale nie potraiłem
wypowiedzieć ani słowa. Ze wzruszenia miałem zupełnie
ściśnięte gardło. Ciocia chyba domyślała się, co czuję, bo
powiedziała do Olka: 56
– Zabierz Marka na zwiedzanie naszego gospodarstwa,
a jak zostanie jeszcze trochę czasu, to oprowadź go po
okolicy.
Byłem jej wdzięczny za to. Jeszcze bowiem chwila i na
pewno bym się rozpłakał, a tego w żadnym wypadku nie
chciałem. Olek pokazał mi najpierw ich gospodarstwo.
Obok głównego budynku, a właściwie pięknej willi, stał
drewniany domek, przed którym na ławeczce siedziało
dwoje starszych ludzi.
– To moi dziadkowie – powiedział Olek. – Chodźmy do
nich. Wiedzą o tobie i chętnie cię poznają.
Tak też się stało. Nie pamiętam szczegółów rozmowy,
ale zapamiętałem, że powitali mnie bardzo przyjaźnie.
Zresztą później często chodziłem do nich. Przed ich domkiem
w lecie rosły wysokie malwy. Wyobrażałem sobie, że
mają one jakiś związek z moją mamą. Sądziłem, że pomogą
mi sprowadzić ją tutaj i spowodują, że mama zacznie
mnie wreszcie kochać. Codziennie rano, przez okno pokoju,
w którym spałem spoglądałem na te malwy i czekałem
na spełnienie mojego marzenia. Niestety nigdy to nie nastąpiło.
Bardzo spodobały mi się te kwiaty. Nie tylko z ich
powodu lubiłem przebywać u dziadków. Z biegiem czasu
ja również tak się do nich zacząłem zwracać. Muszę przyznać,
że cała rodzina Wipplów to byli niezwykle pracowici
i sympatyczni ludzie. Byli zajęci od świtu do nocy. Wujek
jako weterynarz do późnych godzin popołudniowych,
a później w pasiece i przy hodowli lisów. Tam zresztą zaangażowani
byli wszyscy członkowie rodziny.
Z czasem ja również pomagałem im w pracy. Nie lubi-
łem tylko prac w pasiece. Pszczoły chyba mnie nie polubi-
ły, bo kilka razy pożądliły mnie dość mocno. Kiedy wujek
zorientował się, że one niezbyt mnie lubią, nie prosił mnie 57
już o pomoc w pasiece. Z lisami radziłem sobie zupełnie
dobrze. To były ciekawe zwierzęta. Wujek hodował srebrne,
niebieskie i platynowe lisy. Pamiętam, jak kiedyś jedna
lisia mama, z nieznanych powodów, odrzuciła jedno
młode, wujek zastanawiał się, czy nie uśpić małego liska.
Był przekonany, że bez swojej mamy nie przeżyje. Skoro
tak, powiedziałem, spróbujmy wychować go w domu.
Wujek tłumaczył mi, że to niemożliwe. Z tego co on wie,
jeszcze nikomu nie udało się udomowić lisa. Bardzo nalegałem
i wujek w końcu zgodził się. Takim sposobem lisek
znalazł się w naszym domu. Do mnie w głównej mierze
należała nad opieka nim. Ku zdumieniu wujka, z każdym
dniem lisek miał się coraz lepiej. Po kilku tygodniach zaczął
zachowywać się jak mały piesek, a po paru miesiącach
swobodnie biegał po podwórku. Zaprzyjaźnił się również
z psami, które były własnością dziadków. Pamiętam, że
ktokolwiek przyszedł do Wipplów, nie mógł nadziwić
się, że udało się nam udomowić lisa. Tak długo, jak tam
mieszkałem, ten lisek tam był. Zachowywał się raczej jak
pies, a nie lis. Po około dwóch latach wyjechałem z domu
cioci i wujka. Nasz kontakt urwał się zupełnie. Nie wiem,
co działo się w tej tak ważnej dla mnie rodzinie i nigdy
się nie dowiedziałem. Bardzo żałuję, że nie próbowałem
nawiązać z nimi kontaktu, ale czasem w życiu tak bywa.
Z niezrozumiałych czasem powodów zrywamy kontakty
z osobami, na których kiedyś bardzo nam zależało.
Wracając jednak do pierwszych godzin mojego pobytu
w tej rodzinie, dowiedziałem się, że moja mama poprosi-
ła Wipplów, aby opiekowali się mną przez dwa lata. Nie
wiedziałem, dlaczego akurat dwa, ale na to pytanie mogła
odpowiedzieć tylko mama, a jej przecież nie było. Nie
powiedziałem jeszcze do jakiej miejscowości traiłem. 58
Miejscowość ta nazywała się Bystra Górna. Położona była
w pobliżu Bielska Białej, w pięknej okolicy otoczonej gó-
rami.
W tym momencie odezwał się Ktoś.
– Poczekaj – powiedział. – Zanim zaczniesz opowiadać
dalej, zastanówmy się nad jednym. Dlaczego ja nie bardzo
pamiętam tego okresu z twojego życia?
– Też nie bardzo wiem – odpowiedziałem. – Wydaje mi
się, choć mogę się mylić, że ja lepiej pamiętam przyjemne
zdarzenia z mojej przeszłości. Ty natomiast, wszystkie
inne.
– Chyba masz rację – powiedział Ktoś. – Zobaczymy, czy
te przypuszczenia sprawdzą się, kiedy będziemy przypominać
sobie dalsze wydarzenia z twojej przyszłości.
– Masz rację – powiedziałem. – Jak już wspomniałem,
czas, który spędziłem w Bystrej był na pewno najlepszym
okresem mojego dzieciństwa. Jedynie w rodzinie
Wipplów zaznałem prawdziwego ciepła. Czułem się tam
kochany przez wszystkich. Wiedziałem, że w każdej sytuacji
mogłem liczyć na pomoc wszystkich. Nigdy więcej nie
doświadczyłem takiego uczucia. Chciałbym jednak wrócić
do początku mojego pobytu i opowiedzieć, co tam się wydarzyło.
Olek okazał się rzeczywiście bardzo dobrym przyjacielem.
Traktował mnie jak młodszego brata i często tak
mnie przedstawiał swoim znajomym. Nie mówił: to jest
mój kolega czy kuzyn, a właśnie: to jest mój młodszy brat.
Bardzo to było miłe. Poświęcał mi bardzo dużo swojego
czasu. Pokazywał mi różne ciekawe miejsca i zabierał na
wycieczki w okoliczne góry. Jak dobrze pamiętam, kiedy
przyjechałem do Bystrej, był to na pewno wrzesień. Wtedy,
jak na tę porę roku, było w górach bardzo ciepło. Mo-59
gliśmy więc spędzać dość dużo czasu na zwiedzaniu okolicy.
Po kilku dniach pobytu, wujek z ciocią zaprowadzili
mnie do szkoły, do trzeciej klasy. Budynek szkoły mieścił
się w starym i bardzo małym budynku. Pamiętam, że
uczniowie z różnych klas musieli uczyć się w jednym pomieszczeniu.
Było to trochę uciążliwe, bo w klasie uczyło
jednocześnie dwóch nauczycieli, ale po kilku dniach przyzwyczaiłem
się i uznałem to za normalne. Koledzy przyjęli
mnie bardzo dobrze. Wiedząc, że przyjechałem z dużego
miasta, starali się pokazywać mi wszystko, co uważali za
warte pokazania. Po lekcjach zapraszali mnie do swoich
domów. Pokazywali jak pasie się krowy czy owce. Uczyli
dojenia tych zwierząt. Było to dla mnie zupełnie nowe do-
świadczenie, ale z czasem polubiłem bardzo te czynności.
Do tego doszło łowienie ryb w pobliskiej rzeczce, czy pieczenie
ziemniaków na ognisku. Czułem się bardzo szczę-
śliwy. Czasami taki bardzo, że coraz częściej zapominałem
o mojej mamie. Ciocia i wujek tak serdecznie odnosili się
do mnie, że przestałem zupełnie tęsknić za nią. Nauka
w szkole, pomoc w gospodarstwie moich opiekunów, zabawy
z kolegami i wspólne rozmowy o różnych sprawach
w gronie domowników, całkowicie wypełniały mi czas.
Wieczorem natychmiast zasypiałem, a wcześnie rano
z radością zrywałem się z łóżka i pomagałem we wszystkich
czynnościach domowych. Czasami ciocia czy wujek
musieli mnie powstrzymywać. Ja jednak uważałem, że za
tyle serca, które codziennie mi okazywali, muszę się im
jakoś odwdzięczyć. Starałem się nie sprawiać im kłopotów
i pomagać w gospodarstwie jak tylko mogę. Myślę,
że to mi się udało. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek ktoś
miał do mnie o coś pretensje. To niewiarygodne, ale życie
w tej społeczności, dla mnie było jak z jakiejś bajki. Przez 60
cały czas mojego pobytu spotykały mnie tylko przyjemne
rzeczy. Miałem wspaniałych przyjaciół, z którymi lubiłem
spędzać wolny czas. Zapamiętałem szczególnie jednego.
Nazywał się Józef Przybyła. Ja jednak mówiłem do niego
Jastuś. Mieszkał niedaleko ode mnie, po drugiej stronie
kamienistej drogi. Jego gospodarstwo przylegało do rzeki.
Jastuś nauczył mnie łapać pstrągi i głowacze, których było
tam mnóstwo. Łapaliśmy je rękoma. Musiałem długo się
uczyć, jak znajdować je między kamieniami i jak manewrować
dłońmi, żeby złapać wypatrzoną rybę. Z głowaczami
nie było problemu. Pstrągi nie tak łatwo dawały się podejść.
Był jednak i na nie sposób. Górskie rzeczki i potoki
mają to do siebie, że często ich wody stają się nieprzejrzyste
i mętne. Wtedy wycinaliśmy z krzaków rosnących nad
rzeczką kije o długości około półtora metra. Przywiązywaliśmy
do nich haczyk i spławik zrobiony z korka od butelki.
Nadziewaliśmy robaka i wędka była gotowa. To było
niesamowite, ale pamiętam, że potrailiśmy w ciągu krótkiego
czasu złowić całe wiadro pstrągów. Smażyliśmy je
na ognisku lub zanosiliśmy do swoich domów. Ciocia potra
iła je w sobie tylko znany sposób przygotować i usma-
żyć tak, że znikały w naszych żołądkach bardzo szybko.
Tak wszystkim smakowały, że takie kolacje urządzaliśmy
sobie bardzo często. Jak tylko woda w rzeczce stawała się
mętna, brałem wiadro i pędziłem do mojego przyjaciela.
On zwykle już czekał na mnie z przygotowanymi wędkami.
Po godzinie wiadra były pełne i mogłem wracać do domu.
Często w kolacji uczestniczył też Jastuś. On też nauczył
mnie, kiedy nastała zima, jazdy na nartach. Jazda na nich
była dla Jastusia ogromną pasją. Zaraził ją nie tylko mnie,
ale prawie wszystkich chłopców z naszej szkoły. Jastuś
był starszy ode mnie dwa lata. Należał już wtedy do klubu 61
sportowego LZS Bystra i odnosił pierwsze sukcesy, ale nie
w jeździe na nartach, a w skokach narciarskich. Później
został wybitnym sportowcem, mistrzem w skokach. Spę-
dzaliśmy na stokach wiele godzin. Tak mnie wyszkolił, że
jego trener zauważył mnie i chciał mnie zapisać do klubu.
Na to jednak potrzebna była zgoda mojej mamy. Jej jednak
nie było i nie wiedziałem, kiedy przyjedzie. Bardzo mnie
to martwiło. Nieoicjalnie uczestniczyłem we wszystkich
treningach, ale w zawodach nie mogłem uczestniczyć. Pamiętam,
jak pewnego razu odbywały się zawody w zjeź-
dzie chłopców w wieku około szesnastu lat. Ja miałem
wtedy dziesięć. Nasz trener rozmawiał o mnie z sędziami
zawodów. Poproszono mnie, abym po przejeździe ostatniego
zawodnika zjechał również. Zrobiłem to oczywiście
z radością. Miałem wrażenie, że uczestniczę w prawdziwych
zawodach. Bardzo się starałem, aby wypaść jak najlepiej.
Na mecie okazało się, że osiągnąłem czwarty czas
przejazdu. Sędziowie nie mogli uwierzyć, a nasz trener
tylko uśmiechał się i powiedział: – Mówiłem, że jest bardzo
dobry. Teraz potrzebuję, tylko zgody jego matki i mo-
żemy zacząć oicjalnie go trenować.
Sędziowie powiedzieli:
– To na co czekasz? Zrób to jak najszybciej.
Po skończonych zawodach trener poszedł ze mną do
domu. Okazało się, że przyjechała moja mama i wszyscy,
którzy byli w domu obserwowali zawody i mój przejazd
też. Z domu Wipplów widać było stok, na którym rozgrywano
te zawody. Ucieszyłem się bardzo, kiedy zobaczyłem
mamę. Chciałem oczywiście opowiedzieć jej o wszystkim.
O tym, jak mi tu dobrze, jakich mam kolegów, co robimy
i oczywiście o moim przejeździe. Niestety, mama nie była
tym zainteresowana. Powiedziała, że ciocia z wujkiem już 62
jej o wszystkim opowiedzieli i żebym wyszedł z domu,
bo ona ma sprawy do omówienia z gospodarzami. Byłem
bardzo zawiedziony. Prawie się popłakałem. Tak się cieszyłem
z przyjazdu mamy, a ją jak zwykle nie interesowa-
ło nic, co dotyczyło mnie. Usiadłem na jakimś kamieniu
przed domem i rozmyślałem. Kolejny raz zadawałem sobie
pytanie: dlaczego, dlaczego mamusiu nic cię nie obchodzę?
Co takiego ci zrobiłem, że mnie nie chcesz?
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi.
Wyszedł z nich trener. Nie widział mnie. Przystanął, zapalił
papierosa i powiedział:
– Nie wierzę, to niewiarygodne. Dlaczego ona się nie
zgodziła? Przecież ten chłopak naprawdę dobrze jeździ.
Dlaczego nie chce rozwijać jego talentu!
Wyrzucił ze złością papierosa i szybkim krokiem oddalił
się. Serce we mnie zamarło. Zorientowałem się, że trener
mówił o mojej mamie. Nie bacząc na wszystko, wbiegłem
do domu i od razu o to zapytałem mamę.
– Nie zgadzasz się, żebym trenował? Dlaczego?
– Nie będę się przed tobą tłumaczyć – odpowiedziała.
Taką podjęłam decyzję i jej nie zmienię.
Ciocia z wujkiem próbowali namówić mamę, aby jeszcze
raz wszystko przemyślała. Odpowiedziała krótko.
– Nie. Wszystko co mieliśmy do omówienia, omówili-
śmy. Jutro wyjeżdżam. Jestem zmęczona, więc idę się po-
łożyć.
To powiedziawszy weszła do przygotowanego dla niej
pokoju. Wujek i ciocia stali jak sparaliżowani. Patrzyli na
mnie bez słowa. Tego już było dla mnie za dużo. Nie wytrzymałem
i wybuchnąłem głośnym płaczem. Odwróci-
łem się i pobiegłem do mojego pokoju. Rzuciłem się na
łóżko. Po chwili weszła ciocia i usiłowała mnie pocieszyć. 63
Nie miałem ochoty na nic. Nie mogłem powstrzymać łez
i płakałem coraz głośniej. Do pokoju wszedł jeszcze wujek.
Słyszałem jak mówili:
– Biedne dziecko. Nie możemy tego tak zostawić
Chodźmy z nią porozmawiać.
Po ich wyjściu zasnąłem. Obudziłem się następnego
dnia w południe. Mamy oczywiście już nie było. Wyjecha-
ła wcześnie rano jak jeszcze spałem. Trudno opisać, jak
się wtedy czułem. Do dzisiaj pamiętam ten ból w piersiach
i ogromny żal. Nie mogłem uwierzyć, że moja mama
nie chciała pożegnać się ze mną. Nie rozumiałem też, dlaczego
mimo próśb trenera i „wujostwa” nie zgodziła się
zapisać mnie do klubu sportowego. Dużo moich kolegów
trenowało w tym klubie, tylko ja nie. Mogłem co najwyżej
przyglądać się treningom. Chodziłem na wszystkie zajęcia
moich kolegów. Po kilku dniach trener przyszedł do moich
opiekunów i zapytał, czy sprzeciwialiby się gdybym, tak
po cichu, uczestniczył w treningach. Było to ryzykowne,
bo w razie jakiegoś wypadku mogłyby być z tego poważ-
ne kłopoty. Trener wspólnie z moimi opiekunami doszli
do wniosku, że nikt nie musi o niczym wiedzieć a ja i tak
jestem ubezpieczony w szkole od nieszczęśliwych wypadków,
więc w razie jakiegoś nieszczęścia można będzie
powiedzieć, że znalazłem się przypadkiem, bez wiedzy
dorosłych, w grupie ćwiczących. Ucieszyłem się bardzo
i obiecałem, że nikomu nie powiem, że moja mama nie
zgodziła się na treningi. Ten okres wspominam szczególnie
przyjemnie. Treningi, wspólne wędrówki po górach
i co najważniejsze – uczestnictwo w zawodach, zapadło na
zawsze w moją pamięć. Kiedy zima się skończyła, ja dalej
z moimi kolegami bawiliśmy się doskonale. Chodziliśmy
po górach. Czasem łowiliśmy ryby i wieczorami piekliśmy 64
je na ognisku. Moi opiekunowie robili wszystko, aby czas
spędzony pod ich opieką był dla mnie czasem zapamię-
tanym jak najlepiej. To im się udało. Coraz mniej myśla-
łem o mojej mamie. Tutaj znalazłem prawdziwą rodzinę.
Czasami tylko martwiłem się, że może kiedyś wszystko
się skończyć. Bałem się, że znowu wróci poprzednie życie
z ciągłymi wyjazdami do jakiś prewentoriów. Nie chcia-
łem już więcej tego doświadczać. Chciałem pozostać tutaj,
w mojej nowej rodzinie. Kiedyś wieczorem, kiedy siedzieliśmy
w pokoju i opowiadaliśmy sobie różne historyjki,
nagle zebrałem się na odwagę i opowiedziałem wszystkim
o moim dotychczasowym życiu i o moich marzeniach.
Kiedy skończyłem zaległa cisza. Moi „bracia” powiedzieli:
– No co ty? Nigdzie od nas cię nie puścimy. Nie martw
się na zapas.
Wujek posmutniał, a ciocia po prostu rozpłakała się.
Oboje stwierdzili, że o niczym nie wiedzieli. Mama powiedziała
im, że jestem bardzo chory na płuca i że pobyt w tym
górskim klimacie dobrze mi zrobi. Zdziwili się, kiedy powiedziałem
im, że nigdy żaden lekarz mnie nie badał i nie
brałem żadnych lekarstw. Ciocia z wujkiem popatrzyli na
siebie i po chwili powiedzieli, że zrobią wszystko, abym
był u nich jak najdłużej. Kiedy zapytałem, czy mógłbym
zostać u nich na zawsze, stwierdzili, że też by tego chcieli,
ale to zależy wyłącznie od mojej mamy. Widząc jak mnie
to zmartwiło, powiedzieli, że porozmawiają z nią, kiedy
tylko tutaj przyjedzie. Zrobią co w ich mocy, abym mógł
zostać z nimi. Teraz nie mam się martwić. Na razie jestem
u nich i nikt mnie stąd nie zabierze.
Uspokoiłem się i ucieszyłem. Pomyślałem: dlaczego
ja nie mam takiej rodziny? Co prawda byłem traktowany
jak członek rodziny, ale to nie to samo, co własna rodzi-65
na. Mimo wszystko byłem bardzo szczęśliwy. Kolegów też
miałem wspaniałych, chociaż czasami robili mi różne psikusy.
Zapamiętałem szczególnie jedno zdarzenie. Jeden
z kolegów mieszkał obok, zaraz za naszym płotem. Przepływał
tam mały potoczek. Jego tata poszerzył koryto
tego potoczku tak, że utworzył się niewielki staw. Hodowali
tam ryby. Któregoś dnia wyszedłem wieczorem przed
dom. Patrzyłem na gwiazdy i nagle usłyszałem przeraźliwy
płacz dziecka. Przeraziłem się. Rozejrzałem wkoło, ale
nic nie zauważyłem. Płacz nie ustawał, więc pobiegłem do
domu wołając o pomoc. Domownicy wybiegli przed dom.
Po chwili wszyscy zanosili się od śmiechu. Ja byłem przerażony,
bo byłem przekonany, że jakiemuś dziecku dzieje
się krzywda. Nie rozumiałem ich zachowania. Dlaczego
oni tak się śmieją. Próbowałem ich namówić do jakiegoś
działania. Przekonywałem, że jakieś dziecko potrzebuje
pomocy. To wywoływało jeszcze większe rozbawienie
u wszystkich. Nic z tego nie rozumiałem. Po dłuższej
chwili, kiedy wszyscy „wyśmiali” się, ktoś powiedział:
– Ale dałeś się nabrać. Mieszkasz to już tak długo, że
powinieneś poznać już różne tutejsze „tajemnice”.
Zdziwiłem się jeszcze bardziej.
– O co tutaj chodzi, powiedzcie mi wreszcie – poprosi-
łem.
W tym czasie przyszedł do mnie ten kolega zza płotu
i powiedział:
– Chodź, coś ci pokażę.
Poszliśmy wszyscy. Kolega zaprowadził nas nad staw.
Ze stojącego tam wiadra wyciągnął dość dużą rybę. W tym
momencie rozległ się znowu ten przerażający płacz.
– Co to jest? – krzyknąłem – Przecież to ryba, a nie
dziecko. 66
Znowu wszyscy zaczęli się śmiać. Po chwili dowiedzia-
łem się, że ta ryba nazywa się piskorz i kiedy wyciąga się
ją z wody zawsze wydaje z siebie dźwięk przypominający
płacz dziecka. Kiedy to do mnie dotarło, ja również bardzo
się z tego śmiałem. Przez kilka następnych dni dzieci
w szkole trochę mi dokuczały, ale tylko trochę. Po kilku
dniach wszystko wróciło do normy.
Wydarzyło się jeszcze coś ważnego w moim życiu.
Przyjąłem Komunię Świętą. Po niezbyt miłym doświadczeniu
z księdzem w poprzedniej szkole, byłem sceptycznie
nastawiony do tej uroczystości. Jednak po namyśle,
doszedłem do wniosku: co mi zależy, mogę uczestniczyć
w przygotowaniach do tej uroczystości. To spotkało mnie
w Bytomiu. Lekcji religii uczył nas bardzo surowy ksiądz.
Wprowadził swoiste zasady nauczania. Wymagał bezwzględnej
ciszy, żadnych pytań i żadnego przeszkadzania.
Za najmniejsze przewinienia karał chłostą wykonywaną
za pomocą plecionki z plastikowych rurek.
Ja jako nowy uczeń nie miałem o tym pojęcia. Kiedy
ksiądz powiedział, że Bóg stworzył wszystko, zapytałem:
– A kto stworzył Boga?
To co wydarzyło się później, śniło mi się przez wiele lat.
Ksiądz wpadł w furię. Zaczął mnie bić nie tylko tą plecionką,
ale również rękoma i wszystkim, co mu w nie wpadło.
Wrzeszczał przy tym, że jestem szatanem i on mi pokaże.
Nie wiem czym by się to bicie skończyło, gdyby nie pomoc
kilku nauczycieli. Słysząc krzyki wpadli do klasy i odcią-
gnęli tego księdza ode mnie. Miałem więc uzasadnione
obawy, czy mam uczestniczyć w tym rytuale.
Kościółek w Bystrej był bardzo mały. Przypominał raczej
kaplicę. Wiernych zresztą też nie było wielu, tak że
na ich potrzeby był w sam raz. Religii uczył nas bardzo 67
stary ksiądz, który dojeżdżał z Bielska-Białej. Do Komunii
przystąpiło kilkoro dzieci. Sama uroczystość trwała dość
krótko. Po jej zakończeniu wszyscy udali się do swoich
domów. Moja mama przyjechała, ale w kościele nie była.
Razem z wujkiem Stefanem urządzili sobie piknik w ogrodzie
za domem. Ciocia z wujkiem i pozostali członkowie
rodziny zostali w domu. Wiedziałem, że coś jest nie tak,
ale nie wiedziałem co. Mama zawołała mnie i wręczyła
mi złote serduszko na łańcuszku. Ja nie spodziewałem się
żadnego prezentu, a jeśli już to raczej zegarka. Powiedzia-
łem o tym mamie. Ona zabrała mi to serduszko i powiedziała,
skoro nie podoba ci się prezent, nie dostaniesz nic.
No i było po uroczystości. Nie chciało mi się siedzieć na
kocu razem z mamą i wujkiem Stefanem. Powiedziałem,
że wolę iść do domu. Mama skwitowała to krótko.
– Zrobisz, jak zechcesz.
Po jakimś czasie mama też przyszła do domu. Zamknę-
ła się razem z ciocią i wujkiem w pokoju i rozmawiali do
wieczora. O czym – nie wiedziałem. Następnego dnia nastąpiło
chłodne pożegnanie i mama znowu odjechała.
Lato upłynęło nam na zabawach. Oczywiście pomaga-
łem również w różnych pracach domowych czy przy hodowli
lisów. W tym czasie nauczyłem się pływać. Prawdę
mówiąc, stało się to przez przypadek. Któregoś dnia z moimi
„braćmi” i kilkoma kolegami wybraliśmy się na basen.
Wujek dał mi takie nadmuchane kółko i powiedział, że bez
tego kółka nie wolno mi wchodzić do wody. Wstydziłem
się paradować obok basenu z tym kółkiem na brzuchu.
Nie włożyłem go oczywiście. Chłopcy urządzili sobie zawody
w skakaniu do basenu. W pewnym momencie, kiedy
przebiegałem przed rozpędzonym chłopcem, zderzyliśmy
się i wpadłem do basenu. Bardzo się wystraszyłem. Za-68
cząłem bezładnie machać rękoma i nogami. Kiedy trochę
ochłonąłem zorientowałem się, że jestem już na drugim
brzegu basenu. Okazało się, że przepłynąłem sam oko-
ło 25 metrów. W taki oto sposób nauczyłem się pływać.
Tak mi to się spodobało, że później wykorzystywałem
każdą okazję, by popływać w basenie. Całe to lato przysporzyło
mi niezapomnianych przeżyć. Pamiętam, że by-
łem bardzo szczęśliwy. Do tego stopnia, że zapominałem
o mojej mamie. W mojej rodzinie i wśród kolegów było
mi bardzo dobrze. Często przed snem rozmyślałem o tej
sytuacji. Modliłem się, aby trwała jak najdłużej. Z całego
serca chciałem pozostać tutaj na zawsze. Chwilami jednak
przypominałem sobie o mamie, dziadku i niani. Wtedy robiło
mi się bardzo smutno. Nie mogłem znaleźć sposobu
na to, by odnaleźć się w tej nowej dla mnie sytuacji. Nie
rozumiałem dorosłych. Wydawało mi się, że dorośli mogą
znaleźć wyjście z każdej sytuacji i wszystkiemu zaradzić.
Niestety coraz częściej przekonywałem się na własnej
skórze, że jest inaczej. W sumie jednak starałem się o tym
nie myśleć. Tym bardziej, że każdego ranka, tuż za furtką
naszego domu czekały mnie wspaniałe chwile z kolegami.
W domu zresztą też. Wszyscy byli dla siebie bardzo mili.
Wiele wieczorów spędzaliśmy razem. Słuchałem różnych
historyjek i legend z przeszłości, które dotyczyły tych okolic.
To były niezapomniane chwile. Niestety wszystko co
dobre, zawsze się kończy. Z nastaniem jesieni zaczęła się
nauka w szkole. Nie było mi tam źle. Uczyłem się dobrze.
Nie miałem żadnych problemów. Jeśli już, to tylko z „nadmiarem”
mojej wiedzy. Jeśli jakiś temat mnie interesował,
chciałem wiedzieć o nim jak najwięcej. Często męczyłem
wujka, aby coś więcej o tym mi opowiedział. Wujek był
bardzo mądrym człowiekiem, dużo wiedział i chętnie po-69
szerzał moją wiedzę. Bardzo lubiłem z nim rozmawiać.
Z innymi członkami tej rodziny też. Oni również starali się
zaspokajać moją ciekawość.
Z nastaniem zimy zaczęła się jazda na nartach. Powró-
cił temat mojego oicjalnego uczestniczenia w treningach.
Trener był częstym gościem „wujostwa”. Głównym tematem
ich rozmów była zgoda na zapisanie mnie do klubu.
Słyszałem, kiedyś jak trener mówił, że jeśli nie będzie
zgody mojej mamy, to nie będę mógł dalej brać udziału
w treningach. Bardzo się przestraszyłem i postanowiłem,
że jak tylko przyjedzie moja mama, będę błagać ja na kolanach
o zgodę na wstąpienie do klubu. Trener przychodził
jeszcze parę razy do naszego domu. Zauważyłem, że za
każdym razem był coraz smutniejszy. Kiedyś zobaczyłem
jak pił wódkę z wujkiem. Bardzo mnie to zaskoczyło. Nie
widziałem nigdy dotąd, aby nasz trener pił wódkę. Krótko
przed świętami Bożego Narodzenia, trener przestał przychodzić
do nas. Wszyscy bardzo się dziwili. Zastanawiano
się, co mogło się takiego wydarzyć, że trener nie zjawił się.
Po świętach dotarła do nas przerażająca wiadomość: nasz
trener nie żył. Odebrał sobie życie. Wszyscy byli w szoku
i zadawali sobie pytanie dlaczego? Ja wpadłem w panikę.
Byłem przekonany, że to z mojego powodu. Pewnie
miał kłopoty, że uczył mnie bez pozwolenia mojej mamy.
Bardzo to przeżywałem. Wieczorem poprosiłem wujka
o chwilę rozmowy. Wyjawiłem mu moje obawy. Wujek
popatrzył na mnie tak jakoś dziwnie, przytulił mnie i powiedział.
– Nie, Mareczku. Ty ani twoja mama w niczym tutaj nie
zawiniliście. Powodem były inne sprawy. Nie mogę o nich
mówić, ale nawet gdybyś się dowiedział prawdy to i tak
nie zrozumiałbyś tego. Po prostu żyjemy w takich cza-70
sach. Jest wielu złych ludzi. Mam nadzieję, że kiedyś to się
zmieni.
Tę rozmowę zapamiętałem na zawsze, ale jej treść zrozumiałem
dopiero wiele lat później. O śmierci trenera
rozmawiano jeszcze bardzo długo we wszystkich domach.
Zastanawiano się, co będzie z naszym klubem sportowym.
Ale zbliżał się Sylwester, więc rozmowy na ten temat ucichły.
Moja mama przyjechała w Sylwestra. Poprosiła ciocię
i wujka o rozmowę. Rozmawiali za zamkniętymi drzwiami
kilka godzin. Kłócili się strasznie. Podświadomie czułem,
że rozmowa dotyczyła mnie. Po południu wszyscy wreszcie
wyszli z pokoju. Mama była wściekła, wujek blady
a ciocia płakała. Radosny nastrój związany z Sylwestrem
prysł. Kolejny raz przekonałem się, jak moja mama potrai
zepsuć innym humor. Rozmowy przy stole nie kleiły się.
Po złożeniu sobie życzeń wszyscy poszli spać. Ze mną nikt
nie rozmawiał. Pomyślałem, że może będzie jeszcze dobrze.
Jutro poproszę mamę o tę nieszczęsną zgodę na oicjalne
treningi. Liczyłem, że na pewno pomogą mi ciocia
z wujkiem i oczywiście pozostali członkowie rodziny. Ale
tego, co wydarzyło się rano, nie spodziewałem się. Podczas
śniadania panowało milczenie. Po śniadaniu mama
powiedziała:
– Posłuchaj, Marku. Postanowiłam, że jutro wyjeżdżamy
stąd. Uważam, że ze względu na twoje zdrowie powinieneś
zmienić klimat.
Zamurowało mnie zupełnie, nie mogłem wykrztusić
słowa. Zrobiło mi się słabo. Popatrzyłem na ciocię i wujka.
Oni zwrócili się do mamy.
– Posłuchaj, Marysiu. Zastanów się jeszcze. Zobacz, jaki
Mareczek jest tutaj szczęśliwy. Nie psuj tego. On już dość
się w życiu nacierpiał. 71
– O co wam chodzi?! – krzyknęła mama. – Ja wiem najlepiej,
co jest dla niego dobre, a co złe. Podjęłam decyzję,
zabieram go stąd i nic ani nikt nie będzie w stanie tego
zmienić.
Popatrzyłem na wszystkich członków mojej drugiej rodziny.
Zauważyłem u wszystkich łzy w oczach. Tego było
już za dużo. Nie wytrzymałem. Rozpłakałem się bardzo
głośno. Właściwie to nie był płacz, to było przeraźliwe
wycie. Ciocia podbiegła do mnie, później podbiegli pozostali.
Wszyscy mnie przytulali i starali się mnie pocieszyć.
– Zobacz, co narobiłaś Marysiu – krzyczała ciocia. – Tak
nie można. To przecież jest twój syn. Zostaw go u nas. Czy
ty nie masz sumienia?
Mama tylko spojrzała na nich i powiedziała:
– Tak to jest mój syn i ja i tylko ja mam do niego prawo.
Zabraniam wam się wtrącać. Jak powiedziałam, jutro wyjeżdżamy.
Potem poszła do swojego pokoju, gdzie był również
wujek Stefan i zamknęła drzwi za sobą. Ja nie mogłem się
uspokoić. Wszyscy starali się pocieszać mnie na wszystkie
możliwe sposoby. Wiedzieli jednak, że decyzji mojej mamy
nie da się zmienić. Niewiele z tego popołudnia i nocy, któ-
rą spędziłem wtulony w ciocię i wujka pamiętam. Rano
powtórzył się scenariusz, który tak dobrze pamiętam
z poprzednich wyjazdów. Nastąpiło krótkie pożegnanie
z rodziną Wipplów i wyruszyliśmy w drogę. Dokąd? Nie
wiedziałem. Najdłużej jak tylko to było możliwe patrzyłem
przez tylne okno samochodu na oddalające się sylwetki
zapłakanych moich dotychczasowych opiekunów. Moich
prawdziwych rodziców za jakich w istocie ich uważałem.
Czułem nieopisany żal i ból. To odczucie była tak silne, że
czasami wraca do mnie mimo upływu tylu lat.7273
ROZDZIAŁ V
Wspomnienie tych wydarzeń wywołało u mnie takie
emocje, że zatraciłem poczucie rzeczywistości. Zapomnia-
łem, gdzie się znajduję. Zerwałem się gwałtownie z ławki,
na której siedziałem. Stałem i rozglądałem się wokół.
Przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, co ja tutaj
robię. Zauważyłem, że osoba z którą siedziałem na ławce
również wstała. Powoli powracałem do rzeczywistości.
Poznałem Ktosia i nagle wszystko wróciło do normalno-
ści. Ktoś odezwał się.
– No, ale się zdenerwowałeś. Te wspomnienia musiały
nieźle cię wzruszyć. Przyznam ci się, że ja niezbyt dokładnie
pamiętam to, co wtedy się wydarzyło. Dlatego słucha-
łem cię z uwagą.
– Tak masz rację – powiedziałem do Ktosia. – Czasami,
kiedy przypominam sobie te sceny, nie mogę opanować
wzruszenia. Zdarza mi się, że również nie mogę powstrzymać
łez.
W tym momencie usłyszałem, jak odezwał się Głos, głos
mojego sumienia. Mnie również twoja opowieść bardzo
wzruszyła. Dotychczas odzywałem się tylko w sytuacjach,
kiedy wydawało mi się, że postępujesz niezbyt właściwie.
Teraz jednak stwierdziłem, że czasem występują sytuacje,
które na wiele rzeczy rzucają nowe światło. Sam widzisz
Głosie, że nie wszystko jest takie proste, jakby czasem się
wydawało. Mam nadzieję, że teraz, oceniając czyjeś po-74
stępowanie, weźmiesz również pod uwagę inne czynniki,
które z twojego punktu widzenia uważałeś za nieważne.
– Tak – odparł – masz rację. – Teraz przed wyrażeniem
swojego zdania będę musiał bardzo ostrożnie oceniać
czyjeś postępowanie.
– Cieszę się ogromnie, bo często twoje uwagi były dla
mnie niesprawiedliwe. Teraz, jeśli pozwolisz, wrócę do
swojej przeszłości. Ciebie namawiam do uważnego wysłuchania
mojej opowieści.
Zwróciłem się do Ktosia.
– Czy możesz sobie wyobrazić, co czuje dziesięcio-jedenastoletni
chłopiec, kiedy musi zmierzyć się z sytuacją,
której nie rozumie. Sytuację, która trwała od lat. Ciągle
obwinia się za wszystko, co tam się dzieje. Osoba któ-
rą kochał bezgranicznie, odwraca się od niego. Nie chce
go. Chłopiec nie rozumie tego. Stara się ze wszystkich sił
przypodobać swojej mamie. Niestety nic w jej postępowanie
nie zmienia się. Kiedy wreszcie znajduje to, czego tak
bardzo pragnie, czyli akceptacji i bezwarunkowej miłości
oiarowanej mu przez obcych ludzi, nagle wszystko wali
się w gruzy. Teraz już zupełnie niczego nie rozumie. Ma
poczucie, że wszyscy go nie chcą. Nie wie co ma z sobą
zrobić. Nie ma w nikim oparcia. Ma za to żal do wszystkich.
Ma w pamięci scenę pożegnania. Smutek malujący
się na twarzach tak bliskich mu ludzi. Widzi ich rozpacz
i łzy, jakie płyną po ich twarzach. Tym bardziej nic z tego
nie rozumie. Targają nim spazmy, spowodowane płaczem.
Czuje, że z wszechobecnego żalu pęknie mu serce. Ten
chłopiec, którym byłem wtedy, czasem powraca we wspomnieniach
dorosłego człowieka, którym teraz jestem. Nie
mogę się od nich uwolnić. Nigdy nie zapomnę tej podróży
samochodem w nieznane. Moja mama jak zwykle nie od-75
zywała się. Zachowywała się jakby nic się nie wydarzyło.
Od czasu do czasu odwracała się tylko w moim kierunku
i mówiła:
– Przestań się już mazać. Nic się przecież nie stało.
Wiesz, że ja robię wszystko dla twojego dobra. Powinieneś
raczej być mi wdzięczny a nie ciągle płakać.
Nawet dla wujka Stefana postępowanie mojej mamy
nie było właściwe. Próbował jakoś załagodzić sytuację.
Namawiał ją żeby jeszcze raz przemyślała swoją decyzję
podjętą w mojej sprawie. Mama nie chciała o tym rozmawiać.
– Nie pouczaj mnie – powiedziała. – Raczej jedź szybciej,
bo nigdy tam nie dojedziemy.
Wujek już nie odezwał się. Chciałem zapytać, dokąd jedziemy,
ale widząc, jaka mama jest wściekła, bałem się.
Moje złe samopoczucie pogarszała jeszcze niepewność,
jeśli chodzi o moją przyszłość. Po wielu godzinach podróży
dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka. Na przydroż-
nej tablicy przeczytałem Paczków. Zdziwiłem się. Byłem
przekonany, że jedziemy do dziadka i niani. Tymczasem
znajdowaliśmy się w miejscu, o którym nawet nie słysza-
łem. Po kilku chwilach mama powiedziała:
– Nareszcie dojeżdżamy na miejsce.
Wysiedliśmy przed dużym budynkiem. Przeczytałem
napis Prewentorium dla... Dalej nic nie mogłem już przeczytać.
Wszystko w jednej chwili zamazało się w moich
oczach. Zrobiło mi się słabo. Wszystko czego doświadczyłem
w poprzednich prewentoriach, pojawiło się przed
moimi oczami. Znowu ten sam koszmar. Powiedziałem
głośno „dlaczego”. Nic więcej nie mogłem z siebie wykrztusić.
Zresztą i tak nic by to nie dało. Mama i tak nie
zwracała na mnie uwagi. Weszliśmy do środka. Przyjęcie 76
było takie jak zawsze. Niby wszyscy uśmiechali się do
mnie, ale wyczuwałem, że to jest sztuczne. To była ich praca.
Myślę tu o pielęgniarkach. Nie wyczułem od nich ani
odrobiny ciepła, tylko wymuszoną, jak mi się wydawało,
grzeczność. Jak zwykle zaprowadzono mnie do dużej salisypialni
i pokazano mi łóżko na którym miałem spać. Nie
chciało mi się nic. Nie miałem nawet ochoty na pożegnanie
się z mamą i wujkiem Stefanem. Wiedziałem jak takie
pożegnania wyglądają. Nie chciałem tego. Chciałem odrobiny
ciepła. Wiedziałem jednak, że tego na pewno już nie
doświadczę. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem.
Obudziła mnie pielęgniarka i powiedziała, że muszę
pójść do lekarza. Zdziwiłem się, ale nic nie odpowiedzia-
łem i posłusznie poszedłem z nią. Wszystko we mnie się
buntowało. Nie chciałem rozmawiać z lekarzem ani z nikim
innym. Chciałem wrócić do Bystrej, do mojej prawdziwej
rodziny. Mówię tak, bo Wipplów uważałem za rodzinę.
Modliłem się o cud, ale oczywiście nic takiego nie
nastąpiło. Lekarz, do którego zaprowadziła mnie pielę-
gniarka, okazał się bardzo miłym człowiekiem. Poprosił
mnie żebym mu coś więcej opowiedział o moim dotychczasowym
życiu. Z początku nie miałem ochoty na zwierzenia.
Jednak z upływem czasu nabrałem do tego lekarza
zaufania i zacząłem opowiadać mu o moim dzieciństwie
i marzeniach jakie miałem. Opowiedziałem mu o mojej
mamie, o dziadku i niani. O mojej przyszywanej, ale dla
mnie najprawdziwszej rodzinie Wipplów opowiadałem
najwięcej. Lekarz coraz uważniej przysłuchiwał się temu,
co mówiłem. Zadawał mi coraz więcej pytań. Szczególnie
interesowała go moja mama. Nie wiedziałem dlaczego.
Pytał również, co wiem o mojej chorobie. Kiedy odpowiedziałem,
że nie jestem i nigdy nie byłem chory bardzo się 77
zdziwił. Przeglądał jakieś papiery i kiwał głową. Zapytał
jeszcze, jak często chodziłem z mamą do lekarza i czy pamiętam
jakie lekarstwa dostawałem. Odpowiedziałem, że
nie pamiętam, aby badał mnie jakiś lekarz. Leków oprócz
tych w poprzednich prewentoriach nie brałem. Zapytał
jeszcze czy robiono mi prześwietlenie płuc. Kiedy zaprzeczyłem,
powiedział:
– W takim razie zaraz wykonamy ci zdjęcia twoich
płuc.
Widząc zdziwienie na mojej twarzy, powiedział:
– Nie bój się, to nic nie boli. Kiedy otrzymam te zdję-
cia porozmawiam jeszcze z tobą. Teraz idź z panią. Ona
zapozna cię z kolegami i opowie, jak wygląda życie w tutejszym
prewentorium. Trochę się zmartwiłem, że muszę
już wyjść z gabinetu lekarskiego. Chyba polubiłem tego
lekarza. Następnego dnia pielęgniarka ponownie zaprowadziła
mnie do gabinetu lekarskiego.
– Miałeś rację Marku – powiedział pan doktor. Nie widać
tutaj ani śladu choroby. Muszę jeszcze skontaktować
się z poprzednimi prewentoriami aby porozmawiać na temat
twojego leczenia. To na razie wszystko. Możesz wracać
do zajęć jakie masz na dzisiaj zaplanowane. Wcale nie
chciało mi się cokolwiek robić. Byłem całkowicie rozbity,
smutny i zły na cały świat. W dodatku nic a nic z tego nie
rozumiałem. Lekarz wyraźnie powiedział, że nigdy nie by-
łem chory, to dlaczego moja mama wszystkim mówiła, że
jestem bardzo chory i ciągle potrzebuję zmiany klimatu.
Nie rozumiałem wielu rzeczy ale wiedziałem, że najprawdopodobniej
nigdy tego nie zrozumiem. Po kilku dniach
znowu spotkałem się z lekarzem. Potwierdził, że jestem
zupełnie zdrowy. Powiedział też, że mógłbym od razu wyjechać
stąd do domu, ale nikt nie wie gdzie przebywa moja 78
mama. Jak tylko odnajdzie się, przyjedzie i zabierze mnie.
Ucieszyłem się bardzo. Mimo, że obawiałem się kolejnego
wyjazdu do jakiegoś prewentorium, to podświadomie
czułem, że teraz będzie inaczej. Utwierdzało mnie w tym
to, co podsłuchałem kiedyś przechodząc obok gabinetu
lekarskiego. Usłyszałem jak doktor mówił:
– To niewiarygodne. Ten chłopiec nigdy nie był chory.
Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką sytuacją, aby matka
wymyślała choroby na które rzekomo choruje jej dziecko.
Muszę koniecznie z nią porozmawiać. Przecież ona robi
niewyobrażalną krzywdę temu dziecku. Zastanawiam się,
co mam w tej sytuacji zrobić. Jak pomóc temu chłopcu. Nie
wiem czy mam zawiadomić władzę czy skontaktować się
z jego dziadkiem. Decyzję podejmę kiedy zjawi się tutaj
jego matka.
Z tego, co usłyszałem zrozumiałem że na pewno mama
nie wywiezie mnie do kolejnego prewentorium. Zaświtała
mi nadzieja, że może uda wrócić do Bystrej albo do dziadka.
Z niecierpliwością czekałem na przyjazd mamy.
Wspomnienia tych zdarzeń wyczerpały mnie zupełnie.
Czułem się psychicznie bardzo zmęczony. Postanowiłem
trochę odpocząć od wspomnień i zająć się sprawami bie-
żącymi. Zwróciłem się do Ktosia.
– Chyba zgadzasz się ze mną, że te wspomnienia budzą
we mnie bardzo duże emocje. Muszę trochę odpocząć.
– Tak – odpowiedział Ktoś. – Zajmij się teraz twoimi codziennymi
obowiązkami. Jak będziesz gotowy na rozmowę,
po prostu przyjdź tutaj na naszą ławeczkę.
Zgodziłem się ochoczo z propozycją Ktosia. Pożegna-
łem się z nim i poszedłem do domu.
Kilka następnych dni spędziłem na całkowitym leniuchowaniu.
Musiałem dosłownie zmuszać się do tego, aby 79
wyjść choć na kilkanaście minut z domu. Wiedziałem, że
jest to konieczne dla mojego zdrowia. Od kilku lat miałem
problemy z sercem. Kilka razy lądowałem w szpitalu. Aby
utrzymywać moje serce i cały system krążenia w jakiej takiej
kondycji zalecano mi codzienne kilkunastominutowe
spacery.
Byłem świadomy konsekwencji zaniedbania tych zaleceń.
Mimo, że sposób mojego życia, ciągła samotność i brak
jakichkolwiek „żywych”, jak to określałem, znajomych nie
sprzyjały chęci wychodzenia z domu, ja po prostu zmusza-
łem siebie do spacerów. Dobrze, że chociaż miałem kilka
osób znajomych, poznanych w internecie. Mogłem od czasu
do czasu porozmawiać z nimi. To pozwalało mi czasami
zapomnieć o moim samotnym życiu. Zrozumiałem, że podstawą
wszystkiego w życiu są pieniądze. Kiedyś nie narzekałem
na ich brak. Miałem wtedy dużo znajomych. Teraz
jestem na emeryturze, do której dopłaca jeszcze Socjal.
Specjalnie nie narzekam. Mam ładne mieszkanie i pienią-
dze na skromne życie. Niestety nie wystarczają one choć-
by na na przykład na pójście do teatru, na jakąś imprezę
czy do kawiarni. A tylko w tych miejscach miałbym szanse
na poznanie kogoś, z kim mógłbym się zaprzyjaźnić. Niestety
szanse w mojej sytuacji na to były zerowe. Pozostał
internet, ale jak już wspominałem, tutaj również na przeszkodzie
w umówieniu się z kimś stały pieniądze a raczej
ich brak. Szkoda, ale pocieszam się tym, że wielu ludzi ma
gorzej. Staram się niezbyt często o tym myśleć. Uciekam
również w pisanie wierszy i opowiadań. Odnoszone na
tym polu drobne sukcesy bardzo mnie cieszą. No, ale dość
tego. Nie chcę już więcej użalać się nad sobą. Przyjmuję
życie takie jakim jest. Nie mam większych szans na zmianę,
więc daję sobie z tym spokój. Jak wcześniej powie-80
działem poświęciłem kilka ostatnich dni na kompletnym
„nic nierobieniu”. Nawet kontakty z moimi internetowymi
znajomymi ograniczyłem do minimum. Jest jeszcze jedna
sprawa, która nie daje mi spokoju. Chodzi o przywrócenie
normalnych relacji z moimi córkami. Jak dotąd wszystkie
moje wysiłki nie przyniosły pozytywnych rezultatów.
Czuję że odpowiedź „dlaczego” leży w mojej przeszłości.
W moich przeżyciach w dzieciństwie. Dlatego z uporem
maniaka usiłuję przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów.
Wierzę, że kiedyś nie tylko poznam odpowiedź na
pytanie „dlaczego”, ale znajdę sposób na przywrócenie
prawidłowych relacji z moimi córkami. To jest coś czego
pragnę najmocniej jak tylko można. Kocham moje córki,
tylko nie bardzo wiem, jak to mam wyrazić. Dlatego się-
gam do mojego dzieciństwa. Wiara, że kiedyś wszystko
wróci do normy pozwala mi jakoś w miarę dobrze funkcjonować,
w tym świecie okropnej dla mnie samotności.
Muszę mieć nadzieję. Utrata jej skończyłaby się dla mnie
katastrofą. Jestem tego świadomy i zrobię wszystko, aby
do niej nie dopuścić. Po kilku dniach zaczynałem mieć dosyć
przebywania w domu. Czułem się gotowy na dalszą
porcję wspomnień o moim dzieciństwie. Pogoda również
była bardzo dobra. Zapraszała wręcz do spacerów. Fizycznie
i psychicznie też czułem się dobrze. Wybrałem się wobec
tego na spotkanie z Ktosiem. Tym razem jednak tak się
spieszyłem, że kiedy dotarłem w pobliże naszej ławeczki,
nie mogłem złapać tchu. Ktosia jeszcze nie było. Miałem
więc trochę czasu, aby wyrównać swój oddech. Nie czeka-
łem zbyt długo. Zauważyłem Ktosia. On też bardzo szybko
zbliżał się do naszej ławeczki.
– Witaj – powiedziałem. – Widzę, że tobie również spieszy
się do rozmowy ze mną. 81
– Masz rację. Wyczuwam, że ty też jesteś już gotowy na
spotkanie ze wspomnieniami. Ja również chętnie posłucham.
Nie wiem dlaczego, ale ja mam tylko bardzo mgliste
wspomnienia z tego okresu. Liczę na to, że pod wpływem
twoich opowieści wróci mi pamięć.
– Jak dobrze pamiętam – powiedziałem do Ktosia –
skończyłem na rozmowie z lekarzem.
– Tak – odpowiedział. – Możesz opowiadać dalej.
Ja z niewiadomych mi powodów niewiele sobie mogę
przypomnieć. To była dziwna sytuacja. Raz ja a raz Ktoś
nie pamiętaliśmy różnych szczegółów z mojego życia.
Na szczęście nie były to te same sytuacje, dlatego mogli-
śmy uzupełniać nasze wspomnienia. Dzięki temu prawie
wszystko z mojego dzieciństwa mogło zostać odtworzone
w miarę dokładnie.
Wracając jednak do mojego pobytu w Paczkowie. Czekanie
na przyjazd mojej mamy przedłużało się. Denerwowałem
się. Co kilka dni pytałem pana doktora, czy odnaleziono
moją mamę. Niestety ciągle słyszałem, że nikt nie
wie gdzie ona jest. Po kilku tygodniach lekarz powiedział
mi że najdalej za kilka dni przyjedzie moja mama. Mia-
łem mieszane odczucia. Z jednej strony cieszyłem się, że
przyjeżdża, a z drugiej obawiałem się, że znowu będę musiał
gdzieś wyjechać. Kiedy wreszcie mama przyjechała,
od razu poszła na rozmowę do pani dyrektor. Czekało tam
na nią jak dobrze pamiętam kilka osób. Rozmowa była
bardzo burzliwa. Rozmawiano podniesionymi głosami.
Po dość długim czasie, moja mama wreszcie wyszła z gabinetu
pani dyrektor. Spodziewałem się, że ucieszy się
kiedy mnie zobaczy. Tymczasem od razu zaczęła na mnie
krzyczeć. Niewiele z tego zapamiętałem. Wiem tylko, że
miała do mnie duże pretensje, że rozmawiałem z leka-82
rzem o moim życiu. Powiedziała jeszcze, że natychmiast
wyjeżdżamy.
Znowu zrobiło mi się bardzo smutno. Te ciągłe wyjazdy
bardzo źle wpływały na moje samopoczucie. Nie zapytałem
nawet gdzie tym razem mnie wywozi, bo było mi to
w tym momencie zupełnie obojętne. Zdziwiło mnie, że nie
było wujka Stefana. Mama zabrała walizki z moimi rzeczami,
ja również coś niosłem i poszliśmy pieszo na dworzec.
Pamiętam, że mama była bardzo zła. Bałem się pytać
o cokolwiek. Wsiedliśmy do pociągu i po jakimś czasie
wysiedliśmy na dworcu kolejowym w Opolu. Następnie
przesiedliśmy się do autobusu. Po godzinie wysiedliśmy
w jakiejś niewielkiej miejscowości, właściwie wiosce. Na
rozkładzie jazdy zauważyłem napis Pokój. Trochę mnie to
rozśmieszyło i po raz pierwszy od wielu dni roześmiałem
się. Mama zareagowała natychmiast.
– Nie ciesz się tak bardzo, bo to przez ciebie wylądowaliśmy
w tej dziurze.
Jak to przeze mnie? Zdziwiłem się. Nic jednak nie powiedziałem,
widząc w jakim humorze jest moja mama.
Zabraliśmy nasze bagaże i po chwili stanęliśmy przy ma-
łym ale dość ładnym domkiem. Weszliśmy do środka.
Mama zaklęła brzydko, postawiła wszystkie nasze rzeczy
na podłodze i usiadła przy niewielkim stole w kuchni.
– No to jesteśmy na miejscu. Teraz musimy pójść do
sklepu po jakieś zakupy.
– Dobrze – powiedziałem – muszę tylko skorzystać
z łazienki.
Mama spojrzała na mnie jakoś dziwnie.
– Zapomnij o tym, tutaj nie ma nie tylko łazienki, ale
nawet wody. Nasza łazienka nazywa się teraz wychodek
i stoi na podwórku obok szopy. Myć się będziemy w misce, 83
pod warunkiem, że przyniesiemy sobie w wiadrze wody
ze studni.
Tego się nie spodziewałem. Całe życie mieszkałem w
miejscach, gdzie były łazienki i bieżąca woda w kranach.
Nie wiedziałem, że w ogóle istnieją mieszkania bez takich
rzeczy. Z początku myślałem, że mama mnie nabiera i jest
to jakaś forma zemsty za to, że rozmawiałem z lekarzem
o moim życiu. Niestety okazało się się, że taka jest rzeczywistość.
Był to dla mnie potworny szok. Po chwili poszliśmy
na zakupy. Trailiśmy na malutki sklepik. Nie było
tam wiele towaru. Mama zrobiła jakieś podstawowe zakupy.
Po wyjściu ze sklepu powiedziała, żebym zaczekał
chwilę. Weszła z powrotem i kupiła dwie butelki wódki.
Zdziwiłem się, ale nie chciałem nawet pytać, po co to kupiła.
Wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
Przyszliśmy do domu. Byłem bardzo zmęczony podró-
żą i tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie.
Nie chciało mi się nawet obejrzeć domu. Zajrzałem tylko
do pokoju obok kuchni. Stały tam dwa tapczany, jakiś
stół, cztery krzesła, szafa i jakieś meble z przeszklonymi
drzwiczkami. Zapytałem mamę, czy tutaj będę spać. Kiwnęła
tylko głową. Pamiętam, że zrobiła jakieś kanapki. Nie
mieliśmy żadnych talerzy ani garnków. Nie pytałem o nic.
Byłem przerażony perspektywą mieszkania w tym domu.
Mama patrzyła na mnie z taką złością, jakbym to ja był winien
temu, że tutaj musimy mieszkać. Miałem wiele pytań,
ale bałem się, że to może jeszcze pogorszyć nie najlepszy
humor mojej mamy. Usiedliśmy przy stole. Zjadłem parę
kanapek i popiłem oranżadą kupioną w sklepie. W kredensie
w kuchni mama znalazła dwie szklanki. Nalała do
nich wódki i kazała mi się napić za nowe mieszkanie. Nie
chciałem, ale mama tak jakoś popatrzyła na mnie, że wy-84
piłem trochę. Po jakimś czasie, gdy mama wypiła ponad
połowę z butelki stojącej na stole, zapaliła papierosa i zaczęła
mówić. Opowiadała jak to jej jest ciężko, że zostawił
ją wujek Stefan, a dziadek nie chce jej znać. A tak w ogóle
to jest wszystko moja wina. Niepotrzebnie powiedziałem
lekarzowi w Paczkowie, że nie jestem chory. Miała przez
to dużo kłopotów i dlatego musiała zamienić mieszkanie
dziadka na ten domek. Kiedy zapytałem, gdzie jest dziadek
i czy on się na to zgodził, odpowiedziała, że dziadek
jest w szpitalu, jest bardzo chory. Mają mu amputować
nogę. Do domu już nie wróci bo nie ma się nim kto opiekować.
Jeśli wyjdzie ze szpitala, w co ona bardzo wątpi,
to trai do domu starców. O tym, że nie ma już mieszkania
oczywiście nic nie wie.
Zrobiło mi się bardzo żal dziadka. Martwiłem się o jego
zdrowie i o to, co zrobi po wyjściu ze szpitala. Wierzyłem,
że dziadek wyzdrowieje. Potrzebowałem go. Po wcze-
śniejszych doświadczeniach, na moją mamę nie mogłem
liczyć. Czułem, że ona nie wytrzyma tutaj długo i prędzej
czy później czeka mnie kolejna przeprowadzka. Kiedy
mama otworzyła drugą butelkę, próbowałem porozmawiać
z nią i wypytać o jej dalsze plany. Niestety po kilku
chwilach mama zasnęła z głową opartą o stół. Chciałem
się umyć i pójść spać. Niestety nie było wody. Poszedłem
do pokoju, położyłem się na tapczanie, przykryłem się
znalezionym kocem i usnąłem.
Rano, kiedy obudziłem się zauważyłem, że mama śpi na
sąsiednim tapczanie. Nie miałem zegarka, ale zorientowa-
łem się, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Wstałem i poszedłem
do kuchni. Znalazłem w kredensie chleb, kiełbasę i
masło. Zrobiłem sobie kanapki i zjadłem je. Wyszedłem
przed dom. Chodziłem po podwórku i przyglądałem się 85
wszystkiemu, co znajdowało się w pobliżu. Obok domu
znajdował się niewielki sad z kilkunastoma drzewami
i krzewami agrestu i porzeczek. Później przekonałem się
jakie wspaniałe owoce rosły na tych drzewach. W pobli-
żu domu stało kilka drewnianych szop i wychodek, który
miał nam zastąpić łazienkę. Nie mogłem sobie tego wyobrazić.
W odległości kilku metrów od domu znajdowała
się studnia. Zajrzałem tam. Kolor wody, która tam była,
budził we mnie odrazę. Nie bardzo wyobrażałem sobie jak
można się myć w takiej wodzie, a co z gotowaniem? Mia-
łem nadzieję, że do gotowania używa się innej wody. Na
pewno są w domu krany tylko mama o tym nie wiedziała.
Niestety moje nadzieje były płonne. Innej wody tutaj nie
było. Obejrzałem sobie wszystko, co znajdowało się w pobliżu
domu. Po chwili zauważyłem, że zza płotu przygląda
mi się jakaś dziewczynka w moim wieku. Zapytała, czy to
ja będę teraz tutaj mieszkać?
– Chyba tak, chociaż tak naprawdę to jeszcze nie wiem
– powiedziałem.
– Tak – powiedziała moja mama.
– Ale ja nie chcę. Przecież tutaj nie ma wody ani łazienki.
Dziewczynka roześmiała się.
– Głupi jesteś – powiedziała. – Tutaj nikt nie ma łazienki.
Odwróciła się i pobiegła w kierunku swojego domu.
Zanim zniknęła powiedziała, że idzie do szkoły.
– Później porozmawiamy.
Nie miałem nic do roboty, więc wybrałem się na zwiedzanie
najbliższej okolicy. Zajęło mi to trochę czasu. Kiedy
wróciłem, mama już wstała. Oczywiście była zła. Zapyta-
łem, gdzie się mam umyć i kiedy będzie obiad. 86
– Teraz idę do sklepu, później pójdę do sąsiadki
i wszystkiego się dowiem. Zostań w domu. Kiedy wrócę
to coś ugotuję. Wróciła po jakieś godzinie. Byłam u jednej
sąsiadki, tej najbliższej, która mieszka za naszym płotem.
Obiecała pomóc nam we wszystkim. Teraz jednak nie ma
czasu. Ma troje dzieci i musi zająć się przygotowywaniem
obiadu. Mama zostawiła zakupy na stole i powiedziała,
że spróbuje poprosić sąsiadów mieszkających naprzeciw
naszego domu. Po chwili sąsiedzi zjawili się u nas. Nazywali
się Gaj. Okazali się bardzo mili. Pani Gaj zajęła się
pokazywaniem mojej mamie, jak należy rozpalać w piecu,
który stał w naszej kuchni. Paliło się w nim drewnem, któ-
re znajdowało się w jednej z szop na naszym podwórku.
Sąsiadka widząc, że moja mama nie ma zielonego pojęcia
o tym co należy robić w domu, kiedy mieszka się na wsi,
powiedziała.
– Marysiu, teraz ja idę do mnie do domu. Zajmę się gotowaniem
obiadu, na który was zapraszam. Później dzień
po dniu będę was, to znaczy ciebie i twojego syna uczyć,
jak żyje się na wsi.
Jej mąż zaoferował pomoc w nauce, jak uprawia się
warzywa i hoduje kury, bo to jest podstawa utrzymania
na wsi. Wszystko to przerażało mnie. Moją mamę też. Pamiętam,
że kontakty z państwem Gajów z biegiem czasu
stawały się coraz bliższe. Ich wysiłki wkładane w nauczanie
nas radzenia sobie z codziennymi czynnościami przynosiły
coraz lepsze wyniki. Mama początkowo nie radziła
sobie z niczym. Nie potraiła rozpalać pieca. Nie radziła
sobie z praniem czy prasowaniem. Problemem było również
utrzymanie higieny. Nie mogliśmy przyzwyczaić się
do mieszkania w takich warunkach. Mama coraz częściej
piła wódkę. Najgorsze było to, że ciągle zmuszała mnie, 87
abym towarzyszył jej w tym popijaniu. Broniłem się jak
mogłem. Podświadomie czułem, że nie jest to dobre. Prawie
zawsze na drugi dzień bardzo źle się czułem. Cóż
jednak mogłem na to poradzić. Miałem przecież dopiero
jedenaście lat. Nie miałem nikogo bliskiego prócz mamy.
Musiałem więc jej słuchać, mimo że czułem, że jej postę-
powanie jest złe. Zdarzyło się kiedyś, że po wypiciu większej
niż zwykle ilości alkoholu nie poszedłem do szkoły.
Miałem tego serdecznie dosyć. Coraz częściej odmawia-
łem picia wódki. Mama jednak ciągle do tego mnie namawiała.
Mówiła mi, jak jej jest ciężko i tylko picie wódki poprawia
jej nastrój. Jeśli chodzi o mnie, to jestem przecież
młody, więc nic mi nie będzie. Z czasem przyzwyczaję się.
Nie podobało mi się to coraz bardziej.
Kiedyś, kiedy mama zasnęła po wypiciu wódki, poszedłem
do sąsiadów i opowiedziałem im o wszystkim. Bardzo
się zdenerwowali i obiecali porozmawiać z mamą. Na
drugi dzień zaprosili ją do siebie. Późno w nocy mama
wróciła. Obudziła mnie i zaczęła krzyczeć, że zawiodła się
na mnie. Miała pretensje, że ją oczerniam przed sąsiadami.
Ona stara się jak może, a ja jestem taki niewdzięczny.
Przez kilka dni prawie nie odzywała się do mnie.
Z sąsiadami też nie rozmawiała. Kiedy pewnego razu
wróciłem ze szkoły, mamy nie było. Na stole leżała kartka
z wiadomością, że musi wyjechać do Bytomia w ważnej
sprawie i nie wie kiedy wróci. No to pięknie, pomyśla-
łem sobie. Z jednej strony byłem zły na mamę, a z drugiej
przestraszyłem się, jak sobie poradzę. Zostałem sam. Nie
wiedziałem co mam robić. Wstydziłem się prosić sąsiadów
o pomoc. Postanowiłem poradzić sobie sam. Wydawało
mi się, że dość dokładnie przyglądałem się, jak są-
siedzi uczyli mamę rozpalania w piecu, gotowania na nim, 88
prania w niewielkiej wanience i sprzątania. W tym czasie
mieliśmy już kilka kur, a w ogródku rosły warzywa. Pamiętam,
że był to maj lub czerwiec. Nauka w piątej klasie
zbliżała się do końca. Lubiłem chodzić do szkoły. Miałem
coraz więcej kolegów i koleżanek. Wydawało mi się, że by-
łem lubiany.
Z nauką również radziłem sobie dobrze. Na zabawy
z kolegami niestety nie miałem zbyt dużo czasu. Intensywnie
uczyłem się wykonywania wszystkich prac domowych.
Z początku nie szło mi to zbyt dobrze. Państwo
Gajowie po kilku dniach zorientowali się, że jestem sam
w domu. Złożyli mi wizytę. Wypytali o mamę, pokiwali
głowami i stwierdzili, że mogę przychodzić do nich na posiłki.
Pranie też mogę przynosić. Ja jednak poprosiłem ich,
aby raczej nauczyli mnie wszystkich tych prac. Zdziwili
się, ale po chwili stwierdzili, że to chyba jest dobry pomysł.
Postawili jeden warunek. Oni będą mi pomagać, ale
ja mam ich informować o wszystkich moich problemach.
Tak też się stało. Po kilkunastu dniach potraiłem już
wykonywać wszystkie prace w domu równie dobrze jak
oni. Jedna sprawa tylko mnie dręczyła. Skończyły mi się
pieniądze. Nie mogłem prosić sąsiadów o ich pożyczenie,
ale musiałem im o tym powiedzieć. Nie wiedziałem
też, kiedy przyjedzie mama. Pan Gaj był kierownikiem w
jakiejś spółdzielni zajmującej się skupem różnych produktów
pochodzących z lasu. Wiem, że skupowano zioła,
jagody, grzyby, owoce jarzębiny a nawet ślimaki. Pan Gaj
„zatrudnił” mnie przy sortowaniu i drobnych pracach porządkowych
w tej spółdzielni. Oczywiście moja praca była
zapisana na konto innego pracownika. Ja dostawałem „po
cichu” jakieś pieniądze. Bardzo się starałem, więc nie były
to wcale małe pieniądze. Byłem z siebie bardzo dumny, że 89
już mogę zapracować na swoje utrzymanie. A że nie było
to legalne, to już inna sprawa. Dzień w którym dostałem
pierwsze zarobione pieniądze stał się pierwszym dniem,
w którym z dziecka zacząłem przekształcać się w mężczyznę.
Stałem się głową dwuosobowej rodziny. Zdałem sobie
sprawę, że od tego momentu nie mam co liczyć na mamę.
To ja teraz muszę dbać o nas. Bardzo szybko dorosłem.
Te wspomnienia trochę mnie zmęczyły. Chciałem chwilę
od nich odpocząć. Siedziałem więc na naszej ławeczce
w milczeniu i patrzyłem na Neckar. Jest to rzeka, z którą
łączy mnie wiele wspomnień. Kiedyś przez wiele godzin
dziennie spacerowałem wzdłuż jej brzegów z moim pieskiem
Fuksem. Teraz też lubię wpatrywać się w jej wody
z ławeczki, która usytuowana jest na jej brzegu. Ktoś patrzył
na mnie, ale nie odzywał się. Nagle usłyszałem pytanie
Głosa.
– Co wydarzyło się dalej? Ja również jestem ciekawy.
Zdziwiłem się trochę.
– Głosie – powiedziałem, jestem przekonany, że ty
wiesz wszystko. Skoro tak często masz różne uwagi, jeśli
chodzi o moje zachowanie, to musisz przecież wiedzieć
o wszystkim.
– To nie jest tak – powiedział Głos. – Ja wtrącam się
tylko w sytuacje krytyczne. Często nie wiem, co spowodowało
takie, a nie inne reakcje z twojej strony.
– Sam widzisz, że miałem rację, kiedy nie zgadzałem
się z twoimi ocenami – powiedziałem. – Oceniając kogoś
trzeba wiedzieć o wszystkich sytuacjach, które miały
wpływ na takie czy inne zachowania.
– Masz rację – powiedział Głos. 90
Zrozumiałem to i dlatego chcę teraz wiedzieć o tobie
wszystko. Niestety czasami pewne rzeczy nie docierają do
mnie.
– Może Ktoś mógłby mi pomóc?
– Zapytaj go, bo jak już ci mówiłem, ja nie mogę się
z nim porozumieć.
– Dobrze – zapytam go.
Teraz zwróciłem się do Ktosia i powtórzyłem mu moją
rozmowę z Głosem.
Niestety Ktoś wyjaśnił mi, że on również nie wie, jak
miałby przekazywać moje wspomnienia Głosowi. Kiedy
przekazałem tę informację mojemu głosowi sumienia,
Głos chwilę milczał, a później powiedział:
– Skoro nie można inaczej, spróbuję z większą uwagą
wsłuchiwać się w twoje opowieści. Jeśli pozwolisz, będę
częściej zadawał ci pytania, jeśli czegoś nie usłyszę lub nie
zrozumiem.
Mnie to nie przeszkadzało, więc zgodziłem się. Porozmawiałem
jeszcze chwilę z Ktosiem o bieżących wydarzeniach.
Powiedziałem mu jak ważna jest dla mnie sprawa
przywrócenia kontaktów z moimi córkami. Niestety nie
mogę nic zrobić. Wszystko, co mogłem w tej sprawie uczynić,
już zrobiłem. Uruchomiłem wszystkie moje osobiste
kontakty i wykorzystałem wszystkie dostępne mi środki,
aby dotrzeć do moich córek. Teraz mogę tylko czekać.
Wiele moich internetowych znajomych przekonuje mnie,
abym dał sobie spokój. Jeśli one z jakiś powodów nie chcą
utrzymywać ze mną kontaktów, to muszę się z tym pogodzić.
Ja jednak nie chcę i nie mogę się na to zgodzić. Zbyt
wiele dobrych chwil spędziliśmy razem i nie mogę zrozumieć,
dlaczego tak się stało. 91
– Nie zamartwiaj się tak bardzo – powiedział Ktoś.
– Skup się na swoich wspomnieniach. Ja zaczynam przypominać
sobie coraz więcej szczegółów, ale na razie też
nie rozumiem tej sytuacji. Może rozwiązanie jest w twojej
przeszłości. Skup się więc na wspomnieniach.
Pomyślałem, że Ktoś ma rację. Zrozumienie wszystkiego
musi tkwić w przeszłości.92
ROZDZIAŁ VI
xxxxxx
xxx
x
Obudziłem się, kiedy słońce było już wysoko na niebie.
Zorientowałem się, że do szkoły to już na pewno dzisiaj
nie pójdę. Byłem głodny, poszedłem więc do domu. Mamę
zastałem przy stole. Z kilku butelek zlała trochę alkoholu
do szklanki i wypiła. Ona w ogóle nie zauważyła w jakim
ja jestem stanie i że nie było mnie w nocy w domu. Kurom
oczywiście też nic do jedzenia i picia nie dała. Nakarmiłem
zwierzęta, zrobiłem śniadanie. Mama nie chciała.
Szukała pieniędzy. Kiedy coś znalazła kazała mi iść do
sklepu i kupić butelkę wódki. Chciałem protestować, ale
wiedziałem, że wtedy sama pójdzie. Po przepiciu wyglą-
dała okropnie, więc nie chciałem, żeby w tym stanie pokazywała
się ludziom. Poszedłem do sklepu. Wtedy były
takie czasy, że nikt nie zapytał po co dziecku wódka. Nikogo
to nie dziwiło. Każdy mógł kupić. Takie to były czasy.
Przyniosłem wódkę. Wiedziałem, że będę miał chwilę
spokoju, bo przed ustąpieniem kaca mama nie odezwie
się. Chciałem wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości
w nauce. Niestety przypomniałem sobie, co mama
mówiła o mnie i nie mogłem się skupić. Położyłem się
więc na tapczanie i rozmyślałem o moim życiu. Chcia-
łem, żeby dziadek mógł zamieszkać z nami. Wiedziałem
jednak, że po pierwsze jest bardzo chory, po drugie nie
wie o sprzedaży jego mieszkania, a po trzecie nie bardzo
mogłem wyobrazić sobie wspólnego mieszkania mamy
z dziadkiem. W tych czasach telewizja była w powijakach. 98
Radio również. Więc jedyną rozrywką było czytanie ksią-
żek. Wybrałem się więc do biblioteki, która na szczęście
była w naszej miejscowości. Przyniosłem jakieś książki i
wróciłem do domu. Mama była już w lepszym humorze.
Zauważyłem, że miała jakiś banknoty w ręce. Pomyśla-
łem, że musiała gdzieś je znaleźć, może w jakieś torebce.
Zresztą to nieważne, i tak wiedziałem, co za to kupi.
Nie myliłem się. Wysłała mnie do sklepu i kazała kupić
masło, kiełbasę, dwa wina, cztery piwa i dwie butelki
wódki. Nie odezwałem się ani słowem. Pomyślałem, że
może znowu ktoś przyjdzie. Okazało się, że nie miałem
racji. Mama wypiła pół butelki i zabrała się za gotowanie.
Powiedziałem, żeby dała sobie z tym spokój. Widziałem,
że nic jej nie wychodzi. Wtedy mama zaczęła na mnie
krzyczeć, że zawsze nic mi nie pasuje. Kiedy robi coś do
zjedzenia to źle, a kiedy nie robi, to też jest źle. Nie miałem
ochoty na dyskusję z nią, bo wiedziałem jak to się skoń-
czy. Zawsze było tak samo. Narzekania, wspominania lepszych
czasów a później pretensje do mnie i obwinianie
mnie o wszystkie zło tego świata. Miałem tego dość.
W pewnym momencie coś we mnie pękło. Postanowi-
łem z nią porozmawiać. Najpierw mówiłem spokojnie.
Później w miarę upływu czasu, coraz głośniej o tym, co
mnie boli. Jak źle czuję się kiedy mnie odtrąca i że ma
o wszystko do mnie pretensje, a jednocześnie tak mnie
chwali przed wszystkimi. Zacząłem krzyczeć, żeby powiedziała
mi wreszcie, jak jest naprawdę. Kocha mnie, czy
nie. Jestem jej potrzebny, czy przeszkadzam tylko w jej
życiu. Pamiętam, że mama nagle wytrzeźwiała. Papieros
wypadł jej z dłoni. Chwilę siedziała bez ruchu, potem powiedziała:99
– To nie jest takie proste. Muszę się jeszcze napić, ale
ty też.
Nalała wódki do szklanek i kazała mi to wypić. Chcia-
łem, aby wreszcie powiedziała mi, jak jest naprawdę,
więc nie broniłem się i wypiłem tą wódkę. Zakręciło mi
się w głowie. Mama coś próbowała wyjaśnić, ale mnie
tak szumiało w głowie, że niewiele z tego zrozumiałem.
Zrobiło mi się niedobrze. Pamiętam, że zwymiotowałem,
a później poszedłem do pokoju i zasnąłem na tapczanie.
Na drugi dzień nie byłem w stanie pójść do szkoły. By-
łem zbyt chory. Nienawidziłem siebie za to, że znowu uległem
mamie i wypiłem tą wódkę.
Podświadomie czułem, że mama krzywdzi mnie, ka-
żąc mi pić alkohol. Na szczęście, jeśli chodzi szkołę, to nie
spowodowało to jakiś większych problemów. Lubiłem się
uczyć i dużo czytałem. Zawsze wszystkie zaległości szybko
nadrabiałem. Mówię zawsze, bo takie sytuacje będące
skutkiem przedawkowania alkoholu, zdarzały mi się coraz
częściej. Z mamą nie rozmawiałem już nigdy więcej
o tym, czy mnie kocha, czy jej przeszkadzam. Zrezygnowałem.
Wiedziałem, że i tak nie powie mi prawdy. Uzna-
łem, że muszę się z tym pogodzić i żyć w miarę normalnie.
Postanowiłem nie ulegać tak szybko namowom ze strony
mojej mamy do picia w jej towarzystwie. Wiedziałem
jednak, że nie będzie to takie proste. Ona potrzebowała
towarzystwa. Tutaj go nie miała, przynajmniej tak często
jakby tego chciała. Jedyną osobą na którego towarzystwo
mogła zawsze liczyć byłem ja. Potraiła więc to perfekcyjnie
wykorzystać. Powtarzające się moje nieobecności
w szkole zwróciły uwagę kierownika szkoły. Przyszedł
pewnego dnia porozmawiać o tym z moją mamą. Ona
przekonała go, że czasami muszę się nią opiekować, kie-100
dy ona źle się czuje i stąd te nieobecności, ale przecież
uczę się dobrze, więc to chyba nie jest zbyt duży problem.
Miałem nadzieję, że po wizycie kierownika szkoły mama
przestanie mnie zmuszać do picia wódki. Niestety było
jeszcze gorzej. Wizyty kierownika w naszym domu stawały
się coraz częstsze. Wiele razy zostawał na noc. Ja w
tym czasie musiałem iść do drugiego pokoju i spać na materacu.
W tym pokoju nie było mebli. Mama miała teraz
nowego towarzysza do picia. Z jednej strony cieszyłem
się, że nie muszę już pić razem z mamą a z drugiej byłem
bardzo zły, ponieważ często wieczorem musiałem chodzić
do gospody po wódkę i piwo. W szkole za to byłem
często chwalony przez kierownika i stawiany za wzór. Do
niczego nie było mi to potrzebne, bo i tak miałem zawsze
dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Ten kierownik
szkoły był żonaty. Mieszkał kilka domów od naszego. Wielokrotnie
widziałem, jak kłócił się ze swoją żoną. Kiedyś
zaczepiła mnie na ulicy i zapytała, po co jej mąż chodzi do
nas. Nie bardzo wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, ale
powiedziałem że to chodzi o mnie. Nie radzę sobie z nauką
i pan kierownik czasami mi pomaga. Nie wiem czy
mi uwierzyła, ale nie widziałem już nigdy, żeby kłóciła się
z mężem na ulicy. Wizyty kierownika też były rzadsze, ale
nie ustały zupełnie. Za to ja musiałem znowu przeżywać
ten koszmar uczestniczenia w piciu razem z moją mamą.
Nie wiedziałem co jest gorsze. Picie z mamą czy ciągłe
bieganie wieczorami do gospody po alkohol. Moja mama
coraz częściej wyjeżdżała z domu. Mówiła, że szuka pracy.
Byłem już na tyle duży aby wiedzieć, że pracy nie szuka
się poza miejscem zamieszkania, do tego w nocy. Mamy
zwykle nie było kilka dni. Kiedy wracała towarzyszyli
jej zwykle jacyś znajomi, przeważnie mężczyźni. Mama 101
spotkała w tej miejscowości swoją koleżankę z czasów
swojej młodości. Początkowo często spotykały się. Głównie
były to spotkania w domu jej przyjaciółki. Po jakimś
czasie spotkania te były coraz rzadsze. Wiem, że ta znajoma
miała wiele zastrzeżeń do postępowania mojej mamy.
Chodziło o sposób wychowywania mnie lub raczej jego
braku. Często kłóciły się o to. Kiedy mama wracała z tego
„szukania” pracy i urządzała przyjęcia w naszym domu, ja
zacząłem spędzać noce a czasem i całe dnie w mieszkaniu
jej przyjaciółki. Nawet mi to odpowiadało. Miała ona
syna Jurka, starszego ode mnie o kilka lat. Polubiliśmy się
bardzo. Mimo, że był dużo starszy, często wiele rzeczy robiliśmy
wspólnie. Muszę przyznać, że w tym czasie trochę
zaniedbałem swoje obowiązki związane z pracami domowymi.
Nie miałem ochoty oglądać ciągle różnych obcych
facetów kręcących się po naszym domu, w dodatku często
pijanych. Próbowałem rozmawiać o tym z mamą ale nie
słuchała mnie. Rozmowy jej przyjaciółki też nie przyniosły
rezultatu. Po jakimś czasie mama zaczęła wyjeżdżać
do Warszawy. Twierdziła, że pomaga niektórym ludziom
w wyjazdach do Niemiec.
Rzeczywiście ostatnio zauważyłem, że wiele nieznanych
mi osób przychodziło do naszego domu i mama
wypełniała im jakieś dokumenty. Wiele z tych osób mó-
wiło obcym językiem. Zdziwiłem się. Zapytałem mamę
czy rozumie o czym ci ludzie mówią i w jakim języku. Odpowiedziała,
że rozmawiają po polsku, a ja na pewno się
przesłyszałem. Znałem moją mamę na tyle aby wiedzieć,
że nie powie mi prawdy. Opowiedziałem o tym przyjaciółce
mamy, do której zwracałem się ciociu. Zapytałem,
czy moja mama zna jakiś obcy język. Ciocia popatrzyła na
mnie jakoś tak dziwnie i powiedziała:102
– Widzisz Marku, czasami lepiej jest nie wiedzieć za
dużo. Zapytaj o to swoją mamę, ja nie odpowiem na twoje
pytanie.
W końcu nie było to takie ważne, więc nie pytałem już
o nic więcej. Kiedyś pomyślałem sobie, że tak naprawdę
to ja nie mam mamy ani taty, mam za to najwięcej chyba
na świecie wujków i cioć. W zasadzie było mi to obojętne.
Byłem już na tyle duży, że to pragnienie, aby mieć kochającą
mnie mamę nie było już takie silne. Coraz bardziej
przekonany byłem, że we wszystkim czego pragnę, mogę
liczyć wyłącznie na siebie. Moje stosunki z mamą powoli
ulegały osłabieniu. Chociaż nie tak do końca. Gdzieś w
podświadomości oczekiwałem, że doczekam się od mamy,
że dostrzeże mnie i powie „kocham cię Mareczku”. Niestety
nigdy nie doczekałem się tego. Te słowa mama wypowiadała
tylko wobec obcych osób. Mówiła im, jakiego to
ma wspaniałego syna i że bardzo go kocha. Wydaje mi się,
że wszyscy ci ludzie wierzyli w to. Ja również chciałem
w to wierzyć. Kiedy jednak ludzie ci znikali z pola widzenia,
to mama natychmiast zmieniała się. Była oschła i nie
miała ochoty na rozmowy ze mną. Wyjątkiem był jej stan
duchowy po wypiciu porcji alkoholu. Wtedy stawała się
bardzo gadatliwa, ale ja nie miałem ochoty na rozmowę.
Wiedziałem, że to co ona mówi po pijanemu, nie jest
prawdziwe. Ponieważ musiałem żyć pod jednym dachem
z mamą szukałem jakiegoś sposobu, żeby to życie było
znośne. Coraz więcej rozumiałem i chciałem unikać sytuacji
przykrych dla mnie. Chciałem się uczyć i musiałem do
tego mieć jak najwięcej spokoju. Nie mogłem jednak zaniedbywać
tego, co robiłem dotychczas, aby zarobić jakieś
pieniądze. Mimo zapewnień mamy, że dostaje ona dużo
pieniędzy za pomoc w wyjazdach niektórym ludziom do 103
Niemiec, nigdy tych pieniędzy nie wiedziałem. Do domu
mama również niczego nie kupowała. Kiedyś po powrocie
z Warszawy przyprowadziła z sobą pięknego psa. Była tu
suczka rasy owczarek alzacki. Mama powiedziała, że jest
to pies z rodowodem i teraz będziemy hodować psy dla
milicji. Dodała, że zarobimy na tym dużo pieniędzy. Po
kilku dniach przyjechało kilku milicjantów z Opola i rozmawiali
o tym z mamą. Wypełnili jakieś dokumenty i odjechali.
Później kilku z nich czasami przyjeżdżało do nas.
Zostawali przeważnie na noc. Ja znowu musiałem biegać
wieczorami do gospody, a później przeważnie nocowałem
u cioci. Miałem tego serdeczne dosyć. Tęskniłem za czasami,
kiedy byłem u Wipplów. Wspomniałem kiedyś o tym
mamie. Nie chciała w ogóle o tym rozmawiać. Pomyśla-
łem wtedy o dziadku. Ale o nim mama też nie chciała rozmawiać.
Mało tego, bardzo się rozgniewała i powiedziała,
że ten temat jest zamknięty i mam już nigdy nie wspominać
o dziadku. Nie rozumiałem jej zdenerwowania, ale ja
wiele dziwnych zachowań mojej mamy też nie mogłem
zrozumieć. Moje życie w tym okresie toczyło się w miarę
normalnie. Zachowywałem się jak typowy nastolatek. Bawiłem
się z kolegami, trochę uczyłem, ale również różne
psoty nie były mi obce. Pamiętam jak przygotowywaliśmy
się do hodowania psów. Kiedy nadszedł odpowiedni moment,
nasza suczka Diana przebywała cały czas w domu.
Oczekiwała na „kawalera” który miał przyjechać do niej
z Opola. Niestety moja mama musiała gdzieś pilnie wyjść
i niedokładnie zamknęła drzwi od domu. Diana natychmiast
to wykorzystała i wybiegła na podwórko. Od razu
zaroiło się wokół niej od psów. Ja w tym czasie wraca-
łem ze szkoły. Nie mogłem zapobiec temu, co zbliżało się
nieuchronnie. Jeden z tych psów zaczął pokrywać naszą 104
suczkę. Próbowałem je rozdzielić, krzyczałem poszturchiwałem,
ale oczywiście nic nie mogłem już zrobić. Mogłem
tylko czekać aż psy same się rozczepią. Wiedziałem, że
z hodowli psów na potrzeby milicji nic nie wyjdzie. Byłem
zły na mamę, że nie dopilnowała Diany. Chciałem to odreagować
i postanowiłem w jakiś sposób zemścić się na tym
psie. Kiedy jeszcze był złączony z Dianą, przywiązałem
mu do ogona puszkę napełnioną gwoździami. Po jakimś
czasie, kiedy psy rozdzieliły się, ta puszka przyczepiona
do ogona psa, przy każdym jego ruchu robiła duży hałas.
Pies próbował uwolnić się od niej. Kiedy okazało się to
niemożliwe, pies wpadł w panikę. Biegał po całym naszym
podwórku i strasznie skowyczał. Było to tak niesamowite,
że ja też trochę się przestraszyłem. Czym prędzej otworzyłem
furtkę przez którą wychodziło się na ulicę. W tym
czasie obok naszego domu przechodzili pracownicy z pobliskiej
wylęgarni drobiu. Z zaciekawieniem patrzyli, co
się tutaj dzieje. Pies wypadł na ulicę. Puszka hałasowała,
pies wył i pędził jak tylko mógł najszybciej. W tym samym
czasie jechała ulicą jakaś pani na rowerze. Na kierownicy
miała duże torby i siatki z zakupami. Widać było, że porusza
się z trudem. Kiedy ten pies przebiegł obok niej, tak
się przestraszyła, że straciła równowagę i wpadła razem
z rowerem do dość głębokiego rowu melioracyjnego wypełnionego
częściowo wodą. Ludzie, którzy przechodzili
akurat ulicą, podbiegli do niej chcąc udzielić jej pomocy.
Nagle dobiegł mnie głośny śmiech. Spojrzałem w tamtym
kierunku. To, co zobaczyłem, też spowodowało u mnie wybuch
wesołości. Zobaczyłem, że ta pani głową tkwi w rowie
i częściowo zanurzona jest w wodzie. Nogi miała gołe
i nie miała majtek. To tak wszystkich rozbawiło, że niektó-
rzy dosłownie pokładali się ze śmiechu. Widok rzeczywi-105
ście był niecodzienny. Pani ta machała nogami nie mogąc
wydostać się z tego rowu. Sytuacja mimo całego komizmu
wydawała się groźna. Na spodzie rowu było dość dużo
wody a głowa tej pani była częściowo w niej znużona. Po
chwili jakaś kobieta zaczęła coś krzyczeć i kilku mężczyzn
pomogło tej kobiecie wydostać się z rowu. Okazało się,
że wszystkie zakupy znajdujące się w tych torbach zamoczyły
się i nadawały się tylko do wyrzucenia. W tym momencie
przyszła moja mama. Też śmiała się jak wszyscy.
Zjawił się nawet milicjant. Po chwili mama przestała się
śmiać kiedy ta kobieta wyjaśniła, że za wszystko, co tu się
stało, odpowiadam ja. Zażądała odszkodowania za zniszczone
zakupy i podartą odzież. Policjant zabrał tę panią,
moją mamę i kilka osób, które były świadkami tej sytuacji
na pobliski posterunek milicji. Po chwili przyszedł do
mnie inny milicjant i też zabrał mnie na ten posterunek.
Po wysłuchaniu moich wyjaśnień, zeznań poszkodowanej
i świadków, milicjant powiedział, że ja ponoszę winę za to
co się wydarzyło a ponieważ jestem nieletni, moja mama
musi pokryć wszystkie szkody. Nie widziałem jeszcze
tak wściekłej mamy. Przez całą drogę do domu krzycza-
ła na mnie. Kiedy przyszliśmy do domu, dopiero zaczęła
się na mnie wyżywać. Kiedy wreszcie przestała krzyczeć,
powiedziałem, że to ona jest wszystkiemu winna. Wtedy
myślałem, że naprawdę mnie pobije, jak to już raz miało
miejsce, kiedy mieszkałem u dziadka. Biła mnie po głowie
kluczami od mieszkania tak mocno, że całą twarz miałem
zalaną krwią. Teraz jednak do tego nie doszło. Zaczęła
natomiast głośno krzyczeć. Powiedziała, że nie może już
na mnie patrzeć, a co dopiero wysłuchiwać moich bezczelnych
oskarżeń. Prawie wybiegła z domu. Krzyknęła,
że wkrótce wróci, bo mają przecież przyjechać milicjanci 106
z rasowym psem do naszej suczki. Nie dotarło chyba do
niej to, co mówiłem na posterunku milicji o przyczynach
tego, co spowodowało to całe zamieszanie. Mama wróciła
po kilkunastu minutach. Oczywiście obładowana alkoholem.
Od razu otworzyła piwo, nalała sobie wódki, wypiła
i odezwała się:
– Co ja mam z tobą zrobić? Czy ty zdajesz sobie sprawę,
że ja nie mam pieniędzy, aby płacić za twoje wybryki? Muszę
poważnie zastanowić się, co mam z tobą zrobić. Może
trzeba zastanowić się nad oddaniem cię do jakiegoś zakładu
wychowawczego. Może tam nauczą cię posłuszeń-
stwa i dyscypliny.
Nogi ugięły się pode mną. Naprawdę się przestraszy-
łem. Poszedłem do pokoju i znowu zacząłem płakać. Po
jakimś czasie przyszedłem do kuchni. Zebrałem się na odwagę
i powiedziałem jeszcze raz, że to ona jest wszystkiemu
winna. Opowiedziałem, że jak przyszedłem ze szkoły
Diana biegała po podwórku.
– Przecież to ty, mamo, miałaś jej pilnować. Tymczasem
wyszłaś gdzieś i nie zamknęłaś drzwi. Diana uciekła
i teraz nie sprzedamy już żadnego psa do milicji. Jeszcze
raz mówię ci, że to ty nie upilnowałaś Diany. Ja nic złego
nie zrobiłem. Jeśli tak mnie nie lubisz, to zawieź mnie do
państwa Wipplów lub sprowadź tutaj dziadka. To są osoby,
które mnie rozumieją, kochają i nie krzyczą na mnie.
Mama zerwała się od stołu, popatrzyła z nienawiścią
na mnie i powiedziała, wyjdź z kuchni. Oczy znowu wypełniły
mi się łzami. Odwróciłem głowę i bez słowa wyszedłem
z domu. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić
i gdzie pójść. Powłóczyłem się po wiosce bez celu. Byłem
bardzo przygnębiony. Chciałem się komuś wyżalić, ale nie
miałem tutaj nikogo bliskiego. Tęskniłem do rodziny Wip-107
plów, mojego dziadka i niani. W końcu znalazłem się obok
domu mojej kolejnej „przyszywanej” cioci, przyjaciółki
mamy z dawnych lat. Nie chodziłem tam ostatnio, bo Jurek
jej syn wyjechał do jakieś szkoły w innym województwie.
Nie mając jednak do kogo pójść wstąpiłem do cioci.
Ona ucieszyła się bardzo, bo już od dłuższego czasu nie
wiedziała nic o mojej mamie. Opowiedziałem jej wszystko,
nie tylko o dzisiejszych wydarzeniach, ale i o wszystkim,
co nie podobało mi się w postępowaniu mojej mamy.
Ciocia wysłuchała mnie uważnie, potem powiedziała, dzisiaj
zostaniesz u mnie. Jutro porozmawiam z twoją mamą
i zobaczymy.
Nazajutrz nie poszedłem do szkoły. Pierwszy raz powodem
nie było moje złe samopoczucie z powodu nadużycia
alkoholu, tylko ogromny żal, który odczuwałem,
czując się ciągle odrzucanym przez moją mamę. Ciocia
wróciła po kilku godzinach. Przyniosła mi książki i zeszyty
do szkoły i kilka rzeczy z moich ubrań. Powiedziała, że
na razie rozmowa z mamą nie jest możliwa. Jednak po kilku
dniach moja mama przyszła. Zamknęła się w pokoju
z ciocią i długo rozmawiały.
Po jakimś czasie wyszły. Ciocia była smutna, ale powiedziała,
żebym się nie martwił i wszystko jakoś się ułoży.
Mama za to powiedziała:
– Nie rób mi więcej wstydu, zabieraj swoje rzeczy
i idziemy do domu.
– Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś innego.
Myślałem, że powie chociaż: „masz rację Mareczku, nie
dopilnowałem Diany”. Niestety nic takiego nie usłyszałem.
Westchnąłem tylko i poszedłem z mamą do domu. Ta historia
z psem i panią w rowie rozniosła się po całej miejscowości
i była powodem do żartów jeszcze przez wiele 108
dni. Moje akcje, że tak się wyrażę, bardzo wzrosły. Teraz
każdy zabiegał o moje względy. Wszyscy chcieli bawić się
ze mną. Przez następne dni życie toczyło się normalnie.
Mama często gdzieś wyjeżdżała a ja zajmowałem się tym
co zawsze. Nauka, praca w domu, jakieś drobne prace
w polu u różnych rolników, za co dostawałem niewielkie
pieniądze lub trochę zboża dla mojego drobiu. Czasem
również trochę mięsa i wędliny, jeśli ktoś miał świniobicie,
a ja w tym pomagałem. Czyli wszystko toczyło się normalnym
trybem. Do pewnego czasu.
Pamiętam, że była już jesień. Mama wyjechała gdzieś
na dłużej. Poprosiła sąsiadkę, żeby od czasu do czasu zaglądała
do mnie. Powiedziała, że może pomóc mi w pracach
domowych, a nawet czasami może przenocować,
żebym nie czuł się samotny. Sąsiadka była młodą, ładną
dziewczyną, miała dziewiętnaście lat i bardzo przejęła się
rolą jaką powierzyła jej moja mama. Posprzątała dokładnie
mieszkanie, ugotowała obiad, przygotowała kolację
i oświadczyła że zostanie tu na noc. Powiedziała, że mogę
spać z nią. Dodała, że może być całkiem przyjemnie. Zdziwiłem
się. O czym ona mówi? Nie bardzo chciałem spać
z kimś w łóżku, w dodatku z obcą kobietą.
Wieczorem położyłem się na moim tapczanie. Anemi,
bo tak kazała do siebie mówić, krzątała się jeszcze w kuchni.
Dziwne było to imię. Nigdy go jeszcze nie słyszałem.
Później dowiedziałem się, że jest to połączenie dwóch ślą-
skich imion, Any i Miji, czyli Marii. Zgasiłem światło i usiłowałem
zasnąć. Kiedy prawie już zasypiałem, poczułem, że
ktoś unosi kołdrę i wślizguje się po nią. To była Anemi. Po
chwili przytuliła się do mnie. Wyczułem, że nie miała nic
na sobie. Była zupełnie goła. Oniemiałem. Coś dziwnego
zaczęło się ze mną dziać. Słyszałem jej przyspieszony od-109
dech. Zaczęła mnie obejmować. Serce waliło mi jak oszalałe.
Chciałem uciekać, ale nie mogłem. Chciałem krzyczeć
ale u moich ust nie chciał wydobyć się żaden dźwięk. Dzia-
ło się coś czego nie rozumiałem. Z jednej strony odczuwa-
łem niepokój, a z drugiej było mi przyjemnie. Nic z tego
nie rozumiałem. Anemi w pewnej chwili zaczęła mnie
całować. Przytulała się do mnie coraz bardziej. Jej ręka
gładziła moją klatkę piersiową, brzuch i wędrowała coraz
niżej. Na chwilę zatrzymała się przy moich majtkach. Fala
gorąca oblała całe moje ciało. Poczułem, że coś dziwnego
dzieje się z moim penisem. Chciałem sprawdzić co i wtedy
nasze dłonie spotkały się. Anemi chwyciła mojego penisa
i delikatnie ściskała go. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że
jest on o wiele większy niż normalnie i czuję coś czego nie
mogłem określić. Ogarnęła mnie fala nieznanej mi dotąd
przyjemności. Usłyszałem jak Anemi powiedziała:
– Zdejmij majtki. Zaraz będzie ci bardzo dobrze.
Poczułem coś jakby wstyd. Chciałem uciec z łóżka. Ona
jednak nie pozwoliła mi na to. Zaczęła całować mnie w
usta. Myślałem, że oszaleję. Doznawałem na przemian
różnych odczuć. Raz czułem się bardzo dobrze a za chwilę
byłem spanikowany i czułem się źle. Anemi jednak, jakby
wyczuwając co dzieje się ze mną, całowała mnie jeszcze
gwałtowniej. Chwyciła mnie za rękę i wsunęła moją dłoń
między swoje uda. Poczułem, że jest tam bardzo mokro
i ciepło. W tym momencie poczułem nieprawdopodobną
przyjemność. Anemi zaczęła dotykać delikatnie mojego
penisa. Moje ciało zaczęło się wyginać. Nie mogłem nad
tym zapanować. Usłyszałem:
– Mareczku, teraz doświadczysz czegoś niesamowitego.
110
Położyła się na mnie i wepchnęła mojego penisa mię-
dzy swoje nogi. Czegoś takiego nie spodziewałem się. Mój
penis zniknął gdzieś między jej nogami, jakby wszedł do
jej brzucha. To było niesamowicie przyjemnie. Ona zaczę-
ła poruszać się rytmicznie siedząc okrakiem na mnie. Dyszała
ciężko, później zaczęła jęczeć. Wystraszyłem się. Jej
ruchy stawały się coraz szybsze. Doznawałem coraz większej
przyjemności. W pewnym momencie Anemi zeszła ze
mnie, położyła się na plecach i wciągnęła mnie na siebie.
Ponownie włożyła sobie między nogi mojego penia. Złapała
mnie za pośladki i poprosiła, ruszaj się szybko, jak
najszybciej, nie przestawaj. Przy czym wydawała jeszcze
wiele niezrozumiałych okrzyków. Byłem naprawdę przestraszony,
ale posłusznie robiłem to co ona mi kazała.
W pewnym momencie kiedy obydwoje ruszaliśmy się już
bardzo szybko, nagle coś się wydarzyło. Wszystko wokół
zaczęło wirować. Zacząłem doświadczać nieprawdopodobnej
przyjemności. Myślałem, że zaraz zemdleję. Chcia-
łem coś powiedzieć, gdy nagle wszystko minęło. Czułem
się bardzo dobrze. Anemi leżała obok. Oddychała już spokojnie
i nie odzywała się. Po chwili objęła mnie, pocałowała
i powiedziała:
– Było ci chyba dobrze, prawda?
Nie wiedziałem, jak mam się zachować. Czułem się za-
żenowany. Nie zdążyłem odpowiedzieć kiedy ona powiedziała:
– Przed chwilą stałeś się prawdziwym mężczyzną, ale
nie chwal się tym za bardzo. Teraz jest to dla ciebie coś
niezwykłego, ale później wszystko spowszednieje i nie
będzie aż tak wielkim przeżyciem. Na razie jednak ciesz
się tym. Masz wielkie szczęście, że na mnie traiłeś. Ja teraz
idę do domu. Wyśpij się, bo jutro będziesz musiał to 111
powtórzyć. Pocałowała mnie. Później ubrała się, uśmiechnęła
i wyszła.
Zostałem sam w pokoju. Siedziałem nagi na tapczanie
i nie mogłem uwierzyć w to, co stało się przed chwilą.
Targały mną różne uczucia, od zażenowania do dumy
i radości. Co by nie mówić czułem się bardzo dobrze. Nie
mogłem uwierzyć, że taka kobieta pozwalała na takie rzeczy
trzynastoletniemu chłopcu. W głębi duszy cieszyłem
się bardzo z tego, co się stało. Z emocji nie mogłem długo
zasnąć. Cały czas myślałem o Anemi i o tym co mi powiedziała,
że muszę to powtórzyć. Znowu dopadły mnie te
sprzeczności. Z jednej strony bałem się tego następnego
dnia, a z drugiej nie mogłem doczekać się, kiedy znowu
zobaczę Anemi. Następnym dniem była niedziela. Miałem
nadzieję, że Anemi przyjdzie z samego rana. Nie mogłem
się doczekać. Byłem cały roztrzęsiony. Ucierpiały na tym
moje zwierzęta. Zapomniałem je nakarmić. Dopiero kiedy
Diana zaczęła szczekaniem domagać się jedzenia, zorientowałem
się, że już dochodzi południe, a ja nie dałem
im jeszcze jeść. Opanowałem drżenie jakie odczuwałem
w całym ciele i zabrałem się do wykonywania swoich codziennych
obowiązków. Po chwili zorientowałem się, że
ja również nic nie jadłem. Postanowiłem, że poczekam
na Anemi. Cały czas stałem przy oknie i wypatrywałem,
czy ona nie nadchodzi. Dopiero późnym popołudniem
zauważyłem jak z koleżanką przechodzą obok mojego
domu. Byłem zawiedziony, bo myślałem że będzie sama.
Obie były w doskonałych humorach. Anemi pokazywała
na mój dom i bardzo się obydwie śmiały. Odskoczyłem od
okna jak oparzony. Nie wiedziałem co o tym sądzić. Tymczasem
one przeszły obok mojego domu i poszły dalej.
Byłem bardzo rozczarowany. Czułem się oszukany. Ocza-112
mi wyobraźni widziałem się już w łóżku z Anemi i wyobrażałem
sobie co ona będzie ze mną robić. Moje ciało
cały czas drżało. Tymczasem Anemi nie przyszła. Bardzo
było mi źle. Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o
niej. To ona wprowadziła mnie w nieznany i niedostępny
mi dotąd świat. Poza tym obiecywała jeszcze coś więcej.
Nie mogłem się doczekać. Tymczasem moje pragnienia
nie mogły się ziścić. Przestałem przy oknie do wieczora.
Kiedy pogodziłem się z myślą, że ona nie przyjdzie, zrobiłem
sobie dopiero coś do zjedzenia. Po głowie tłukła
mi się myśl co się stało, dlaczego mimo obietnicy, ona nie
zjawiła się. To była pierwsza lekcja, że nie należy bezgranicznie
wierzyć we wszystko, co mówi kobieta. Nie mogłem
jeszcze wtedy rzecz jasna o tym wiedzieć. Tej nocy
źle spałem.
Wcześnie rano przyszła Anemi. Ja jeszcze spałem. Ponieważ
ona miała klucze nie zauważyłem kiedy weszła.
Podobnie jak ostatnio cichutko wśliznęła się pod kołdrę
i mocno przytuliła się do mnie. Obudziłem się. Chciałem
zapytać dlaczego wczoraj nie przyszła. Ona jednak powiedziała,
musisz nauczyć się, aby kobiety nie pytać za dużo.
Teraz najważniejsze jest, że jesteśmy tutaj. Nic nie mów,
ja zajmę się wszystkim. To co wydarzyło się potem, było
jeszcze wspanialsze niż poprzednio. Anemi zaczęła wprowadzać
mnie w świat seksu krok po kroku. Na początku
powiedziała, że po pierwsze nie można wstydzić się swojego
ciała, a po drugie należy poddać się swoim pragnieniom.
W miłości nie zastanawia się nad niczym i nie zadaje
się pytań. Tutaj po prostu robi się to, co dyktują nam nasze
pragnienia. To co mówiła i robiła było tak wspaniałe,
że chciałem aby trwało wiecznie. Niestety jak wszystko co
dobre, szybko się kończy. Po jakiś dwóch godzinach, Ane-113
mi wyraźnie zadowolona, wyskoczyła szybko spod koł-
dry i zanim zdążyłem coś sensownego powiedzieć, ubrała
się, pocałowała mnie namiętnie na pożegnanie i wyszła.
Zdążyła jeszcze powiedzieć, że przyjdzie, ale kiedy tego
jeszcze nie wie. Mam cierpliwie czekać. Byłem w dziwnym
nastroju. Targały mną nieznane mi dotąd uczucia. Od
smutku i jakiegoś żalu do euforii i ogromnej chęci bycia
ciągle z Anemi. Nie mogłem zrozumieć dlaczego w jednej
chwili jest ona taka kochana, potrai sprawić, że czuję się
tak dobrze, że lepiej być nie może a chwilę później zmienia
się w kogoś obcego. Czuję się wtedy, jakbym nic dla
niej nie znaczył. Wydaje mi się, że wtedy lekceważy mnie.
Przypomniałem sobie, co czułem kilka lat wcześniej, jak
byłem odtrącany przez moją mamę. Teraz kiedy Anemi
odchodziła czułem się podobnie. Spotkania z Anemi i my-
ślenie o niej wypełniały mi cały czas wolny. Chciałem być
ciągle obok niej.
Zdawałem sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Ona
była kobietą a ja niestety jeszcze dzieckiem. Co prawda
dzieckiem, które bardzo szybko dorosło, ale wciąż dzieckiem.
Poznałem niektóre aspekty życia znacznie wcze-
śniej niż doświadczyło tego większość ludzi.
Byłem bardzo zadowolony z tego, że tak szybko pozna-
łem, co to jest seks. Wiedziałem, że wielu ludzi zazdrości
mi nawet dzisiaj, że tak wcześnie mogłem doświadczać
tych niezwykłych przyjemności z tym związanych. Jednocześnie
ja zazdrościłem wielu, że mieli normalne rodziny
i nie musieli przeżywać tego co ja we wczesnym dzieciń-
stwie. Z biegiem lat zrozumiałem, że w życiu tak już jest.
Jedni mają z górki a drudzy pod górkę. Dowiedziałem się
również, że zawsze należy mieć marzenia i nigdy nie nale-
ży z nich rezygnować. 114
Moją opowieść przerwał Głos.
– Wiesz – powiedział – ja nic o tym nie wiedziałem.
Myślałem, że znam ciebie bardzo dobrze, a okazało się że
o wielu sprawach nie miałem pojęcia. Teraz myślę, że nieraz
niesprawiedliwe oceniałem twoje postępowanie.
– Tak – powiedziałem – chyba jest w tym trochę racji. Ja
z kolei myślę, że wiele krytyk z twojej strony, które uwa-
żałem za krzywdzące, tak do końca nimi nie były. Myślę,
że wszystko należy rozpatrywać w oparciu o okoliczności,
które temu towarzyszą.
– Obaj macie rację – powiedział Ktoś. Ja jednak chciał-
bym dowiedzieć się, jak potoczyły się twoje losy, Marku.
Znowu, jak w starym magnetowidzie, zacięła się w mojej
pamięci taśma ze wspomnieniami z tego okresu.
– Dobrze – powiedziałem – postaram się przynajmniej
opowiedzieć o tych najważniejszych, według mnie, wydarzeniach.
Chciałbym zatrzymać się jeszcze na wspomnieniach
związanych z Anemi. Spotkania z nią z początku były bardzo
częste, ale z upływem czasu widywaliśmy się coraz
rzadziej. Moja mama nie wyjeżdżała już tak często jak kiedyś
i to była główna przeszkoda w naszych spotkaniach.
Ponieważ Anemi prosiła mnie, abym pod żadnym pozorem
nikomu o nas mówił, musiałem to uszanować. Spotykaliśmy
się w określone dni tygodnia w sklepie i tam
ustalaliśmy gdzie i kiedy spotkamy się. Zwykle były to
stodoły. Spotykaliśmy się tam po zmroku, uważając aby
nikt nas nie zobaczył.
xxxxx
xxx
x
Mama otworzyła piwo. Nie chciałem tego oglądać. Wyszedłem
z domu i znowu jak wiele razy wcześniej włóczyłem
się bez celu po wsi. Tym razem było inaczej niż zwykle.
Nie bardzo przejmowałem się tym, co mama mówiła i tym
czy pije czy też nie. Teraz moje myśli krążyły wokół Anemi.
Nie mogłem co prawda iść do niej, ale wiedziałem, że chodzi
ona często pomagać w kościele. Ja tam raczej nie chodziłem.
Nie bardzo miałem ochotę na przebywanie w towarzystwie
księdza. Nie mogłem zapomnieć przykrych
doświadczeń z księdzem nauczającym religii w szkole
w Bytomiu. Teraz jednak postanowiłem pójść do kościoła.
Liczyłem na to, że spotkam tam Anemi i może uda nam się
spędzić jakiś czas razem. Rzeczywiście zastałem ją i kilka
jeszcze dziewcząt jak zajmowały się ustawianiem kwiatów
na ołtarzu. Zobaczyłem zdziwienie na jej twarzy. Chciałem
coś powiedzieć kiedy nadszedł ksiądz. Nie zrobił na mnie
dobrego wrażenia. Zapytał, co ja tutaj robię. Dodał, że nie
przypomina sobie żeby widział mnie na jakiejś mszy. Pró-
bowałem mu to wyjaśnić. Powiedziałem, że mieszkam tu
od niedawna i że mam dużo pracy w domu. Teraz jednak
przyszedłem zobaczyć kościół. Ksiądz powiedział, że wolałby
mnie spotkać raczej na mszy, niż na oglądaniu ko-
ścioła. Obiecałem, że na pewno przyjdę. Do domu wracaliśmy
w kilka osób tak, że o spotkaniu się z Anemi sam na 118
sam nie było mowy. Anemi powiedziała mi, że spotykanie
się w sklepie zaczyna rodzić podejrzenia. Musimy wymy-
ślić coś innego. Jutro spotkamy się ostatni raz w sklepie
i coś wymyślimy. Nazajutrz powiedziała mi, że ksiądz
potrzebuje ministranta i gdybym się zgodził to mogliby-
śmy się częściej spotykać nie wzbudzając podejrzeń. Nie
bardzo miałem na to ochotę, ale perspektywa częstszych
spotkań z Anemi przeważyła. W szkole popytałem moich
kolegów, którzy byli ministrantami, co trzeba zrobić, aby
też nim zostać. Koledzy zaproponowali pomoc. Obiecali,
że zapytają księdza. Tak też się stało. Po kilku dniach dowiedziałem
się, że ksiądz chce ze mną rozmawiać. Poszedłem
do niego na plebanię. Moje wrażenie z pierwszego
spotkania z księdzem nie zmieniło się. Okazał się bardzo
niemiłym człowiekiem. Był bardzo wścibski. Zadawał mi
wiele pytań dotyczących głównie mojej mamy i jej życia
osobistego. Odpowiadałem wymijająco.
W końcu ksiądz powiedział, że może przyjąć mnie na
próbę, bo rzeczywiście brakuje mu ministrantów. Wcze-
śniej jednak muszę przejść coś na kształt szkolenia. Będę
przychodzić na plebanię do niego oraz do kościelnego
i organisty. Jeśli nauczę się wszystkiego wystarczająco dobrze,
będę mógł służyć do mszy. Chodzenie do kościoła na
te nauki pozwalało mi na częste rozmowy z Anemi. Reszta
nie bardzo mnie interesowała. Ważne dla mnie było, że
mogłem się z nią widywać. W tym czasie zupełnie nie obchodziło
mnie, co robiła moja mama, a działo się sporo.
W naszym domu bardzo często urządzane były imprezy
zakrapiane alkoholem, które kończyły się zazwyczaj nad
ranem. Przez nasz dom przewijali się urzędnicy różnego
szczebla, milicjanci i działacze partyjni z Opola. Z początku
strasznie mnie to denerwowało. Było to dla mnie bar-119
dzo uciążliwe. W czasie kiedy goście mojej mamy bawili
się, ja nie miałem gdzie odrabiać lekcji. Nie mogłem też
spać. Nie tylko z powodu hałasu ale również braku miejsca
do spania. Często korzystałem z uprzejmości cioci
i nocowałem u niej, ale to nie był przecież mój dom. Nie
czułem się tam swobodnie. Na szczęście chwile spędzane
z Anemi na leśnych polanach czy w stodołach pozwalały
mi zapomnieć o tych niedogodnościach.
Niespodziewanie dla wszystkich na początku grudnia
zjawił się mój dziadek. Wyglądał bardzo źle. Widać było,
że jest bardzo chory. Powiedział, że nie może już mieszkać
u swoich przyjaciół. Skoro mama sprzedała jego mieszkanie
to zamieszka z nami, bo do domu starców nie da
się zabrać. Ucieszyłem się bardzo w przeciwieństwie do
mojej mamy. Podbiegłem do dziadka i mocno się do niego
przytuliłem. Dziadek długo trzymał mnie w ramionach.
Po jego twarzy spływały łzy. Powiedział, że nigdy nie powinien
był dopuścić do mojego wyjazdu z jego mieszkania.
– To był mój największy błąd. Wybacz mi Mareczku
–dodał. – Teraz już nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię
krzywdził. Zdziwiło mnie to, co dziadek powiedział. Nie
bardzo wiedziałem o jakiej krzywdzie on mówi. Owszem
nie było mi łatwo bez mamy mieszkać u obcych ludzi, ale
krzywda? Nie, chyba dziadkowi coś się pomyliło. Nikt
mnie przecież nie bił. A te wszystkie wyjazdy do prewentorium?
Widocznie tak musiało być. Dziadek odwrócił się
do mamy i powiedział:
– Dopilnuję, żebyś trzymała się od niego z daleka.
Tego już naprawdę nie rozumiałem. Nie zastanawiałem
się nad tym specjalnie długo. Cieszyłem się z przyjazdu
dziadka. Zaprowadziłem do do pokoju. Dziadek rozejrzał 120
się. Zobaczył, że są tutaj tylko dwa tapczany, zapytał więc
mamy, co to ma znaczyć. Spodziewałem się osobnego pokoju.
Mama zaczęła coś tłumaczyć. Dziadek powiedział:
– Nie wiem jak to zrobisz, ale do jutra masz mi przygotować
osobny pokój.
Miałem do dziadka setki pytań ale on powiedział:
– Mareczku porozmawiamy jutro. Jestem bardzo zmę-
czony, odepnę tylko moją nogę i położę się spać. Nie wiedziałem
o czym dziadek mówi. Jaką nogę chce odpinać.
Przez chwilę pomyślałem, że może dziadek na starość
zwariował. Troszkę się przestraszyłem. Dziadek ściągnął
spodnie, usiadł na tapczanie i zaczął odpinać paski które
opinały jego udo. Po chwili ściągnął część nogi. Dziadek
zauważył moje zdziwienie i przestrach. Powiedział:
– Nie martw się. W szpitalu musieli obciąć mi część
nogi. Inaczej mógłbym umrzeć. W zamian zrobiono mi
sztuczną nogę, to nazywa się proteza. Jest trochę za cięż-
ka, ale z pomocą tych lasek, które nazywają się kulami, jakoś
da się chodzić. Te wyjaśnienia uspokoiły mnie na tyle,
że powiedziałem:
– Śpij dobrze dziadku. Cieszę się, że jesteś.
Wyszedłem z pokoju. Mama siedziała w kuchni i mó-
wiła:
– Po co on tu przyjechał? Co mam teraz zrobić, z tego
będą jeszcze kłopoty.
– Jak nie wiesz co masz robić? Przecież dziadek prosił
cię o przygotowanie mu pokoju.
Mama powiedziała tylko, żebym się nie odzywał. Podniosła
się z krzesła i wyszła z domu. Kiedy długo nie wracała,
poszedłem do pokoju i położyłem się na drugim tapczanie
obok dziadka. Rozmyślając o wydarzeniach tego
dnia, zasnąłem. 121
Mama wróciła rano. Dziadek obudził się, kiedy ja wybierałem
się do szkoły. Mama przygotowywała śniadanie.
Dziadek zapytał gdzie jest łazienka. Mama nie odzywała
się. Wyjaśniłem dziadkowi jak to u nas wygląda. Dziadek
strasznie zaklął. Popatrzył na mnie, chciał jeszcze coś powiedzieć,
ale się powstrzymał. Zapytał tylko, kiedy wrócę
ze szkoły. Powiedział:
– Powodzenia, przyjdź zaraz po szkole. Porozmawiamy
sobie.
Słowa dziadka sprawiły mi dużą przyjemność. Od bardzo
dawna nikt tak do mnie mówił. Chciało mi się śpiewać
z radości. Pobiegłem do szkoły. Oczywiście pochwaliłem
się kolegom, że przyjechał mój dziadek. Nie mogłem doczekać
się dźwięku dzwonka, oznaczającego koniec lekcji.
Nie czekając na nikogo pobiegłem do domu. Przez kilka
następnych dni nie mogłem nacieszyć się dziadkiem. Rozmawialiśmy
każdego dnia po kilka godzin. Opowiedzia-
łem dziadkowi, jak źle czułem się w prewentorium i jak
bardzo za nim tęskniłem. Widziałem, że dziadek z trudem
powstrzymywał łzy, ale wyczuwałem, że było mu
miło, kiedy to mówiłem. Rozmawialiśmy o wielu różnych
sprawach. Nie mogliśmy się nagadać i wydawało mi się,
że nigdy nie będziemy mieli dosyć tych rozmów. Mama
w nich nie uczestniczyła. W ogóle nie rozmawiała z dziadkiem,
do mnie też odzywała się rzadko. Oboje z dziadkiem
prawie bez przerwy kłócili się. Nie słyszałem, o co
tak naprawdę mieli do siebie pretensje, bo starali się nie
kłócić w mojej obecności. Domyślałem się tylko, że głównie
chodzi o to jak zajmowała się, a właściwie jak nie zajmowała
się mną moja mama. Chodziło również o pienią-
dze. Dziadek chciał, aby mama poszła do pracy, ale jej nie
bardzo to odpowiadało. Brakowało jej imprez ze swoimi 122
znajomymi. Ja z kolei byłem bardzo zadowolony. Nareszcie
po wielu latach miałem przy sobie dziadka, który mnie
rozumiał i kochał. Byłem bardzo szczęśliwy. Dla rozmów
z dziadkiem zrezygnowałem nawet ze spotkań z Anemi,
no nie zupełnie, ale zdarzało się to teraz bardzo rzadko.
Po kolejnej awanturze z mamą, dziadek kategorycznie
zażądał aby mama poszła do pracy. W przeciwnym razie,
jak powiedział nie da ani grosza na utrzymanie domu.
Chyba mama przestraszyła się tego, bo po kilku dniach
oświadczyła, że znalazła pracę w Gminnej Radzie Narodowej.
Kiedy zaczęła tam pracować, na mnie spoczął obowiązek
przygotowywania posiłków. Na początku trudno
było mi to pogodzić z chodzeniem do szkoły, ale po jakiś
czasie potraiłem jakoś to wszystko pogodzić. Dziadek był
bardzo zadowolony i często dawał temu wyraz, chwaląc
mnie. Mimo jego trudności w poruszaniu się, często wychodziliśmy
z domu zwiedzać okolice. Dziadek był bardzo
miłym człowiekiem, więc szybko nawiązał przyjacielskie
kontakty z wieloma sąsiadami. Czasami był tylko smutny,
kiedy opowiadali mu oni o tym, co mama tutaj wyprawiała.
Mówili, że nie mogli już patrzeć, jak ja byłem ciągle
sam i żeby jakoś zapewnić sobie jedzenie robiłem wiele,
aby na nie zarobić. Byli zdumieni jak taki mały chłopiec
potraił tak wszystkim się zajmować. Opowiadali, że nie
tylko doskonale radziłem sobie ze wszystkimi pracami
domowymi, ale zawsze znalazłem sposób, żeby zarobić
kilka złotych. Wtedy widziałem na twarzy dziadka jak
bardzo go to cieszyło. Zawsze wtedy mnie przytulał i mó-
wił jak jest ze mnie dumny. Byłem wtedy naprawdę najszczęśliwszym
dzieckiem na świecie. Mama natomiast nie
mogła pogodzić się z brakiem tych częstych imprez w naszym
domu. Miotała się po całym domu, czepiała się mnie 123
o wszystko. Gdyby nie postawa dziadka, nie wiem czym
by się to skończyło. Po jakimś czasie mama poznała nową
koleżankę. Była żoną leśniczego, nie pracowała za to lubiła
bardzo imprezować. Od tego momentu mama znika-
ła z domu w soboty i wracała późno w nocy w niedziele.
To był również powód do awantur w naszym domu. Nie
zwracałem jednak na to uwagi, przyzwyczaiłem się już, a
poza tym miałem swojego dziadka. Co działo się poza relacjami
z nim niewiele mnie obchodziło.
Jednak pewnego razu znowu wydarzyło się coś, co poruszyło
mnie do głębi. Którejś niedzieli mama nie wróciła
do domu. Dziadek poprosił mnie, abym po szkole sprawdził,
czy mama jest w pracy. Niestety nie było jej tam. Powiedziano
mi, że nie przyszła dzisiaj i nie wiedzą gdzie
może być. Kiedy powiedziałem o tym dziadkowi, on bardzo
się zdenerwował. Zapytał, czy wiem gdzie mieszka
ta nowa koleżanka mamy. Kiedy potwierdziłem, poprosił
mnie, abym sprawdził czy nie ma tam mamy. Poszedłem
tam zaraz. Kiedy wszedłem do domu tej koleżanki impreza
trwała na dobre. Wszyscy byli pijani. Jedni tańczyli,
inni siedzieli i pili wódkę a niektórzy śpiewali. Zobaczy-
łem mamę jak tańczy i całuje się z jakimś mężczyzną. Było
mi wstyd. Podszedłem do niej i chciałem, aby poszła do
domu. Nie chciała, nakrzyczała na mnie i powiedziała,
abym się wynosił. Nie wiedziałem co robić. Wtedy podeszła
do mnie ta nowa koleżanka mamy i powiedziała:
– Nie słyszałeś? Masz się stąd wynosić.
Odpowiedziałem, że bez mojej mamy nie wyjdę.
Ta pani roześmiała się.
– Wynoś się, to nie jest twoja prawdziwa mama, ona cię
tylko adoptowała. 124
Nie wiedziałem co to słowo znaczy, ale przypuszcza-
łem, że nie oznacza dla mnie nic dobrego.
– Nie wierzysz mi? – zapytała ta pani, to sam ją zapytaj.
Podszedłem do mamy. Czułem się nieswojo, serce biło
mi mocno. Mimo tego, że ona ciągle mnie odtrącała była
przecież moją mamą i ciągle ją kochałem. A teraz co? Mia-
ło się okazać że nie jest nią? Nie wierzyłem, musiałem ją
natychmiast o to zapytać. Podszedłem do mamy i głośno
zapytałem, powiedz czy jesteś moją prawdziwą mamą?
Nagle wszyscy ucichli. Mama spojrzała na mnie i zapyta-
ła:
– Skąd o tym wiesz? Zresztą nie muszę się tobie tłumaczyć.
Już raz mówiłam ci, abyś stąd poszedł.
Stałem na środku pokoju jak sparaliżowany. Dotarło do
mnie, co mama powiedziała. W tym momencie podeszła
do mnie ta koleżanka mamy i powiedziała:
– Nie wierzyłeś, a ja mówiłam prawdę, jesteś adoptowany.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Zrobiło mi się słabo i ciemno
przed oczami. Usłyszałem jeszcze, jak mama powiedzia-
ła:
– Nie przejmujcie się, bawmy się dalej.
Zaczęli śpiewać „wszystkie rybki mają cipki a karasie
po kutasie”. Bawili się przy tam doskonale. Nie mogłem
już tego dłużej wytrzymać. Wybuchnąłem głośnym płaczem
i wybiegłem z tego domu w kierunku lasu. Nie wiem
jak długo to trwało. Nie bardzo też pamiętam, co się wtedy
ze mną działo. Ocknąłem się, kiedy było już ciemno.
Byłem na skraju lasu. Rozejrzałem się i rozpoznałem
miejsce w którym byłem. Do domu nie chciałem wracać,
chociaż wiedziałem, że dziadek będzie się martwił. Jed-125
nak po chwili skierowałem się w kierunku mojego domu.
Nie wiedziałem dokąd mam iść. Kiedy przechodziłem
obok domu Anemi, ona zauważyła mnie i wyszła mi na
spotkanie. Musiała zorientować się, że ze mną jest coś nie
tak i nic nie mówiąc zaprowadziła mnie do swojego domu.
Jej mamy nie było, wyjechała do swojej rodziny. Byliśmy
sami. Anemi zaprowadziła mnie do łóżka i położyła się
obok mnie. Zacząłem bardzo płakać. Łkając opowiedzia-
łem jej o wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Anemi powiedziała:
– Uspokój się, porozmawiamy rano. Teraz postaraj się
zasnąć.
Wtuliła się we mnie. Ciepło jej ciała spowodowało, że
uspokoiłem się i natychmiast zasnąłem. Rano obudziła
mnie Anemi. Trochę się zdziwiłem, bo zapamiętałem, że
spała wtulona we mnie. Tymczasem ona stała pochylona
nade mną i budziła mnie. Otworzyłam oczy, a ona powiedziała:
– Musisz wstać, Mareczku. Widziałam twojego dziadka.
Bardzo niepokoi się o ciebie. Wypytuje wszystkich, czy cię
ktoś nie widział. Zrozumiałem, że muszę natychmiast iść.
Ubrałem się i udałem w kierunku domu. Dziadek już stał
przy furtce. Jak mnie zobaczył spojrzał jakoś tak dziwnie
na mnie i powiedział:
– Musiało się chyba wydarzyć coś niezwykłego. Chcesz
o tym ze mną porozmawiać?
– Tak dziadku – powiedziałem.
Udaliśmy się do mieszkania. Dziadek chciał mi zrobić
śniadanie. Mnie, przecież to ja zawsze robiłem śniadanie.
To było bardzo miłe ze strony dziadka. Taki właśnie był,
najlepszy na świecie. Takiego chciałem mieć i takiego zawsze
kochałem. Rozpłakałem się i wszystko opowiedzia-126
łem dziadkowi. On dosłownie się wściekł. Krzyczał i przeklinał
moją mamę. Nie zdążyłem nawet zapytać, co to znaczy
adoptowany. Widząc jednak wzburzenie dziadka, nie
śmiałem go o to pytać. Kiedy dziadek trochę się uspokoił,
spojrzał na mnie, wziął mnie za rękę i powiedział:
– To co usłyszałeś nie jest prawdą. Jesteś jej synem.
Chyba mi wierzysz? – Zapytał i zaraz dodał – chociaż nie
jestem pewien, czy nie lepiej by było, gdybyś miał inną
matkę. Ona się na nią nie nadaje.
Powiedziałem:
– Oczywiście dziadku, wierzę tobie, ale chciałbym jeszcze
o coś cię zapytać.
– Pytaj – odpowiedział.
– Dziadku, dlaczego ja nie mam taty?
Dziadek przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Zaniepokoiłem
się. Spojrzałem na jego twarz. Po jego policzkach
spływały łzy. Przestraszyłem się, że może znowu zrobi-
łem coś nie tak. Dziadek przytulił mnie do swojej piersi
i powiedział:
– Mareczku, miałeś tatę, ale kiedyś, jeszcze przed twoim
urodzeniem, wydarzyło się coś bardzo złego. Później
kiedy już pojawiłeś się na świecie, mama zdecydowała, że
nie będzie z twoim tatą. Rozwiodła się z nim i teraz jesteś
tylko z nią. Oczywiście masz jeszcze mnie.
– Ale gdzie jest mój tatuś, czy on też nie chce mnie, tak
jak czasami moja mama?
– Twój tatuś niestety nie żyje. Jesteś jeszcze za mały,
żeby to zrozumieć. Mam nadzieję, że kiedyś dowiesz się
prawdy.
Dodał jeszcze, że mama sama mi to wytłumaczy. Powiedział
jeszcze coś, co mnie bardzo zdziwiło. Usłyszałem:127
– Bardzo żałuję, że kilka lat temu pozwoliłem jej zajmować
się tobą. Gdybym wtedy postawił na swoim – powiedział
i zamilkł. Po chwili dodał:
– Ja już porozmawiam sobie z moją córką, a twoją matką,
niestety. Posłuchaj mnie, Mareczku. Jeśli teraz jesteś
w stanie iść do szkoły, to idź. Jeśli pójdziesz, to nie spiesz
się z powrotem do domu. Ja muszę bardzo poważnie porozmawiać
z moją córką.
Czułem, że dzisiaj dojdzie do największej awantury,
jaka dotychczas była między dziadkiem a mamą. Nie
chciałem tego słuchać, więc do domu przyszedłem dopiero
pod wieczór. Niestety odgłosy kłótni słychać było już
daleko od naszego domu. Kiedy wchodziłem do kuchni
zobaczyłem, jak dziadek okłada mamę swoją metalową
kulą. Oboje przy tym strasznie krzyczeli. Nie mogłem zrozumieć
słów. W pewnej chwili ta kula dziadka złamała się
na plecach mojej mamy. Ona upadła. Dziadek bardzo dyszał.
Po chwili powiedział do mamy.
– Skoro tak ci przeszkadza twój syn, to wynoś się z tego
domu. Nie pozwolę, abyś go dalej tak traktowała.
Stałem jak sparaliżowany. Bałem się o zdrowie dziadka,
ale mamy też było mi żal. Mama wstała z podłogi, płakała
bardzo. Widocznie to lanie, które sprawił jej dziadek,
musiało być dla niej bardzo bolesne. Nie odezwała się
słowem. Spakowała się do dwóch walizek i wyszła z domu.
Dziadek przez dłuższą chwilę nie mógł się uspokoić.
Ja zresztą też. Zrobiłem nam herbaty i poszliśmy spać.
Następnego dnia dziadek bardzo źle się czuł. Nie mógł
wstać z łóżka. Poszedłem po lekarza do ośrodka zdrowia.
Opowiedziałem mu w skrócie o ostatnich wydarzeniach
i o tym, że dziadek połamał sobie kulę. Lekarz powiedział,
że to najmniejszy problem. Zabrał jedną z kilku, które sta-128
ły w jego gabinecie i poszliśmy do naszego domu. Lekarz
bardzo długo i dokładnie badał mojego dziadka. Przy okazji
wypytywał go o wszystko. Stwierdził, że powinien on
traić do szpitala. Kiedy jednak dowiedział się, co zaszło
między dziadkiem i jego córką zamyślił się.
– Muszę zastanowić się, jak rozwiązać ten problem
– powiedział.
– Pan – zwrócił się do dziadka – musi na kilka tygodni
pójść do szpitala, a ty Marku, nie możesz zostać tak długo
bez opieki. Ja porozmawiam z sąsiadami i przyjdę do
dziadka jutro. Tymczasem idź do apteki i przynieś lekarstwa.
Kiedy usłyszałem te słowa chciało mi się śmiać. Pomy-
ślałem sobie, gdyby pan doktorze wiedział, ile ja tygodni
byłem sam w tym domu, to by się pan zdziwił. Nic jednak
nie powiedziałem i pobiegłem do apteki. Po powrocie
znalazłem na stole w kuchni kartkę od lekarza. Było tam
napisane, jak podawać dziadkowi leki.
Wieczorem odwiedzili nas sąsiedzi. Przyszli zapytać,
jak dziadek się czuje i czy czegoś nie potrzebujemy. Dziadek
oczywiście robił dobrą minę do złej gry i mówił, że
czuje się dobrze i jutro na pewno już wstanie. Sąsiedzi powiedzieli
mi, że rozmawiali z lekarzem. Wyjazd dziadka
do szpitala jest konieczny. Powiedzieli, że zawsze mogę
na nich liczyć we wszystkich sprawach. Podziękowałem
serdecznie. Wiedziałem bowiem, że bardzo martwili się
o mnie i dużo mi pomogli.
Następnego dnia dziadek niestety nie mógł wstać
z łóżka. Przez kilka kolejnych również nie. Bardzo go to
martwiło. W dodatku bardzo się nudził. Starałem się,
jak mogłem, aby nie czuł się taki samotny, kiedy ja by-
łem w szkole lub czasami wychodziłem bawić się z kole-129
gami. Przynosiłem mu książki z biblioteki i kupowałem
gazety. Któregoś dnia przyszedł do nas listonosz. Kiedy
dowiedział się o dziadku, powiedział, że Urząd Pocztowy
instaluje we wszystkich domach głośniki, podłączone
do radiowęzła. Poprosi kierownika, żeby w pierwszej kolejności
zamontować taki głośnik u nas. Rzeczywiście na
drugi dzień można było u nas odbierać program radiowy.
Dziadek był bardzo szczęśliwy. Niestety wszystko wskazywało
na to, że jego stan zdrowia pogarszał się. Kiedyś
przyszedł lekarz i powiedział, że następnego dnia przyjedzie
po dziadka karetka i zawiezie go do szpitala. Dziadek
nie był z tego zadowolony. Początkowo odmówił, ale po
dłuższej rozmowie z lekarzem zmienił zdanie. Nazajutrz
dziadek karetką został zawieziony do szpitala. Mieścił się
on w miejscowości Kup, oddalonej od nas o dwanaście
kilometrów. Obiecałem, że będę go odwiedzać, jak tylko
będzie to możliwe. Po kilku dniach wsiadłem w autobus
i pojechałem do szpitala. Na mój widok dziadek bardzo
się ucieszył. Pytałem o to, na co choruje i jak długo bę-
dzie musiał tutaj być. Dziadek nie odpowiedział. Albo nie
chciał mówić, albo po prostu nie wiedział.
Obiecałem, że będę go odwiedzać przynajmniej dwa
razy w tygodniu, a jeśli będzie taka potrzeba, to częściej.
Ucieszyło to dziadka. Dał mi pieniądze na bilety i na zakup
jakiś drobiazgów. Odwiedzałem go regularnie. Wiedzia-
łem, że te wizyty cieszą nas obydwu. Kiedyś namówiłem
jednego z sąsiadów, który miał bryczkę, do odwiedzenia
dziadka w szpitalu. Tą bryczką w odwiedziny pojecha-
ło kilka osób. Jak już wspominałem, wiele osób bardzo
dziadka lubiło. Kiedy dziadek nas zobaczył, cieszył się jak
małe dziecko, kiedy dostanie wymarzoną zabawkę. Jeź-
dziliśmy tak w te odwiedziny wiele razy. 130
Zbliżała się Wielkanoc. Uświadomiłem sobie, że będę
na święta sam, bez dziadka. Chciałem pojechać do niego
ze świątecznymi smakołykami. W Wielki Piątek poszedłem
na plebanię. Nie pamiętam już w jakiej sprawie.
Księdza zastałem w kuchni. Siedział przy stole i zajadał
się wędlinami. Kiedy mnie zauważył, jego twarz zrobiła
się czerwona. Nie lubiłem tego księdza. Poczułem do niego
niechęć. Powiedziałem mu, że jest kłamcą. Nam każe po-
ścić, a sam je wędliny. W to co mówi o Bogu też nie wierzę.
Gdyby Bóg był, to na pewno by go ukarał. Powiedziałem
jeszcze, że nie chcę być już ministrantem i do kościoła też
już nie przyjdę. W tej chwili do kuchni weszła gospodyni
księdza. On nie wiedział jak ma się zachować. Wstał od
stołu i powiedział, że jestem bezczelny i przemawia przeze
mnie szatan. Jeśli natomiast chodzi o te wędliny, to on
je tylko próbował, żeby sprawdzić czy są dobre i czy nie
zaszkodzą jego psu. Krzyknął jeszcze żebym natychmiast
się wynosił. Oczywiście wyszedłem.
Znowu poczułem się bardzo oszukany. Chciałem, żeby
dziadek był przy mnie. Tylko on mnie rozumiał i kochał.
Wieczorem odwiedzili mnie sąsiedzi i powiedzieli, że pomogą
mi przy przygotowaniu wielkanocnego stołu. Byli
bardzo mili i uśmiechali się jakoś tak tajemniczo. Odpowiedziałem,
że w niedzielę wybieram się do dziadka i tam
zrobimy sobie święta. Sąsiedzi powiedzieli, że nic nie stoi
na przeszkodzie, aby u mnie również było urządzone
wszystko jak trzeba. Właściwie „czemu nie”, pomyślałem.
Po jakimś czasie wszystko zostało przygotowane. Są-
siedzi powiedzieli, że zapraszają mnie na święta. Odpar-
łem, że wybieram się przecież do dziadka. Oni nic nie powiedzieli
i wyszli. Następnego dnia z samego rana podjechała
pod nasz dom karetka i po chwili w drzwiach stanął 131
uśmiechnięty dziadek. Rzuciłem mu się w ramiona. Długa
staliśmy tak przytuleni. Dziadek powiedział, że teraz już
zawsze będziemy razem, bo nie wybiera się już do żadnego
szpitala. Byłem bardzo szczęśliwy. Za chwilę przyszli
nasi najbliżsi sąsiedzi. Po serdecznym powitaniu zaprosili
nas na dwa dni świąt. Dziadek bardzo się wzruszył, ale był
bardzo zadowolony. Po świętach okazało się, że moja rozmowa
z księdzem stała się publiczną tajemnicą. Niestety
duża część moich kolegów odwróciła się ode mnie. Było
mi bardzo przykro. Kilku kolegów straciłem na zawsze,
reszta po jakiś czasie przyzwyczaiła się, że nie chodzę do
kościoła i przestała mi dokuczać z tego powodu.
W kilka dni po świętach Anemi zniknęła. Razem z mamą
wyprowadziły się. Nikt tak naprawdę nie wiedział
dlaczego. Ludzie plotkowali, że przyłapano ją na romansowaniu
z jej najbliższym sąsiadem. Z tego powodu żona
tego sąsiada przeszła załamanie nerwowe i zabrano ją do
szpitala. Nie mogłem w to uwierzyć. Jak to moja Anemi
mogła mnie zdradzać. Bardzo to przeżywałem. Dopiero
po latach dowiedziałem się, że wiele kobiet z naszej miejscowości
miało do niej pretensje o romanse z ich mężami.
Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że to mogła być prawda.
Oskarżano ją również o przyczynienie się do tragedii,
która dotknęła jedną z rodzin. Żona tego sąsiada, mającego
romans z Anemi, popełniła samobójstwo. W rok póź-
niej to samo zrobił jej syn. Sąsiad ten natomiast rozpił się.
Ludzie mówili, że ona spała jednocześnie z kilkoma męż-
czyznami. Ja w to nie wierzyłem, ale jak było naprawdę
wiedziała tylko Anemi. W tym czasie bardzo odczuwałem
jej brak. Musiałem się jednak z tym pogodzić.
Dzięki dziadkowi powoli zapominałem o Anemi. Wiedliśmy
z nim spokojne życie. Mniej chodziliśmy na spacer. 132
Dziadek był coraz słabszy. Podziwiałem go za to, że nigdy
nie narzekał. Wiedziałem jednak, że nie czuł się tutaj zbyt
dobrze. Brakowało mu tego środowiska, w którym żył
przed przyjazdem tutaj. Tęsknił bardzo za swoimi przyjaciółmi.
Czasami wspominał o nich. Tutaj oprócz mnie
nie miał nikogo. Ja jednak chociaż byłem dla niego bardzo
ważny, podobnie jak on dla mnie, ale nie mogłem zastą-
pić mu jego przyjaciół. Z biegiem czasu dziadek był coraz
słabszy. Często cały dzień przeleżał w łóżku. Nasz znajomy
lekarz odwiedzał dziadka co kilka dni. Kiedyś zapytał
mnie, czy wiem gdzie jest moja mama. Nie miałem poję-
cia, kiedy jednak lekarz powiedział, że z dziadkiem jest
bardzo źle, poszedłem na pocztę i zadzwoniłem do znajomego
mamy do Bytomia. Opowiedziałem mu, że dziadek
jest bardzo chory i lekarz mówił, żeby moja mama przyjechała.
Powiedział mi, że mamy u niego nie ma, ale postara
się ją znaleźć i przekaże jej wszystko. Po kilku dniach
mama przyjechała. Nie była zadowolona, ale jak zobaczy-
ła dziadka zrozumiała, że sprawa jest poważna. Na drugi
dzień poszła wypytać o wszystko lekarza. Wróciła smutna.
Do mnie i do dziadka prawie się nie odzywała. Zachowywała
się tak, jakby nas nie znała. Dziadek prawie nie
wstawał już z łóżka. Mama narzekała, że musi wszystko
przy nim robić i lepiej by mu było w szpitalu lub domu
starców. Powiedziała, że musi porozmawiać o tym z lekarzem.
Dziadek to słyszał. Kiedy mama wyszła z domu,
zawołał mnie. Miał łzy w oczach.
– Widzisz Mareczku jaki mnie los spotkał na stare lata.
Własna córka nie chce mnie w domu. Chce mnie oddać
jak jakiegoś psa w obce ręce. Zrobiło mi się go bardzo żal.
Powiedziałem. 133
– Nie martw się dziadku, ja na to nie pozwolę. Będę tak
jak dotychczas opiekował się tobą.
Później podszedłem do niego i przytuliłem go. Dziadek
bardzo płakał, ja też.
W następnych dniach w naszym domu panowała dziwna
atmosfera. Mamy jak poprzednio często nie było w domu.
Tylko ja opiekowałem się dziadkiem. Tak jak dawniej
pomagałem mu umyć się, goliłem go i jak trzeba było to
i karmiłem. Dziadek coraz częściej nie miał siły, aby sam
jeść. Nadszedł kiedyś ten dzień, którego tak się obawia-
łem. Lekarz powiedział mi, że dziadek niedługo umrze,
a on już nie może mu pomóc. Którejś nocy mój dziadek
śpiewał arię z opery Pajace. Nie zapomnę tego nigdy. Obudziłem
się i słuchałem. Mama też nie spała. Po jakiś czasie
zaczęła się denerwować, wstała z tapczanu, poszła do
dziadka i kazała mu się uspokoić. Po chwili śpiew umilkł.
Poczułem dziwny lęk, właściwie to strach. Leżałem jak
sparaliżowany pod kołdrą. Nie mogłem zasnąć. Wyczu-
łem, że mama też jest niespokojna. Nie spała i wierciła się
ciągle. Z pokoju dziadka nie dobiegał żaden dźwięk. Rano
bałem się wstać. Wreszcie mama wstała i powiedziała:
– Wstawaj już, bo spóźnisz się do szkoły.
Jeszcze nigdy tak niechętnie i z jakąś obawą wstawałem
z tapczanu. Mama poszła do pokoju dziadka. Po chwili zaczęła
krzyczeć, że dziadek nie żyje. Pobiegłem tam. Sta-
łem obok łóżka. Na nim leżał mój ukochany dziadek. Był
bardzo blady i nie ruszał się. Chciałem żeby się obudził.
Potrząsnąłem nim. Był zimny i jakiś sztywny. Pamiętam,
że przytuliłem się do niego i strasznie krzyczałem.
– Dziadku nie umieraj, wstań zaraz. Co ja bez ciebie
zrobię, nie zostawiaj mnie. 134
Strasznie płakałem. Nie wiem, skąd przybiegli sąsiedzi.
Pani Gajowa odciągnęła mnie od dziadka. Zaprowadziła
do kuchni i bardzo mocno mnie przytuliła. Powiedziała,
żebym poszedł do nich. Zaraz przyjdzie lekarz, a później
trzeba będzie załatwić sprawy z pogrzebem. Trzeba też
ubrać dziadka. Nie bardzo wiedziałem, o czym ona mówi,
ale nie miałem siły zapytać. Ciągle nie mogłem się uspokoić.
Powiedziałem, że nie ruszę się stąd. Chcę być przy
dziadku.
Przyjechał lekarz, stwierdził, że dziadek nie żyje, wypełnił
jakieś dokumenty i wręczył je mamie. Powiedział, że
trzeba załatwić pogrzeb. Mama z jakimiś sąsiadkami wyszła
z domu. Kilka osób zostało w domu. Zajęły się moim
dziadkiem. Myły go i przebierały w garnitur. Kiedy chciały
go ogolić, powiedziałem, że ja to zrobię. Często to robiłem
to i teraz ten ostatni raz też go ogolę.
xxxxx
xxx
x
Po głowie chodziły mi tylko natrętne pytania:
dlaczego? Dlaczego tak jest na tym świecie? Nie rozumiałem
jeszcze wszystkiego, ale byłem przekonany, że
ten świat jest zły. Bo jak go mam postrzegać, kiedy musiał
go opuścić taki człowiek, jak mój dziadek. Dlaczego zostawił
mnie w takim smutku i to w sytuacji kiedy najbardziej
go potrzebowałem. Przyjmowałem jego odejście jako
niesprawiedliwą karę wymierzoną niewinnemu dziecku.
Znów pojawiało się pytanie: dlaczego? A gdzie jest Bóg,
który jest rzekomo taki sprawiedliwy i chce dla wszystkich
dobrze. Skoro jest takim nieskończonym dobrem,
dbającym o wszystkich, dlaczego zabrał mi dziadka. Wtedy
byłem przekonany, że Boga nie ma, a księża kłamią z powodów
znanych tylko im. To przekonanie sformułowane
w tamtym czasie nie zmieniło się w moim postrzeganiu
świata do dzisiaj. Tych koszmarnych przeżyć związanych 138
ze śmiercią mojego dziadka nie zapomniałem nigdy. Nigdy
też nie spotkałem osoby, która kochałaby mnie tak jak
mój dziadek. Teoretycznie mogłaby być to moja mama.
Niestety z jej strony nigdy nie doświadczyłem uczucia
miłości. Miałem wrażenie, że ona nawet nie wiedziała co
znaczy słowo „kochać”. Mimo ogromnego żalu, który mi
towarzyszył w tym czasie, ciągle musiałem przecież jakoś
funkcjonować.
Moje przewidywania co do tego, jak będzie się zachowywać
moja mama, niestety sprawdziły się. Ona nawet
nie zachowywała pozorów jakiegoś żalu po śmierci jej
ojca. O ile sobie przypominam, nigdy nie odwiedziła jego
grobu. Ja czasem zaglądałem na cmentarz. Ludzie, których
tam spotykałem, opiekowali się grobami swoich bliskich.
Przynosili kwiaty, zapalali znicze i starali utrzymywać
groby w czystości. Grób dziadka bardzo szybko porósł
trawą. Zapytałem mamę dlaczego nie zamówi jakiegoś pomnika
i dlaczego nie chodzi na cmentarz. Odpowiedziała
jak zwykle, że to nie moja sprawa. Nie ma pieniędzy na
pomnik, czasu na chodzenie po cmentarzach i sprzątanie
grobu. Ma przyjemniejsze zajęcia. Ale skoro mnie tak na
tym zależy, to mogę tam chodzić ile mi się podoba. Ja już
wiedziałem jakie to zajęcie ma na myśli mama. Westchną-
łem tylko i nic nie powiedziałem. Poszedłem oczywiście
na cmentarz i jak umiałem tak uporządkowałem ten grób.
Później starałem się chodzić do dziadka, jak sobie w duchu
obiecywałem, kilka razy w roku. Zawsze rozmawiałem z
nim. Może to było głupie. Nikomu o tym nie mówiłem, ale
te rozmowy a właściwie tylko mój monolog, bardzo mi
pomagały. Zwłaszcza kiedy mama uczestniczyła w tych
swoich przyjemniejszych zajęciach. Czasami miałem
wszystkiego serdecznie dosyć. Dosyć alkoholu w naszym 139
domu, dosyć dymu papierosowego i dosyć imprezowania
do rana. Niewiele jednak mogłem zrobić. Byłem przecież
jeszcze dzieckiem, które miało brać przykład z dorosłych,
być grzecznym i wykonywać bez sprzeciwu ich polecenia.
Cóż zresztą mogłem na to poradzić, skoro często uczestniczył
w tych imprezach kierownik szkoły, do której chodziłem.
Musiałem być cicho. Na dodatek mama mi powiedziała,
że pod żadnym pozorem nie wolno mi było o tym
nikomu mówić. Szczerze wtedy nienawidziłem kierownika
szkoły i wszystkich uczestników tych imprez łącznie z
moją mamą.
Następne dni były takie jakie znałem z przeszłości.
xxxxx
xxx
x
Szybko dorastałem pod każdym względem. Od swoich
rówieśników, jeśli chodzi o rozwój psychiczny byłem starszy
przynajmniej o kilka lat. W tym wieku młodzi ludzie
bardzo interesują się swoją seksualnością. Ja już to mia-
łem za sobą. Mogłem podzielić się swoją wiedzą z moimi
koleżankami i kolegami. Skrzętnie to wykorzystywałem.
Zacząłem prowadzić takie jakby mini wykłady na temat
seksu. Często po lekcjach spotykaliśmy się w różnych
miejscach w parku czy w jakiś stodołach i opowiadałem
im o różnych sprawach damsko-męskich. Okazało się,
że najwierniejszymi moimi słuchaczami były moje koleżanki.
Z początku udawały, że te tematy nie interesują
ich wcale. Później ich zainteresowanie wzrosło. Robiły
wszystko, żeby doprowadzić do wizualizacji tych moich
wykładów. Muszę przyznać, że robiły to bardzo dobrze.
Niby nie były zainteresowane, ale rozmowy potraiły prowadzić
tak, że to niby ja wymuszałem na nich pewne ich
zachowania. Pamiętam, że po pewnym czasie, moi koledzy
uznali, że wszystko już wiedzą i stracili zainteresowanie
tematem. Moje koleżanki, wręcz przeciwnie. Najpierw
spotykaliśmy się w różnych tajemnych miejscach. One zawsze
przychodziły w trójkę lub nawet w czwórkę. Nigdy
nie było ich mniej. Potem z wypiekami na twarzy dopytywały
się o różne szczegóły. Wśród śmiechów i chichów
dochodziło wtedy do oglądania sobie wzajemnie swoich
genitaliów. Te spotkania odbywały się oczywiście w głę-
bokiej tajemnicy. Ja doświadczony już bardzo w tym tema-143
cie, chciałem posunąć się dalej. Nie wiedziałem tylko jak
to zrobić. Kiedy moje koleżanki były w grupie, nie czuły
żadnego skrępowania i zachowywały się bardzo swobodnie.
Kiedy natomiast próbowałem umówić się z którąś na
randkę, nie było takiej siły, żeby to zrealizować. Po latach
dowiedziałem, że zawarły one z sobą taką umowę, że nie
umówią się ze mną sam na sam. Ewentualnie mogą zgodzić
się zrobić to ze mną, ale tylko we dwie lub trzy. Mnie
nigdy nie przyszło by to do głowy, a szkoda. Straciłem
wtedy bezpowrotnie szansę spróbowania czegoś, o czym
nawet ja nie miałem pojęcia, że tak też można. Okazało
się nie po raz pierwszy, że uczennice przerosły mistrza.
Dowiedziałem się o tym po latach, kiedy coś tam między
nami się wydarzyło. No, ale to temat na inną okazję.
Po kilku tygodniach moja mama wróciła, a wraz z nią
stare problemy. Co prawda siedziała teraz więcej w domu,
starała się coś w tym domu zrobić. Wspominała nawet
o łazience, ale na mówieniu się skończyło. Mama podjęła
też pracę. Nie trwało to długo. Jakieś kilka miesięcy.
Pewnego dnia listonosz przyniósł list do mamy. Po przeczytaniu
go mama powiedziała, że to w sprawie jej renty
i musi w związku z tym pojechać do Opola. Nie było jej
kilka dni. Wróciła w bardzo dobrym humorze. Powiedzia-
ła, że przyznano jej wreszcie rentę. Teraz nie musimy się
przejmować brakiem pieniędzy, a co najważniejsze dosta-
ła wyrównanie. Teraz musi pomyśleć, na co te pieniądze
ma przeznaczyć. Ja nie musiałem myśleć. Byłem prawie
pewny, że przynajmniej duża część pójdzie na urządzenie
przyjęcia, tym bardziej, że długo u nas żadnych imprez nie
było.
Oczywiście miałem rację. W najbliższą sobotę przyszło
do nas kilka osób. Ja nie chciałem w tym uczestniczyć. 144
Poszedłem do cioci i byłem tam do niedzieli. Kiedy wró-
ciłem wieczorem, mama spała, a w mieszkaniu panował
straszny bałagan. Wszędzie walały się resztki jedzenia,
pety z papierosów i butelki po piwie i wódce. Musiała
tu być niezła impreza, pomyślałem sobie. Chciałem jeszcze
odrobić zadania do szkoły, ale najpierw musiałem to
wszystko posprzątać. Zajęło mi to sporo czasu. Odrobiłem
jeszcze zadania i poszedłem spać. Rano, kiedy wychodzi-
łem do szkoły, mama jeszcze spała. Po powrocie zastałem
ją, jak siedziała przy stole. Była już lekko pijana. Zaczęła
roztaczać przede mną wizję jaki to wymyśliła dobry interes.
Musi jednak w związku z tym pojechać do Katowic,
kupić pewne urządzenie. Już ja wiem czym to się skończy,
pomyślałem. Powiedziałem:
– Zrobisz jak zechcesz.
Mama koniecznie chciała, żebym z nią porozmawiał,
ale wcześniej mam kupić piwo. Cóż miałem zrobić? Kupi-
łem, ale na wypicie chociaż jednej butelki nie zgodziłem
się. Mama nie była zadowolona. Kiedy wypiła choć trochę
alkoholu, miała tendencję do opowiadania w kółko tych
samych historii. Było to bardzo irytujące. Nienawidziłem
jej wtedy. Wiedziałem, że napicie się piwa, natychmiast
spowodowałoby, że mój stosunek do opowiadań mamy
zmieniłby się. Wiedziałem, że wtedy natychmiast stałaby
mi się znowu bliska i jej opowieści nie denerwowałyby
mnie. Podświadomie jednak czułem, że nie mogę się
z nią napić. Czułem, że może to skończyć się na wypiciu
większej ilości piwa, a na to nie miałem ochoty. Cieszyłem
się nawet, że mama chce znowu wyjechać. Mogłem wtedy
spokojnie uczyć się i bawić z kolegami, a co najważniejsze
nikt nie zmuszał mnie w tym czasie do picia alkoholu.
Właściwie to, że musiałem być sam w domu i troszczyć 145
się o wszystko nawet mi odpowiadało. Powoli przyzwyczajałem
się do samotności, choć bardzo nie lubiłem tego
stanu rzeczy i nigdy, nawet w dorosłym życiu, nie zaakceptowałem
tego. Sama myśl o samotności wywoływała
u mnie dreszcze.
Jak dobrze pamiętam, mama zjawiła się po kilku tygodniach.
Była cała w skowronkach. Z dumą pokazała mi
jakieś urządzenie i powiedziała, że jest to maszynka do
podnoszenia oczek. Widząc moje zdziwienie, wyjaśniła
mi, że nylonowe pończochy noszone przez kobiety bardzo
często się psują. Przy pomocy tego urządzenia można
je szybko naprawić i ona będzie to robić. Dodała jeszcze,
że ukończyła odpowiedni kurs i zaraz zademonstruje mi
jak to się robi. Po chwili wyjęła z szulady pończochę, któ-
rej puściły oczka i bardzo sprawnie i szybko przy pomocy
specjalnej igły będącej częścią tego urządzenia naprawiła
tę pończochę.
Przyznam, że bardzo mi się to spodobało. Postanowi-
łem, że ja również spróbuję. Po kilku dniach okazało się,
że radzę sobie nawet lepiej niż mama. Wiadomość o tym,
że mama naprawia pończochy bardzo szybko rozeszła
się po całej miejscowości. Klientki codziennie przynosi-
ły mamie bardzo dużo pończoch do naprawy. Początkowo
mama była bardzo zadowolona. Z czasem jednak nie
dawała rady wywiązywać się w uzgodnionym terminie
z naprawianiem tych pończoch. Musiałem jej pomagać.
Trochę się tego wstydziłem, więc pracowałem głównie
wieczorami lub w nocy. Na dłuższą metę było to bardzo
męczące, chociaż praca ta przynosiła spore dochody. Chodziłem
już wtedy do siódmej klasy.
xxxxx
xxx
x
W szkole ku mojemu
zaskoczeniu nikt nie poruszał tego tematu. Myślałem, że
rzeczywiście, skoro nikt mnie nie widział, kierownik nie
będzie o tym mówić. I tu kolejny raz pomyliłem się. Na
dużej przerwie kierownik ogłosił, że będzie apel i wszyscy
uczniowie mają wyjść przed budynek i ustawić się
do apelu na przyszkolnym boisku. Boisko to przylegało
do głównej ulicy naszej miejscowości. Panował tam dość
duży ruch. Wyszedłem i jak wszyscy stałem w szeregu
zwrócony w stronę budynku szkolnego. Przed nami stał
kierownik oparty na krześle. Po co mu to krzesło, pomy-
ślałem. Kierownik popatrzył na nas i powiedział:
– Zanim dowiecie się o co chodzi, to ty Marek pójdziesz
nad ten potoczek, przepływający przez teren naszej szko-
ły i wytniesz z rosnących tam krzaków gruby i dość długi
kij. Przypuszczam, że masz przy sobie scyzoryk.
– Mam – powiedziałem.
Jak on mógł w ogóle pytać się o takie rzeczy. Przecież
w tych czasach żaden chłopiec bez scyzoryka nie wychodził
z domu. To było podstawowe narzędzie wykorzystywane
przez nas przy różnego rodzaju zabawach. Zanim
poszedłem wyciąć ten kij, zapytałem jaki ma być długi.
Kierownik zaśmiał się i powiedział, taki jaki będzie odpowiedni
dla ciebie. Sądzę, że wystarczy o długości oko-
ło metra. Nie domyślałem się jeszcze niczego. Niektórzy
uczniowie zaczęli się niezbyt głośno śmiać. Co im się sta-
ło? – pomyślałem. Spojrzałem na moje ubranie, ale nic
podejrzanego nie zauważyłem. Wyciąłem ten kij i poda-
łem kierownikowi. Wtedy się zaczęło. Kierownik przez
kilkanaście minut opowiadał o tym, co zrobiłem wczoraj 153
i o tym jaki jestem chuliganem i on powinien to zgłosić
na milicję, a w ogóle zasłużyłem na to, by oddać mnie do
domu poprawczego.
Wtedy naprawdę się wystraszyłem. Próbowałem zaprzeczać,
ale kiedy powiedział, że są naoczni świadkowie
i jak się nie przyznam to on i pozostali pokrzywdzeni zgłoszą
to na milicję. Zrozumiałem, że nie żartuje. Podniosłem
głowę, popatrzyłem mu prosto w oczy i powiedziałem:
– Tak przyznaję się. Zrobiłem to, ponieważ skrzywdził
pan moją matkę. Inne opony przebiłem, bo nie byłem
pewny, który rower jest pana. Wszystkich, którym przebi-
łem opony przepraszam.
W tym czasie wiele osób z ulicy przysłuchiwało się
temu co tutaj się dzieje. Kiedy to powiedziałem, kierownik
poczerwieniał na twarzy i dosłownie wpadł w szał.
Zaczął mną szarpać. Krzyczał, że jestem kłamliwym gówniarzem,
jutro będę kleił te wszystkie opony, a dzisiaj dostanę
takie lanie że zapamiętam je do końca życia. Przewrócił
mnie na krzesło i zaczął okładać mnie po tyłku tym
kijem. Rzeczywiście bił mnie bardzo mocno. Nie mogłem
już tego wytrzymać. Chciałem podnieść się z tego krzesła,
kiedy poczułem straszne uderzenie. Wyprostowałem się.
Kątem oka dostrzegłem, że w naszym kierunku biegnie
kilku nauczycieli. Krzyczeli, żeby kierownik przestał mnie
natychmiast bić. On jednak nikogo nie słuchał. Zupełnie
oszalał. Razy zaczęły spadać na całe moje ciało. W pewnym
momencie miałem wrażenie, że on chce mnie zabić.
Nareszcie inni nauczyciele dobiegli do nas i odciągnęli
kierownika. Stałem na środku boiska zupełnie zszokowany.
Nie mogłem zrozumieć co tutaj przed chwilą się wydarzyło.
Stałem tak przez chwilę zupełnie sparaliżowany.
Patrzyło na mnie wiele par oczu uczniów i zgromadzo-154
nych za płotem przechodniów. Przez chwilę patrzyliśmy
na siebie w milczeniu. Nagle mimo całej grozy tego wydarzenia
rozległ się głośny śmiech. Byłem zupełnie zdezorientowany
nie wiedziałem co się dzieje. Stałem tak i parzyłem
na wszystkich, cały obolały po pobiciu mnie przez
kierownika. Kiedy śmiech nie ustawał, a wręcz nasilał się
zrozumiałem, że wszyscy śmieją się ze mnie. Nagle mój
wzrok padł na moje stopy. Z przerażeniem zobaczyłem,
że spoczywają na nich nie tylko moje spodnie, ale i majtki.
Takiego upokorzenia jeszcze w życiu nie doznałem. Ja,
prawie dorosły już człowiek, zostałem upokorzony wobec
całej szkoły. Zostałem pobity na oczach wszystkich przez
jej kierownika. Dodatkowo zostałem jeszcze ośmieszony.
Stałem wobec nich wszystkich zupełnie nagi.
Myślałem, że spalę się ze wstydu. Na szczęście jakaś nauczycielka
podbiegła do mnie z kocem, otuliła mnie nim
i zaprowadziła do szkoły. Jeszcze długo słyszałem głośny
śmiech i niewybredne komentarze wielu ludzi zgromadzonych
przed szkołą. Byłem zrozpaczony. Nauczyciele
pocieszali mnie jak tylko mogli. Ja nie mogłem się uspokoić.
Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze. Dalsze zaję-
cia w szkole zostały odwołane. Kiedy wszyscy uczniowie
wyszli ze szkoły, jedna z nauczycielek zaprowadziła mnie
do domu. Opowiedziała wszystko mojej mamie. Obie były
zszokowane tym, co się stało. Byłem co prawda winny, ale
nauczycielka nie mogła zrozumieć zachowania kierownika
szkoły. Zauważyłem, że mama chciała coś powiedzieć,
ale powstrzymała się. Chyba domyślała się dlaczego ja to
zrobiłem. Jeszcze chwilę rozmawiały o tym, co się wydarzyło
na boisku przyszkolnym. Nauczycielka ta powiedziała,
że musi poinformować o tym Kuratorium Oświaty
w Opolu. Mama miała wątpliwości. Chyba wiedziałem 155
dlaczego. Pewnie obawiała się, że wtedy wyjdzie na jaw
jej romans z kierownikiem szkoły. Nauczycielka powiedziała,
że jeszcze dzisiaj porozmawia o tym z pozostałymi
nauczycielami. Jednego jest pewna. Nauczyciel nie ma
prawa bić ucznia. To niedopuszczalne.
Trochę się zdziwiłem, bo w tym czasie karanie uczniów
biciem linijką po rękach czy tyłku było raczej normą. Może
rzeczywiście to, co mnie spotkało, wykraczało poza przyjęte
nieformalne postępowanie. Nie mnie jednak było to
osądzać. Nie miałem pretensji o bicie, tylko o to, że zosta-
łem poniżony i ośmieszony. Tego nie mogłem wybaczyć.
Nauczycielka przed wyjściem od nas powiedziała, że już
nikt w tej szkole nie będzie nikogo bić ani poniżać. Ona
dopilnuje tego osobiście.
Po jej wyjściu, mama powiedziała:
– No i po co ci to było? Nic nie osiągnąłeś, a mogą jeszcze
z tego być duże kłopoty. Na drugi dzień zastałem przed
budynkiem szkoły ustawione rowery do naprawy. Kierownik
z uśmiechem na twarzy powiedział, że dzisiaj zamiast
lekcji w klasie, będę miał lekcje pokory na świeżym powietrzu.
Dał mi łatki, klej i narzędzia pomocne przy klejeniu
dętek i kazał mi natychmiast wziąć się do roboty. Kolejny
raz mnie upokorzył. Na każdej przerwie wielu uczniów
śmiało się ze mnie i dokuczało mi. Zaciskałem zęby i starałem
się jak najszybciej pracować, aby wreszcie naprawić
te przebite dętki. Pracy było bardzo dużo. Skończyłem
dopiero, jak już nikogo w szkole nie było. Przepraszałem
wszystkich, którzy przychodzili po swoje rowery. Oni wiedzieli,
że moje przeprosiny były szczere, więc oszczędzili
mi komentarzy w rodzaju „popraw się chłopcze, bo skoń-
czysz w poprawczaku”. Niektórzy nawet wyrażali oburzenie
zachowaniem się kierownika szkoły. Na drugi dzień 156
przyjechało kilka osób z Kuratorium z Opola. Rozmawiali
z wieloma osobami, ze mną też. Od tej chwili kierownik
przestał uczyć w naszej szkole. Miałem mieszane uczucia.
Z jednej strony miałem satysfakcję, że został on ukarany
a z drugiej strony nie byłem pewny, czy taka kara, jaka go
spotkała, nie była za surowa. To niestety nie było wszystko,
co było następstwem tych wydarzeń. Kierownik został
pozbawiony prawa do nauczania. Zaczął pić, rozwiódł się
i wyjechał z naszej miejscowości. Spotkałem go po kilku
latach w Opolu. Zupełnie się rozpił, nie pracował i podobno
pomieszkiwał na jakiś melinach. Dostał od losu jeszcze
jedną szansę. Wygrał samochód na loterii. Mógł zacząć od
nowa układać swoje życie. Niestety nie wykorzystał tej
szansy. Słyszałem, że niedługo po naszym spotkaniu zapił
się na śmierć.
W naszym domu nic nie zmieniło się. Może tylko mama,
bojąc się, aby jej romans nie ujrzał światła dziennego, bardzo
rzadko zapraszała znajomych na imprezy. Ja byłem
zajęty nauką. Chciałem bardzo, aby zdać dobrze egzamin
do liceum. Moje wysiłki przyniosły oczekiwany efekt. Zda-
łem i zostałem przyjęty do Liceum Ogólnokształcącego
w Namysłowie. Przyznano mi również prawo do mieszkania
w internacie.157
ROZDZIAŁ VII
Do Namysłowa pojechałem sam. Zresztą nie było w tym
nic dziwnego. Przecież od kilku już lat sam troszczyłem się
o siebie. Pojechałem tam pod koniec sierpnia. Chciałem
zapoznać się z miastem i poznać warunki, w jakich mia-
łem mieszkać. Zgłosiłem się do kierownika internatu. On
wyznaczył jednego z wychowawców do zapoznania mnie
ze wszystkim. Budynek internatu to był duży pięciopiętrowy
gmach. Każdym piętrem opiekowali się wychowawcy.
Uczniowie pierwszej klasy liceum zajmowali, o ile dobrze
pamiętam, pierwsze piętro tego budynku. Wychowawca
zapoznał mnie pokrótce z regulaminem obowiązującym
na terenie internatu. Generalnie sprowadzał się do tego,
że w zasadzie nic nam nie było wolno. Bez zezwolenia wychowawcy
nie mogliśmy opuszczać budynku. Cały czas po
przyjściu ze szkoły mieliśmy spędzać w swoich pokojach
lub w świetlicy, którą udawał największy pokój na tym
piętrze. Pokoje były czteroosobowe.
Ten pierwszy dzień pobytu w tym internacie nie zrobił
na mnie dobrego wrażenia. Następne zresztą też. Rano
do szkoły chodziliśmy zgrupowani w czwórkowe kolumny.
Nie podobało mi się to. Inaczej wyobrażałem sobie
mieszkanie w internacie. Szybko okazało się również, że
uczniowie starszych klas próbowali wymusić na nas płacenie
im swoistej daniny, niby za opiekę. Część pokornie
płaciła. Część nie. Ja odmówiłem stanowczo. Wkrótce
przekonałem się, że nie wyszło mi to na dobre. Zaczęły się 158
drobne szykany. Moje książki w tornistrze zostały pobrudzone
atramentem. Czasem ginęły mi drobne przedmioty.
Zniszczeniu ulegały również części mojej garderoby. Zgłosiłem
to wychowawcy. Wtedy szykany przybrały na sile.
Ktoś doniósł, że ja palę papierosy i piję piwo. Sprawdzono
moją szafę. Znaleziono kilka papierosów i butelki po piwie.
Na nic zadały się moje zapewnienia, że to nie ja. Zostałem
ukarany naganą i zakazem wychodzenia do kina.
Dość szybko zorientowałem się, że stoją za tym uczniowie
starszych klas. Byłem wściekły. Wiedziałem, że nic im
nie mogę udowodnić. Jedyne co mogłem zrobić, to zacząć
im płacić. Na to nie chciałem się zgodzić. Zorientowałem
się, że część wychowawców przymyka oczy na taki proceder.
Kiedyś odkryłem, że ci starsi uczniowie piją piwo
z niektórymi wychowawcami. Tego było już dla mnie za
dużo. Przecież jednym z powodów by zamieszkać w internacie
z dala od domu była chęć odseparowania się od
mojej mamy. Miałem nadzieję, że tutaj nie będę narażony
na kontakt z alkoholem. Miałem pecha, gdziekolwiek bym
nie był, wszędzie spotykałem się z piciem. Podświadomie
czułem, że jest to coś złego, ale jak widać nie mogłem
od niego uciec. Z dwojga złego postanowiłem wrócić do
domu i pójść do liceum w miejscowości Dobrzeń Wielki
oddalonej od naszego miejsca zamieszkania o siedemnaście
kilometrów. Zabrałem moje dokumenty z liceum
w Namysłowie i przyjechałem do domu. Moja mama nie
była zadowolona. Ja mówiąc szczerze też nie za bardzo.
Ale wolałem jednak swój dom niż internat. Tutaj wiedziałem
przynajmniej, co może mnie spotkać. Pojecha-
łem autobusem do mojej przyszłej szkoły. Spotkałem się
z dyrektorem. Nie chciał mnie przyjąć do szkoły. Uważał,
że powinienem wrócić do Namysłowa. Przy tej rozmo-159
wie była obecna jedna z nauczycielek. Kiedy wyszedłem
z gabinetu dyrektora i zastanawiałem się co teraz mam
zrobić, ta nauczycielka podeszła do mnie i powiedziała,
czy mam jakieś problemy i czy może mi jakoś pomóc. Nie
wiem dlaczego, ale poczułem do niej ogromną sympatię.
Poszliśmy do pokoju nauczycielskiego i tam opowiedzia-
łem jej trochę o moim dzieciństwie. Widać było, że była
wzruszona. Zadała mi jeszcze kilka pytań i powiedziała,
żebym wstrzymał się jeszcze od powrotu do Namysłowa.
Ona porozmawia z dyrektorem i da mi znać jak sprawy
się mają. Powiadomi mnie przez którąś z uczennic tego
liceum. Wie bowiem, że kilka z nich mieszka w mojej
miejscowości. Ucieszyłem się bardzo. Byłem pewien, że
ta nauczycielka załatwi wszystko po mojej myśli. Nie pomyliłem
się. Na drugi dzień przyszła moja sąsiadka Wala,
która była uczennicą tego liceum i powiedziała, abym
przyjechał jeszcze raz na rozmowę do dyrektora, ale tym
razem z moją mamą. Bardzo się ucieszyłem. Mamy nie
było w tym czasie w domu. Nie mogłem się doczekać jej
powrotu. Natychmiast powiedziałem jej o tym, że mamy
razem jechać na rozmowę z dyrektorem w sprawie mojego
przyjęcia do liceum. Mama była bardzo niezadowolona.
Namawiała mnie, żebym wrócił do Namysłowa. Przekonywała,
że w internacie będzie mi lepiej. O nic tam nie
muszę się martwić. Tutaj codziennie musiałbym bardzo
wcześnie wstawać, by zdążyć na autobus. Dodała jeszcze,
że często z powodu kompletu pasażerów autobus nie zatrzymuje
się u nas. Odpowiedziałem, że kilkoro uczniów
dojeżdża przecież do tego liceum i jakoś dają sobie radę.
W ostateczności mogę od czasu do czasu, kiedy autobus
mnie nie zabierze, dojechać do szkoły rowerem. Mama
widząc, że nie przekona mnie, zgodziła się porozmawiać 160
z dyrektorem. Nazajutrz pojechaliśmy do tego liceum.
Tym razem dyrektor i ta nauczycielka rozmawiali bardzo
długo z moją mamą. Mnie nie było przy tej rozmowie.
Mama wyszła niezbyt zadowolona. Powiedziała:
– Osiągnąłeś to co chciałeś.
Za nią wyszła ta nauczycielka. Powiedziała, że wszystko
jest załatwione i od najbliższego poniedziałku zaczynam
naukę w tym liceum. Bardzo serdecznie jej podzię-
kowałem. Wiedziałem, że to jest wyłącznie jej zasługa.
Ja bardzo się cieszyłem i całą drogę mówiłem tylko o tej
szkole. Mama za to nie odzywała się. Nagle zrozumiałem.
Jej zachowanie było takie jak zawsze. Ona mnie nigdy nie
lubiła, ledwie tolerowała. Na rękę było jej, żebym przebywał
jak najdłużej poza domem. Mogłaby robić wszystko
na co by miała ochotę. Ja jej przeszkadzałem. Jakby na
to nie patrzeć, przy mnie musiała się trochę ograniczać.
Znowu zrobiło mi się strasznie smutno. Tym razem ten
smutek połączony był ze złością. Nie zadawałem już sobie
pytania, dlaczego tak mnie nienawidzi i za co, ale pytałem
siebie kiedy wreszcie zostawi mnie w spokoju. Od
tego momentu stawała się dla mnie coraz mniej ważna.
Stawała się powoli obcą osobą, nie mamą. Moją mamą, tak
upragnioną i oczekiwaną przez tyle lat.
Skupiłem się teraz na przyzwyczajaniu się do życia
w nowej szkole. Wiedziałem, że otwiera się w moim życiu
zupełnie nowy rozdział. Czułem, że staję się powoli
innym człowiekiem, przynajmniej jeśli chodzi o moje
relacje z mamą. Łapałem się na tym, że już nie myślałem
i nie mówiłem o niej moja mama. Była dla mnie już tylko
mamą lub matką. Zdziwiłem się nawet, że myślałem o niej
zupełnie bez odczuwania emocji. Jedynie czego teraz od
niej oczekiwałem to tego, aby nie wtrącała się za bardzo 161
w moje życie. Mama też zachowywała się tak, jakbym nie
był jej synem. Traktowała mnie bardziej jak lokatora. Były
to jakieś dziwne relacje. Mieszkaliśmy razem, czasem nawet
rozmawialiśmy o różnych sprawach, nie tylko dotyczących
spraw bieżących, ale również i osobistych. Ja jednak
czułem się, jakbym mieszkał w domu, w którym bardzo
chciałem mieszkać, ale on nigdy nie został do końca
zbudowany. W liceum chciałem udowodnić, że ta decyzja
dyrektora o przyjęciu mnie do szkoły, mimo braku miejsc,
była słuszna. Z uwagą słuchałem tego, czego uczyli nas nauczyciele.
W domu również dużo czasu poświęcałem nauce.
Pierwszą klasę liceum ukończyłem z bardzo dobrymi
wynikami. Nauczyciele byli ze mnie bardzo zadowoleni.
Pamiętam, że kiedyś odwiedził nas dyrektor i nauczyciel
izyki. Pierwszy raz zauważyłem u mamy zainteresowanie
tym, co o mnie mówił dyrektor. Po ich wyjeździe zdobyła
się nawet na stwierdzenie, że nie spodziewała się tak dobrych
wyników. Powiedziała nawet, że się cieszy. Gdyby
mama powiedziała to chociaż rok wcześniej, byłbym bardzo
szczęśliwy. Przecież czekałem całe moje młode życie
na jakąkolwiek pochwałę z jej ust. Niestety nigdy niczego
takiego się nie doczekałem. Teraz to stwierdzenie mamy,
że się cieszy, mnie nie sprawiło już żadnej przyjemności.
To było tak, jakbym otrzymał bilet na wczorajszy seans
do kina. W liceum poznałem Zbyszka. Grał on na gitarze.
Ja też chciałem się nauczyć. Przeszkodą był brak własnej
gitary. Jeszcze pod koniec pierwszej klasy w naszym liceum
jeden z nauczycieli postanowił nauczać chętnych
gry na tym instrumencie. Zapisałem się oczywiście i pilnie
ćwiczyłem. Postanowiłem, że muszę mieć własną gitarę.
Przypomniałem sobie, że u cioci widziałem kiedyś
taki instrument. Natychmiast pobiegłem do niej, prosząc 162
o pomoc. Oczywiście ciocia zgodziła się pożyczyć mi tę
gitarę. Pamiętam, że była bardzo stara i zniszczona. Nie
za bardzo nadawała się do ćwiczeń. Postanowiłem za
wszelką cenę zdobyć pieniądze na kupno nowej gitary.
Rozmawiałem o tym z mamą, ale ona krótko stwierdziła,
że nie ma pieniędzy i żebym o tym zapomniał. Wtedy zdecydowałem
się, że sprzedam mój ukochany rower. Kiedy
powiedziałem o tym mamie, ona wpadła w szał. Zaczęła
krzyczeć, że zupełnie zwariowałem i ona się nie zgadza.
Ja jednak byłem przekonany, że jest to dobry pomysł. Poszedłem
do komórki, gdzie trzymałem rower. Roweru tam
jednak nie było. Wpadłem do kuchni i zapytałem, co stało
się z rowerem. Co prawda, nie używałem go dość długo,
ale był w zamkniętej komórce, więc gdzie się podział?
Mama twierdziła, że nic w tej sprawie nie wie. Ja powiedziałem,
że jeśli został skradziony, to musimy iść na posterunek
milicji i zgłosić to. Mama wszelkimi sposobami
starała się wybić mi ten pomysł z głowy. Powiedziałem,
że jak ona nie pójdzie to ja sam to zgłoszę. Mama bardzo
się zdenerwowała, ale w końcu powiedziała, że jutro porozmawia
o tym z komendantem. Teraz, ponieważ bardzo
ją zdenerwowałem, mam iść do sklepu i kupić jej piwo i
wódkę. No, pomyślałem, teraz znowu chyba zaczną się
imprezy, ale ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy raz było
mi to zupełnie obojętne. Kupiłem co mi mama kazała i zabrałem
się za naukę.
Następnego dnia, kiedy wróciłem ze szkoły mama powiedziała
mi, że rozmawiała z komendantem posterunku
i on obiecał, że zajmie się sprawą. Jak będzie coś wiadomo,
to nas powiadomi. Byłem zawiedziony. Myślałem, że milicja
zajmie się wyjaśnianiem sprawy i szukaniem złodzieja
natychmiast. Następne dni poświęcałem nauce, więc 163
mówiąc szczerze zapomniałem o sprawie z rowerem. Temat
powrócił na początku wakacji. Jak już wspominałem
potrzebowałem pieniędzy na kupno nowej gitary. To był
już czas powstawania różnych zespołów bigbeatowych.
W każdym z nich muzycy grali na elektrycznych gitarach.
Marzeniem wielu młodych chłopców było mieć taką gitarę.
Któregoś dnia wybrałem się z moim kolegą Zbyszkiem
do sklepu muzycznego w Opolu. W sprzedaży było kilka
zwykłych gitar i jeden model gitary elektrycznej. Obaj nie
mogliśmy od niej oderwać wzroku. Niestety cena była dla
nas zbyt wysoka. Jeśli zwykła gitara kosztowała około
pięćset złotych, ta elektryczna ponad sześć tysięcy. Sprzedawca
zaproponował nam inne rozwiązanie. Powiedział
i pokazał jak można zamontować w zwykłej akustycznej
gitarze tak zwaną przystawkę. Wtedy taka gitara speł-
niała funkcję elektrycznej. Bardzo spodobał nam się ten
pomysł. Niestety mnie nie stać była nawet na takie rozwiązanie.
Musiałem wymyślić sposób na zdobycie pienię-
dzy. Zwróciłem się o radę do naszego najlepszego sąsiada,
pana Gaja. On popytał gdzie trzeba i po kilku dniach przyszedł
do mnie z dobrą wiadomością. Udało mu się namó-
wić brygadzistę nadzorującego budowę drogi w naszej
miejscowości aby mnie zatrudnił „na czarno” przy jakiś
pracach porządkowych. To samo udało mu się załatwić na
stacji PKP. Miałem więc zajęcie przez kilka godzin przez
całe wakacje. Wolny czas wykorzystałem na ćwiczeniu
umiejętności gry na gitarze razem ze Zbyszkiem. Mieszkał
on w następnej wiosce oddalonej o około cztery kilometry
od mojej miejscowości. Zbyszek już bardzo dobrze
potraił grać. Jego uczył wujek, który doskonale opanował
tą sztukę. Bardzo chciałem dorównać Zbyszkowi, więc pilnie
słuchałem jego rad. Rodzice Zbyszka byli zamożnymi 164
ludźmi, więc kiedy on poprosił ich o kupno elektrycznej
gitary, zgodzili się. Ja starałem się zarobić jak najwięcej.
Niestety po podliczeniu wszystkiego pod koniec wakacji,
okazało się, że nie zarobiłem tyle, aby starczyło na tę wymarzoną
gitarę elektryczną. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności
funkcję kierownika Wiejskiego Domu Kultury
w naszej miejscowości objął młody człowiek po studiach
muzycznych. Jego ambicją było stworzenie najlepszego
w województwie domu kultury z własnym mini teatrem,
zespołem muzycznym i klubo-kawiarnią. Mama była zainteresowana
prowadzeniem tej kawiarni. Dogadali się
z kierownikiem i ona podjęła tam pracę. Przebywałem
w tym domu kultury dość często. Wiele ciekawych imprez
tam się odbywało.
Głównym jednak powodem, dla którego tak wielu ludzi
tam przychodziło, był telewizor. Wtedy był to jeden z niewielu
odbiorników w naszej miejscowości, a na pewno jedyny
dostępny publicznie. Kiedy poznałem już dostatecznie
Sylwka, bo tak miał na imię kierownik, powiedziałem
mu o moim marzeniu nauczenia się gry na gitarze. Sylwek
stwierdził, że myśli o stworzeniu zespołu muzycznego. Kiedy
ludzie dowiedzieli się o tym zgłosiło się kilku młodych
ludzi zainteresowanych uczestniczeniem w tym zespole.
Z racji swojego wykształcenia, Sylwek pomagał wszystkim
w nauce gry na różnych instrumentach. Ja oczywiście
również bardzo przykładałem się do nauki. Sylwek jako
Kierownik Domu Kultury mógł kupować różne rzeczy na
potrzeby prowadzonej tu działalności. Zakupił więc również
kilka instrumentów. Nie posiadałem się z radości, kiedy
Sylwek pozwolił mi na jednej z gitar ćwiczyć w domu
i zabierać ją również do szkoły. W tym czasie wspólnie ze
Zbyszkiem uczestniczyliśmy w różnych szkolnych uro-165
czystościach. Układaliśmy teksty piosenek i tam je prezentowaliśmy.
Staliśmy się popularni. Nie wspomniałem
jeszcze, że nasze liceum było pierwszym w Polsce liceum,
które funkcjonowało na wsi. Z tego też powodu byliśmy
pod specjalnym „nadzorem” różnych władz. Czasem takie
zainteresowanie trochę nam wszystkim przeszkadzało,
szczególnie wtedy, kiedy odwiedzali nas różni działacze
z całego kraju. Wszyscy musieliśmy zachowywać się bardzo
poprawnie i bardzo dbać o nasz zewnętrzny wizerunek.
Miało to jednak i dobre strony. Dzięki temu uczniowie
naszego liceum zwiedzili najważniejsze miejsca związane
z kulturą i historią w całym kraju. Nie wiem, czy była wtedy
jakaś inna szkoła, której uczniowie tak często odwiedzali
teatry, byli na przedstawieniach operowych czy na
koncertach muzycznych. Często też odwiedzali nas redaktorzy
z różnych gazet, czy rozgłośni radiowych. W tych
czasach taka popularność to było coś. Ja chciałem jednak
czegoś więcej. Chciałem przede wszystkim grać w zespole
muzycznym. Taką możliwość stworzył nam Sylwek.
Po kilku miesiącach zaczęliśmy prezentować się na
scenie Domu Kultury. Każdy występ kończył się „małym”
świętowaniem w naszej kawiarence. Stawało się to powoli
normą. Ponieważ wszystko działo się w kawiarence, musiałem
być tam obecny do samego końca. Następnie trzeba
było wszystko posprzątać i dopiero wtedy mogliśmy
pójść do domu. Było to bardzo męczące. Osoby uczestniczące
w tych świętowaniach były znacznie ode mnie starsze.
Bawiono się zawsze przy alkoholu. Ja nie chciałem
w tym uczestniczyć. Niestety kiedyś nastąpiło to, czego
tak bardzo nie chciałem. Coraz częściej w tych imprezach
uczestniczyły kobiety. Dołączyły do grona osób, które koniecznie
chciały się ze mną napić. W końcu uległem na-166
mowom i coraz częściej wspólnie piliśmy wódkę. To nie
pozostało bez konsekwencji. Zacząłem opuszczać się
w nauce. Zdarzało się, że nie poszedłem do szkoły. Sylwek
wymyślił, żeby grać również na zabawach wiejskich i weselach.
Teraz kilka razy w miesiącu tak robiliśmy. Okazało
się, że można na graniu bardzo dużo zarobić. Pamiętam,
że kiedy mama pracowała w urzędzie gminnym, zarabia-
ła siedemset złotych miesięcznie. Ja za każdy dzień grania
dostawałem tyle samo, a nawet więcej. Zaczęło mi się
to bardzo podobać. Poznałem smak pieniędzy. Zacząłem
ubierać się bardzo modnie. Wtedy najlepiej można było
ubrać się w prywatnych sklepikach. Skwapliwie z tego korzystałem.
Moje opuszczenie się w nauce i zmiana sposobu
ubierania się nie mogło ujść uwadze nauczycieli. Przeprowadzali
ze mną wiele rozmów. Niestety nie przyniosły
one zmiany w moim sposobie ubierania się i nie wpłynęły
na poprawę wyników w nauce.
Pewnej niedzieli zjawił się ponownie u nas dyrektor liceum
w towarzystwie nauczyciela izyki. Poprosili mamę
o rozmowę. Jak słusznie się domyślałem, nie była to przyjemna
rozmowa. Trwała bardzo długo. Po jakiś czasie
mama zawołała mnie. Dyrektor oznajmił mi, że wiedzą już,
że gram po zabawach. Tak dalej być nie może. Muszę wybrać.
Albo nauka w liceum, albo granie po jakiś zabawach.
Byłem w szoku, tego się nie spodziewałem. Mówiłem, że
granie w zespole jest dla mnie bardzo ważne i chciałbym
występować w naszym Domu Kultury. Ponieważ zależało
mi na ukończeniu liceum, obiecałem, że zrezygnuję z grania
po zabawach. Zaległości poprawię. Dyrektor powiedział,
że jeśli nie wezmę się porządnie za naukę i jeśli on
dowie się, że dalej gram po zabawach, to wylatuję ze szko-
ły. Miałem mieszane uczucia. Nie chciałem zrezygnować 167
ze szkoły, ale z pieniędzy zarabianych graniem też nie. Nie
wiedziałem, co mam zrobić. Na mamę nie mogłem liczyć.
Ją już w tym czasie nie interesowało, co ja robię. Wiedzia-
łem, że muszę wymyślić sposób, żeby to wszystko pogodzić.
Na szczęście przyszedł mi z pomocą przypadek. Sylwek
pewnego dnia zrezygnował z pracy w domu kultury.
Zespół muzyczny przestał istnieć. Mogłem więc poświęcić
więcej czasu nauce. Było ciężko. Miałem duże zaległości,
ale w końcu udało mi się skończyć drugą klasę. Po rozwią-
zaniu zespołu, wróciła sprawa gitary. Niestety pieniądze
zarobione wcześniej wydałem na ubrania. Postanowiłem
znowu, żeby grać na zabawach. Wcześniej nawiązałem
sporo znajomości wśród zespołów muzycznych. Okazało
się, że mimo wielu chętnych do grania, w praktyce nie było
to takie proste. Potrzebne były specjalne uprawnienia, czy
jak kto woli zezwolenia, na zajmowanie się działalnością
muzyczną. Nikt bez takiego zezwolenia nie mógł grać na
dancingach czy zabawach. Na szczęście dzięki Sylwkowi ja
takie zezwolenie miałem. Na jego podstawie mogłem dobrać
sobie, o ile dobrze pamiętam, jeszcze czterech muzyków
i mogliśmy prowadzić działalność muzyczną. Warunkiem
było, żeby jeden z członków zespołu był pełnoletni.
W wakacje bardzo często z różnymi przypadkowo poznanymi
muzykami, grałem w różnych miejscowościach. Bardzo
często graliśmy również w Turawie. Była to bardzo
popularna miejscowość wypoczynkowa z trzema jeziorami
w województwie opolskim. Tam też poznałem kilku
muzyków z najlepszych wtedy zespołów muzycznych,
na przykład z Niebiesko-Czarnych, czy Polan. Kiedy pod
koniec wakacji podliczyłem moje zarobki, okazało się, że
trochę mi jeszcze brakuje do zakupu wymarzonej gitary.
Dotychczas grałem na pożyczonej z Domu Kultury. 168
Po jakimś czasie wrócił znowu temat roweru. Kiedyś
spotkałem komendanta naszego posterunku milicji i zapytałem
go, co ustalili w sprawie kradzieży mojego roweru.
Bardzo się zdziwił. Powiedział, że nikt nigdy żadnej
kradzieży nie zgłaszał. Kiedy wszedłem do domu, natychmiast
zapytałem mamę, czy zgłaszała sprawę kradzieży
roweru na milicję. Odpowiedziała, że oczywiście. Kiedy jej
powiedziałem, że komendant nic o tym nie wie, to powiedziała,
że już nie pamięta jak to z tym zgłoszeniem było. A
tak w ogóle jest zmęczona po pracy i mam jej dać spokój.
Kiedy tylko próbowałem zapytać ją w następnych dniach
o rower, nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, normalnej odpowiedzi.
Zawsze usiłowała skierować rozmowę na inne
tematy. Byłem zły, ale nic nie mogłem na to poradzić. Rower
zniknął a ja nigdy nie dowiedziałem się, co tak naprawdę
z nim się stało. Po wakacjach zdałem sobie sprawę
z tego, że jeśli chcę zdać maturę, to więcej czasu będę
musiał poświęcać nauce. Postanowiłem, że na zabawach
będę grać najwyżej raz w miesiącu. Nauka w trzeciej klasie
zapowiadała się bardzo ciekawie. Właściwie nie sama
nauka, a organizowane co dwa tygodnie wieczorki taneczne.
Uwielbiałem je. Z powodu znacznej popularności, jaką
cieszyłem się z powodu gry na gitarze, zawsze wokół mnie
kręciło się dużo dziewcząt chętnych do tańczenia ze mną.
W naszej szkole była prowadzona również nauka tań-
ca, więc nikt ścian raczej nie podpierał. Zapamiętałem
te wieczorki na całe życie. Ile tam zaczęło się miłości, ile
było z tego radości i ile zawodów miłosnych. W sumie jednak
nie było chyba ani jednej osoby, która nie byłaby zadowolona
z tych wspólnych tańców. Tam też narodziła się
moja pierwsza, najprawdziwsza i do końca nie spełniona
miłość. 169
Zjawiła się w moim życiu niespodziewanie. Była kuzynką
jednej z moich klasowych koleżanek. Nazywałem
ją Kikunia. Nie chciałbym zdradzać jej prawdziwego imienia,
pozostanę więc przy Kiukuni. Kiedyś jej kuzynka podeszła
do mnie i powiedziała, że bardzo się podobam Kikuni
i jeśli chcę ją poznać, to ona będzie na naszej szkolnej
zabawie. Tę moją klasową koleżankę bardzo lubiłem, więc
pomyślałem sobie, czemu nie. Miałem trochę wątpliwości,
bo Kukunia miała dopiero piętnaście lat. Ja wtedy wola-
łem przyjaźnić się ze starszymi dziewczynami. Zapytałem
tylko czy ona jest ładna. Usłyszałem, że nie tylko ładna ale
bardzo ładna. To mnie zaciekawiło. Na zabawie od razu
podszedłem do Kikuni, która stała obok swojej kuzynki
i poprosiłem ją do tańca. Wtedy pierwszy raz coś dziwnego
zaczęło dziać się ze mną. Poczułem nieodparte pragnienie
bycia z tą dziewczyną. Wspomnienia tego uczucia
towarzyszyły mi przez całe moje życie. Nie zniknęły
z mojej pamięci nigdy. Towarzyszą mi do dzisiaj. Często
w chwilach dla mnie trudnych rozmyślam o tym uczuciu.
Było ono jak zresztą wszystko, co działo się w moim życiu,
nie do końca spełnione. Zaczynało się wspaniale. Póź-
niej stało się coś, czego nie rozumiałem wtedy i nie rozumiem
teraz. Wszystko zaczęło dziać się jakby w innym
wymiarze. Mimo, że tak bardzo pragnąłem tej miłości, tak
bardzo jak niczego innego w życiu, zostałem pozbawiony
możliwości zrealizowania swoich pragnień. Stałem się
jakby widzem a nie uczestnikiem tych wydarzeń. Miałem
uczucie, że byłem tam tylko na niby, stałem ciągle obok.
Coś mi przeszkadzało, coś hamowało. Nie pozwoliło na
rozwinięcie się tego cudownego uczucia. Do dzisiaj nie
mogę sobie darować, że wypuściłem z rąk taką szansę
na wspaniałe życie. Myślę o tym często, może nawet za 170
często. Usprawiedliwiam się, że byłem zbyt młody, niedoświadczony,
wręcz głupi i nie walczyłem o to uczucie.
Myślałem, że skoro już pojawiło się, to niczego nie trzeba
więcej robić. Byłem niestety bardzo naiwny i zapłaciłem
straszną cenę. Byłem nieszczęśliwy całe życie. Nie mogłem
sobie z tym poradzić. Mimo, że próbowałem zapomnieć
i ułożyć sobie życie od nowa, nie udało się. Dzisiaj
jestem starym, zgorzkniałym i samotnym człowiekiem.
Czasu nie da się cofnąć. Muszę z tym żyć, chociaż jest mi
naprawdę ciężko. Na szczęście pozostały wspomnienia.
Nie zawsze radosne, ale staram się te niezbyt przyjemne
wypierać z mojej pamięci, by rozkoszować się tymi przyjemnymi.
Czasem nawet to mi się udaje i wtedy czerpię
z tych wspomnień ile tylko mogę. Niestety te wspaniałe
chwile zawarte w tych wspomnieniach zwykle trwają
bardzo krótko. Zostają zastąpione przez smutną rzeczywistość,
z którą muszę zmagać się w zupełnej izolacji od
ludzi, w zupełnej samotności.
Wrócę jeszcze do tych cudownych chwil. Teraz chcia-
łem jeszcze przywołać wspomnienia tego, czego byłem
uczestnikiem. Był to okres kiedy zachodziło wiele zmian
w życiu społecznym i kulturowym na całym świecie. Nastały
czasy hipisów, wolnej miłości, Bitelsów, Shadowsów
czy Animalsów. Młodzież zmieniała swoje myślenie
o świecie, zaczęła przejmować zwyczaje ich rówieśników
z „zachodu”. Zaczęto inaczej się ubierać. Pamiętam, ile
zamieszania spowodował mój kolega Mirek, który tra-
ił do naszej szkoły z Gdyni. Jego mama była stewardesą
na reprezentacyjnym statku „Stefan Batory”. Przyszedł
kiedyś do szkoły w dżinsach. To był szok dla wszystkich.
Pozytywny dla uczniów, bo wszystkim takie spodnie się
podobały i zupełnie nie do zaakceptowania dla dyrekcji 171
liceum. Zwołano specjalne zebranie Rady Pedagogicznej
i po burzliwej dyskusji, podjęto decyzję o wydaleniu Mirka
z naszego liceum. Uzasadniono to, o ile dobrze pamiętam,
demoralizacją Mirka, który ośmielił ubierać się niezgodnie
z wymogami ustalonymi w tym czasie przez władze
szkolne. Wielu nauczycieli było temu przeciwnych, no ale
taki mieliśmy wtedy „klimat”, jak wiele lat później lubili
tym powiedzeniem uzasadniać swoje niezbyt mądre decyzje
niektórzy politycy. W takich czasach wtedy dorastaliśmy.
Nie przeszkadzało nam to jednak za bardzo. Chłonęliśmy
wszystkie nowinki płynące z „zachodu” głównie
w sprawach mody i muzyki. Pomocne w tym względzie
było Radio Luxemburg, którego prawie wszyscy słuchaliśmy
wieczorami z zapartym tchem, chociaż przekaz
wiadomości był bardzo zły. Jak wiadomo, wtedy odbiór
tej stacji radiowej był zakłócany. Nas to jednak nie zniechęcało.
Wielu uczniów naszego liceum miało krewnych
w RFN i to od nich czerpaliśmy wiedzę na temat tego co
działo się w muzyce i modzie w innych krajach Europy.
Muszę jednak przyznać, że nasi nauczyciele często
wbrew przyjętym wtedy zasadom, przymykali oczy na to,
co robimy. Często też nas w tym wspierali. Nasza szkoła
chyba z racji swojej inności, była przecież jedyną tego typu
szkołą na wsi, starała się przekazać nam jak najwięcej
wiedzy z różnych dziedzin. Nie zawsze była to wiedza zawarta
w programie nauczania. Pamiętam profesora Marciniaka,
którego pogadanki z najnowszej historii Polski
pozwalały nam spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej
perspektywy. Szkoła bardzo starała się, aby nam pokazać
jak największy wachlarz różnych spraw z dziedziny kultury
i sztuki. Stąd te częste wyjazdy do teatrów, operetek
i muzeów. Sądzę, że to częste obcowanie ze sztuką bardzo 172
wielu z nas uczyniło wrażliwszymi ludźmi. Nasze liceum
to była naprawdę świetna szkoła. Te ostatnie dwa lata nauki
obitowały w wiele ważnych dla mnie wydarzeń. Zostawiły
one w mej pamięci trwały ślad.
Czas spędzony tam to nie tylko nauka, ale również codzienne
normalne życie z jego blaskami i cieniami. Dla
mnie był to okres nierozerwalnie związany z miłością
i całą tego otoczką, ze wzlotami i upadkami. Z doznaniami
od szalonej radości, euforii, aż po uczucie rozczarowania
i bólu zazdrości. Obok tego istniało też normalne szkolne
i domowe życie.
To drugie było czasem nie do zniesienia. Sposób życia
mamy nie zmienił się. Imprezy i wizyty starych i nowych
znajomych ciągle trwały. Kiedyś przyprowadziłem moją
miłość do naszego domu. Mamie bardzo się spodobała.
Wydawało się, że obydwie bardzo się polubiły. Nie miałem
jeszcze wtedy pojęcia, jak bardzo się myliłem. Wiedzia-
łem, że po mamie nie mogę raczej spodziewać się czegoś
dobrego, ale to co mi zrobiła później, przekroczyło moje
wyobrażenie. Wiedziałem, że mnie nienawidzi, ale nie pomyślałem,
że jest zdolna do takiego świństwa. O tym jednak
dowiedziałem się dopiero po śmierci mojej matki. Ten
okres był dla mnie bardzo dramatyczny, jeśli chodzi o moje
uczucia. Mama skutecznie potraiła namieszać mi w
głowie. Kiedy Kikunia przyjeżdżała do nas, mama była dla
niej nieprawdopodobnie dobra. Chwaliła wszystko co ta
dziewczyna zrobiła. Ciągle powtarzała, że marzy o takiej
synowej. Kiedy Kikuni nie było u nas, poddawała w wątpliwość
to, czy tak piękna dziewczyna nie zdradzi mnie
kiedyś. Nie mówiła tego wprost, ale zastanawiała się, co
ona może robić, kiedy mnie przy niej nie ma. Z początku
nie przejmowałem się tym, co mama mówi. Z czasem 173
jednak sam zacząłem się nad tym zastanawiać. Zacząłem
być bardzo zazdrosny. Wypytywałem ją, gdzie chodzi i co
robi, kiedy nie jest ze mną. Mama na przemian chwaliła
Kikunię i natychmiast, niby troszcząc się o nią, mówiła na
jakie pokusy może być narażona taka dziewczyna. To był
sposób jaki wymyśliła mama, by zniszczyć nasz związek.
Myślę, że tak szatańskiego planu nie wymyślił by nawet
Makiaweli.
Oczywiście wtedy tak nie myślałem. Czułem jednak, że
w zachowaniu mamy jest coś nienormalnego. Kiedy zbyt
stanowczo protestowałem przed ciągłym podejrzewaniem
Kikuni o jakieś niecne rzeczy, mama przystąpiła do
następnego punktu swojego planu. Często ze mną rozmawiała
o naszym związku z Kikunią. Dążyła do stworzenia
takiej sytuacji, kiedy sam zaczynałem mieć wątpliwości
i wtedy wyciągała wódkę. Doprowadziła mnie do takiego
stanu psychicznego, że coraz częściej ulegałem jej namowom
i wypijałem tę wódkę. Jednocześnie, o czym wtedy
nie wiedziałem, mama poinformowała jednego z nauczycieli,
że ja coraz częściej piję alkohol. To oczywiście docierało
do Kikuni. Zaprzeczałem, tłumaczyłem, że to nie tak,
że piję tylko troszkę do towarzystwa, kiedy mama źle się
czuje. Kikunia zaczęła jednak wątpić w moje słowa. Kiedyś
przypadkowo usłyszałem, jak mama mówi Kikuni, że
już nie może zapanować nad moim piciem.
Po jakimś czasie Kikunia zerwała ze mną. Wiedziałem,
że aby ją odzyskać muszę udowodnić, że ja nie piję. By-
łem wściekły na mamę. Przecież to moja mama robiła
wszystko, żebym jak najczęściej towarzyszył jej przy piciu.
Pamiętam, że był taki okres w którym zdarzało się to
codziennie. Jakoś tak na przełomie jesieni i zimy mama
otworzyła Punkt Repasacji Pończoch. Mieścił się on w ma-174
łym pokoiku nad gospodą w naszej miejscowości. Obok
w drugim pokoju znajdował się Zakład Krawiecki. Mama
i ta pani która zajmowała się krawiectwem bardzo się polubiły.
Codziennie po szkole przychodziłem do gospody
na obiady. Mama zawsze częstowała mnie herbatą ze spirytusem.
Twierdziła, że to najlepsze lekarstwo przeciwko
przeziębieniu. Jej koleżanka to potwierdzała. Ja nie mia-
łem ochoty na to codzienne picie tak wzmocnionej herbaty.
Jednak kiedy dwie kobiety namawiały mnie do tego,
to nie miałem siły odmawiać. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego
mama opowiada, że nie może poradzić sobie z moim
rzekomym piciem, skoro codziennie do tego picia mnie
namawia.
Po kilku miesiącach powiedziałem dosyć. Załatwiłem
sobie stancję niedaleko szkoły i wyprowadziłem się z domu.
Powoli kontakty z Kikunią poprawiały się. Niestety ja
stałem się bardzo podejrzliwy. We wszystkim co ona robi-
ła, dopatrywałem się zdrady. Ziarno zasiane przez mamę
zaczęło rodzić niedobre plony. Bardzo wtedy cierpiałem,
ale nie wiedziałem jak temu zaradzić, tym bardziej że
w związku ze zbliżającą się maturą nie mogłem poświę-
cać Kikuni tyle czasu, ile bym chciał. Czułem, że mogę ją
stracić na zawsze. Ta myśl mnie przerażała. Postanowiłem
ze wszystkich sił o nią zawalczyć. O ile było to możliwe
odwiedzałem Kikunię w jej domu. Jej mama początkowo
przyjęła mnie bardzo serdecznie. Po jakimś czasie jej stosunek
do mnie bardzo się zmienił. Powiedziała, że słysza-
ła o mnie wiele niepochlebnych opinii. Prosiłem, aby tego
nie słuchała, bo ja niczego złego nie robię. Jednocześnie
zaczęły docierać do mnie informacje o rzekomej zdradzie
Kikuni. Myślałem, że oszaleję. Rozmawiałem z nią o tym
wielokrotnie. Oczywiście zaprzeczała. Kiedy byłem przy 175
niej, wierzyłem jej bez zastrzeżeń. Kiedy jednak przyjeż-
dżałem w soboty do domu, mama zawsze tak namieszała
mi w głowie. że znowu miałem wątpliwości. Nasz zwią-
zek przeżywał trudne chwile. Nareszcie zdałem maturę.
Teraz miałem czas aby wszystko wyjaśnić i naprawić.
Pamiętam, że Kikunia przez te kilka tygodni pozostałych
do zakończenia roku szkolnego często znowu nocowa-
ła u nas. Wydawało się, że w naszym związku wszystko
ponownie jest dobrze. Kiedyś postanowiłem pojechać do
Kikuni. Nie zastałem jej. Długo pukałem, ale nikt mi nie
otworzył. Miałem jednak wrażenie, że ktoś jest w środku.
Moje przypuszczenia okazały się trafne. Po chwili wyszła
mama Kikuni. Nie zaprosiła mnie do środka. Powiedziała,
że musimy poważnie porozmawiać. Stwierdziła, że wie
z wiarygodnego źródła że jestem pijakiem i ona nie życzy
sobie, abym spotykał się z jej córką.
Na nic zdały się moje tłumaczenia. Mama Kikuni nawet
nie chciała mnie wysłuchać, weszła do mieszkania
i zamknęła drzwi. Dodała tylko, że Kikunia wyjechała nad
morze ze swoim chłopakiem i nie chce mnie już więcej widzieć.
To był dla mnie prawdziwy szok. Nie wiem jak dostałem
się do domu. Czułem, jakby cały świat zwalił mi się
na głowę. Mama zamiast mnie pocieszyć, powiedziała:
– Przecież ja cały czas mówiłam ci, że ona cię zdradza.
Nie chciałeś wierzyć, to teraz cierp. Załamałem się zupeł-
nie. Na szczęście uczęszczałem wtedy na kurs prawa jazdy
i podchody mamy, abym poprawił sobie humor alkoholem
spełzły na niczym. Cały czas jednak myślałem o Kikuni.
Kiedy o niej wspominałem, widziałem jak zmieniają się
oczy mamy. Stawały się takie jakieś zimne, nieprzyjemne.
Po zdaniu egzaminu, za wszystkie zarobione na graniu po
zabawach pieniądze, kupiłem sobie motocykl marki WFM. 176
Zapłaciłem sześć i pół tysiąca złotych. W owych czasach
była to bardzo duża kwota. Ponieważ wakacje skończyły
się, postanowiłem pojechać do Kikuni i wszystko wyja-
śnić. Poinformowałem o tym mamę. Zauważyłem, że bardzo
się zdenerwowała. Próbowała wszelkimi sposobami
odwieść mnie od tego zamiaru. Zapytała mnie tylko, kiedy
tam chcę jechać. Powiedziałem, że za kilka dni. Później nie
rozmawialiśmy już więcej na ten temat. Niespodziewanie
na drugi dzień mama oświadczyła, że musi pilnie wyjechać
by załatwić jakieś sprawy. Kiedy zapytałem gdzie
chce jechać odparła, że to nie moja sprawa. Zdziwiłem się
trochę, ale stwierdziłem, że to rzeczywiście nie jest moja
sprawa. Gdybym wtedy wiedział, gdzie i po co ona pojechała,
moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Niestety
niczego nie byłem świadomy.
Wszystkiego dowiedziałem się dopiero po ponad
czterdziestu latach. Mama wróciła w doskonałym humorze.
Powiedziała, że załatwiła wszystko i mógłbym świę-
tować z nią sukces. Jaki to był sukces nie powiedziała. Ja
nie dałem namówić się na to świętowanie. W sobotę lub
niedzielę, nie pamiętam dokładnie, zaopatrzony w kwiaty
i bombonierkę, wybrałem się do Kikuni. Bardzo się ba-
łem, ale myślałem, że bombonierka pomoże zatrzeć złe
wrażenie z ostatniej rozmowy z mamą Kikuni. Niestety
nikogo w domu nie zastałem. Kiedy tak zastanawiałem się
co robić dalej, sąsiad który widział mnie kiedyś z Kikunią
powiedział, że jej mama gdzieś wyjechała a Kikunia jest
teraz u jej dziadków.
Natychmiast tam pojechałem. Kikunia leżała na tapczanie
i oczy miała całe zaczerwienione, jakby płakała. Od
razu próbowałem wszystko wyjaśnić. Odpowiedziała, że
wszystko już wie i zrywa ze mną. Nie mogłem uwierzyć. 177
Byłem rozżalony i wściekły. Zarzuciłem jej zdradę i wypowiedziałem
wiele złych słów. Mówiłem o wyjeździe nad
morze z nowym chłopakiem, o tym że mnie okłamywała
i szkoda, że nie miała odwagi, by powiedzieć mi to prosto
w oczy przed wakacjami. Kikunia popatrzyła na mnie.
Była bardzo smutna. Powiedziała, że to jest nieprawda.
Była nad morzem ale u swoich krewnych i zupełnie sama.
Ja natomiast zamiast oskarżać ją o te wszystkie rzeczy
mam się zastanowić co ja robię. Zresztą to teraz nie ma
znaczenia. Ona podjęła już decyzję i mam ją zostawić
w spokoju. Kazała mi wyjść z jej pokoju. Byłem zdruzgotany.
Całą drogę do domu wyłem jak zraniony pies. Mama
już czekała na mnie i nic nie mówiąc, z dziwnym uśmiechem
na ustach podała mi szklankę z wódką. Wypiłem.
Nie wiedziałem wtedy, co ja robię.
Przez najbliższe dni nie mogłem dojść do siebie. Postanowiłem,
że pójdę na ochotnika do wojska. Poprosiłem
mamę o pomoc. Wiedziałem, że ma ona wielu znajomych
wśród wysokich rangą oicerów. Mama bardzo chętnie
zgodziła się mi pomóc. Następnego dnia pojechaliśmy
do WKU i otrzymałem przydział do jednostki wojskowej
w Opolu. Starałem się tam wykonywać wszystkie obowiązki
jak najlepiej. Miałem nadzieję, że pozwoli mi to zapomnieć
o Kikuni. Na samym początku mojej służby popełniłem
jeden z większych błędów w moim życiu. Na tak
zwanym okresie unitarnym żołnierze, którzy nie złożyli
jeszcze przysięgi, wykonywali najbardziej trudne prace
izyczne. Zauważyłem że ci z nas, którzy palili papierosy,
korzystali z wielu przywilejów. Między innymi mieli przerwy
na papierosa. Nie musieli wtedy tyle pracować. Ja nie
paliłem i nie chciałem tego robić. Jednak po pewnym czasie
miałem dość pracy bez chwili przerwy, kupiłem więc 178
papierosy. Nauczałem się palić. Oczywiście z papierosami
dzieliłem się z kapralami, którzy pilnowali nas i rozdzielali
prace do wykonania. Dzięki temu, że zacząłem palić,
miałem zapewnione chwile odpoczynku. Palenie nie sprawiało
mi przyjemności, ale nikotyna uzależniła mnie na
długie lata. Z nałogiem udało mi się skończyć dopiero po
trzynastu latach. Niestety jestem przekonany, że do zawa-
łu serca, którego doznałem w dorosłym życiu przyczyni-
ło się palenie papierosów. Tak zaczynała się moja służba
w wojsku.
Do przysięgi było ciężko, ale później wszystko zaczęło
się zmieniać. W tym czasie zaczęto stawać na świadomą
dyscyplinę. Wojsko zaczęło współpracować z cywilnymi
organizacjami typu ZMS, czy ZMW. Natychmiast zapisa-
łem się do zespołu muzycznego. Szybko zostałem zauwa-
żony przez przewodniczącego młodzieżowej organizacji
wojskowej. Poproszono mnie o rozmowę. Opiekunem tej
organizacji był porucznik Kucharski. Jak na oicera lat
sześćdziesiątych był bardzo otwarty na wprowadzanie
różnych nowinek. Pod jego kierownictwem nasza jednostka
nawiązała ścisłą współpracę z organizacjami młodzieżowymi
w Opolu i nie tylko. Ja brałem w tym aktywny
udział. Po kilku miesiącach kiedy przewodniczący organizacji
młodzieżowej w jednostce wojskowej odszedł do
cywila, ja go zastąpiłem. Zostałem Pułkowym Przewodniczącym
Koła Młodzieży Wojskowej.
Była to bardzo poważna funkcja. Dzięki bliskim kontaktom
z dowództwem jednostki, zyskałem wielu znajomych
wśród kadry w tej jednostce. Wielokrotnie wielu z nich
uniknęło nieprzyjemnych sytuacji dzięki mojemu wstawiennictwu.
Ja też na tym korzystałem. Najważniejsze dla
mnie było to, że nie musiałem przebywać w rejonie mo-179
jego zakwaterowania. Spałem w sztabie jednostki. Okres
służby wojskowej wspominam bardzo dobrze. Właściwie
nie była to służba wojskowa w dosłownym tego słowa znaczeniu.
W praktyce większość czasu przebywałem poza
jednostką, na różnego rodzaju spotkaniach w zakładach
pracy, jakiś uroczystościach, akademiach i tym podobnych
imprezach. Dysponowałem też tak zwaną przepustką zerową.
Pozwalała ona na przebywanie poza terenem jednostki
przez całą dobę. Korzystałem z niej skwapliwie.
Nie mogę sobie przypomnieć jak to się stało, ale znowu
nawiązałem kontakt z Kikunią. Odwiedzała mnie w jednostce
bardzo często. Jedno z takich spotkań szczególnie
utkwiło mi w pamięci. Była zima, staliśmy na przystanku
autobusowym, oczekując na autobus jadący do jej miejscowości.
Tuliliśmy się do siebie. To było niesamowite. Było
zimno, prószył śnieg a mnie było gorąco, kiedy patrzyłem
w jej roześmiane oczy. Były takie ciepłe. Wtedy czułem,
że ona naprawdę mnie kocha. Byłem bardzo szczęśliwy.
Chciało mi się góry przenosić. Obraz jej twarzy mam schowany
do dzisiaj głęboko w mym sercu. Wszystko wydawa-
ło się zmierzać do jednego. Do ślubu, który planowaliśmy
po moim wyjściu z wojska. Ale, jak to zwykle bywa, co dobre
zwykle szybko się kończy.
Pod koniec wiosny, kiedy niewiele tygodni zostało mi
do wyjścia do cywila, wyczułem jakąś zmianę w jej zachowaniu.
Nie przejmowałem się tym zbytnio. Myślałem, że
to stres związany ze zbliżającą się maturą. Po jej zdaniu
Kikunia chciała zdawać na WSP. Ja w tym czasie już wyszedłem
z wojska. Odwiedzałem oczywiście moją Kikunię.
Planowaliśmy co prawda ślub, ale zacząłem dostrzegać
z jej strony jakby jakieś wahanie. Jej mama też była jakaś
dziwna. Moja też. Niby cieszyła się, ale w jej oczach nie 180
widziałem entuzjazmu. Coś mi tu nie pasowało. Ponieważ
byłem bardzo zakochany, nie przejmowałem się takimi
drobiazgami, jak to dziwne zachowanie. Kikunia przygotowywała
się do egzaminów na WSP, więc nie chciałem jej
przeszkadzać i nie odwiedzałem jej zbyt często. Później,
po ich zdaniu okazało się, że ona musi wyjechać nad morze,
żeby odpocząć i nabrać sił przed studiami. Nie bardzo
mi to pasowało, ale rozumiałem ją.
Po powrocie jej zachowanie bardzo się zmieniło. Nie
tylko jej. Moja i jej mama również zachowywały się dziwnie.
Już nie było rozmów o szybkim ślubie. Obydwie przekonywały
mnie, że należy poczekać, aż Kikunia skończy
studia. To mnie zupełnie zaskoczyło. Chciałem z nią porozmawiać,
ale dziwnym trafem kiedy przyjeżdżałem do niej,
jej w domu nie było. Zacząłem się niepokoić. Postanowi-
łem odwiedzić ją w akademiku. Pamiętam, że chciałem to
zrobić w poniedziałek. Niestety w niedzielę mama poprosiła
mnie o pomoc klubo-kawiarni. Byli tam jacyś ważni
goście. Nie chciałem przyłączyć się do nich. Wiedziałem,
że będą mnie namawiać do picia. Niestety uległem. Wszyscy
tak mnie namawiali a mama powiedziała, że oni mogą
dużo dla nas załatwić więc nie mogę odmówić. Przyjęcie
skończyło się rano. Chciałem iść do domu, byłem trochę
pijany i chciało mi się spać. Wtedy okazało się, że muszę
koniecznie zawieźć jakieś dokumenty do Opola. Protestowałem,
ale mama powiedziała, że to bardzo ważne a poza
tym będę mógł odwiedzić Kikunię i wszystko sobie z nią
wyjaśnić. Nie chciałem iść do niej w takim stanie. Mama
przekonała mnie do wyjazdu. Powiedziała:
– Pójdziesz do fryzjera, trochę się odświeżysz i pójdziesz
do Kikuni. 181
Pojechałem do Opola. Czułem się źle jak mało kiedy.
Poszedłem do fryzjera który mnie ogolił, ale nie poprawiło
to mojego samopoczucia. Na nieszczęście spotka-
łem znajomego, którego również męczył kac. Namawiał
mnie, aby wstąpić do baru na jednego. Powiedziałem, że
najpierw muszę porozmawiać z Kikunią. Spojrzał na mnie
i powiedział:
– W takim stanie lepiej do niej nie idź. Napijemy się po
jednym, poprawi ci się samopoczucie i wtedy będziesz
mógł pójść. Na moje nieszczęście dałem się skusić. Z tego
planowanego jednego zrobiło się kilka. Postanowiłem jednak
porozmawiać Z Kikunią. Kupiłem kwiaty i poszedłem
do niej. Portier nie bardzo chciał mnie wpuścić do akademika,
ale dziesięć złotych które mu wręczyłem, przekonało
go. Wszedłem do jej pokoju. Zobaczyłem, jak siedzi
na krześle, a jedna z koleżanek czesze jej włosy. Kiedy się
odwróciła i popatrzyła na mnie zrozumiałem, że ją tracę.
Miałem rację. Zanim cokolwiek zdążyłem powiedzieć,
moja Kikunia wstała z krzesła, podeszła do mnie i powiedziała,
że nikt jeszcze nie narobił jej takiego wstydu. Zrywa
ze mną i mam wynosić się z jej życia na zawsze.
Wytrzeźwiałem natychmiast. Dotarło do mnie, co narobiłem.
Stałem cały sparaliżowany. Kikunia podeszła do
mnie, wypchnęła mnie na korytarz i zatrzasnęła drzwi.
Kwiatki, które przyniosłem dla niej wypadły mi z dłoni.
Stałem jeszcze chwilę, a następnie bardzo powoli zaczą-
łem schodzić po schodach. Nie wiem jak dotarłem na
przystanek autobusowy i jak dotarłem do domu. Mama
o nic nie pytała. Wydawało mi się, że nawet uśmiecha się.
Myślałem, że mi się coś przewidziało. Nie powiedziałem
jednak nic. Nawet nie rozebrałem się, tylko upadłem na
tapczan i zasnąłem. Przespałem cały następny dzień. Kie-182
dy doszedłem do siebie zacząłem opowiadać, co się wydarzyło.
Mama nie była jakoś specjalnie ciekawa.
Następne dni bardzo to przeżywałem. Zdawałem sobie
sprawę, że sam tego nie odkręcę. Próbowałem poprosić
mamę o pomoc, przecież lubiła Kikunię i sądziłem, że jak
ona z nią porozmawia to jakoś wszystko się ułoży. Mama
nie chciała w ogóle o tym słyszeć. Powiedziała, że to wy-
łącznie moja wina i ja powinienem to sam załatwić. Przekonywałem
i prosiłem mamę kilka dni. Wreszcie dała się
namówić. Byłem bardzo szczęśliwy. Myślałem, że kiedy
mama porozmawia z Kikunią, wszystko da się naprawić.
Niestety strasznie się zawiodłem. Mama wróciła wieczorem
i powiedziała, że nic nie wskórała. Po chwili zapytała,
czy pamiętam jak Kikunia wyjechała nad morze?
– Oczywiście – odpowiedziałem – ale co to ma wspólnego
z tym, że ona ze mną zerwała.
Mama powiedziała, że nie chciała mi tego mówić, ale
wiedziała już od dawna, że Kikunia ma chłopaka, a ostatnie
wakacje spędziła właśnie z nim. Mają zamiar się pobrać,
dlatego ostatnio mnie unikała. Szukała tylko pretekstu,
aby ze mną zerwać. Ponieważ sam go jej dostarczyłem,
więc ona już nie musiała go wymyślać. Poczułem
straszny ból w całym ciele. Zrozumiałem, że to naprawdę
koniec. Wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.
Unikała mnie nie z powodu nadmiaru nauki tylko dlatego,
że miała już kogoś innego.
Załamałem się zupełnie. Przez kilka dni prawie nie wychodziłem
z domu. To było dla mnie za dużo. Wszystko
mnie bolało. Nie mogłem w to uwierzyć i nie mogłem znaleźć
sobie miejsca. Pewnego dnia przyjechał do mnie Wojtek,
przyjaciel którego poznałem na obozie w PolanicyZdroju.
Jemu zawdzięczam, że nie zrobiłem sobie wtedy 183
czegoś głupiego, a niewiele brakowało. Myślałem, że życie
bez Kikuni nie ma sensu. Zastanawiałem się poważnie, czy
z sobą nie skończyć. Wojtek nie wiem jak, ale przekonał
mnie, że nie warto nawet myśleć o takich głupotach. A je-
śli chodzi o miłość to tutaj nie można niczego robić na siłę.
Jeśli jedno w związku nie kocha to taki związek nie ma
przyszłości. Łatwo tak mówić, tylko co ja miałem wtedy
zrobić? Przecież kochałem ją do szaleństwa. Zapytałem:
– Co mam zrobić? Pogodzić się z tym, zrezygnować?
Pamiętam, że Wojtek zapytał, czy naprawdę tak ją kocham
i czy zrobiłbym dla niej wszystko. Odpowiedziałem,
że oczywiście, kocham ją bezgranicznie. Wtedy usłysza-
łem:
– Pogódź się z tym. Niech chociaż ona będzie szczęśliwa
z tym, kogo pokochała.
Popatrzyłem na Wojtka czy nie kpi ze mnie. Mówił bardzo
poważnie. Posmutniałem. Powoli docierało do mnie
to, że ja to wszystko zepsułem, ale chyba Wojtek ma rację.
Nikogo nie można zmusić do miłości. Przez kilkanaście
następnych dni wmawiałem sobie, że tak już to musi być.
Muszę przyjąć to do wiadomości. Było mi bardzo ciężko.
Z każdym dniem jednak mój stan psychiczny wyraźnie się
poprawiał. Co prawda nie byłem już takim człowiekiem
jak dawniej, chodziłem przygnębiony i czasami jakby nieobecny.
Nic mi się nie chciało robić, z niczego nie byłem
zadowolony. Musiałem jednak wziąć się w garść i znaleźć
jakąś pracę. Jeszcze wcześniej marzyłem o studiach medycznych,
ale z powodu tego, że pochodziłem z rodziny
inteligenckiej, przy obowiązujących kryteriach przyjęć
na studia, moje szanse dostania się na studia równały
się zeru. Pomyślałem wtedy o pracy w milicji. Przeszedłem
odpowiednie testy i pojechałem do szkoły podoi-184
cerskiej do Piły. Szybko zorientowałem się, że nie jest
to szczyt moich marzeń. Poza tym w tym czasie, był rok
1968, przez Polskę przetaczała się fala różnych protestów
społecznych. Nie podobał mi się sposób, w jaki obecna
władza chciała ten problem rozwiązać. Zrobiłem wszystko,
aby nie wyjechać do Warszawy i tłumić te protesty.
Udało mi się. Zostałem w szkole. Starałem się podobnie
jak w wojsku dostać się do zespołu muzycznego. To mi
się udało. Teraz zamiast w soboty i niedziele patrolować
ulice miasta, wyjeżdżaliśmy do okolicznych miejscowości
i graliśmy do tańca na zabawach. Wyjeżdżaliśmy zawsze
w osiem osób. Czterech z nas grało a czterech bawiło się.
To w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, że powoli
przestałem myśleć o Kikuni. Często przyjeżdżałem do
domu. Mama zawsze, niby przypadkiem, nie omieszkała
wspomnieć mi o Kikuni. Mówiła to niby z troski o mnie i
żeby udowodnić mi, że nie pomyliła się co do niej. Chciała
mi udowodnić, że ona nigdy mnie nie kochała. Takie gadki
zawsze mnie denerwowały. Prosiłem, żeby już nic mi o
niej nie mówiła. Nie chciałem już dłużej tego słuchać. Ten
temat był dla mnie zamknięty. Niestety mama jak zdarta
płyta powracała do tego tematu przy każdej okazji. Czasami
zastanawiałem się dlaczego. Sprawa wyjaśniła się
po kilkunastu miesiącach. Teraz jednak musiałem skoń-
czyć szkołę podoicerską i zacząć pracować. Po jej ukoń-
czeniu odbyłem dwumiesięczną praktykę w Warszawie.
Wróciłem do domu i po krótkim urlopie podjąłem pracę
w Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Opolu.
Szybko okazało się, że nie ma dla mnie stałego przydziału.
To było niewiarygodne, ale dowiedziałem się, że jestem
za mądry do tej pracy. Jako jeden z nielicznych miałem
średnie wykształcenie, więc powinienem skończyć szkołę 185
oicerską w Szczytnie, zdobyć odpowiednie kwaliikacje,
a później zostanę zatrudniony na odpowiednim stanowisku.
Do tego czasu testowano mnie powierzając mi wykonywanie
pracy w różnych działach w komendzie w Opolu
i w jednostkach milicji w terenie. Czułem, że traktowano
mnie jak jakąś zatkaj dziurę. Nie podobało mi się to. Często
dopytywałem się, kiedy wreszcie skierują mnie do szkoły
oicerskiej. Odpowiadano, że wszyscy kandydaci na oicerów
muszą zostać dokładnie sprawdzeni pod względem
poprawności politycznej. Muszę czekać i tyle. Czekałem
więc cierpliwie.
W tym czasie wydarzyło się coś, co wpłynęło na pogorszenie
mojego stanu zdrowia. Pamiętam dokładnie to
zdarzenie. Pracowałem wtedy w interwencji. Patrolowali-
śmy radiowozem ulice Opola. Było to dokładnie trzeciego
grudnia 1968 roku. Dostaliśmy polecenie udania się na interwencję
do awantury domowej. Udało nam się wszystko
zażegnać. Awanturnikiem okazał się pracownik Służby
Bezpieczeństwa. Miał pretensje do żony, że go zdradzi-
ła. Po naszej rozmowie uspokoił się i wydawało się, że
wszystko będzie już dobrze. Kiedy z kolegę opuszczali-
śmy to mieszkanie, usłyszeliśmy krzyk kobiety. Ona błagał
swojego męża, żeby do niej nie strzelał. Natychmiast
wpadliśmy do tego mieszkania. Kobieta klęczała na pod-
łodze i błagała o życie. Jej mąż stał nad nią z pistoletem
w dłoni i celował w jej głowę. Natychmiast wyciągnąłem
swoją broń i kazałem temu mężczyźnie rzucić pistolet. Patrzył
na mnie zdziwiony i nie reagował na moje polecenia.
Stałem chwilę naprzeciw niego z wycelowanym w jego
kierunku pistoletem. Jego żona wykorzystała ten moment
i uciekła z mieszkania. Powtórzyłem polecenie i wtedy on
strzelił mi w twarz. Kula strąciła mi czapkę z głowy. Cof-186
nąłem się, a później zacząłem powoli schodzić tyłem po
schodach. Ten który strzelał do mnie został w mieszkaniu.
Nagle otworzyły się któreś drzwi. Jakiś człowiek powiedział,
że jest oicerem Wojska Polskiego i ma w domu
telefon. Właściwie wciągnął mnie do środka. Natychmiast
zadzwoniłem do dyżurnego komendy i opowiedziałem
o zdarzeniu. Powiedział, że zaraz wysyła wsparcie i karetkę
pogotowia. Zezwala również na użycie przez nas broni,
jeśli będzie taka potrzeba. Powiedziałem, że spróbuję dostać
się do radiowozu, by mieć z nim bezpośredni kontakt
przez radiostację. Kiedy byłem już niedaleko zobaczyłem
mojego kolegę, który czegoś szukał w swoje teczce, którą
zostawił w radiowozie. W tym czasie nadjechała karetka.
Nagle rozległy się strzały. Jedna z kul traiła w przednie
koło karetki pogotowia ratunkowego. Wszyscy zaczęli-
śmy uciekać, starając się znaleźć schronienie za blokiem.
Byliśmy pozbawieni łączności z komendą. Wsparcia też
jeszcze nie było. Zobaczyliśmy jak ten mężczyzna z bronią
w dłoni podchodzi do radiowozu i strzela do radiostacji.
Przestała działać. Ten mężczyzna zauważył torbę i sięgnął
do niej. Ku przerażeniu wszystkich wyciągnął z niej pistolet.
Okazało się, że mój kolega zamiast nosić broń przy sobie,
zostawił ją w torbie.
No to ładnie, pomyślałem. Tylko ja miałem broń, ale nie
miałem łączności z dyżurnym. Mimo, że miałem pozwolenie
na użycie broni, chciałem tego uniknąć. Pozostało nam
tylko kryć się i z ukrycia obserwować tego mężczyznę. Nagle
któreś okno otworzyło się. Poznałem, że to jest ten oicer
od którego dzwoniłem do dyżurnego. Krzyknąłem aby
natychmiast jeszcze raz zadzwonił na numer alarmowy
i poinformował o sytuacji a przede wszystkim poprosił
o wsparcie. Ten mężczyzna z pistoletem w dłoni coś usły-187
szał i zaczął strzelać w naszym kierunku. Obawiałem się,
że jednak będę musiał użyć broni. Kiedy napastnik zbli-
żył się do mnie na niewielką odległość, odbezpieczyłem
pistolet, wycelowałem w niego i krzyknąłem, żeby natychmiast
rzucił broń. W przeciwnym razie będę strzelać.
On zatrzymał się zdezorientowany. W tym momencie zza
bloku wybiegło kilku milicjantów krzyczących, aby rzucił
broń. W tej samej chwili zaczęli oni strzelać w powietrze.
Napastnik upadł. Po chwili leżał bez ruchu na ziemi skuty
kajdankami.
W tym momencie dotarło do mnie co się wydarzyło.
Kiedy po przybyciu na Komendę napisałem raport z tego
co się wydarzyło, poczułem się bardzo niedobrze. Miałem
jakieś lęki i drżenia całego ciała. Jeszcze tej samej nocy
spotkał się ze mną oicer ze służb bezpieczeństwa. Długo
ze mną rozmawiał. Wypytywał dokładnie o moją rodzinę,
zainteresowania, kolegów i poglądy polityczne. Później
zapytał, czy nie chciałbym pracować w tych służbach. Trochę
opowiedział mi o charakterze tej pracy. Po przemyśleniu
kilku spraw, zgodziłem się. Oicer ten, jak okazało się
później, w randze pułkownika, powiedział mi, że za kilka
tygodni zostanę wezwany do działu kadr. Teraz mam iść
do domu odpocząć. Mam kilka dni urlopu. Później do czasu
ostatecznej decyzji będę pracował w dochodzeniówce.
Bardzo ucieszyła mnie ta rozmowa. Rano wróciłem do
domu. Kiedy powiedziałem o tym mamie, ona zamyśliła
się.
– Miałam z tymi służbami nieprzyjemne kontakty
w przeszłości, zastanów się jeszcze – powiedziała. – Z tego
mogą wyniknąć niemałe kłopoty.
Nie rozumiałem skąd nagle u mamy taka troska
o mnie.188
Powiedziałem, że ja już podjąłem decyzję. Teraz czekam
na oicjalne potwierdzenie powołania mnie do tej
służby. W niej bowiem upatrywałem szansę na ukończenie
studiów.
xxxxx
xxx
x
Paradoksalnie
to zdarzenie, to ostateczne rozstanie się z Kikunią
spowodowało, że zapragnąłem zrobić wszystko, aby moje
małżeństwo było jak najlepsze.
Przez kilka lat nasze współżycie układało się poprawnie.
Miłość co prawda nie przyszła, ale jakoś wszystko
w miarę dobrze się układało. Były momenty, że można
było wyczuć duże starania z obu stron, by nie zepsuć tego
co nas łączyło. Chociaż były, jak to we wszystkich małżeń-
stwach, lepsze i gorsze chwile, ale ogólnie nie było źle. Tak
przynajmniej ja to odczuwałem. Zmagaliśmy się co prawda
z codziennymi trudnościami, ale dawaliśmy radę.
Pojawiły się dzieci. Po ponad półtora roku od naszego
ślubu urodziła się Kasia. Cieszyliśmy się oboje bardzo. Nasze
warunki mieszkaniowe nie były zbyt komfortowe, ale
w tych czasach specjalnie nam to nie przeszkadzało. Gospodyni,
u której mieszkaliśmy bardzo nas polubiła. My
ją zresztą też. Wynajęła nam jeszcze jeden pokój z kuchnią.
Wtedy wydawało nam się, że do pełni szczęścia już
niewiele nam brakuje. Niestety ja w tym czasie zacząłem
coraz więcej zaglądać do kieliszka. Sprzyjało temu wiele
czynników. Po pierwsze moja matka. Ona nigdy nie odpuszczała,
jeśli chodziło o mnie. Nie rozumiałem jej postępowania
i nie zrozumiałem do końca. Cały czas prowadziła
jakąś przedziwną grę. Ciągle próbowała wszystkiego,
aby zepsuć nasze małżeństwo. Wykorzystywała swoje
stare metody, które zawsze przynosiły zamierzony przez
nią efekt. Polegały one na tym, że niby w trosce o mnie,
czy o nasze małżeństwo, podpuszczała nas wzajemnie na
siebie. Najgorszą metodą stosowaną przez nią było dyskretne
namawianie mnie do picia w taki sposób, że wyglą-195
dało to tak, jakbym to ja z własnej woli sięgał po alkohol.
To było bardzo peridne z jej strony, ale odnosiło skutek.
Jeśli ktoś pije przez dłuższy czas, zwykle postrzegany jest
przez otoczenie jako człowiek drugiej kategorii. To prze-
świadczenie jest wzmacniane, jeśli najbliższa osoba ciągle
stwarza wrażenie, że tak jest i będzie jeszcze gorzej. Moja
matka była tą osobą. Była mistrzynią w intrygach. Nikt
nie zadał sobie trudu, aby spróbować znaleźć przyczyny
dlaczego, pozornie bez przyczyny, tak często sięgam po
alkohol. Matka robiła wszystko aby moje otoczenie postrzegało
mnie jako drobnego pijaczka. Nie zastanawiało
ich dlaczego mimo tych skłonności chciałem studiować
i odnosiłem niemałe sukcesy zawodowe. Robiła to w taki
sposób, że dopiero teraz, kiedy minęło już tyle lat i mał-
żeństwo nasze rozpadło się, zobaczyłem jak te jej knowania
były skuteczne. Tak omotała moją żonę, że kiedy
ja oczekiwałem od niej pomocy, nie udzieliła mi wsparcia.
Pod wpływem rozmów z matką była przekonana, że mnie
nie da się pomóc.
Nigdy nie mogłem znaleźć logicznego wytłumaczenia
dlaczego i po co to robiła. Przez wiele lat ja i jak sądzę
moja żona również, nie byliśmy świadomi tego, że pod pozorną
chęcią pomagania nam inansowo, kryło się drugie
dno. Ona miała chyba w życiu tylko jeden cel. Zniszczenia
wszystkiego co mogłem osiągnąć, wszystkiego na czym
mi zależało, wszystkich moich marzeń. Piszę o tym teraz,
bo mam nadzieję, że gdzieś w mojej przeszłości znajdę
wytłumaczenie jej postępowania. Przez kilka pierwszych
lat starałem się dbać o naszą rodzinę jak umiałem najlepiej.
Dzisiaj wiem, że nie wychodziło mi to najlepiej. Nie
miałem żadnych wzorców, lub raczej miałem, ale jak najgorsze.
Mimo wszystko robiłem co mogłem, aby żyło nam 196
się w miarę dobrze. Postarałem się o mieszkanie spół-
dzielcze. W tym czasie było to naprawdę coś. Próbowałem
również dostać się na studia do Akademii Ekonomicznej
we Wrocławiu. Prawie mi się to udało. Zdałem świetnie
większość egzaminów. Został jeden z geograii. Córka mojego
kierownika też przystąpiła do tych egzaminów. Jej
się nie powiodło. Byliśmy podzieleni na grupy i zdawali-
śmy te egzaminy w różnych dniach. Ona w poniedziałek
a ja w piątek. We wtorek powiedziała wszystkim, że ja
już nie muszę jechać w piątek, ponieważ też nie zdałem.
Byłem przekonany, że poradziłem sobie dobrze. Ona jednak
upierała się, że widziała mnie na liście tych którzy
nie zdali. Chciałem pojechać na uczelnię i to sprawdzić,
jednak dyrektor nie wyraził na to zgody. Po kilku dniach
przyszło pismo z uczelni, że nie zostałem przyjęty, bo nie
zgłosiłem się na ostatni egzamin. Poprzednie zdałem najlepiej.
Byłem wściekły. Zażądałem wyjaśnień. Ona coś tam
zaczęła kręcić. W końcu przyznała się, że skłamała. Było
jej wstyd, że ona, kierowniczka działu nie zdała a ja, zwykły
spedytor, tak.
Dyrektor próbował załatwić mi przyjęcie na WSP
w Opolu. Uczelnia wyraziła zgodę, ja jednak nie. Podjęcie
studiów w trybie wieczorowym, a nie zaocznym, jak mia-
łoby to miejsce we Wrocławiu, wiązało by się ze zmianą
stanowiska, a co za tym idzie utratą większości moich zarobków.
Na to nie mogłem się zgodzić. Po kilku miesiącach
i tak musiałem odejść z „Centrostalu”. Przyszedł nowy ekonomista
i okazało się, że nie mogę jednocześnie pracować
w kilku miejscach jednocześnie. Moje zarobki drastycznie
spadły. Musiałem poszukać sobie nowej pracy. Finansowo
straciłem bardzo dużo, ale nasze życie rodzinne toczyło
się w miarę normalnie. Raz było lepiej, a raz gorzej. Mama 197
często nas odwiedzała i jak to było w jej zwyczaju cały
czas prowadziła te swoje gierki.
Był nawet okres, niedługi zresztą ale zawsze, kiedy doprowadziła
do naszego rozstania. Jak zwykle opowiada-
ła jakieś niestworzone historie, że ktoś rzekomo kiedyś
widział moją żonę z jakimś kochankiem. Oczywiście, jak
zwykle, były to tylko jakieś sugestie, przypuszczenia powiedziane
mimochodem. Dowodów żadnych nie miała.
Wiedziała jednak, że to mnie zdenerwuje. Na to miała
zawsze jedno lekarstwo. Siadała przy mnie i częstowała
wódką. Niestety zbyt łatwo ulegałem. Ona mieszkała wtedy
w Opolu u jakiejś znajomej i pracowała jako kierowniczka
sklepu spożywczego. Po roku pracy okazało się,
że w jej sklepie jest manko w wysokości jej miesięcznej
pensji. Ku zdumieniu wszystkich znajomych i kierownictwa
przedsiębiorstwa do którego należał ten sklep, mamę
aresztowano. Na rozprawie dostała trzy lata i sześć miesięcy
więzienia. Najbardziej zszokowany był adwokat. Powiedział,
że będziemy oczywiście apelować, ale to będzie
kosztować dziesięć tysięcy złotych. Takich pieniędzy nie
mieliśmy. Próbowaliśmy z żoną jakoś je zdobyć, niestety
nie udało się Dawni przyjaciele mamy odwrócili się
od niej. Jedynie „wujek” Stefan, który miał już od dawna
nową rodzinę, przysłał dziewięćset złotych. Obiecał, że
w najbliższym czasie, jak tylko będzie mógł, postara się
mamie pomóc. Niestety był wtedy bardzo chory i niedługo
po tym zmarł.
Mama traiła do więzienia. Poszedłem do naczelnika
tego więzienia. Po zapoznaniu się z aktami nie krył swego
zdziwienia. Porozmawiał z mamą i po jakimś czasie zatrudnił
ją bibliotece więziennej. Później przeniósł ją do
takiego ośrodka, a właściwie gospodarstwa więziennego, 198
gdzie mama pracowała w szklarniach przy warzywach.
Tam można było częściej ją odwiedzać. Ona również czę-
ściej korzystała z przepustek. Niestety cały wyrok odsiedziała.
W tym okresie nasze życie małżeńskie układało się
nieźle. Bez mieszania się mamy w nasze sprawy nie zaglądałem
już tak często do kieliszka. Byłem z tego zadowolony.
Myślę, że moja żona również. Znalazłem dobrą
pracę, szybko awansowałem. Zacząłem znowu myśleć
o studiach. Zdałem egzaminy na Wydział Prawa i Administracji
Uniwersytetu Wrocławskiego. Studia rozpocząłem
w 1976 roku i wszystko w naszym małżeństwie układało
się dobrze.
Rok później urodziła się Sabinka. Przy opiece, szczególnie
w pierwszych latach życia moich córeczek, chętnie
brałem udział. Kąpałem je, gotowałem kaszki, bawiłem
się z nimi i robiłem wiele innych czynności związanych
z wychowaniem dzieci. Sprawiało mi to wiele radości. Był
to jeden z bardziej szczęśliwych okresów w moim życiu.
W naszym małżeństwie było różnie. Niemniej z perspektywy
czasu, biorąc po uwagę, że nie było tam miłości, było
nieźle. W wielu związkach naszych znajomych, zawartych
z wielkiej miłości, było znacznie gorzej. Mimo różnych
trudności, jakie dotykają wszystkie związki, staraliśmy
się, aby nasze córeczki były szczęśliwe. Po latach sądzę,
że przynajmniej częściowo to nam się udało.
Moje studia dobiegały końca. Był rok 1981. Okres kiedy
wokoło wiele się działo, okres protestów społecznych.
Nikt nie wiedział, jak to się skończy. Mimo wszystko, wszyscy
jakoś dawali sobie radę. Mimo, że brakowało wielu
podstawowych produktów, koniecznych do normalnego
życia, to przy odrobinie większego wysiłku w poszuki-199
waniu dodatkowych źródeł zwiększenia dochodów, życie
nie było tak całkiem złe. Wielu ludzi zajmowało się jakimś
drobnym handlem. Niektórzy wykorzystywali znajomości
do załatwiania sobie dodatkowych przydziałów na kartki,
niedostępnych normalną drogą różnych artykułów żywnościowych
czy przemysłowych. Moja żona odkryła w sobie
talent do robienia różnych wyrobów z włóczki. Sprzedawaliśmy
je potem w butikach czy na bazarach. Wspominam
te lata bardzo dobrze. Mimo nie najlepszej sytuacji
w kraju i często bardzo skromnego życia, ludzie byli dla
siebie przeważnie nastawieni przyjaźnie. W czasie tych
przemian politycznych w kraju moja matka wyszła z wię-
zienia. Oczywiście wróciła do swoich sprawdzonych metod
wywracania mi życia do góry nogami. Pod pozorem
chęci pomocy, ciągle prowadziła jakieś knowania.
Po kilku latach, kiedy nasze życie rodzinne było w miarę
normalne, znowu zaczynało się u nas dziać coś niedobrego.
W kraju wprowadzono „Stan wojenny”. Wprowadziło
to trochę utrudnień w nasze, i tak niezbyt łatwe, życie. W
pracy wiele osób zaczęło patrzyć na siebie wilkiem. Wiele
dotychczasowych przyjaźni rozpadło się. Pracowałem
wtedy w Spółdzielni Ogrodniczej. Byłem tam kierownikiem
jednego z działów. Pewnego dnia doznałem szoku.
Z uwagi na rodzaj działalności, jaką prowadziliśmy, spotykaliśmy
się z przedstawicielami różnych przedsiębiorstw.
Któregoś dnia załatwiałem coś na mieście. Po powrocie
wchodzę do mojego pokoju i staję jak wryty. Na krześle
siedziała Kikunia. Odebrało mi mowę. Długo trwało zanim
doszedłem do siebie. Wyglądała prześlicznie. Wszystko
we mnie się zatrzęsło. Zauważyłem, że na niej to spotkanie
wywarło też duże wrażenie. Po chwili, kiedy zaskoczenie
minęło, trochę rozmawialiśmy. Wróciliśmy do przeszło-200
ści. Zapamiętałem z tej rozmowy tylko to, że po ostatnim
naszym spotkaniu na przystanku autobusowym, Kikunia
postanowiła, że też wyjdzie za mąż. Powiedziała, że było
to postanowienie podjęte zbyt szybko. Stało się jednak.
Teraz ma córkę i życie toczy się dalej. Po chwili rozmowy
pożegnaliśmy się, życząc sobie nawzajem wszystkiego
dobrego. Nie wiem jak Kikunia, ale ja przez kilka miesięcy
nie mogłem zapomnieć o tym spotkaniu. Nie zdawałem
sobie sprawy że to tak mną wstrząśnie. Byłem przecież
żonaty, miałem dwie córeczki, które bardzo kochałem i
nie chciałem niczego w moim życiu zmieniać. Wspomnień
jednak nie mogłem tak sobie wyprzeć ze swojej świadomości.
Niestety powiedziałem o tym spotkaniu mojej matce.
Zapomniałem, czy raczej chciałem zapomnieć, że ona
mnie nienawidzi i znowu zrobi coś żebym cierpiał. Jednego
już byłem pewny. Moje niepowodzenia i cierpienia
sprawiały jej przyjemność.
Niestety matka znowu zastosowała swoje stare metody.
Nie pamiętam już dlaczego, w tym czasie byłem sam
w domu. Ani żony, ani córek nie było wtedy z nami. Może
pojechały do swojej drugiej babci do Brzegu? Nie pamię-
tam. Faktem było, że byłem z moją matką sam w mieszkaniu
i nasze spotkanie było wspominaniem przeszłości
i oczywiście pocieszaniem mnie przy pomocy alkoholu.
Trwało to kilka dni. Skończyło się w szpitalu. Zawiozła
mnie tam maja matka. Oczywiście nie omieszkała opowiedzieć
lekarzom na oddziale odwykowym, że ja piję od
dziecka, a ona nie może sobie z tym poradzić. Najlepszym
rozwiązaniem według niej będzie, jak zamkną mnie na
oddziale zamkniętym na kilka miesięcy, oczywiście dla
mojego dobra. 201
Kiedy mnie odtruto psycholodzy i psychiatrzy przeprowadzili
ze mną wiele rozmów. Pytano mnie o różne rzeczy
z przeszłości. O moje przeżycia z dzieciństwa i o wiele
innych spraw. Z początku nie chciałem z nimi rozmawiać.
W końcu jednak przemogłem się i opowiedziałem im
o wszystkim, co zapamiętałem z mojej przeszłości. Interesował
ich szczególnie okres mojego dzieciństwa. W tym
czasie na tym oddziale prowadzono terapię dla ludzi
uzależnionych od alkoholu. Zdziwiłem się jak dużo ludzi
z kręgu kultury jest uzależnionych. Spotkałem tam wielu
znanych aktorów, pisarzy, muzyków, prawników i lekarzy.
Byłem tym kompletnie zaskoczony. Myślałem, że problemy
z alkoholem mają raczej ludzie mało wykształceni.
Mój terapeuta namówił mnie do wzięcia udziału w tej
terapii. Z ciekawości, jak to wygląda i chęci poznania niektórych
ludzi, znanych mi na przykład z ilmów, zgodziłem
się. Przeżyłem kolejny w moim życiu szok. Miałem wrażenie,
że uczestniczę w jakimś przedstawieniu. Nie wierzy-
łem, że to dzieje się naprawdę. Ci ludzie zachowywali się,
jakby wysłali swoje mózgi na urlop. Kiedy usłyszałem, jak
oni siebie szmacą, opowiadając publicznie o swoich najintymniejszych
sprawach, zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłem
patrzyć na to jak inteligentni, wykształceni ludzie
mogli sami z własnej woli tak się poniżać. Nie wytrzymałem
i wyszedłem. Rozmawiałem potem wielokrotnie
z psychologami i psychiatrami. Oni przekonywali mnie, że
tylko takie szczere rozmowy mogą tym ludziom pomóc. Ja
nie mogłem zgodzić się z ich argumentami. Przekonywa-
łem, że nie wierzę w to, że wykształceni ludzie nagle zapałają
szczerą miłością do ludzi z marginesu społecznego,
spędzających czas pod budką z piwem i obmyślającymi
kolejne przestępstwa. Kiedy wzajemne przerzucanie się 202
argumentami nie przekonało nikogo, zapytałem ilu ludzi
po takiej terapii wraca do nałogu. Najpierw odpowiadano
mi, że dokładnie nie wiadomo, ale w końcu przyznano, że
prawie wszyscy.
– No to macie dowód na nieskuteczność takiej terapii
– powiedziałem.
Każdy nałóg jest czymś paskudnym. Nie ważne czy to
będzie alkoholizm, narkomania, lekomania, gry hazardowe
czy zakupoholizm. Uważałem wtedy i uważam dzisiaj,
że samobiczowanie nic tutaj nie pomoże. W „czasach
słusznie minionych” modna była tak zwana samokrytyka.
Polegało to na tym, że oskarżany o jakieś przewinienia
członek organizacji partyjnej, publicznie kajał się przed
swoimi kolegami i obiecywał poprawę. Co z tego wynikło?
Nic dobrego, starsi pamiętają, a młodym nie warto nawet
o tym mówić. Dodałem jeszcze, że według mnie taka
szczera rozmowa mogłaby pomóc pod warunkiem, że toczyłaby
się między ludźmi o wyrównanym poziomie intelektualnym
i nie odbywałaby się publicznie. Takie rozwa-
żania tego problemu jeszcze nieraz powracały w naszych
rozmowach.
Po jakimś czasie zauważyłem, że te nasze spory bardzo
nas do siebie zbliżyły. Jak już wcześniej wspomniałem były
to trudne czasy i aby zdobyć wiele podstawowych rzeczy,
trzeba było mieć układy. Ja takie miałem. Wielu moich
kolegów ze studiów pracowało na kierowniczych stanowiskach
w różnych zakładach pracy. Miałem więc dostęp
na przykład do papierosów, kawy, czy wędlin. Ten trudny
niewątpliwie okres dla wszystkich nie sprzyjał uczeniu
się. Pomyślałem sobie, że skoro już jestem w szpitalu, to
może uda mi się ten pobyt wykorzystać na dokończenie
pisania mojej pracy magisterskiej. Dogadałem się z moim 203
terapeutą i ordynatorem oddziału, że w zamian za umoż-
liwienie im dostępu do tak pożądanych dóbr, ja dostanę
osobą salę tak zwaną jedynkę, gdzie w spokoju będę mógł
zająć się pisaniem mojej pracy. Od tego momentu dużo
czasu spędzałem poza szpitalem, na przykład w bibliotece,
czy na załatwieniu różnych spraw dla ordynatora czy
innych znajomych z personelu medycznego. Wieczory,
a czasem i noce zajmowało mi uczenie się.
Kiedy praca była gotowa, wyszedłem ze szpitala. Pobyt
w nim nie przyniósł żadnego efektu terapeutycznego,
bo w rzeczywistości wcale mnie nie leczono. Osiągnąłem
jednak oczekiwany przeze mnie efekt. Napisałem i obroniłem
swoją pracę magisterką na ocenę bardzo dobrą.
Była na tyle interesująca, że zaproponowano mi napisanie
doktoratu i podjęcie pracy na uczelni w charakterze
młodszego wykładowcy. Wiązało się to ze zmianą miejsca
zamieszkania. Moja żona sprzeciwiła się temu stanowczo.
Żałuję do dzisiaj, że nie postawiłem na swoim i nie przyją-
łem tej propozycji. Kto wie, jak wyglądałoby dzisiaj nasze
życie. To był jeden z największych błędów, które popełni-
łem w życiu.
W następnym roku na zaproszenie koleżanki moja
matka wyjechała do RFN. Po niespełna miesiącu zaczęli-
śmy otrzymywać od niej paczki i pieniądze przywożone
przez specjalne irmy przewozowe. Nasz status materialny
bardzo się poprawił. Cieszyliśmy się z tego wszyscy. Ja
miałem nadzieję, że jak nie będzie matki obok mnie nie
będzie powodu, żeby sięgać po alkohol. Przez dwa lata
tak rzeczywiście było. W 1984 roku otrzymałem od niej
zaproszenie i pojechałem do Niemiec. To, co tam zobaczyłem,
było dla mnie zupełnym szokiem. Nie zdawałem
sobie sprawy z tego, jak zwykli ludzie za zwykłą pracę 204
mogą żyć na tak wysokim poziomie materialnym. Zupeł-
nie nie mieściło mi się to w głowie. Zanim wyjechałem do
Niemiec, moja matka wyszła tam za mąż. Nie za jakiegoś
bogacza, wręcz przeciwnie za niewykształconego robotnika.
Mimo tego, ich status materialny według naszych
polskich wzorców był bardzo wysoki. To, co tam zobaczyłem,
dosłownie zwaliło mnie z nóg. Mama oczywiście
chciała się mną pochwalić rodzinie jej męża i znajomym.
Rozmowy o tym, jak żyje się w Polsce i Niemczech najlepiej
prowadziło się przy alkoholu, głównie przy piwie. Po
okresie względnej abstynencji przez ostatnie dwa lata, nie
miałem specjalnej ochoty na picie. Mama jak zwykle namawiała
mnie i przekonywała do tego, że nie mogę odmawiać
picia piwa, bo to mogło by urazić rodzinę jej męża,
czy w ogóle znajomych. Cóż było robić? Znowu dałem się
namówić. Po dwóch tygodniach wróciłem do domu. Taka
była wtedy praktyka, że pierwszą wizę dostawało się na
dwa tygodnie. Po kilku miesiącach wyjechaliśmy wszyscy,
to znaczy żona, dzieci i ja.
Od tego czasu wyjeżdżaliśmy bardzo często. Zdarza-
ło się, że nawet dwa razy w miesiącu. Powodem tak czę-
stych wyjazdów był drobny handel sprzętem elektronicznym
i otrzymywane pieniądze, tak zwane „powitalne”.
W przypadku naszej czwórki wynosiło to ponad czterysta
marek. Była to bardzo duża kwota w przeliczeniu na złotówki.
Mama kupiła nam również nowy samochód. Była
to Skoda. Nie muszę chyba dodawać, że nasze córki były
bardzo szczęśliwe. Mogły mieć i miały wszystko, o czym
ich rówieśniczki mogły tylko pomarzyć. Ja coraz częściej
zastanawiałem się, czy nie zostać w Niemczech na stałe.
Powiedziałem kiedyś o tym mamie. Nie spodziewałem się
takiej reakcji. Myślałem, że będzie lepiej dla nas wszyst-205
kich a szczególnie dla dziewczynek, że zostaniemy tutaj.
Nauczymy się języka, pójdziemy do pracy. Dziewczynki
skończą szkoły, pójdą na studia. Wszystkim wyjdzie to na
dobre.
Kiedy powiedziałem o tym mamie, nagle jej twarz
zmieniła się. Znowu dostrzegłem w jej oczach te niebezpieczne
błyski. Nie wróżyło to dobrze. Naciskałem jednak
dalej. Chciałem przede wszystkim zapewnić lepsze życie
moim córkom. Argumentowałem, że skoro mama z pochodzenia
jest Niemką, to uzyskanie przez nas obywatelstwa
nie będzie problemem. Kiedy skończyłem, moja
matka aż podskoczyła na krześle. Stwierdziła, że czuje się
Polką i nigdy nie zgodzi się na to, aby ktokolwiek z nas zamieszkał
w Niemczech. To mnie zupełnie zaskoczyło. Nie
rozumiałem jej. Z tego co mi mówiła nic dobrego w Polsce
jej nie spotkało. Wręcz przeciwnie. Kiedy przypomniałem
jej o tym, nie chciała na ten temat rozmawiać. Dodała jeszcze
coś, co mnie kompletnie zaskoczyło. Stwierdziła mianowicie,
że ona sama nigdy nie wystąpi o obywatelstwo
niemieckie.
Byłem zdruzgotany tą rozmową. Nic z tego nie rozumiałem.
Wtedy zapaliło mi się w głowie światełko ostrzegawcze,
że moja matka znowu coś kombinuje i pewnie ja
znowu padnę oiarą jej knowań. Postanowiłem dokładnie
obserwować jej poczynania. Nie mogłem jej jednak
przejrzeć. Zachowywała się normalnie. Kiedyś jednak
powiedziała, że zastanawiała się nad naszym ewentualnym
zamieszkaniem na stałe w Niemczech. Powiedziała,
że wszystko dokładnie przemyślała i doszła do wniosku,
że jest to niedorzeczne. Powinniśmy naszą przyszłość budować
w Polsce. Idą duże zmiany, więc otworzą się nowe
możliwości. Zadeklarowała swoją pomoc inansową. 206
Ja robiłem wszystko, aby nakłonić ją do zmiany jej stanowiska.
Niestety na próżno. Nie tylko, że nie chciała rozmawiać
ze mną na ten temat, to przekonała moją żonę do
tego, że w Polsce będzie nam lepiej. Ustaliliśmy w końcu,
że pomoże nam wybudować dom, a my mamy zastanowić
się nad tym, w jaki sposób mamy zarobić na jego utrzymanie.
Nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale na razie
nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić.
Wtedy znowu dostrzegłem w jej oczach te nieprzyjemne
błyski. Zastanawiałem się, co ona chce zrobić. Pozornie
wszystko wyglądało dobrze. Chciała nam pomóc, nic
w zamian nie żądając. Nie mogliśmy nic na tym stracić.
Zastanawiałem się, czy może mama zmieniła swój stosunek
do mnie i niepotrzebnie się martwię. Od tego czasu
nasze wyjazdy do niej były bardzo częste. Ja pracowałem
na czarno sam lub z żoną. Wykonywaliśmy różne prace
znajomym mamy. Było to tapetowanie lub malowanie
i inne drobne prace. Później przyjeżdżałem z moim szwagrem,
bratem mojej żony Jaśkiem.
Po jakimś czasie znowu wróciłem do tematu obywatelstwa.
Niestety zawsze słyszałem od mamy, że temat ten
uważa za zamknięty. Nigdy nie podała mi żadnego racjonalnego
uzasadnienia swojego stanowiska. Zawsze słyszałem,
nie bo nie. Zastanawiałem się często, co kryje się
za takim zachowaniem się mojej matki. Denerwowałem
się, że nie chciała nam pomóc tym bardziej, że wtedy uzyskanie
obywatelstwa było bardzo proste. Wystarczyło tylko
oświadczyć, że miało się przodka Niemca. Moja matka,
jak później się dowiedziałem, miała wszystkie niezbędne
dokumenty. Dysponowała nimi jej siostra. Rozmawiałem
z nią na ten temat wielokrotnie przez telefon. Prosiła, aby
ją odwiedzić. Niestety mama nie chciała o tym nawet sły-207
szeć. Tego też nie mogłem zrozumieć. Ciągle jednak mia-
łem nadzieję, że kiedyś matka zmieni zdanie. Postanowi-
łem skupić się nad budowaniem sobie życia w Polsce. Na
początku 1985 roku kupiliśmy rozpoczętą budowę domku
jednorodzinnego w miejscowości Czarnowąsy niedaleko
Opola. Przy pomocy sąsiadów budowa szybko posuwała
się naprzód. Po kilku miesiącach sprzedaliśmy nasze
mieszkanie w Opolu i przeprowadziliśmy się do naszego
domu.
Oczywiście do całkowitego ukończenia budowy było
jeszcze daleko. Brakowało jeszcze wielu rzeczy. Pieniądze
co prawda mieliśmy, ale niektórych materiałów budowlanych
po prostu nie można było kupić. Mimo tych trudności
cieszyliśmy się bardzo, że mieszkamy we własnym domu.
To motywowało nas do jeszcze częstszych wyjazdów do
Niemiec. Mama dotrzymała słowa i regularnie wspomagała
nas inansowo. Ja głównie zarabiałem na drobnym
handlu.
W tym czasie znowu zupełnie przypadkowo spotka-
łem Kikunię. Miałem coś do załatwienia w jakimś przedsiębiorstwie
i spotkałem ją w sekretariacie. Wyglądała
zjawiskowo. Do dzisiaj widzę ją jak stoi obok okna. Promienie
słoneczne oświetlały całą jej sylwetkę. Po chwili
zaskoczenia nawiązaliśmy rozmowę. Wydawała mi się
smutna. Zapytałem ją, jak układa się jej życie. Odpowiedziała,
że dobrze. Opowiedziałem trochę o sobie. Powiedziałem,
że żałuję, że nasze drogi się rozeszły. Dodałem,
że gdyby była wolna, spróbował bym jeszcze zmienić dla
niej moje życie. Popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie
i powiedziała, że ona nie zamierza niczego w swoim życiu
zmieniać. Po chwili pożegnała się ze mną, powiedziała, że
musi zająć się swoją pracą i wyszła z sekretariatu. Byłem 208
przekonany, że widzimy się po raz ostatni. Zrobiło mi się
bardzo smutno. Załatwiłem to co miałem do załatwienia
i wyszedłem.
Nigdy więcej Kikuni już nie spotkałem. Nawiązałem
z nią kontakt po wielu latach, kiedy odnalazłem ją na portalu
Naszej Klasy. Nie spotkaliśmy się. Utrzymujemy tylko
czasami kontakt telefoniczny. Dowiedziałem się od niej,
że krótko po naszym spotkaniu rozwiodła się ze swoim
mężem. Dlaczego mi wtedy nie powiedziała o swoim zamiarze?
Może nie chciała, a może tak musiało być. Szkoda,
bo często wracam do niej we wspomnieniach. Przypomina
mi się wtedy nasza młodość, nasz entuzjazm, beztroska
i nasze marzenia. Wtapiam się wtedy w ten cudowny
klimat, jaki wtedy istniał wokół nas. Niezależnie od tego
jak potoczy się jeszcze moje życie, Kikunia pozostanie dla
mnie najważniejszą istotą, symbolem niespełnionej miło-
ści. Dzisiaj, kiedy jestem zupełnie sam, opuszczony przez
moje córki, pozbawiony nadziei na zmianę tej sytuacji, te
wspomnienia są najlepszym sposobem na wszystkie zło
tego świata. Są mi potrzebne jak tlen do życia. Są moim
lekarstwem i treścią mojego życia. Tak, wspomnienia są
dobre, ale życie jeszcze się toczy i trzeba w nim wytrwać.
Wracając do naszego życia w budowanym domu, to teraz
nastąpił etap poszukiwań sposobu na utrzymanie tego
domu. Pierwszym pomysłem był zakup magla. Wydawało
się, że jest to dobre rozwiązanie. Przez okres jakiegoś roku
wszystko na to wskazywało. Klientów przybywało. Nam ta
praca również odpowiadała. Niestety wtedy nastała moda
na sprowadzanie z Niemiec małych domowych urządzeń
maglujących. Spełniały swą rolę doskonale. Praktycznie
wszystkie czynności wykonywane na profesjonalnym maglu
można było wykonać na tym urządzeniu. Prowadzenie 209
naszego rodzinnego interesu przestało się nam opłacać.
W efekcie sprzedaliśmy ten magiel.
Następnym naszym pomysłem było otworzenie mini
baru. Kupiliśmy odpowiedni pawilon i postawiliśmy go
obok szkoły. Niestety teren, na którym stał nasz pawilon,
należał do prywatnego właściciela. Kiedy podniósł nam
czynsz za dzierżawę, kolejny nasz interes musieliśmy zlikwidować.
W tym czasie nasza córka Kasia wyszła za mąż.
Urodziła się nam wnuczka Izabelka. Młodzi zamieszkali
na parterze naszego domu. Po jakiś czasie okazało się, że
nasza wnuczka jest bardzo chora. Kasia wyjechała z nią
do mojej mamy a jej babci do Niemiec. Tam Izabelka przeszła
skomplikowaną operację serca. Kasia musiała pozostać
u swojej babci na dłużej. Jej małżeństwo rozpadło
się. Później poznała ona kogoś i w tajemnicy przed nami
wzięła ślub. Udało się jej ukrywać ten fakt chyba przez co
najmniej dwa lata. Niestety gdybym wiedział o tym wcze-
śniej, zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec.
Moja mama miała oczywiście w tym swój udział. Zrobiła
wszystko, by Kasia wyszła za mąż i skutecznie ten
fakt przede mną ukrywała. Miało to swoje konsekwencje
w przyszłości. Dzisiaj jestem przekonany, że to był jeden
z elementów tego szatańskiego planu mojej matki. Ona
nigdy nie przestała mieszać w moim życiu. Nie mogę tego
zrozumieć, ale tak niestety było. Późniejsze wydarzenia
tylko umocniły mnie w tym przypuszczeniu. W tym czasie
mama często przyjeżdżała do nas do Polski. Zastanawiali-
śmy się, co mamy dalej robić. Ja chciałem mimo wszystko
wyjechać z rodziną do Niemiec.
Mama oczywiście była temu przeciwna. Zaczęła nas namawiać
na otworzenie na parterze naszego domu sklepu.
Nie byłem do tego przekonany, bo to wiązało się z dużymi 210
kosztami. Przebudowy wymagał praktycznie cały parter
naszego domu. Mama zaczęła rozwijać przede mną wizję
dużych zarobków. Namawiała też do wzięcia kredytu.
To akurat nie było problemem. W tym czasie wystarczy-
ły odpowiednie znajomości, aby kredyt otrzymać, a ja je
miałem. Mama dodała jeszcze, że jak zwykle nam pomo-
że. W końcu dałem się przekonać. Do dzisiaj tego żałuję.
Ta inwestycja od początku nie miała szans powodzenia.
Mama doskonale o tym wiedziała, ale jej zależało przecież
na tym, aby mnie wpędzić w kłopoty.
Ja nie znałem się na handlu, ale siła argumentów mojej
matki przekonała mnie. Wziąłem kredyt, otworzyłem
sklep. Po jakimś czasie okazało się, że coś jest nie tak.
Sklep zaczął przynosić straty. Chciałem zamknąć go i poprosiłem
mamę o pomoc w spłacie zaciągniętego kredytu.
Zamiast pieniędzy usłyszałem, żeby wziąć następny kredyt.
Spłacę poprzedni i po kłopocie. Tak też zrobiłem i to
był kolejny z moich największych błędów, jakie popełni-
łem w życiu.
W naszym małżeństwie też zaczęło się źle dziać. Brak
pieniędzy, ciągłe problemy spowodowały, że zacząłem
myśleć o rozwodzie. Jedynym pocieszeniem dla mnie
była moja córka Sabinka. Częste rozmowy jakie z nią prowadziłem
na różne tematy bardzo były dla mnie ważne.
W tym trudnym dla mnie okresie popełniałem wiele błę-
dów. To ciągłe napięcie i niepewność jutra, doprowadziła
u mnie do zawału serca. Po powrocie ze szpitala atmosfera
w domu trochę się poprawiła. Postanowiłem ratować
moje małżeństwo. Wtedy z przerażeniem spostrzegłem,
że moje libido praktycznie nie istnieje. Jak więc w takiej
sytuacji miałem zbliżyć się do mojej żony. Przecież ona
natychmiast wyrzuci mnie z łóżka. Udałem się po poradę 211
do seksuologa. On uświadomił mi, że przyczyną tego stanu
rzeczy są leki które zażywam w związku z przebytym
zawałem. Kiedy powiedział mi jeszcze, że muszę te leki
brać do końca życia, załamałem się. Znowu coraz częściej
sięgałem po alkohol. Atmosfera w domu była okropna.
Nawet Sabinka, która zawsze starała się mnie pocieszać,
nie chciała ze mną rozmawiać. Gorączkowo szukałem rozwiązania
mojego problemu. Kardiolog potwierdził to, co
już wiedziałem. Nie mogę odstawić leków, a zamiana na
inne nic nie da. Wszystkie mają podobne skutki uboczne.
Dodatkowo moje samopoczucie pogarszała zła sytuacja
inansowa. Brałem kredyt za kredytem. Wpadłem w tak
zwaną spiralę zadłużenia i nie wiedziałem jak się z niej
wydostać.
Dziwnym trafem moja matka nie odzywała się. Kiedy
po wielu telefonach wreszcie przyjechała, popatrzyła mi
w oczy i powiedziała.
– Wiedziałeś w co się pakujesz, teraz musisz sobie sam
poradzić. Nie chciałeś mnie słuchać, a ja ostrzegałem cię,
że otwieranie tutaj sklepu nie może się udać.
Zdębiałem. Odebrało mi mowę. Po chwili powiedzia-
łem:
– O czym ty mówisz? Przecież to ty mnie namawiałaś
na otwarcie tego sklepu i na branie kredytów.
Mama jeszcze raz spojrzała mi w oczy i wtedy znowu
ujrzałem ten dobrze znany i złowrogi błysk. Już raz go widziałem.
Przypomniałem sobie, że kiedyś kiedy mieszka-
łem u dziadka, zjawiła się moja mama. Nikogo wtedy nie
było w domu. Ja byłem na podwórku i bawiłem się z kolegami.
Mama zawołała mnie i chciała, abym natychmiast
przyszedł do mieszkania. Musiałem dokończyć rozmowę
z kolegami i dopiero po jakimś czasie przyszedłem do 212
mieszkania. Kiedy wszedłem do kuchni, mama z krzykiem
rzuciła się na mnie. Zaczęła mnie popychać. Powiedziała,
że nie życzy sobie, abym nie wykonywał natychmiast jej
poleceń. Próbowałem się wytłumaczyć, ale nie zdążyłem.
Mama złapała ze stołu ścierkę na której leżał pęk kluczy i
zaczęła mnie tym bić po całym ciele. Krzyczała przy tym
i przeklinała mnie. Biła mnie bez opamiętania. Bardzo się
przestraszyłem. Bałem się, że ona mnie zabije. Kiedy po
kolejnym razie w głowę moją twarz zalała krew, mama
przestała. Zaprowadziła mnie do łazienki i umyła. Zabandażowała
mi głowę i powiedziała:
– Gdybyś mnie posłuchał od razu, nie doszło by do tego.
Na przyszłość będziesz mieć nauczkę, że moje polecenia
masz wykonywać natychmiast.
To wspomnienie wstrząsnęło mną i po raz kolejny
zrozumiałem, jak ona mnie nienawidzi. Popatrzyłem na
mamę. Grymas wykrzywił jej twarz i powiedziała:
– Nie przypominam sobie takiej sytuacji, abym namawiała
cię do brania kredytów. Tobie chyba z tego picia
mózg wyparował.
Tego nie spodziewałem się. Pociemniało mi w oczach.
Miałem wrażenie, że dostanę zawału serca. Poczułem się
znowu jak mały chłopiec, który tak pragnie miłości i akceptacji
od swojej matki, a jest cały czas odtrącany. Nie
rozumie dlaczego tak się dzieje. Jest mu strasznie smutno
i ma ogromny żal do wszystkich. Cierpi strasznie. Stałem
tak naprzeciw mojej matki. Zastanawiałem się, czy ona
rzeczywiście jest moją matką. Chciałem ją o to zapytać,
ale kiedy spojrzałem na jej twarz, odniosłem wrażenie,
że ona się uśmiecha. Zrezygnowałem i zrozumiałem, że
krzywdzenie mnie sprawia jej autentyczną satysfakcję.
Cały czas nosiła maskę dobrej dla wszystkich kobiety, 213
troszczącej się o przyszłość całej rodziny. Tymczasem pod
tą maską kryła się osoba zimna zapatrzona w siebie, któ-
rej sprawiało przyjemność krzywdzenie własnego syna.
Pytanie tylko, dlaczego i za co? Zawsze chciałem poznać
odpowiedź na to pytanie. Niestety nigdy nie otrzymałem
na nie odpowiedzi. Wiedziałem jedno. Ona nie zmieni się.
Muszę się z tym pogodzić i znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Niestety nie wiedziałem, jak to zrobić.
Moja matka niedługo wyjechała. Zostałem znowu sam
z problemami. Zdałem sobie sprawę z tego, że tylko ja
mogę znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Najpierw musia-
łem naprawić relacje w naszej rodzinie. Chciałem zbli-
żyć się do żony. Szukałem sposobu na rozwiązanie moich
problemów z potencją. Znowu poszedłem do seksuologa.
Tym razem miał on dla mnie dobre wiadomości. Dysponował
zupełnie nowymi lekami przywracającymi sprawność
seksualną. Problem leżał w tym, że nie można ich
było stosować w Polsce. Lekarz zapytał, czy zgodzę się się
je wypróbować. Oczywiście zgodziłem się.
Ten lek był pod postacią zastrzyku. Iniekcji dokonywa-
ło się bezpośrednio w penisa. Nie była znana dokładnie
dawka leku jaką należy podać, ani jego dokładnych skutków.
Lek ten został sprowadzony z Niemiec. Ponieważ
ulotka napisana była po niemiecku, a nikt z nas nie znał
tego języka, była ona praktycznie bezużyteczna. Mimo
tego lekarz dokonał iniekcji. Wydawało nam się, że reakcja
powinna nastąpić nie wcześniej jak po godzinie od podania
leku.
W tym dniu obiecałem mojej córce Kasi, mieszkającej
już w Niemczech, że podam jej przez znajomego, który
był kierowcą autobusów jeżdżących do Niemiec, zakupionego
wcześniej kwietnika. Miał on postać rury o długości 214
ponad dwóch metrów. Musiałem bardzo spieszyć się, aby
zdążyć pojechać do domu, zabrać tą rurę i zawieźć ją na
przystanek autobusowy. Normalnie potrzebowałem na to
około pół godziny. Miałem więc wystarczająco dużo czasu
na dostarczenie tej rury do autobusu, i jak sądziłem,
do zadziałania zastrzyku. Pojechałem do domu, zabrałem
rurę i spokojnie jechałem na przystanek autobusowy do
Opola.
Po drodze traiłem na korek. Zaczynałem się obawiać,
czy zdążę przed odjazdem autobusu. Nie miałem jednak
żadnej innej możliwości jak tylko czekanie, aż droga bę-
dzie przejezdna. Ku mojemu zaskoczeniu, zastrzyk zaczął
działać. Nastąpiła gwałtowna erekcja. Była tak silna, że
mój członek schowany w spodniach utrudniał mi kierowanie
samochodem. Jedno co mogłem zrobić, to go uwolnić.
Rozpiąłem więc rozporek i wyjąłem mojego penisa
ze spodni. Działanie tego specyiku było niesamowite.
Czułem takie podniecenie, jak nigdy wcześniej. Myślałem
tylko, żeby opanować się i jak najszybciej załatwić sprawę
z rurą i pojechać do żony. Cierpiałem prawdziwe męki.
Tkwiłem w dalszym ciągu w korku. W dodatku czułem się
bardzo niekomfortowo. Rozpierała mnie żądza tak silna,
że wydawało mi się, że zaraz eksploduję. Niestety nic na
to nie mogłem poradzić. Byłem gotowy zawrócić do domu
i kochać się z żoną, ale niestety nie było takiej możliwo-
ści. Do odjazdu autobusu zostało niewiele czasu, a droga
dalej była zablokowano. Posuwaliśmy się co prawda do
przodu, ale bardzo wolno. Kiedy straciłem już nadzieję, że
zdążę na ten autobus, nagle wszyscy ruszyliśmy szybko
naprzód. Miałem tylko kilka minut. Starałem się jak najszybciej
dotrzeć na parking w pobliżu przystanku autobusowego.
Byłem bardzo zdenerwowany tą sytuacją. Nie 215
dość, że obawiałem się, czy zdążę na czas to jeszcze byłem
tak podniecony, że moje ciało dosłownie drżało. Pragną-
łem tylko jednego, jak najszybciej przekazać znajomemu
tą rurę i wrócić do domu. Wjechałem wreszcie na parking,
zaparkowałem niedbale, wysiadłem z auta i zająłem się
wyciąganiem tej rury z wnętrza samochodu.
W tym samym czasie z samochodu, który zaparkował
obok, wysiadły dwie młode dziewczyn. Patrzyły na
mnie, jak usiłuję uporać się z tą rurą. Nagle zauważyłem
zdziwienie w ich oczach. Następnie usłyszałem głośny
śmiech. Dziewczyny wskazywały rękoma na mnie i śmia-
ły się coraz głośniej. W pewnym momencie przykucnęły,
a ich śmiech stał się taki głośny, że zwrócił uwagę innych
ludzi, wychodzących z zaparkowanych tutaj samochodów.
Teraz śmiali się już wszyscy. Nie miałem pojęcia, co
było tego przyczyną. Niewiele jednak mnie to obchodziło.
Ja miałem do załatwienia sprawę i chciałem mieć to już
z głowy. Wreszcie udało mi się wyciągnąć tę rurę z samochodu.
Zarzuciłem ją sobie na plecy i w towarzystwie gło-
śnego śmiechu wielu ludzi szybkim krokiem wyszedłem
na ulicę. Miałem mało czasu, ale musiałem uważać, aby nikogo
z przechodniów nie zaczepić tą rurą. Szedłem szybko,
jednak starałem się tak lawirować między ludźmi, aby
nikomu nic złego się nie stało.
Mijający mnie ludzie również głośno się śmiali, niektórzy
przystawali i pokazując na mnie coś mówili. Nie
zwracałem jednak na to uwagi. Przyspieszyłem, bo wła-
śnie zbliżała się godzina odjazdu autobusu. W pewnym
momencie musiałem bardzo zwolnić. Naprzeciw mnie
stanęła kobieta z kilkuletnim dzieckiem. To dziecko powiedziało:
216
– Mamo ten pan ma siusiaka na wierzchu. Kobieta krzyczała
na mnie:
– Ty zboczeńcu, co ty wyprawiasz, zaraz zawołam policję.
Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Nagle coś do mnie dotarło.
Spojrzałem na moje spodnie w okolicy rozporka.
To co zobaczyłem zszokowało mnie zupełnie. Mój penis
w całej okazałości i w stanie pełnej erekcji wystawał z tego
rozporka. Dotarło do mnie, co tak rozbawiło wszystkich.
Zaczerwieniłem się po czubki włosów. Coś bąkałem
bez ładu i składu. Przepraszałem i usiłowałem jak najszybciej
schować na swoje miejsce przyczynę tej wesoło-
ści. Niestety w pośpiechu i zdenerwowaniu nie bardzo mi
to wychodziło. Na ramieniu dźwigałem długą rurę.
Kiedy usiłowałem schować penisa do rozporka, obró-
ciłem się, aby nie gorszyć tego dziecka. W tej samej chwili
usłyszałem krzyk bólu. Zobaczyłem, że ktoś otrzymał
tą moją rurą cios w głowę. Natychmiast odwróciłem się
w drugą stronę. Ale i tam moja nieszczęsna rura też natra-
iła na czyjąś głowę. Na sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie.
Myślałem, że zostanę zlinczowany. Zewsząd rozlegały
się okrzyki bólu i przekleństwa. Mieszały się one jeszcze
z głośnym śmiechem wielu ludzi, którzy zaintrygowani
tym, co tutaj się dzieje, zatrzymywali się by się wszystkiemu
przyglądać. Wreszcie znalazł się ktoś, kto przytrzymał
mi rurę na moim ramieniu i powiedział:
– Niech pan się ogarnie jak najszybciej i stąd ucieka.
Tak też zrobiłem. Wcześniej udało mi się schować mojego
penisa do spodni i zapiąć rozporek. Prawie biegiem uda-
łem się na przystanek. Ścigały mnie przekleństwa i śmiechy.
Na szczęście nikt mnie nie gonił. 217
W ostatniej chwili zdążyłem. Przekazałem rurę mojemu
znajomemu i poprosiłem, aby przekazał ją Kasi. On
patrzył na mnie i też się uśmiechał. Podobnie jak pozostali
pasażerowie tego autobusu. Ten kolega zapytał mnie, co
się tam stało. Nie miałem ochoty na żadną rozmowę. Coś
burknąłem i wyszedłem z autobusu. Musiał jednak coś
widzieć. Kasia zadzwoniła do mnie po paru dniach i wypytywała
o to. Od tego czasu przez wielu znajomych nazywany
byłem „Rurą”. Podobno moją przygodę ktoś opisał
w jakieś gazecie. Ja nie czytałem, więc może była to tylko
plotka.
Po latach sam opowiedziałem Kasi, jak to było z tą rurą.
xxxxx
xxx
x
ROZDZIAŁ VIII
Czarnowąsy żegnały mnie deszczem. Pogoda nie
sprzyjała podróży. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem
jechać. Mimo tych niesprzyjających warunków, bez żadnych
nieprzyjemnych zdarzeń dojechałem przed wieczorem
do Mannheim. Deszcz przestał padać, a całe miasto
rozświetlone było tysiącami światełek, rozmieszczonych
w oknach wszystkich prawie domów. Panowała świą-
teczna atmosfera. Był obchodzony „Mikołaj”. Mama nie
była specjalnie zadowolona. Miała do końca nadzieję, że
jednak zostanę w Polsce. Humoru nie poprawiło jej również
to, że przywiozłem z sobą psa. Po kolacji złożonej z
produktów, które przywiozłem z sobą i „podlanej” obicie
piwem, nastrój mamy poprawił się. Nie omieszkała
natychmiast zapytać o moje plany. Powiedziałem, że jeśli
zgodnie z obietnicą pomoże mi inansowo, postaram się
jak najszybciej wrócić do domu. To ją uspokoiło na tyle, że
powiedziała:
– Wiesz od stycznia wprowadzą u nas nową walutę,
Euro. Zostawimy więc załatwianie kredytu w banku do
połowy stycznia.
Mnie było wszystko jedno, kiedy dostanę pieniądze,
teraz czy za miesiąc. Następnego dnia pojechaliśmy do
Kasi. Mieszkała ona z rodziną w bardzo ładnym trzypokojowym
mieszkaniu. Obok ich osiedla było piękne jezioro.
Warunki do zamieszkania były tutaj wprost wymarzone.
Od czasu tej pierwszej wizyty nasze kontakty z Kasią były 224
bardzo częste. Z uwagi na jej męża spotykaliśmy się albo
u niej, ale rano, kiedy on był w pracy, albo w mieszkaniu
mojej mamy. Nie przepadałem za zięciem. Coś było z nim
nie tak. Nie wiedziałem jednak co. Nie chciałem na razie
dochodzić co to jest. Zignorowałem go. Nasze kontakty,
kiedy spotykaliśmy się, były raczej chłodne. Miałem poważniejsze
sprawy na głowie. Okazało się, że z uwagi na
podeszły wiek mojej mamy, jej bank nie bardzo chciał
z nią rozmawiać o kredycie. Zgodził się w końcu udzielić
jej kredytu, ale nie w takiej wysokości, która była mi potrzebna.
Przez następny miesiąc odwiedziliśmy jeszcze kilka innych
banków. Niestety żaden z nich nie chciał pożyczyć
mamie potrzebnej kwoty. Mama namawiała mnie, abym
wziął to, co bank daje, a potem się pomyśli, co jeszcze bę-
dzie można w tej sprawie zrobić. Przeliczyłem jeszcze raz
wszystko i doszedłem do wniosku, że tylko pełna kwota da
mi szansę na wyjście z kłopotów. Każda inna mniejsza od
potrzebnej, powiększy tylko mój dług. To nie miało sensu.
Powiedziałem, że rezygnuję z jej pomocy. Jednak z uwagi
na moje długi, nie mogę wrócić do Polski. Muszę znaleźć
sposób na zarobienie pieniędzy, aby oddać ten dług.
Mama była bardzo niezadowolona. Po naradzie z rodziną
jej męża pojawił się pomysł, abym zaopiekował
się moją mamą. Była taka możliwość. Wtedy mógłbym
otrzymywać jakieś pieniądze. Poszliśmy do niemieckiej
kasy chorych – AOK. Nie znałem niemieckiego na tyle, aby
zorientować się, o czym rozmawia mama z urzędniczką
z tej instytucji. Po powrocie do domu mama powiedziała,
że przyjdzie za kilka dni do nas komisja, która zdecyduje,
czy ona wymaga opieki. Rzeczywiście po paru dniach taka
komisja zjawiła się. Po wielu pytaniach skierowanych do 225
mamy, szefowa tej komisji powiedziała, że sprawa będzie
załatwiona pozytywnie. Mamy czekać na pisemną decyzję.
Ucieszyłem się bo myślałem, że otrzymam własne pieniądze
i będę mógł chociaż w części spłacać swoje długi.
Po kilku dniach przyszła decyzja. Przyznano mi prawo do
wykonywania opieki nad mamą, ale o żadnym wynagrodzeniu
nie było mowy. Zapytałem mamy, czy może mi to
jakoś wyjaśnić. Odpowiedziała, że skoro u niej mieszkam,
to ona mnie utrzymuje, więc pieniądze nie są mi potrzebne.
Dodała, że uzgodniły z tą urzędniczką w AOK, że w zamian
za rezygnację z wynagrodzenia oni będą opłacać mi
składkę rentową. Po dziesięciu latach otrzymam niewielką
rentę. Byłem wściekły. Znowu mama zrobiła coś, czego
nie mogłem zrozumieć. Niby w trosce o mnie podjęła bez
porozumienia ze mną niekorzystną dla mnie decyzję. Nie
miałem jednak na to żadnego wpływu.
Po jakimś czasie podjąłem jeszcze raz temat obywatelstwa
niemieckiego. Miałem tutaj wsparcie Kasi. Jej też zależało
na otrzymaniu obywatelstwa. W tym czasie, przed
wejściem Polski do Unii Europejskiej, trzeba było co jakiś
czas przedłużać prawo do pobytu na terenie Niemiec.
Nie było to zbyt przyjemne. Zajmowało dużo czasu i było
bardzo stresujące. Razem postanowiliśmy porozmawiać
o tym z mamą. Niestety mama nie pozwoliła nam nawet
na dokończenie tego tematu. Przerwała nam krótkim
stwierdzeniem:
– Nie będziemy o tym rozmawiać. Nie zgadzam się, nie
bo nie.
Nie było takiej siły, aby nakłonić mamę do zmiany
zdania. Wielokrotnie zastanawiałem się nad jej reakcją.
Dlaczego zawsze przy poruszeniu tego tematu prawie 226
wpadała w furię. Nie potraiłem odpowiedzieć sobie na
to pytanie. Skoro ten temat był zamknięty postanowiłem
nawiązać kontakty z Niemcami i przy ich pomocy znaleźć
sposób na podjęcie legalnego zatrudnienia. Powiedziałem
o tym jedynej przyjaciółce mamy, pani Litze. Ona pochodziła
z NRD i trochę rozumiała po polsku. Coraz więcej
z sobą rozmawialiśmy. Licka, jak o niej mówiłem, zaczęła
mnie zabierać do swojej ulubionej knajpki na piwo. Mia-
łem nadzieję, że poznam tam ludzi, którzy zostaną kiedyś
moimi znajomymi. Niestety mojej mamie zdecydowanie
się to nie spodobało. Kiedyś, pamiętam to bardzo dobrze,
wysłała swojego męża, do którego ja mówiłem Papi, po
większą ilość piwa. Usiedliśmy w kuchni. Wcześniej mama
powiedziała mi, że ma coś ważnego do omówienia. Czeka-
łem w napięciu na to, co ona ma mi do zakomunikowania:
Przeczuwałem, że to nie będzie nic przyjemnego. Przeczucie
mnie nie zawiodło. Po kilku piwach mama powiedziała.
– Posłuchaj Marku. Nie bardzo jestem zadowolona z tego,
że tutaj mieszkasz, ale obiecałam tobie pomóc, więc
staram się tego dotrzymać. Możesz tutaj mieszać, jak długo
chcesz, ale na moich warunkach. Po pierwsze będziesz
robić wszystko, co ci każę i po drugie nie życzę sobie, abyś
próbował tutaj zawierać jakieś znajomości.
Zatkało mnie zupełnie. Co ona mówi, pomyślałem. Jak
to, chce ze mnie zrobić niewolnika? W przeszłości odtrą-
cała mnie, a teraz chce mnie do siebie tak przywiązać, żebym
nie mógł samodzielnie o niczym decydować? Czy ona
zwariowała? To niestety nie było wszystko. Kiedy próbowałem
protestować, mama powiedziała: 227
– Ja nie żartuję, przemyślałam sobie wszystko bardzo
dokładnie. Albo przystaniesz na moje warunki, albo zgłaszam,
że mieszkasz tu nielegalnie i nie opiekujesz się mną.
Zostaniesz natychmiast deportowany do Polski, a twój
dług wzrośnie o należności wobec AOK.
Myślałem, że śnię. Ja rzeczywiście nie miałem wizy.
Starałem się o nią kilkakrotnie, ale zawsze dostawałem
decyzje odmowne. To było niezrozumiałe. Miałem przecież
decyzję z AOK o konieczności opieki nad matką. Niestety
dla urzędników emigracyjnych widocznie było to za
mało. Wystraszyłem się naprawdę. Wiedziałem, że mama
zdolna jest do spełnienia tej groźby.
Znowu powróciło to odwieczne pytanie: Dlaczego ona
mi to robi? Jak zwykle nie znalazłem odpowiedzi. Pamiętam,
że dłuższą chwilę siedziałem jak sparaliżowany.
Przed oczami przelatywały mi obrazy z całego mojego
życia. Analizowałem wszystko, co tu usłyszałem. Chciało
mi się wyć. Stałem przed ścianą bez możliwości ucieczki.
Nie miałem wyjścia. Wiedziałem, że zgadzając się na jej
warunki skazuję się na wegetację, bez szans na nauczenie
się języka i podjęcie pracy. Odrzucając je, muszę wrócić
do Polski. Powrót nie wchodził w grę. Bez pracy, pienię-
dzy i z długami nie miałem najmniejszych szans na prze-
życie. Musiałem się zgodzić. Była to najtrudniejsza decyzja
w moim życiu. Ten szantaż ze strony mojej matki był
niewyobrażalnie podły. Kolejny raz nie rozumiałem jej
zachowania. Kiedy tak siedziałem, usłyszałem:
– No i co postanowiłeś? Przystajesz na moje warunki,
czy mam cię już pakować.
Pamiętam, że wziąłem ze stołu butelkę piwa. Wypiłem
ją duszkiem i powiedziałem:228
– Niech cię szlag. Nie spotkałem jeszcze tak podłej osoby.
Czy ty na pewno jesteś moją matką?
Spojrzałem w jej oczy i znowu dostrzegłem w nich ten
złowrogi błysk. Zaśmiała się nerwowo.
– Oczywiście, że jestem twoją matką. Przecież ja wszystko
robię dla twojego dobra. Jesteś niewdzięcznikiem, skoro
tego nie widzisz.
Miałem dość tego wszystkiego. Nie chciało mi się jej
słuchać Wstałem od stołu i chciałem wyjść z domu. Kiedy
otwierałem drzwi na klatkę schodową, usłyszałem:
– Mam rozumieć, że mogę dzwonić na policję, że mieszkasz
tu nielegalnie.
Wszystko we mnie się zagotowało. Zrobiło mi się ciemno
przed oczami. Miałem wrażenie, że za chwilę dostanę
zawału serca. Opanowałem się resztkami sił. Zamknąłem
drzwi. Nie powiedziałem nic. Poszedłem do swojego pokoju
i rzuciłem się na wersalkę. Papi patrzył na to wszystko,
nic nie rozumiejąc. Po chwili przyszedł do mnie, przyniósł
mi piwo i powiedział, nie martw się, wszystko będzie dobrze.
xxxxx
xxx
x
Bardzo brakowało mi kontaktu z moimi córkami. Obserwowałem
moją matkę i widziałem, że jej też tego brakuje.
Sabinka czasami dzwoniła do niej. Kasia, o ile wiem, nie.
Tak niestety często w życiu bywa. Nie do końca wiemy,
dlaczego czasami zdarza się, że osoby najbliższe nam
odwracają się od nas. W tym czasie nic szczególnego nie
wydarzyło się w moim życiu. Moje stosunki z matką nie
uległy poprawie. Były takie nijakie. Nie było w nich emocji.
Jeśli chodzi o stan zdrowia mojej matki, to biorąc pod
uwagę jej wiek wszystko było w normie. Natomiast mój
stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Głównie dokucza-
ła mi choroba niedokrwienna serca i nadciśnienie. Wielokrotnie
lądowałem w szpitalu. Na szczęście dość szybko
stawiano mnie na nogi.
Mój stan psychiczny też nie był najlepszy. Zresztą trudno
się temu dziwić. Mieszkałem sam, nie miałem żadnych
znajomych. Po utracie kontaktu z Kasią nie spotykałem
się, jak to było dawniej, z jej znajomymi. Czułem się bardzo
źle. Kupiłem komputer. Dzięki temu poznałem kilku
znajomych na portalach społecznościowych. Nie było to
jednak to samo, co kontakt z żywym człowiekiem. W akcie
desperacji zacząłem zapisywać swoje odczucia w formie
wierszy nazwanych przeze mnie „Rymowajkami”.
Mój bardzo dobry znajomy internetowy, Darek, utworzył
mi stronę internetową, na której umieszczałem te ry-243
mowajki. Z czasem zacząłem pisać również opowiadania.
Zacząłem odnosić drobne sukcesy. Pozwoliło mi to jakoś
radzić sobie z tą moją beznadzieją i samotnością. Wystą-
piłem również o nadanie mi obywatelstwa niemieckiego.
Chciałem udowodnić mojej mamie, że mimo tego, że nigdy
nie chciała mi tego ułatwić, sam sobie poradzę. W końcu
udało się. Niestety nie mogłem się tym pochwalić mamie.
Ona zmarła wcześniej, niż nadano mi obywatelstwo niemieckie.
Takiego już mam w życiu pecha. Zawsze, jeśli czegoś
bardzo pragnąłem, prawie nigdy tak do końca nie spełnia-
ło się. W pewnym okresie stan zdrowia Papiego bardzo
się pogorszył. W szpitalu zdecydowano, że wymaga specjalistycznej
opieki i musi pójść do domu starców. Mama
bardzo to przeżywała. Chyba dopiero wtedy dotarło do
niej, co to znaczy zostać samą i samotną. Nie miała kontaktu
z Kasią, jedyną osobą, do której żywiła chyba jakieś
cieplejsze uczucia. Byłem co prawda ja. Opiekowałem się
nią jak potraiłem najlepiej, ale ona nigdy nie traktowała
mnie jak syna. Raczej jako kogoś, który zawsze był przeszkodą
w jej życiu. No cóż, wielokrotnie o tym wspomina-
łem, że nigdy nie wiemy, dlaczego tak się dzieje i jakie są
tego przyczyny.
Moje życie stało się jeszcze bardziej samotne. Nigdy nie
pogodziłem się z tym, że jestem sam. Zawsze pragnąłem
mieć obok siebie kogoś bliskiego. W moim przypadku tak
nie było. Samotność jest stanem, w którym ja nie mogę
funkcjonować, ale czasem nie można tego zmienić. Po
umieszczeniu Papiego w domu starców, mama też zaczęła
odczuwać skutki samotności. Mimo, że byłem u niej codziennie,
większość czasu spędzała tylko w towarzystwie 244
telewizora. Jedynym urozmaiceniem były częste odwiedziny
u Papiego.
Po kilku miesiącach takiego życia, mama podjęła decyzję
o dołączeniu do swojego męża. Pojechaliśmy do tego
domu starców. Po rozmowie z kierownikiem mama zdecydowała
się. Zaczęliśmy załatwiać formalności. Ostatniego
dnia grudnia 2011 roku mama przeprowadziła się do
domu starców. Okazało się bardzo szybko, że nie wszystko
co obiecywano mojej mamie było prawdą. Po pierwsze
z powodów formalnych mama nie mogła zamieszkać
w jednym pokoju ze swoim mężem. Z uwagi na to że Papi
miał tak zwaną plegestufe 1 a mama plegestufe 2, mieszkanie
w jednym pokoju nie było możliwe. Po drugie odebrano
mamie i Papiemu renty. Teoretycznie mogli otrzymywać
po sto euro miesięcznie. W praktyce zmniejszało
się to do kilkunastu euro. Reszta była wydawana, jak mó-
wiono, na bandaże i niektóre leki. Moje interwencje u kierownika
i instytucji socjalnej na nic się nie zdały. Podobno
takie były przepisy. Mama bardzo żałowała swojej decyzji.
Z dnia na dzień jej stan psychiczny ulegał pogorszeniu.
Wpadała w depresję.
Poszedłem do znajomego psychiatry. Odmówił zbadania
mamy. Stwierdził, że nie ma podpisanej umowy z tym domem
starców. Mam zgłosić to u kierownika. Poszedłem do
niego. Powiedział mi, że jego personel pielęgniarski nie widzi
potrzeby zbadania mamy przez specjalistę. Widziałem, jak
mama źle to znosi, ale niewiele wtedy mogłem zrobić. Zbyt
słabo znam język niemiecki i przepisy prawne obowiązujące
w tym temacie, a na adwokata nie było mnie stać. Ta obsesyjna
niechęć mamy do rozmawiania ze mną po niemiecku, w
końcu zemściła się nie na mnie, a na niej. Wtedy jeszcze tego
nie wiedziałem, ale gdybym lepiej posługiwał się niemieckim,
mógłbym jeszcze odkręcić ten pobyt w domu starców. Kiedy 245
dowiedziałem się o takiej możliwości, niestety na wszystko
było już za późno. Mama już wtedy nie żyła. Jestem przekonany,
że mogła ona jeszcze bardzo długo pożyć, gdyby pewne
sprawy potoczyły się inaczej.
Wiem, że nie mogła pogodzić się z utratą tak bliskiego
kontaktu z Kasią. Przeżywała również to, że Sabinka
mieszka teraz w Stanach i miała świadomość, że nigdy
już jej nie zobaczy. Do tego nie mogła zrozumieć, że nie
może mieszkać w jednym pokoju z własnym mężem tylko
z obcą kobietą, której w dodatku nie lubiła.
Ponadto czuła się oszukana. Obiecywano jej co innego,
a rzeczywistość okazała się też inna. Bolało ją też to, że
zabrano jej wszystkie pieniądze. To wszystko, tak myślę
spowodowało, że nie chciała już dłużej żyć.
xxxxx
xxx
x
ROZDZIAŁ IX
Właściwie mógłbym na tym zakończyć tą swoistą wiwisekcję
dokonaną nie tyle na moim organizmie, co na mojej
psychice. Od prawie dwóch lat dręczyła mnie nieustanna
myśl, że muszę znaleźć odpowiedź na kilka nie dających
mi spokoju pytań. Najbardziej chciałem się dowiedzieć
dlaczego, mimo wielu szans otrzymywanych od losu, wła-
ściwie niczego w życiu nie osiągnąłem. Zastanawiałem się
dlaczego. To pytanie zadaję sobie również teraz. Coś mi
mówiło, że odpowiedzi należy szukać w mojej przeszło-
ści.
Im więcej o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany,
że tylko tam znajdę odpowiedź. Nie było łatwo zmusić
się do zapuszczania się tak głęboko w swoje własne
przeżycia. Przez długi czas nie mogłem znaleźć sposobu
na to, jak mam wniknąć we własne wspomnienia. W moim
własnym mieszkaniu nie udawało mi się dostatecznie
skupić, aby było to możliwe. Postanowiłem wychodzić
z domu i szukać odpowiedniego miejsca sprzyjającemu
rozmyślaniom o przeszłości, takiej swoistej medytacji.
Coś ciągnęło mnie nad Neckar.
Jest to rzeka przepływająca przez Mannheim. Dobrze
czułem się w miejscu rozdzielającym dwa szpitale. Wzdłuż
rzeki ciągnęła się aleja wysadzana platanami. Stało tam
mnóstwo ławek. Było to bardzo przyjemne miejsce. Dodatkowo
bliskość rzeki tworzyła swoisty klimat. Nie szukałem
już innego miejsca. Czułem, że jeśli znajdę w mojej 247
przeszłości odpowiedzi na dręczące mnie pytania, to tylko
w tym miejscu.
Poza tym było to miejsce w pewien sposób magiczne.
Miałem tam ulubioną ławeczkę. To w jej pobliżu działy się
dziwne rzeczy. Tam właśnie spotkałem dziwną postać, któ-
ra twierdziła, że jest mną. Tam również podczas rozmyślania
o mojej przeszłości miałem możliwość rozmawiania
z Głosem, który twierdził, że jest moim sumieniem. Początkowo
myślałem, że wszystko to jest wytworem tylko
mojej wyobraźni. Z czasem jednak nie byłem już tego taki
pewny. Przyzwyczaiłem się do rozmów z tymi postaciami.
Nie było ważne dla mnie, czy one istnieją naprawdę, czy
tak mi się tylko zdaje. Istotne było to, że przy ich pomocy
przypomniałem sobie dokładnie wszystko, co wydarzyło
się w mojej przeszłości. Rozmowy z nimi ułatwiały mi wyciąganie
właściwych wniosków z pewnych faktów zaistniałych
wiele lat temu. Teraz też nie zastanawiam się, czy
te postacie są prawdziwe, czy to tylko moja wyobraźnia
stworzyła je, aby pomóc mi w znalezieniu odpowiedzi na
wiele dręczących mnie pytań. Ponieważ, mimo tego, że
wszystko już sobie przypomniałem, musiałem spotkać się
jeszcze z nimi i porozmawiać.
Tak jak to robiłem wielokrotnie poszedłem nad Neckar
i usiadłem na swojej ławeczce. Siedziałem już dobrą chwilę,
ale nic się nie działo. Nie było w pobliżu nikogo. Nie
słyszałem również nic. Wokół, oprócz normalnych odgłosów
typowych dla tego miejsca, nic innego nie słyszałem.
Zacząłem się niepokoić. Musiałem spróbować wyjaśnić
jeszcze kilka spraw, ale do tego potrzebowałem pomocy
moich dotychczasowych rozmówców, to znaczy Ktosia i
Głosa. Kiedy już straciłem nadzieję na rozmowę z nimi, 248
zauważyłem jak szybkim krokiem do ławeczki zbliża się
Ktoś.
– Przepraszam – powiedział. – Nie wiem dlaczego, ale
dzisiaj nie mogłem nawiązać z tobą kontaktu. Nie wyczuwałem
tutaj twojej obecności. Myślałem, że jesteś
w swoim mieszkaniu, a jak wiesz, tam jakikolwiek kontakt
z tobą jest niemożliwy. Ponieważ wiedziałem oczywiście,
że zależy ci na wyjaśnieniu wszystkiego, co tylko
jest możliwe, trochę mnie to zaniepokoiło. Postanowiłem
sprawdzić, czy nie ma cię na naszej ławeczce. Twoją obecność
wyczułem dopiero, jak zbliżałem się do tej ławeczki.
Obawiam się, czy to nie oznacza, że nasze kontakty z jakiś
nieznanych mi powodów zakończą się. Musimy chyba się
spieszyć. Powiedz, co chciałbyś jeszcze przedyskutować
ze mną.
– Jak wiesz, powiedziałem jakiś rok temu, że nie mogłem
opędzić się od myśli, dlaczego moje córki wyrzuci-
ły mnie ze swojego życia. Sam nie potraiłem sobie tego
wytłumaczyć. Owszem, nie byłem najlepszym ojcem.
Chciałem takim być, ale jak widać nie udało mi się. Zastanawiałem
się, co było tego przyczyną. Wiedziałem, że na
pewno jedną z przyczyn było to, że nie miałem żadnych
wzorców. Wychowywała mnie tylko mama. Chociaż słowo
wychowywała nie jest tu do końca prawdziwe. Przecież,
jak sam wiesz, większość mojego dzieciństwa spędzałem
u różnych obcych mi ludzi i to oni mnie wychowywali.
Dużą część czasu byłem pozbawiony opieki kogokolwiek.
Wychowywałem się wtedy sam. Skąd więc miałem wiedzieć
jak mam wychowywać swoje dzieci? Starałem się
jednak jak tylko mogłem. Nie zdawałem sobie jednak
sprawy z tego, jak to jest trudne. Analizując jednak postawę
moich córek, nie mogę ich zrozumieć. Wiem, że popeł-249
niłem wiele błędów. Na pewno zrobiłem również wiele
złych rzeczy, które mogły ich zaboleć. Nie rozumiem jednak
dlaczego, pomimo upływu tylu lat, nie chcą ze mną
porozmawiać. Może ja nie byłem świadomy tego, że wyrządzam
im krzywdę. Dlaczego nie chcą mi powiedzieć,
o co tak naprawdę mają do mnie żal. Wkoło słyszę, że nie
ma takiej krzywdy, której nie można rodzicom wybaczyć.
W moim przypadku to nie działa. Ja naprawdę nie wiem,
co ja takiego złego zrobiłem. Może ty wiesz? – zwróciłem
się do Ktosia.
– Niestety ja też tego nie rozumiem – odpowiedział.
– No właśnie. Wtedy przed rokiem, kiedy też nie mogłem
znaleźć wytłumaczenia tej sytuacji, coś mi mówiło,
że rozwiązania mam poszukać w mojej przeszłości. Kiedy
zdecydowałem się na to, pomyślałem, że dla pewno-
ści będę zapisywać swoje wspomnienia. Wtedy zjawiłeś
się ty. Z początku nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się
naprawdę. Myślałem nawet, że zwariowałem. Z czasem
zaakceptowałem tą przedziwną sytuację. Przestałem się
zastanawiać, czy ty istniejesz naprawdę, czy jesteś tylko
wytworem mojej wyobraźni. Nasze rozmowy stały się dla
mnie tak ważne, że postanowiłem uznać, że istniejesz naprawdę.
Nie ważne, czy to jest w realu, czy tylko w mojej
wyobraźni. Było mi to obojętne. Najważniejsze w tym
jest to, że rozmowy które prowadzimy, pozwalają mi na
dokładnie przypomnienie sobie wszystkiego, co wydarzyło
się w moim życiu. Mimo twojego ogromnego zaangażowania,
nie wszystko jest dla mnie oczywiste, dlatego
postanowiłem jeszcze raz poprosić ciebie o pomoc. Liczę
również na to, że Głos jako przedstawiciel mojego sumienia
też będzie w stanie mi pomóc. 250
– To dobry pomysł – powiedział Ktoś. – Nie wiem tylko,
czy on nas słyszy, bo również jego obecności nie wyczuwam.
W tym momencie Głos powiedział:
– Słyszę was doskonale, ale jak wiecie ja odzywam się
tylko wtedy, kiedy wydaje mi się, że osoba w której tkwię,
zrobi coś niewłaściwego. Na razie, kiedy opowiadacie
o przeszłości, moje uwagi i tak nie miały by sensu. Dlatego
tylko się przysłuchuję. Jeśli oczywiście miałbym jakieś
spostrzeżenia, które uciekłyby waszej uwadze, natychmiast
się odezwę.
– Dziękuję ci Głosie – powiedziałem. – Cieszę się, że
czuwasz nad wszystkim. Może wspólnie znajdziemy odpowiedź
na dręczące mnie pytania. Jak wiecie, jednym
z najważniejszych pytań, na które chciałem poznać odpowiedź
jest to, dlaczego matka przez całe swoje życie mnie
nienawidziła. Teraz przy waszej pomocy wydaje mi się,
że chyba znalazłem odpowiedź. Są to na razie tylko moje
przypuszczenia. Dowodów żadnych potwierdzających
moje przypuszczenia nie znalazłem. Jednak pewne fakty
z przeszłości mojej matki ułożyły się w taki ciąg logiczny,
że uprawdopodobniły moje przypuszczenia.
Prawie jednocześnie Ktoś i Głos zapytali:
– Co to takiego odkryłeś?
Ktoś dodał:
– Ja nie natraiłem w twojej przeszłości na nic takiego,
co mogłoby to wyjaśnić. Jestem tam bardziej ciekawy
tego, co masz do powiedzenia. Czy możesz nam o tym teraz
opowiedzieć?
– Tak, oczywiście. Jak wiecie bardzo przeżywałem to,
że nigdy mojej mamy nie było przy mnie. Szczególnie wtedy,
gdy miałem tylko kilka lat. Wszyscy moi koledzy mieli 251
swoje mamy na co dzień, ja tylko czasami, właściwie to
od czasu do czasu. Nawet jak była koło mnie, to nigdy nie
zdarzyło się, aby mnie przytuliła czy pocałowała. Wręcz
przeciwnie, zawsze wyczuwałem w niej niechęć. Czasami
wydawało mi się, że bardzo mnie nie lubi. Pamiętacie
może, że często pytałem mojego dziadka i nianię dlaczego
tak jest. Wtedy dziadek bardzo złościł się na moją mamę,
niania natomiast zawsze płakała i często tuliła mnie do
siebie. Pamiętam do dzisiaj, jaki byłem wtedy szczęśliwy.
Nie rozumiałem, dlaczego takiej czułości nie okazuje mi
moja mama. Tego wtedy brakowało mi najbardziej. Nienawidziłem
tych ciągłych wyjazdów do prewentoriów, rzekomo
dla poprawy mojego zdrowia. Dziadek zawsze był
temu przeciwny, dlatego tam bardziej tego nie rozumia-
łem. Kiedy miałem już kilkanaście lat, odbyłem bardzo
dziwną rozmowę z moim dziadkiem. Od jednej z sąsiadek
dowiedziałem się, że moja mama nie jest moją prawdziwą
mamą. Strasznie to przeżyłem. Uciekłem nawet z domu.
Kiedy po nocy spędzonej poza domem, wróciłem z powrotem,
dziadek długo ze mną rozmawiał. Oczywiście zapewnił
mnie, że to co usłyszałem jest wierutnym kłamstwem.
Powiedział jednak coś, co dopiero po wielu latach obudziło
we mnie pewien niepokój. Zacząłem przypominać
sobie wiele rozmów z mamą, w których ona chciała mi coś
ważnego powiedzieć, ale nigdy nie powiedziała mi o co
chodzi. Ponieważ zawsze zaczynała rozmowę o czymś, co
wydarzyło się przed moim urodzeniem się we Włoszech,
tylko wtedy, kiedy była pod wpływem alkoholu, nie przywiązywałem
do tego żadnej uwagi. Mało tego, po jakimś
czasie, kiedy zaczynała rozmowę, zawsze jej przerywa-
łem i nie chciałem tego słuchać. 252
– Zaraz – przerwał mi Ktoś. – Powiedz wreszcie, o co
chodzi, bo krążysz tylko, a żadnych konkretów nie usłyszeliśmy.
– Jedną chwileczkę. Jest jeszcze jeden element tej układanki,
o którym zaraz wam opowiem. Kiedyś mama, bę-
dąc już pod znacznym wpływem alkoholu, opowiedziała
mi o pewnym wydarzeniu. Otóż dowiedziałem się, że jeszcze
kiedy była we Włoszech, wiedziała o pewnym gwał-
cie. Rozpoznała gwałcicieli po głosach i dzięki temu zostali
oni skazani przez sąd polowy na karę śmierci. Wyrok
został wykonany. Okazało się, że gwałcicielami byli jeńcy
niemieccy, leczeni w szpitalu Drugiego Korpusu Genera-
ła Andersa w miejscowości Triani. Wtedy w tym szpitalu
pracowała moja mama ze swoim mężem. To było wszystko,
czego się dowiedziałem.
Po latach, kiedy dokładnie przypomniałem sobie o tym,
zacząłem zastanawiać się dlaczego tak wiele razy mama
chciała mi coś o tym wydarzeniu opowiedzieć.
– No i co, do jakich wniosków doszedłeś – zapytali jednocześnie
Głos i Ktoś.
– No właśnie. Kiedy wszystko zaczęło się w mojej głowie
układać w logiczną całość, przeraziłem się i pomy-
ślałem, że chyba zwariowałem. To nie mogło być prawdą.
Pomyślałem, że to moja mama musiała zostać zgwałcona,
a ja jestem dzieckiem z tego gwałtu. To przypuszczenie
wstrząsnęło mną bardzo. Do dzisiaj nie mogę w to uwierzyć,
dlatego chciałem posłuchać waszej opinii.
Przez chwilę panowała zupełna cisza. Po jakimś czasie
Ktoś powiedział:
– To co usłyszeliśmy wydaje się logiczne, ale wydaje mi
się, że jest za mało przesłanek, żeby mieć pewność, że tak
właśnie było. 253
– Jestem tego samego zdania – powiedział Głos.
– Ja też mam jeszcze sporo wątpliwości, – powiedzia-
łem – ale przypomniało mi się jeszcze coś. Mama mówiła,
że po ich powrocie do Polski na wiosnę 1947 roku, kilka
miesięcy przed moim urodzeniem się, mój dziadek kazał
mamie natychmiast rozwieść się z jej mężem. Rzekomo
nienawidził jej męża tak bardzo, że nie wyobrażał sobie,
żeby jego córka mogła żyć z takim człowiekiem. Mnie natomiast
przypomniała się rozmowa z moim dziadkiem, z
której wynikało, że w ogóle nigdy nie spotkał się z mężem
mojej matki. To trochę dziwne, nie uważacie?
– Rzeczywiście – powiedział Ktoś. Zastanówmy się. Je-
śli nasze rozumowanie jest słuszne, to gwałt mógł wywo-
łać u twojej matki takie właśnie zachowania. Od dawno
wiadomo, że takie przeżycia u niektórych kobiet powodują
nienawiść do swoich dzieci. To wiem, ale jak wytłumaczyć
tą nagłą niechęć mojej matki do jej męża i żądanie
natychmiastowego rozwodu.
Teraz odezwał się Głos:
– A może było tak, że twój oicjalny ojciec nie przeszkodził
w tym gwałcie i dlatego twoja matka również jego
obarczała winą za to, co się wydarzyło. Poza tym jeszcze
jest jedna sprawa. Ty nie musisz być przecież dzieckiem
z gwałtu. Równie dobrze możesz być dzieckiem twojego
oicjalnego ojca.
– W tym co mówisz Głosie jest wiele racji – powiedzia-
łem. – Rzeczywiście tak mogło być, ale tego już nigdy się
nie dowiem. Nie jestem pewny, czy nawet mama wiedzia-
ła, czyim jestem synem. Jedno jest pewne. Ja zostałem
również w jakimś sensie skrzywdzony w następstwie tego
wydarzenia. Myślę, że najgorsze w tym wszystkim było to,
że jako dziecko nie wiedziałem, dlaczego mama mnie nie 254
kocha. Nikt nie chciał, lub nie potraił mi tego wytłumaczyć.
Nie było wtedy psychologów, więc również mamie
i pozostałym członkom mojej rodziny nie można było
pomóc. Jeśli mam rację i nie popełniłem błędu w moim
rozumowaniu, rozumiejąc stan psychiczny, w jakim znajdowała
się po tym wydarzeniu moja mama, żałuję, że nie
zdobyła się ona jednak na szczerą ze mną rozmowę. Gdyby
zrzuciła z siebie ten cały ciężar, nasze życie na pewno
wyglądałoby inaczej. Czy byłoby lepsze czy gorsze, tego
nikt nie wie. Byłoby na pewno bardziej ciepłe, bardziej rodzinne.
Takiego życia zawsze chciałem, niestety stało się
inaczej. Nic już nie jest w stanie tego zmienić.
Jest jeszcze jedno. W niedzielę trzy dni przed śmiercią
mojej matki, ona zadzwoniła do mnie. Prosiła, abym zaraz
do niej przyjechał. Powiedziała, że czuje, że niedługo
umrze, a chce mi wyjawić to, co wydarzyło się przed laty
we Włoszech. Trochę się zezłościłem. Byłem przekonany,
że w swoich opowiadaniach mama dojdzie tylko do pewnego
momentu i dalej pewne fakty pozostaną tajemnicą.
Poza tym nie brałem jej przeczuć poważnie. Fizyczny stan
zdrowia mamy nie wskazywał na to, aby mogło jej coś zagrażać.
Powiedziałem, że jestem u niej codziennie, więc
niedzielę chciałbym poświęcić dla siebie. Obiecałem, że
tak jak zawsze przyjdę do niej następnego dnia. W poniedziałek
od samego rana czułem jakiś dziwny niepokój. Pojechałem
do mamy przed godziną ósmą. Kiedy wszedłem
do jej pokoju, wydawało mi się, że ona śpi. Nie chciałem
jej budzić. Powiedziałem tylko pielęgniarce, że jeśli mama
się obudzi, to niech do mnie zadzwoni. Telefonu nie było.
Zadzwoniłem do mamy. Odebrała pielęgniarka i powiedziała,
że mama jeszcze śpi, ale to nic dziwnego w tym
wieku. Obiecała częściej do niej zaglądać. W razie czego 255
wezwą lekarza. Uspokoiłem się. Przekonały mnie słowa
pielęgniarki. We wtorek zawiadomiono mnie, że mama
dalej śpi i że lekarz jest już zawiadomiony. Po jakimś czasie
zadzwonił do mnie lekarz z pogotowia ratunkowego
i poprosił o to abym zaraz przyjechał do mamy. Udałem
się tam natychmiast. Lekarz stwierdził, że nie widzi specjalnego
powodu do przewożenia mamy do szpitala. Nie
stwierdza zagrożenia życia. Pobyt w szpitalu niczego by
nie zmienił. Dodał jeszcze, że mama jest bardzo osłabiona
i musi wypoczywać. Dał jej kroplówkę i powiedział,
że następnego dnia powinna poczuć się lepiej. Zawiadomił
również jej dawnego lekarza domowego. Następnego
dnia ma przyjść i ocenić jej stan zdrowia. Uspokoiłem się
trochę i pojechałem do domu. W środę przed południem
zadzwonił do mnie ponownie lekarz z pogotowia ratunkowego,
które zostało wezwane do mamy przez personel
domu starców. Powiedział, żebym natychmiast przyjechał.
Na miejscu poinformował mnie, że stan zdrowia
mojej mamy gwałtownie się pogorszył. Właściwie to ona
znajduje się już w agonii i nie ma szans na to, aby można
było ją uratować. Chciałem aby zabrali ją do szpitala. Lekarz
przekonał mnie, że to nie ma sensu. Pobyt w szpitalu
przysporzył by tylko dodatkowych cierpień mojej mamie.
Byłem tym tak zaskoczony, że przystałem na propozycję
tego lekarza, żeby mama została w domu starców. Poprosiłem
pielęgniarkę, aby zadzwoniła po lekarza domowego.
Przyszedł po paru minutach. Znałem go od kilkunastu
lat. Miałem do niego pełne zaufanie i chciałem usłyszeć
jego opinię. Potwierdził wszystko to, co powiedział lekarz
pogotowia. Po dokładnym zbadaniu mamy powiedział, że
ona już nic nie czuje i niedługo odejdzie. Wyszedł z pokoju
zostawiając mnie sam na sam z moją mamą. Zrobiło mi się 256
bardzo smutno. Wiedziałem przecież, że nasze wzajemne
relacje nie były najlepsze, ale była to przecież moja matka.
Odchodziła na zawsze, a ja w pewnym momencie przypomniałem
sobie znowu czas, kiedy byłem małym chłopcem.
Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Znowu chciałem
mieć moją ukochaną mamę. Chciałem jeszcze usłyszeć od
niej, że mnie kocha i chciałem żeby choć raz mnie przytuliła.
Niestety to nie było już możliwe. Z moją mamą nie
było już żadnego kontaktu. Nie pamiętam, co wtedy do
niej mówiłem. Pożegnałem się z mamą ze świadomością,
że odchodzi na zawsze i nie ma już takiej siły która mogłaby
to zmienić. Po policzkach płynęły mi takie same łzy, jak
kiedyś dawno temu, kiedy jako mały chłopiec czekałem
na jakikolwiek objaw czułości ze strony mojej matki. Po
chwili wyszedłem z pokoju. Na korytarzu czekał lekarz
i mój ojczym. Pożegnałem się z nimi. Nie chciałem już dłu-
żej przebywać tutaj. Lekarz powiedział, że zaraz zadzwoni
do mnie, jeśli mama odejdzie na dobre. Kiedy wszedłem
do mojego mieszkania zadzwonił telefon. Przeczuwałem,
że to dzwoni lekarz. Nie myliłem się. Powiedział, że mama
nie żyje. Odeszła zaraz po moim wyjściu. Złożył mi kondolencje
i powiedział, że wspólnie z personelem domu starców
wszystkim się zajmą. Nie miałem ochoty na nic. Usiadłem
na mojej kanapie i zapadłem w taki swoisty letarg.
Niby wszystko widziałem i czułem, ale jakby to odbywało
się poza mną. Wieczorem położyłem się do łóżka.
Rano obudziłem się bardzo wcześnie. Wyszedłem załatwiać
wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Zajęło mi
to kilka dni. Pogrzeb był na koszt miasta. Ciało mojej mamy
zostało skremowane i pochowane w niewiadomym miejscu
na cmentarzu. Było mi bardzo przykro z tego powodu.
Niestety takie są tutaj przepisy. Na normalny pogrzeb 257
nie było mnie niestety stać. Zapalić znicz mogę w jednym
wyznaczonym na cmentarzu miejscu, gdzie jest informacja,
że tutaj można uczcić pamięć wszystkich zmarłych
pochowanych w anonimowym miejscu. Jest to przykre,
że mama nie ma własnego grobu, czy choćby tablicy z jej
nazwiskiem, ale niestety nic nie mogłem na to poradzić.
Jej mąż a mój ojczym też nie był zamożnym człowiekiem.
Poza tym mieszkał w domu starców, więc nie miał żadnych
pieniędzy. Wtedy odezwał się Głos.
– O ile mnie pamięć nie myli to twoja mama miała
wnuczkę, prawda?
– Tak to prawda – powiedziałem. – Rzeczywiście ona
mogłaby zapłacić choćby za taką tablicę. Zawdzięczała
przecież swojej babci bardzo wiele. Można powiedzieć, że
dzięki pomocy mojej mamy, jej córka żyje. Gdyby nie starania
babci w zapewnieniu dostępu do wieloletniego leczenia
swojej prawnuczki, nie wiadomo, jak by to wszystko
mogło się skończyć. Ja nie mam wpływu na decyzję mojej
córki. Jeśli taką decyzję podjęła, nic na to nie poradzę. Jest
to wyłącznie jej sprawa. Może uważała, że nic swojej babci
nie jest winna.
– Nie wierzę, – odezwał się Głos – że twoja córka po
tym, co zrobiła dla niej jej babcia, mogła tak postąpić. Jestem
przekonany, że kiedyś odezwie się w niej sumienie
i jestem przekonany, że nie będzie to dla niej miłe.
– Głosie – nie tobie ani mnie to osądzać. Jak już wielokrotnie
mówiłem, nie rozumiem zachowania moich có-
rek. Właśnie dlatego zacząłem opowiadać wam o moim
dzieciństwie. Miałem nadzieję, że znajdę tam odpowiedzi
na wiele dręczących mnie pytań. Między innymi, jaki popełniłem
błąd, starając się wychowywać moje córki. Celowo
mówię tu starałem się, bo nie jestem pewny czy to, co 258
ja robiłem, nazwać można było wychowywaniem. Teraz
patrząc na moje życie wydaje mi się, że to ja przyczyniłem
się do wszystkich złych rzeczy, które wydarzyły się w mojej
rodzinie.
– Nie tylko ty jesteś wszystkiemu winien – powiedział
Ktoś. – W twoim życiu nie byłeś przecież sam. Była w nim
twoja matka i twoja żona. One też miały wpływ na wszystko,
co wydarzyło się w waszej rodzinie. Każde z was miało
swój udział we wszystkich dobrych i złych rzeczach, które
działy się w waszej rodzinie.
– Może masz rację Ktosiu, ale ja mam pretensje do siebie.
Ciągle myślę, czy nie mogłem zrobić czegoś inaczej.
– Może tak, a może nie – odpowiedział Ktoś. – O ile
dobrze pamiętam, właśnie dlatego spotkaliśmy się, żeby
zastanowić się nad przyczynami, które spowodowały rozpad
twojej rodziny.
– Tak masz rację. Teraz kiedy zacząłem przypominać
sobie wszystkie zdarzenia z mojej przeszłości, na wiele
spraw patrzę z innej perspektywy. Jedną sprawę chyba
udało mi się wyjaśnić.
– Jeśli masz na myśli powód niechęci okazywanej tobie
przez twoją matkę, to chyba zgadzam się z tobą. Mnie
również te wnioski wydają się najbardziej prawdopodobne.
Inne rozwiązania też nie przychodzą mi do głowy. Ale
o jednym musisz pamiętać. To są tylko przypuszczenia.
Jak było naprawdę, tego nie dowiesz się już nigdy.
– Tak Ktosiu – powiedziałem – jak zwykle masz całkowitą
rację. Temat ten uznaję za wyjaśniony i sprawę za
zakończoną.
– Tak – powiedziałem – ale to nie było do końca prawdą.
Nie można przecież zupełnie zapomnieć o swojej przeszłości.
Ona będzie nam towarzyszyć do samego końca, 259
do końca naszego życia. Będzie oddziaływać na naszych
bliskich jeszcze długo po naszym odejściu. Wszystko jest
z sobą bardzo mocno powiązane i nic nie może istnieć samodzielnie.
Czasami wszystko wydaje się dziać według
jasno określonych reguł, czasami natomiast nie można
dostrzec, co i na jakich zasadach kieruje naszym postępowaniem.
xxxxx
xxx
x
– Masz rację Ktosiu. Mnie interesuje jednak, czy taka
postawa mojej matki miała wpływ na moją psychikę. Czy
przyczyniła się do tego, że w konsekwencji straciłem moją
rodzinę.
– Tego nikt nie wie na pewno – mogę tylko przypuszczać,
że nie pozostało to bez wpływu na twoje postępowanie
– powiedział Ktoś. – Musiał byś się zwrócić z tym
problemem do psychologa. Wiem, oczywiście przyszło mi
to do głowy, powiedziałem. Zastanów się jednak. Jestem
już starym, schorowanym człowiekiem. Nie da się cofnąć
czasu. Nie uda się już naprawić tych relacji, które były
wcześniej. Po co więc mam zawracać tym głowę jakiemuś
psychologowi?
– Niby tak – odparł – ale przecież zawsze bardzo zależało
ci na wyjaśnieniu wszystkich spraw z przeszłości.
Marzyłeś ciągle o odzyskaniu twoich córek. Poświęciłeś
wiele czasu i energii, aby tak się stało.
W tym momencie odezwał się Głos:
– Co się z tobą dzieje? Obserwuję cię od dłuższego czasu
i zauważyłem coś, co budzi mój niepokój. Wydaje mi 261
się, jakbyś stracił zainteresowanie tym, aby odzyskać córki.
Milczałem.
Głos ponownie zapytał:
– Co się dzieje, może powiesz coś? Tak ci na tym zależa-
ło i co? Chcesz odpuścić? Nie zależy ci już?
Chwilę jeszcze milczałem. Musiałem jeszcze raz przemyśleć
sobie wszystko.
– Posłuchajcie obaj. Nie jest to takie proste, jak by się
wydawało. Przez wiele lat nie zastanawiałem się w ogó-
le nad tym, co się dzieje w mojej rodzinie. Wydawało mi
się, że wszystko toczy się w miarę normalnie. Raz działo
się dobrze, innym razem może trochę gorzej. Nie zastanawiałem
się nad tym. Nie dostrzegałem, że każdy członek
mojej rodziny to w gruncie rzeczy oddzielny organizm.
Każdy z nas posiadał własne potrzeby i własne marzenia.
Dopiero teraz, kiedy zostałem sam, dotarło do mnie, że
na wszystko patrzyłem przez pryzmat moich potrzeb. Nie
dostrzegałem, że moje małe córeczki dorastały. Nie były
już małymi dziewczynkami, dla których byłem autorytetem
i wyrocznią w wielu sprawach. Nie zauważyłem, że
one dorosły i miały odmienne zdania na wiele tematów.
Widziały również świat z innej perspektywy. Miały też
inne potrzeby i marzenia. Nie potraiłem tego dostrzec.
Zdałem sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mogłem
znaleźć z nimi wspólnego języka. Przypomnienie sobie
mojego dzieciństwa uświadomiło mi, że brak ciepła ze
strony mojej matki uniemożliwił mi zrozumienie potrzeb
emocjonalnych mojej rodziny. Mimo, że starałem się bardzo,
ja po prostu nie miałem o tym pojęcia. Być może tutaj
należy szukać zrozumienia tego, że dzisiaj obie moje córki
odtrąciły mnie, tak jak to zrobiła przed laty moja matka.
Wyrzuciły mnie ze swojego życia. Przeczuwam, że nigdy 262
już nie wrócą dawne czasy. Nie zaznam już radości, jaką
dawały mi dawniej rozmowy prowadzone z nimi. Znowu
dopadła mnie przeszłość. Chichot historii czy „Dzień świstaka”
jak kto woli. Może tylko ironia losu. Sam nie jestem
pewny.
Wiem jedno. Przez wszystkie lata mojego życia walczyłem
o miłość mojej matki. I co? Przegrałem, zostałem
odtrącony. Byłem zawsze przeszkodą w jej życiu, byłem
niepotrzebny. Okazywała mi to na każdym kroku. Bardzo
z tego powodu cierpiałem. Byłem sam, nie miałem znikąd
wsparcia, musiałem więc przegrać. Teraz, po latach, kiedy
jestem już starym człowiekiem, wszystko wróciło ze
zdwojoną siłą. Otrzymałem cios z najmniej oczekiwanej
strony, od moich córek. Tego się nie spodziewałem. Wydawało
mi się, że mimo pewnych moich wad, nie byłem
takim najgorszym ojcem. Mówi się, że każdy ma prawo
do otrzymania drugiej szansy. Ja jej nie dostałem. Zosta-
łem bez prawa do obrony wyrzucony poza nawias ich
życia, odtrącony i skazany na samotność i zapomnienie.
To strasznie boli. Słyszałem wielokrotnie, że ludzie nie
zmieniają się. Doszedłem do wniosku, że działa to tylko
w jednym przypadku. W przypadku przestępców. Oni
rzeczywiście nigdy nie zmieniają się. Przestępcy zawsze
pozostaną przestępcami. Jeśli chwilowo nie popełniają
niegodziwości, to tylko dlatego, że nie stworzyła się odpowiednia
okazja. Normalni ludzie zmieniają się. Czasami
jednak w sposób zupełnie niezrozumiały i w wielu przypadkach
przechodzą na tę gorszą stronę życia. Jak inaczej
wytłumaczyć postępowanie moich córek. Kiedyś były to
cudowne, ciepłe, wrażliwe, kochające ludzi istoty i co?
Nagle z niezrozumiałych powodów stały się bezwzględnymi
nieczułymi kobietami. Takimi ludzkimi modliszka-263
mi. Przykro mi tak o nich mówić, ale nie znajduję innego
określenia na to jak postąpiły.
– Jak widzicie, moi przyjaciele – zwróciłem się tak
pierwszy raz do Głosa i Ktosia – ja chyba nie mam innego
wyjścia i też muszę coś zmienić w pojmowaniu praw
rządzącym naszym życiem. Jak wiecie, dotychczas byłem
zdecydowany, by walczyć do upadłego o wyjaśnienie wątpliwości
i znalezienie odpowiedzi na wszystkie pytania
kłębiące się w mojej głowie. Myślałem, że jeśli pomożecie
mi przypomnieć sobie wszystko z mojej przyszłości to
wszystko się wyjaśni. Tymczasem uzyskałem tylko wyjaśnienie
części wątpliwości. Większość z nich stała się
jeszcze bardziej niezrozumiała. Tak więc postanowiłem
wbrew temu, co chciałem osiągnąć, zrezygnować z poznania
przyczyn i znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego
moje życie tak właśnie się potoczyło.
W tym momencie Ktoś powiedział:
xxxxx
xxx
x
Pozostałe fragmenty znajdziecie Państwo w książce, która w grudniu 2014 roku ukaże się drukiem.
Kontakt mailowy; skulskijm@op.pl